JustPaste.it

I ślubuję Ci...

Jak to jest z tymi poważnymi decyzjami. Czy do wszystkich trzeba dojrzeć? Czy zawsze przychodzi  taki moment w życiu, kiedy człowiek odnosi wrażenie, że jest już pewien? Na przykład, w kwestii instytucji ślubu. Czy wymaga on dojrzałości czy tylko dojścia do innych decyzji, niekoniecznie właśnie dojrzałych?
Kiedy byłam na ś
lubie mojego przyjaciela, zastanawiałam się jak bardzo oni się kochają. Tzn. do jakiego etapu miłości musi dojść, żeby wziąć coś takiego jak "ślub". Nierozerwalnego i poważnego. Być na tyle odważnym, żeby wypowiadać słowa przysięgi zupełnie szczerze i dumnie… Przecież z drugiej strony skoro ludzie kochają się na zabój czy warto i czy trzeba podsumować to od razu białą suknią, płaczącą rodziną i tym całym kościelnym zamieszaniem? Ja rozumiem, że jest to potwierdzenie wzajemnej miłości do siebie, przywiązania i możliwości wylegiwania się przed telewizorem i jedzenia tego, na co w końcu ma się ochotę. Bo, ten ktoś jest już na zawsze z nami… ta pewność w miłości. Kiedy już jest, zastanawiam się wtedy, jak bardzo niezbędna jest ta obręcz, z której człowiek nie może się już potem wyzwolić? Czy nie można być ze sobą w tej niemożliwie głębokiej i pewnej miłości? Zamieszkać razem, prać brudne skarpety partnera, podczas gdy on przebija się przez ogromy kosmetyków na pułkach do swojego jednego dezodorantu, który tkwi samotnie za wszelkiego rodzaju kobiecymi „przysmakami”?  Można też być szczęśliwym, tak samo, a nawet bardziej, bo nie trzeba wydawać nieprzyzwoicie dużych pieniędzy na wesele, zapraszać ludzi, których w połowie się nie zna… a takie przyjęcie urządzić można zawsze. Czy dobrym argumentem sa słowa "ile mozna czekać"?Ale w zasadzie do czego tu sie spieszyć... 
Kiedy jednak rozmawiałam z moją znajomą na ten temat, usilnie twierdziłam to, co piszę teraz. Nie chcę brać ślubu, ponieważ szkoda mi na to czasu, nerwów, a kochać mogę tak samo. Co usłyszałam w odpowiedzi? Muszę dojrzeć, do tej decyzji. Teraz jeszcze raczkuję, ale nie mam czego się bać. Na każdego przyjdzie czas i pora. A jeśli na jednych przychodzi, a na innych nie? Czy właściwie każdy z nas skazany jest na czekanie na TĘ PORĘ, w której podejmę tę jakże ważną decyzję zaobrączkowania się na całe życie? Nie wiem, czy to jest cel każdego człowieka na ziemi, czy tylko jakaś tradycja ludzkości i ślepe jej powtarzanie?
       Czy trzeba, czy wcale nie trzeba. Może wystarczy tylko być i kochać?