JustPaste.it

Służba zajęcza

Zając prezenty roznosi. Sam. A wzrostem nie grzeszy. Nie wie też, co to znaczy triceps, eskorta i pole siłowe. Heroiczna służba.

Zając prezenty roznosi. Sam. A wzrostem nie grzeszy. Nie wie też, co to znaczy triceps, eskorta i pole siłowe. Heroiczna służba.

 

Atmosfera wielkanocna natchnęła i mnie, bym coś sposobnego dla towarzystwa eiobowego napisał. A że fraszkować nie potrafię, kazań prawić nie lubię... To i wyszło jak zawsze. Groteskowo i makabrycznie.

Wesołego Alleluja!

 

easter-bunny.gif

Służba zajęcza

Czepiec popatrzył na rodziców błyszczącymi oczami pięcioletniego berbecia.
Co było znamienne, jeśli zważyć, że miał lat trzynaście.
- Czy Zając na pewno przyjdzie? - spytał drżącym głosem.
Rodzice wymienili podekscytowane spojrzenia.
- No oczywiście, Czepku! - zapewniła mama żywo. - Przecież byłeś cały rok grzeczny, a w każdym razie ostatnie dwa tygodnie.
Chłopiec zagdakał dziwnie, jakby był kurą, której garść gorczycy niekontrolowanie wtoczyła się w krtań.
- Bo ja kocham Zająca - wybełkotał z wyrazem wzruszenia na twarzy.
Ojciec pokiwał głową, na której tkwił kapelusz z naklejoną kraszanką wielkości piłki do rugby.
- Powinien być lada moment, bo... - przeniósł wzrok na oszklone drzwi wychodzące na taras i nagle zaśmiał się z radością. - Jest! Jest! Patrz, synku, patrz!!
Mama zjechała z fotela, boleśnie uderzając pośladkami o podłogę - Czepiec tego jednak nie zobaczył. Przyskoczył bowiem do szyby i wkleiwszy w nią cokolwiek turkmeńsko urodziwą twarz, z natężeniem wpatrzył się w mur tarasowy.
Od strony patio mur miał ledwie metr wysokości, z drugiej jednak strony - wzniesiony nad szkolnym boiskiem - liczył sobie aż sześć. Rodzina Czepca mieszkała na trzecim piętrze bloku, co pozwalało śledzić rozgrywki sportowe i kraść piłki.
Czasem także strzelać z dmuchawki opiłkami żelaza do sędziów i zawodników, co upodobał sobie zwłaszcza ojciec.
Teraz nikt sobie ostrzałem opiłkowym głowy nie zawracał. Były święta, no i - przyszedł Zając...
I musiał to być Zając dobry we wspinaczce, bo przecież zdobył sześć metrów betonowej ściany i teraz jego długie uszy wystawały nad nim, poruszając się na boki... Zaraz też ukazała się cała głowa poczciwego, niedużego zwierzątka.
- Jezu, Jezu nazaretański - zacierała mama ręce, wciąż siedząc na podłodze.
- Ale gdzie on ma worek? - wydusił Czepiec.
- Spokojnie - uniósł dłoń ojciec. - To rozpoznanie. Worek jest na dole. Musimy schować się w łazience, żeby go nie spłoszyć.
W tym momencie stały się dwie rzeczy. Po pierwsze: turkmeński napór nosa Czepca pchnął drzwi tarasowe, widocznie wcześniej niedomknięte.
Po drugie, Zając, który już nieomal całym swym świątecznym ciałem wdrapał się na mur, nagle zniknął.
Z dołu dobiegło wyraźne - nieprzyjemnie wyraźne - łupnięcie i chrupot.
Ten rodzaj chrupotu, który kojarzy się zawsze jednoznacznie i źle.
Czepiec stężał u rozwartych drzwi, a rodzice wyskoczyli na taras i nachylili się nad murem.
W dole leżało rozkrzyżowane ciało wuja Afrodyna. Obok niego miotła; u końca jej trzonka rzucał się w oczy przywiązany drutem pluszowy zając.
Tuż przy zwłokach leżał worek.
Którego nie bardzo komu było wnieść na taras. Kręgosłup wuja był złamany, a zające pluszowe, drutem miedzianym obwiązane, też z przebojowej wspinaczki skałkowej nie słyną.
Rodzice spojrzeli po sobie wstrząśnięci. Ich twarze były jak z gipsu odlane.
- I co teraz... - wydusiła matka.
- Trzymajmy fason - rzekł ojciec głosem, który kojarzył się z odsuwanym wiekiem krypty.
Czepiec, którego oczy można by było w półmroku pomylić z gruszkami ussuryjskimi, patrzył na nich z zatrwożeniem.
- Co się stało Zajączkowi? - zapytał płaczliwie.
Miał już trzynaście lat i trenował boks tajlandzki, ale był taki wrażliwy... I jak tu takiemu odmówić Zająca czy Świętego Mikołaja?
I Wróżki Zębuszki, która przychodziła często, bo Czepiec na treningach się nie oszczędzał.
A raczej - to jego nie oszczędzano.
- Zając zszedł po prezenty - rzekł chrapliwie ojciec. Jego twarz niepokojąco przypominała twarz kłusownika, który w dwutygodniowym pościgu za odyńcem zgubił pięć kilogramów tłuszczu i dwa kilogramy zmysłów. - Prosi o pomoc... Czekajcie, zaraz przyjdę.
Matka i syn w milczeniu patrzyli, jak ojciec wzuwa kalosze i sięga po szpadel, zwyczajowo trzymany za wieszakiem na płaszcze.
Trzasnęły drzwi.
- Po co tatusiowi szpadel? - zapytał cicho Czepiec.
- Pewnie podkop Zającowi się osunął - chrząknęła matka. - A musi do domu na skróty wracać, rozumiesz...
Ojciec nie wrócił zbyt szybko, nie mniej już dwie godziny później wszyscy bawili się prezentami, które przyniósł od Zająca. Przy czym pluszowe postacie z Doliny Muminków wzbudziły u domowników znacznie więcej entuzjazmu niż magnetowid, sprawiający wrażenie prezentu spóźnionego o dwadzieścia lat.
A w nocy Czepiec wstał, sięgnął po ubłocone kalosze i uwalony ziemią szpadel, po czym cicho wyszedł z domu.
Ciało wuja Afrodyna wykopał błyskawicznie. Przecież ziemia była świeża i mokra od deszczu, a i szukanie mogiły wiele czasu nie zabrało. Ten dureń ojciec przydzielił ją swemu bratu tuż obok mogiły wuja Polikarpa, kuzyna Euzebiusza, ciotki Emmy i dziadka Luka. Dziadek Luk spadł z muru w zeszłym roku. A pozostali... Cóż, co roku ginął jeden nieszczęśnik, któremu rodzice Czepca dzięki perswazji i sowitemu przekupstwu wmuszali odegranie roli Zająca.
Ginęli, odkąd Czepiec wbetonował w mur żelazne klamry, kuszące ofertą wygody i stabilności.
Wszyscy za nie chwytali.
A wtedy wystarczyło uaktywnić przepływ prądu o napięciu 3000 volt, co przy skonstruowanych przekaźnikach i pilocie trzymanym w kieszeni szortów było już tylko przyjemną formalnością...
Czepiec zachichotał, po czym przeszukał ubranie trupa. Komórka, 540 złotych, no i obrączka... Nieźle.
Choć dziadka Luka trudno będzie chyba przebić. Ten to był dopiero szlachetny! Jak sam Zając. Czepiec pozyskał trzy sygnety, dwa telefony (jeden tajny, do kobiet frywolnych), no i ponad 6000 złotych... To była Wielkanoc!...
Teraz pozostały formalności. Ciało znów zakopać, ziemię wyrównać, trawę posiać.
Co było bezpieczne - wszelka działalność pod wysokim murem była niewidoczna dla mieszkańców bloku nawet za dnia. Co innego, gdyby patrzeć z okien szkoły, ale przecież święta, ferie... No i pora nocna.
Czepiec przeciągnął się, a potem spojrzał na małą ciemną plamę dokładnie przy samym murze. Wiedział, co kryła.
Małego, pluszowego zająca, który poległ na służbie.
Przed chwilą pochował go z honorami.
Ojciec, który co roku w pośpiechu grzebał krewnych, zające bez szacunku rozrzucał po boisku.
Czepiec tego nie pochwalał. Każdy został przezeń odszukany i pogrzebany niczym oficer, co misję pełnił do końca.
W przyszłym roku też odda honory. Wszak nikomu innemu Zając takiego bogactwa nie przynosi, jak jemu!