JustPaste.it

parytety i inne takie...

trochę o polityce...

trochę o polityce...

 

Denerwuje mnie stygmatyzacja polityków i traktowanie ich jak nieludzi... przecież ktoś musi się tym zajmować, bo nie wiem czy wyobrażacie sobie, że nie ma polityków wcale, nie ma rządów, nie ma wydających decyzji, czysta anarchia? Wiem, że są zwolennicy takiego układu, ale moim zdaniem nie jest on realny do wykonania.
Jak to wygląda z mojej strony? Jestem samorządowcem, podczas kampanii wyborczej zostałam delikatnie mówiąc zgnojona, właściwie w pewnym sensie odczłowieczona, i mówię, że wymyśliłam powiedzenie, które do tej pory funkcjonuje w moim otoczeniu - że dzieci zrobiłam sobie po to, żeby dobrze na plakacie wyborczym wyglądać! Choć niechcący jedno mi się udało niepełnosprawne. Chodzi mi o to, że przez to, że ludzie tak gnoją polityków, tak niewybrednie o nich mówią, wręcz szykanują do polityki rwą się osoby, które chcą tam coś ugrać dla siebie, zarobić na polityce, a reszta to wliczony, wkalkulowany koszt. Sądzę, że wielu ludzi, którzy mają potencjał i mogliby się zająć polityką, nie robią tego ze względu na tę otoczkę. Skutek jest taki, że rządzą nami mendy, albo ludzie bez niczego do stracenia. Ja byłabym odważniejsza w głoszeniu poglądów, gdybym nie miała dzieci. Mam, więc ważę słowa. Trafiłam do polityki lokalnej jako młoda, bo 26 letnia kobieta, nie miałam wtedy jeszcze rodziny, byłam pełna ideałów i światłych haseł. Zabrano mi to...
1. nie zliczę ile razy wytarto sobie moim nazwiskiem pysk...
2. nie zliczę jak często szykan doświadczały moje dzieci
3. nie powiem jak przykro było mi, kiedy czytałam o sobie, że jestem najbiedniejszą radną, znaczy głupią i nie zaradną, nikt nie pytał dlaczego nie mam pieniędzy, a nie mam w związku z wydatkami na terapię syna, kto ma dziecko niepełnosprawne wie jak to wygląda w praktyce
4. pisano nawet, że jestem brzydka i przypominam g...o, a ktoś mnie chciał w ogóle kijem tknąć? przecież skoro chciałam się zajmować samorządem, to znaczy, że nie mam uczuć, a to najbardziej racjonalny sposób krytykowania, nie można zarzucić nic temu co robi – to brzydka jest, ech...

Mówi się dużo o parytetach, ale one są moim zdaniem zupełnie bez sensu... kobiety nie idą do polityki ponieważ nie chcą i ja rozumiem to w zupełności. Kobieta jest z natury bardziej wrażliwa na swoim punkcie i takie opluwanie odbiera jako atak na siebie, a nie ugrupowanie, które reprezentuje. Najbardziej boli takie zachowanie w małych lokalnych środowiskach. Ja na przykład w jednym roku zmieniłam trzy zakłady pracy, wszędzie podziękowano mi, bo moi wrogowie polityczni chodzili za tematem nie przedłużenia mi umowy, bo radnego nie można zwolnić bez powodu, a ja powodów zawodowych nie dawałam. Jaka kobieta mająca w dodatku dzieci zaryzykuje, tak jak ja utratę pracy? Dodatkowo, jaki mąż takie coś wytrzyma? Tolerancyjny – odpowiem sama, bo przecież w swojej działalności spotykam się głównie z mężczyznami i nie każdy z panów byłby zachwycony tym, że żona jest na zebraniu sama i 10 facetów... Parytety są do bani, szczerze powiem. Jestem jedynym członkiem zarządu mojej partii płci żeńskiej, jedyną radną z ramienia mojej partii i jedną z niewielu w całej radzie, dlaczego? Bo kobiety nie chcą! Nie jednokrotnie namawiałam by zaproszono do zarządu inną kobietę, wszystkie odmawiały, a jeśli się godziły, to odchodziły po pół roku... Nie spotkałam się za to z sytuacją dyskryminacji mojej osoby ze względu na płeć, raczej ze względu na wiek... bo młoda, znaczy znowu głupia... ech
Moim zdaniem coraz częściej do polityki rwą się sprzedawczyki, a uczciwi ludzie się brzydzą!
 
ech pogadałam sobie :))