JustPaste.it

Katolicyzm a paranoja

Katolicyzm, to najgłośniejszy chichot diabła w historii. Nie da się wymyślić systemu, który by skuteczniej zwodził ludzi i bardziej obrażał Boga.

Katolicyzm, to najgłośniejszy chichot diabła w historii. Nie da się wymyślić systemu, który by skuteczniej zwodził ludzi i bardziej obrażał Boga.

 

Datowanie katolicyzmu zaczyna się od dwóch faktów: Pierwszym było heretyckie odejście zboru rzymskiego od Ewangelii, już w pierwszym wieku, a drugim nominalne ustanowienie - ok. 300 lat później - chrześcijaństwa oficjalną i obowiązkową religią w Cesarstwie Rzymskim. Ale o tym za chwilę.

Na początek przytoczmy powszechnie mało znany i zaskakujący zwłaszcza dla katolików fakt, że z punktu widzenia Biblii, będącej przecież jedynym prawowitym źródłem oraz konstytucją chrześcijaństwa, na którą bez wyjątku powołują się wszystkie organizacje religijne mieniące się chrześcijańskimi, katolicyzm chrześcijaństwem nie jest.

To religia która działa pod szyldem chrześcijaństwa, ale jest jego kompletnym zaprzeczeniem i drwiną z jego zasad i praw. 

Oczywiście takie stwierdzenie musi dziwić przede wszystkim katolików, ponieważ specyficznie charakteryzuje ich to, że w przeciwieństwie do wyznań faktycznie chrześcijańskich ani nie znają Biblii - chociaż sami ją nazywają Słowem Bożym oraz podstawą własnej, rzekomo chrześcijańskiej wiary, ani historii "kościoła" do którego należą. Historii pełnej masowego ludobójstwa i wszelkiej zbrodni co zresztą, w myśl zapisów Biblii właśnie, bezdyskusyjnie wyklucza jakikolwiek Boży udział w katolicyzmie i udowadnia, że twórcą i panem tej sekty na pewno nie jest dobry i sprawiedliwy Święty Bóg, ale bez żadnej wątpliwości diabeł.

I nie oszukujmy się; tak naprawdę każdy wie, że jest to stwierdzenie prawdziwe. Oddaje obiektywny fakt o którego prawdziwości świadczy sumienie każdego normalnie moralnego człowieka i też o którym od początku i bezwzględnie świadczy Biblia. Trzeba tylko zrobić z Biblią to, do czego Bóg ją stworzył, czyli ją przeczytać. Wystarczy następnie porównać katolicyzm z jej zasadami dla chrześcijaństwa i uczciwie, zgodnie z faktami odpowiedzieć sobie na pytanie; czy katolicyzm to chrześcijaństwo, czy tegoż chrześcijaństwa kompletne, zbrodnicze i wrogie Bogu zaprzeczenie? 

Wybór jest prosty: Albo przyjmujemy za Biblią, że Bóg nie jest wspólnikiem złoczyńców i kwita, albo wplątujemy jakieś swoje "ale", czyli osobiście realizujemy śmiertelny grzech pierworodny. -Zdziwienie?

Oczywiście że zdziwienie. Zwodzeni przez swój kler katolicy mają wszak przekonanie, że grzech pierworodny to grzech pierwszych ludzi, i tylko ich. Polegający na nieposłuszeństwa wobec Boga wyłącznie tych dwojga, co się objawiło zerwaniem przez nich zakazanego owocu.

Generalnie mają też katolicy przekonanie - co zresztą nie dziwi skoro pobierają od swojego "kościoła" specjalnie fałszowane nauki, że "Bóg jest niesprawiedliwy. Myślą, że po sprawiedliwości powinni żyć wiecznie w raju zamiast niesprawiedliwie cierpieć za winę jakichś dwojga z przeszłości. Z którymi, a zwłaszcza z ich grzechem, nie mają nic wspólnego. Katolik uważa, że nigdy nie brał udziału w zadnym grzechu pierworodnym, "bo go przecież wtedy na świecie nie było", a zatem Bóg skazał całą ludzkość, i nawet każdego katolika, na śmiertelność i udrękę na tym padole łez zupełnie niesłusznie. Wniosek katolika: "Bóg jest niesprawiedliwy".

Zatem ogólne myślenie katolika o Bogu jest takie, że jest on zły, niesprawiedliwy i głupi, a zwłaszcza głupszy od katolickich księży, dlatego należy się go bać i formalnie kłaniać mu się, ale robić swoje.

Myślenie i straszne i śmieszne biorąc pod uwagę, że każdy katolik to permanentny wykonawca grzechu pierworodnego, jednocześnie niewidzący bluźnierczej niestosowności swojego własnego zachowania wobec Boga, polegającego na wypieraniu niewygodnych faktów i udawaniu, że jest inaczej, niż jest.  Mówiąc kolokwialnie; na rżnięciu głupa.

Nie rozumiesz? To na początek się zastanów  dlaczego wiele podobnych grzechów nieposłuszeństwa, które Izrael popełnił w swoich dziejach, Bóg temu narodowi wybaczył? 

No właśnie.... To pierwsze nieposłuszeństwo - czyli fizyczne zerwanie  zakazanego owocu - o czym katolicy nie wiedzą i często nie chcą wiedzieć, to wcale nie był grzech pierworodny. To był już drugi grzech, czyli skutek tego faktycznie pierwszego, idiotycznie nazwanego przez katolicyzm pierworodnym, czyli wrodzonym. Konkretnie nie był to i nie jest żaden grzech wrodzony, ale skutek świadomego wyboru i uwierzenia diabłu, mówiącego "nie pomrzecie" oraz równie świadomego nieuwierzenia Bogu, który mówił: "jeśli zerwiecie owoc z tego drzewa, to pomrzecie". Mówiąc inaczej, skutek wybrania jako autorytetu diabła, a nie Boga.

Jeśli z dwóch stron padają dwa przeciwstawne zdania na ten sam temat, to jest pewne, że co najmniej jedno jest kłamliwe, a ten kto to je wypowiada, jest kłamcą lub co najmniej głupcem.

W tym przypadku Adam z Ewą uznali, że prawdomówny i mądry jest diabeł, natomiast za kłamcę i za głupszego od diabła i gorzej zorientowanego, uznali Boga. W związku z tym wybrali dla swojego życia opcję zaproponowaną im przez diabła.

Tym upokorzyli i obrazili Boga tak bardzo, (w przyszłości w oparciu o tego typu traktowanie Boga i wynikające stąd ludzkie uczynki, część ludzkości uczyniła między innymi religie takie jak katolicyzm czy islam), że bezwzględnie i nieodwołalnie wylądowali poza rajem.

Tak więc zanim pierwsi ludzie zerwali zakazany owoc najpierw zgrzeszyli postawą wątpienia w prawdomówność Boga. Swoim czynem powiedzieli Bogu: kłamiesz, jesteś kłamcą i oszustem. Mając do wyboru pomiędzy tym, co powiedział Bóg i tym, co powiedział diabeł, zawierzyli słowom diabła. Udowodnili że uważają, iż Bóg jest kłamcą. Zrobili dokładnie to, co dzisiaj robi każdy katolik oraz każdy inny ktoś, kto z jednej strony sam twierdzi, że Biblia jest Słowem Bożym, ale z drugiej strony nie wierzy w to Słowo, czyli w prawdomówność Boga. Robi dokładnie to samo, co zrobili Adam i Ewa  i porusza się w tym samym co oni obszarze, czyli tym, który cały czas proponuje ludziom diabeł.

Zamiast Słowu Boga, wierzy słowu takich choćby katolickich księży, którzy mówią: "To nic, że Słowo Boże mówi, że z chwilą zwycięskiej śmierci Syna Bożego skończyło się  kapłaństwo ludzkie i zapanowało jednoosobowe, wyłączne i wieczyste kapłaństwo Jezusa Chrystusa. Ty mimo to, uważaj i uznawaj katolickich księży za kapłanów. Nie idź spowiadać się do Odkupiciela i jedynego sędzi nad ludźmi, ale idź w tym celu do katolickiego księdza. Jemu się wyspowiadaj, (przy okazji rzuć coś na tacę), a my, katolicki kler, za ciebie twoją sprawę z Panem Bogiem załatwimy".

Oczywiście to tylko jeden przykład. Jedno z dziesiątków kłamstw i manipulacji, jakim jesteś przez tych "kapłanów" poddawany. Wierząc im, a nie Słowu Bożemu stwierdzasz dokładnie to samo, co pierwsi ludzie: czyli że Biblia kłamie, a prawda leży gdzie indziej. - Czyli u kogo?

Czynienie z Pana Boga oszusta oraz półgłówka głupszego od katolickich biskupów i papieży, którzy od początków swego istnienia nagminnie  "poprawiają" i cenzurują Biblię, zamieniając jej wersety na wersety Katechizmu, najwyraźniej uważają, że lepiej od Boga wiedzą na czym ma polegać chrześcijańska wiara i życie. To chyba wystarczający powód, żeby Ban Bóg się wkurzył, co?

A jednak takie właśnie traktowanie Boga i Jego Słowa stało się dosłownie fundamentem katolicyzmu. Na nim zbudowana została cała, potwornie wypaczona katolicka religia i potężna, wpływowa i zbrodnicza sekta, bluźnierczo nazywająca się BOŻYM KOŚCIOŁEM. W takim razie jak myślisz: katoliccy księża to ludzie w rzeczywistości niewierzący i w związku z tym niebojący się Boga, czy to po prostu idioci nie wiedzący co czynią?

Generalnie, i to każdy powinien wiedzieć i sobie zapamiętać, jeśli chce się mienić chrześcijaninem, przekaz Boży dla człowieka przez Biblię jest cały czas i konsekwentnie taki: "Jeśli okażesz mi nieposłuszeństwo, ale okażesz skruchę i będziesz się szczerze starał więcej tego nie robić, jestem w stanie ci wybaczyć, ale nie wybaczam i nigdy nie wybaczę robienia ze mnie kłamcy. Dlatego Adam i Ewa, za zaliczenie Boga do grona kłamców i "zaledwie" za to - bo czymże jest przy tym robienie z Boga wspólnika grabieżców, morderców czy gwałcicieli dzieci (?) - zostali nieodwołalnie i natychmiast wyrzuceni z raju i odebrana im została nieśmiertelność. Nie dostali nawet cienia drugiej szansy. 

Czy sądzisz, od tamtego czasu Bóg się zmienił oraz przewartościował poglądy? Gdybyś tak myślał to by znaczyło, że masz przekonanie, iż Bóg nie jest doskonały i nie od razu dobrze się zastanawia i wie jak ma być. Czyli nie jest Bogiem, czyli go nie ma.

Ale jeśli uważasz, że Bóg jest, czyli jest doskonały, a mimo to przypisujesz mu zmiany i niepewność, to zaprzeczasz logice.  Więc się zdecyduj czy jesteś człowiekiem logicznym, czy kretynem.

Bo gdy ktoś twierdzi, że wierzy w Boga i że Biblia jest Jego Słowem, ale temu słowu zaprzecza, recenzuje je, traktuje wybiórczo i wprowadza do niego jakieś swojego "ale", udowadnia, że albo kłamie, twierdząc że wierzy w Boga i w to że Biblia jest Jego Słowem albo, jeśli faktycznie wierzy, ale je kwestionuje, dopuszcza się grzechu "pierworodnego". Czyli tak samo jak Adam i Ewa, robi z Boga kłamcę. Kogoś, kto wprawdzie istnieje i mówi przez swoją Księgę, ale komu nie można wierzyć względnie, jeśli już, to tylko w to, co komu pasuje. 

Więc, jeśli wolisz wierzyć oszustom i zbrodniarzom w sutannach, którzy starają się wprowadzać do twojego życia rzeczy przez nich samych wymyślone - czyli sprzeczne z Pismem Świętym i pokazujące Boga, jako kłamcę i ich wspólnika, to miej świadomość co tak naprawdę wybierasz.  Miej w takim przypadku pewność, że jeśli taka twoja decyzja wobec Boga zostanie przez ciebie utrzymana i się  nie nawrócisz, tym samym decyzja Boga o potępieniu, wypędzeniu i śmierci zostanie utrzymana wobec ciebie. Zapowiedzią tego było wypędzenie z raju Adama i Ewy. Od tego czasu ludzi, którzy nie wyrzekają się grzechu zaliczania Boga do towarzystwa kłamców i innych złoczyńców nie obejmuje zbawienie w Jezusie Chrystusie. Nie ja to mówię, ale Biblia. Twój wybór. co z tą informacją zrobisz.

Myślisz że ty, twój heretycki "kościół" albo ktokolwiek ma prawo choćby na jotę modyfikować to, co Bóg postanowił i przedstawił w swoim Piśmie? Zwłaszcza że czegoś takiego wyraźnie i wielokrotnie w Piśmie Świętym zabronił?

Jeśli czytając Biblię widzisz odstępstwa od niej w życiu i czyimkolwiek nauczaniu ale je akceptujesz - czyli lekceważysz i poniżasz Boga - to czego się spodziewasz? Liczysz, że on Cię za to nagrodzi rajem i życiem wiecznym?  Czy nie jest mądrzej pamiętać co za to samo spotkało Adama i Ewę i co za to samo cały czas dotyka ludzkość? 

Ironią i chichotem diabła jest na domiar to, że organizacja religijna mieniąca się największą organizacją chrześcijańską na świecie, zarazem uchodząca za synonim chrześcijaństwa, stoi pierwszym grzechem. Dosłownie na nim, bo na odstępstwie od Słowa Bożego. Katolicka sekta na zbrodni i bluźnierstwie twierdzenia, że jest ona ramieniem Bożym (w dodatku jedynym prawdziwym) zbudowała cała swoją przerażającą złem i ogromem potęgę.

A teraz niech każdy pomyśli: Bóg, bezwzględnie i bezlitośnie skazał ludzi na ziemską banicję za jeden jedyny przypadek podważenia Jego prawdomówności, czyli świętości. A przecież katolicyzm to nic innego jak obowiązujące w tej sekcie idące w setki przepisy, prawa i obyczaje, nakazujące wiernym robić dokładnie to, co jest powielaniem grzechu pierworodnego. Rzeczy o których Bóg mówi w Biblii: "jeśli będziecie mnie obrażać brakiem wiary w to, że zawsze mówię prawdę i robię to, co mówię, że zrobię, i będziecie posądzać mnie o rzeczy i robić rzeczy, które sam potępiam i których nie nakazałem; pomrzecie. (Mimo to katolicki zwodziciel wymyślił takie nieistniejące bzdury jak czyściec i odpusty  (opłaty na rzecz kleru mające rzekomo skracać umarłym pobyt w tym nieistniejącym miejscu) czy ludzkie kapłaństwo. Dla wyegzekwowania tych wynalazków na ludziach powołał ludobójczą inkwizycję oraz wiele innych form nacisku, o czym będzie niżej.

I tu się sprawdza powiedzenie, że jak chce Pan Bóg kogoś ukarać, to mu rozum odbiera. Nie ma lepszego sposobu na poznanie skali katolickiego odstępstwa od Boga, fałszowania Pisma Świętego, jego nauk i zasad chrześcijaństwa, jak porównanie jego Katechizmu z Biblią. 

Katolicki "kościół" udający i podający się za Kościół |Boży -  kupcząc wiarą naiwnych od początku niszczy dzieło Bożego zbawienia. Dla wierzących w istnienie Boga, których udało mu się zwieść i wciągnąć pod swoje rządy, staje się realną i ciężką przeszkodą do otrzymania łaski Bożego wybaczenia, a śmierć Jezusa Chrystusa zamienia dla nich w ofiarę daremną.

Nieznający Pisma Świętego katolicy, i w związku z tym niemający pojęcia o czym właściwie ono mówi, kompletnie się nie orientują na czym polega istota Bożego przesłania w nim zawartego. Nie widzą jak są w kwestii chrześcijańskiej wiary oszukiwani przez kler, ani w jak bluźnierczej i wrogiej Bogu i ludziom sekcie tkwią. Poza wszystkim także w poważnym, osobistym problemie psychicznym, polegającym na wypieraniu niewygodnych faktów.

Specjalne, sterowane przez kler katolickie wychowanie utrzymujące wiernych w nieświadomości tego, co mówi Biblia i czym jest chrześcijaństwo, to akurat tyle ile potrzeba żeby później ślepo identyfikowali się z katolicką sektą, uważając katolicyzm za wiarę chrześcijańską, a siebie za chrześcijan - czyli mających możliwość zbawienia w sposób rzekomo przewidziany przez Boga i określony w Piśmie Świętym.

Praktyka ta realizowana jest przez odpowiednio wcześnie rozpoczęte pranie mózgów katolickich wiernych, gdy są jeszcze dziećmi. Z założenia ma to sprawić - i sprawia - iż odpowiednio wcześnie poddany katolickiej indoktrynacji człowiek staje się tak zwanym "dobrym katolikiem" (i Polakiem), czyli kimś ślepo popierającym i identyfikującym się z międzynarodową, para religijną organizacją, zwaną kościołem katolickim.

Organizacją fałszywie nauczającą - czyli zgodnie z oficjalną katolicką doktryną i przeznaczonym do nauczania tejże Katechizmem - że zbawienie człowieka przez Boga jest możliwe jedynie poprzez przynależność do katolickiego "kościoła". Nie bycie katolikiem, według katolickiej doktryny i Katechizmu (o czym każdy może sobie tamże przeczytać)  bezwzględnie i automatycznie skazuje człowieka na bezwarunkowe Boże potępienie i oczywiście wieczną kaźń w piekle. Swoją drogą w zestawieniu z tym oficjalnym katolickim dogmatem wyjątkowo fałszywie i podle wyglądają katolickie działania "ekumeniczne". Są, jak widać, tylko polityczną pozą wobec innych wyznań i świata. W rzeczywistości KK z urzędu wszelkie inne wyznania potępia. Odrzuca innowierców, pogardza nimi, oraz szczuje na nich swoich członków.

Nie jest to trudne, skoro w ramach prania mózgów od dziecka wpaja się katolikom, zgodnie z powyższą doktryną i oficjalnym nauczaniem katolickiego "kościoła", że głównym warunkiem bycia kochanym przez Boga jest bycie katolikiem, i że poza nimi Bóg wszystkich skazał na piekło. Oczywiście dziecku niewiele trzeba, żeby wywnioskować, że przypodoba się Bogu jeśli będzie nienawidził niekatolików i, oczywiście, zamiast normalnego człowieka  wyrasta z takiego dziecka moherowy , ślepo posłuszny klerowi głąb. 

To jest właśnie katolicyzm. 

Wszystko to mogło zafunkcjonować, czyli początkowo zgodnie z intencjami kilku cwaniaczków a w końcu organizacji w formie kleru, ponieważ wiązane jest to z tym, że sekta ta twierdzi iż posiada rzekome i w dodatku  wyłączne prawo na tym świecie, do odpuszczania ludziom grzechów. Rzekomo dane jest jej to od Boga i może to czynić, i czyni, poprzez swoich tak zwanych "kapłanów".

Jest to podstawowa i kluczowa katolicka herezja, na której mógł i zbudował swoją potęgę. KK wmontował w swój obrządek kapłaństwo ludzkie, czym uzależnił od siebie ciemny, nieznający Pisma Świętego lud i na czym dorobił się swojej pozycji. Tymczasem samą właśnie istotą chrześcijaństwa - ale żeby to wiedzieć trzeba sobie przeczytać Biblię - jest całkowite i nieodwołalne do końca świata zniesienie starotestamentowego kapłaństwa ludzkiego i zastąpienie go jednoosobowym kapłaństwem Jezusa Chrystusa. Biblia mówi wprost (cytaty poniżej) że jedyne prawo do kapłaństwa, czyli do pośrednictwa pomiędzy Bogiem a ludźmi posiada tylko i wyłącznie Jezus Chrystus. On też tylko ma prawo do odpuszczania, lub nie, człowiekowi grzechów, popełnionych przez niego wobec osób trzecich.  (Mam prawo, i każdy je ma, odpuścić komuś grzech, który ktoś popełnił wobec mnie, ale nie mam prawa odpuszczać nikomu grzechów, które ktoś popełnił wobec osób trzecich. Prawo do takiego sądu ma tylko Jezus Chrystus i nikt więcej). Nie jest chrześcijaństwem nic, co nie działa w ten sposób.

Ale tu właśnie, jeszcze za życia apostołów Jana i Pawła, pojawili się uzurpatorzy -oszuści i złodzieje, i kręcą na tym interes do dzisiaj, czyli tak zwany "kościół" katolicki. 

Tenże "kościół" twierdzi oczywiście, że otrzymał te prerogatywy z upoważnienia samego Boga - czyli od dwóch tysięcy lat wpiera absurdalnie, i niestety skutecznie, kolejnym pokoleniom ciemnych niedouków, że to Bóg mu je dał. (prywatnie kocham wielu takich ciemnych niedouków i za wiele różnych rzeczy ich cenię, co nie zmienia faktu kim są i że są nie po tej stronie mocy co Jezus Chrystus i Bóg. Mówię o tym Bogu, który wydał Biblię i którego synem jest Jezus Chrystus, nie o tym, który kazał chrześcijaństwo sfałszować, by móc grabić gdzie się da, oraz torturować i palić na stosach tych, co czytali Pismo Święte i widzieli odstępstwo KK.

I nie dość, że KK heretycko,  aczkolwiek korzystnie dla siebie - ogłosił się odpuszczaczem grzechów, w miejsce Jezusa Chrystusa, to w dodatku w tej jego odpuszczalskiej praktyce nie ma takich grzechów, których on praktycznie nie odpuszcza - jeśli mu to pasuje. I nic mu tam, że Biblia konkretnie wymienia okoliczności i związane z nimi grzechy niewybaczalne tzw. śmiertelne. To rozmijanie się z Pismem Świętym (nagminne i w wielu zresztą także innych  kwestiach) jest w katolickim wydaniu o tyleż cyniczne i kłamliwie wredne, co i zrozumiałe - wszak kler musi "odpuszczać" laikom grzechy co najmniej takie, jakie kiedykolwiek sam popełniał, i popełnia, i które sam sobie odpuszczał i odpuszcza - czyli usprawiedliwiać wszelakie świństwa i zbrodnie, jakie sobie tylko można i nie można na tym świecie wyobrazić.

Tym sposobem podstawowy i dlatego szczególnie eksponowany w Nowym Testamencie warunek zbawienia, który mówi najpierw o konieczności nawrócenia się grzesznika ze złej drogi po to, aby móc skorzystać z zagrzesznej ofiary Jezusa Chrystusa, katolicyzm w praktyce pomija i deprecjonuje. W rzeczy samej katolicki kler wykluczając z nauczania najważniejszy warunek zbawienia i zastępując go prezentowaniem rzekomo Boskiej, nieograniczonej tolerancji na zło, rozprzestrzenia heretycką, szerzącą zło antyewangelię, masowo demoralizującą ludzi. Wszak dla wiernych przekaz jest jasny: co jest odpuszczalne, jest dopuszczalne. Jak wiemy choćby gwałcenie dzieci przez katolickich "bożych kapłanów" nie tylko - według katolickich norm moralności i wiary - nie ściąga na takich bandytów wiecznego potępienia ani kary ludzkiej ze strony władz katolickiej sekty, ale nawet nie staje się dla katolickiego "kościoła" przeszkodą do pozostawiania zboczeńców-zbrodniarzy w rzekomej służbie kapłańskiej.   

Jest więc rzeczą zrozumiałą, że katoliccy "chrześcijanie" żyją, jak im się podoba, skoro otrzymują od tych "kapłanów" sugestię, że Bóg w zamian za zbawienie niczego właściwie od nikogo nie żąda z wyjątkiem przynależności do tej sekty i że odpuszcza każdemu wszelkie winy jeśli ten warunek spełnia.

- Nawiasem, jako specjalista w dziedzinie wychowania i terapii rodzin dodam, że najłatwiej wychować socjopatę w rodzinie gdzie  panuje podwójna moralność. Gdzie rodzice żądają od dzieci przestrzegania zasad moralnych, ale sami się do nich nie stosują. Nic tak skutecznie nie demoralizuje ludzi - zwłaszcza młodych - jak obłuda, czyli ten znany z Biblii i potępiony przez Syna Bożego faryzeizm. Tego jednak właśnie w praktyce uczy fałszywe chrześcijaństwo, a zwłaszcza a`moralna i przewrotna tzw. wiara katolicka.

Uczy także, głosząc sekciarską i niemającą nic wspólnego z Ewangelią doktrynę o "jedynie zbawiającym kościele katolickim" - że na wieki potępiona i skazana na piekło, a więc znienawidzona przez Boga, jest cała część ludzkości która do tej sekty nie należy. To w "naturalny" sposób buduje niechęć, poczucie wyższości i nienawiść katolickich wiernych do niekatolików. Tych ludzi szanować przecież nie można, ani nie potrzeba, wszak zgodnie z katolickim nauczaniem sam Bóg już ich osądził, potępił i na wieki odrzucił. (Jeśli kogoś interesują konkretne, katolickie zapisy w kwestii rzekomego potępienia niekatolików przez Boga, niech sobie poczyta katolicki Katechizm. - Bardzo namawiam. Lektura nikt z pewnością nie zapomni. Normalny człowiek dlatego, że dozna szoku i uczucia niedowierzania na skalę bzdury i katolickiego szaleństwa, a "moher" ze szczęścia bo się w swoim szaleństwie radośnie utwierdzi. 

Generalnie KK uczy nietolerancji i arogancji wobec niekatolików, a poza tym, oczywiście, tego zwykłego, wszechobecnego katolickiego relatywizmu moralnego i dwulicowości. Rzecz jasna w Polsce - jak to w "normalnym", opresyjnym państwie wyznaniowym - ta demoralizująca i "jedynie słuszna"  "edukacja" jest prowadzona w państwowych szkołach podstawowych i średnich, pod nazwą "nauka religii".

Tym sposobem; to niekonstytucyjne, masowe i powszechne "wychowanie" dzieci i młodzieży do nietolerancji i kołtuńskiej, zakłamanej katolickiej głupoty, finansuje (niekonstytucyjnie i złodziejsko) nominalnie demokratyczne i rzekomo obywatelskie państwo ze wspólnych, podatniczych pieniędzy wszystkich obywateli. Te zaś są, jak wiadomo, pozyskiwane pod przymusem fiskusa w równej mierze od katolików, jak i od niekatolików i niewierzących.

Jako niekatolik płacę za to, żeby katolicy mogli za moje pieniądze nauczać swoje dzieci nienawiści do moich dzieci i jest to według polskiego ustroju przejaw zarówno panującej tu demokracji jak i chrześcijaństwa.

Co mogą sądzić o takim "kościele" i finansującym go państwie ci, których niekatolickie, acz legalne i nierzadko konkordatowe kościoły nie otrzymują z kasy państwowej pieniędzy, na wzór KK, lub niewierzący? Państwo polskie wespół z KK, wspólnie sprowadza niekatolików do niższej kategorii - w dodatku za kradzione im pieniądze na utrzymywanie obcego i wrogiego wobec nich "kościoła.

Z drugiej strony kler i środowiska katolickie rozdzierają szaty i głoszą dziejącą się KK krzywdę, wszak  "w ostatnim czasie nasiliły się ataki na kościół katolicki". - No cóż: ataki na drani, to odwieczny problem drani. A przecież wystarczyłoby przestać okradać współobywateli i kierować się Ewangelią.  Ataki by ustały. - Tej opcji jednak tenże rzekomo chrześcijański katolicyzm nigdy nie brał i nie bierze pod uwagę. Przeciwnie; jak zawsze tylko kombinuje gdzie, komu i skąd da się jeszcze coś wyrwać. - To jest ta katolicka "chrystusowa" nauka i katolickie "wartości".

Do zdziwienia wychowywanych w duchu "jedynie słusznej wiary" katolików dochodzi więc frustracja i agresywna złość na każdego, kto ośmiela się poddać w wątpliwość tę katolicką, rzekomo chrześcijańską sprawiedliwość KK, i kwestionować Boże pochodzenie tegoż katolickiego "kościoła".

Do furii doprowadza katolików pytanie: "Jakiż to chrześcijański kościół żyje z okradania innych, i co ty sam zrobiłeś, skoro uważasz się za chrześcijanina, żeby twój "kościół" nie przywłaszczał sobie moich pieniędzy ani nie przymuszał mnie do utrzymywania go?" - Bo ja mam swój własny kościół, który oczywiście również potrzebuje finansów na własne utrzymanie, lecz który jakoś nikogo w tym celu nie rabuje. Utrzymuje się po chrześcijańsku - czyli sam - wyłącznie z dobrowolnych datków swoich członków. 

Czy ktokolwiek - poza katolikami mającymi wyprane mózgi - jest w stanie wyobrazić sobie Jezusa Chrystusa - czyli tego, który między innymi nauczał:  "nie kradnij", żeby następnie po takich naukach nałożył na kogoś przymusowy haracz, niczym ruska mafia "za ochronę" i zmuszał go do łożenia na jakąś założoną przez siebie organizację? Albo żeby torturował, wykluczał czy palił na stosach tych, co się do jego towarzystwa nie zapisali i nie chcą mu płacić?

Przecież całe sedno wielowiekowego, katolickiego terroru i ludobójstwa - z posądzaniem ludzi o czary włącznie - tak naprawdę kryło się w tym, aby represjami i strachem utrzymać władzę i dochody kleru z rabunku dokonywanego na wiernych.

Czy jakikolwiek normalny człowiek umiałby, tak jak katolicy, pogodzić w swojej głowie - bez popadnięcia w obłęd - obraz z założenia bezgrzesznego Zbawiciela będącego jednocześnie złodziejem, mordercą i szefem złej jak sam diabeł mafii?

I tu rodzi się pytanie: Co katolicy mają w głowach, skoro tej sprzeczności nie widzą i nie odczuwają? Co mają w głowach, że poważyli się zbrodniczą mafię nazwać Kościołem Jezusa Chrystusa i za takowy ją uważać?

Katolikom ta logiczna sprzeczność wszak zupełnie nie przeszkadza. Sami też kradną niekatolickim współobywatelom, za pomocą zabiegów swojego kleru, podatnicze pieniądze na potęgę i bez zażenowania. Twierdzą przy tym i sami w to wierzą, że są ludźmi Jezusa, że działają dla Boga oraz w Bożym imieniu, czyli z Jego upoważnienia i z Jego poparciem. W szczególności - zgodnie z katolickim dogmatem - bezdyskusyjnie i nieomylnie z taką rzekomo wolą Bożą działają papieże, czyniąc z tego złodziejstwa oficjalnie dozwoloną, wzorcową formę działalności KK. W ten sposób kolejni papieże, jako "głowy katolickiego kościoła", oficjalnie potwierdzają dopuszczalność stosowania relatywnej moralności w wierze katolickiej. Wychowywani na takich "wzorcach moralnych" katolicy, mają w wyniku tego relatywizm moralny "we krwi"".

W efekcie takiego wychowania łatwo im przynależeć do przestępczej organizacji, oraz w katolickiej sekcie akceptować to, co wśród normalnych, moralnych ludzi, jest nieakceptowalne.

Nie przychodzi im nawet do głowy, że nawet bierna przynależność do takiej zorganizowanej bandy przestępczej wspiera ją i daje jej siłę i jest zwyczajnie niemoralna. 

Tak oto katolickie rzezimieszki, mienią się Kościołem Bożym - co gorsza przedstawiając Syna Bożego jako swojego wspólnika i szefa bandy w tym procederze. I jeśli ktoś powie, że to nie jest prawda, to słucham; kto i w jaki sposób temu temu zaprzeczy? A jeśli robienie z Boga szefa organizacji złodziei, ludobójców i gwałcicieli dzieci nie jest najbardziej plugawym pod słońcem bluźnierstwem, świadczącym o diabelskim pochodzeniu i bytowaniu tego - tfu - "kościoła", to co nim jest?

Oczywiście; katolicy wypierają ten problem i ani innym, ani sobie nie odpowiadają na to pytanie. Jak zostało tu już wyżej wspomniane; wykazanie katolikowi oczywistych, acz niewygodnych faktów, nie wywołuje u niego zastanowienia się nad sobą, ani nad absurdem przypisywania Bogu utworzenia, akceptowania i uważania rzekomo za swój, bandyckiego Kościoła Katolickiego. Typową reakcją jest jedynie ślepa nienawiść do każdego, kto te niewygodne fakty śmie przytaczać, sugerując tym samym w sposób oczywisty, że tenże Kościół Katolicki należałoby zdelegalizować i pociągnąć do odpowiedzialności za jego całą przeszłą i obecną działalność. Że już dawno należało rozgonić katolicki kler na cztery wiatry, i nareszcie skończyć z tym rakiem toczącym moralność światowego społeczeństwa.

Jednak przecież to programowe i na bieżąco realizowane od zawsze złodziejstwo i wszelkie materialne przekręty "kościoła" katolickiego, to drobiazg - w porównaniu z jego instytucjonalnie realizowanym przez wieki ludobójstwem, czy choćby z nagminnymi, dokonywanymi od zawsze przez kler, zbrodniami pedofilii i gwałtów na dzieciach. Zbrodnie te, które przez cały czas istnienia KK były przemilczane i zamiatane pod dywan przez katolicką hierarchię, nigdy nie kłóciły mu się jakoś z nominalną, chrześcijańską sprawiedliwością, formalnie noszoną na katolickich sztandarach. A przecież już nawet nie względem Boskiego prawa, ale i według ułomnego prawa ludzkiego i ludzkiej sprawiedliwości, ohyda tych zbrodni naturalnie i automatycznie kojarzy się z bestiami w ludzkich skórach, a jej pochodzenie rodem z samego piekła. 

Nieprzeliczone zastępy bestii w sutannach, ochraniane przed odpowiedzialnością karną, przez sektę, zabiły miliony ludzi i zgwałciły nieprzeliczone zastępy dzieci. I tu pojawia się pytanie dla psychiatrów: Dlaczego katolikom to nie przeszkadza i nic nie chcą z tym faktem zrobić, mimo iż co najmniej każdy dorosły katolik o tym wie?

Powszechna katolicka niechęć do niedostrzegania niezgodności tej religii z Biblią i moralnością, jest typowa dla ludzi funkcjonujących według tak zwanych katolickich "wartości", których wady i zakłamanie sami widzą i wstydzą się ich, lecz z chciwości i wygodnictwa uprawianych pod wygodnym szyldem "tradycja ojców i dziadów", nie chcą ich zweryfikować i przestać uczestniczyć  w tym tragicznym spektaklu, wyreżyserowanym - jak to zaświadcza Pismo Święte - przez samego szatana.

Chrześcijaństwo według Pisma Świętego - o czym katolicy generalnie nie chcą wiedzieć i wręcz nienawidzą słuchać - jest sposobem życia w dokładnie określonych przez Boga moralnych ramach. Nie chcą przyjmować do wiadomości, że nie ma czegoś takiego jak chrześcijaństwo ludzi nienawróconych, ignorujących, czy zakłamujących Pismo Święte. Pismo, które na swoich stronicach samo o sobie zaświadcza, że jest jego jedyną i wyłączną wykładnią, i które na jakąkolwiek inną wersję wiary i postępowania żadnego miejsca absolutnie nikomu nie zostawia. Podobnie nie istnieje na przykład marka MERCEDES, polegająca na pokątnym produkowaniu przez kogokolwiek, poza autoryzowaną fabryką, badziewnych aut mniej więcej podobnych do oryginału i dla zmylenia naiwnych oznaczonych podrobionym logo marki.

Istotą oryginału jest zawsze ortodoksyjna dbałość o wzorcową, skrupulatnie realizowaną jakość, opartą o dokładnie określone i spełniane warunki technologiczne. W tym porównaniu katolicyzm, występujący pod symbolem chrześcijańskiego krzyża, to podróbka - zwykłe, bazarowe badziewie oznaczone podrobionym znakiem chrześcijańskiej marki, którą ma udawać, a którą nie jest i nigdy nie był.

Nie istnieje więc także chrześcijaństwo wypaczone a potem zreformowane - typu katolicyzm sprowadzony do niektórych, protestanckich postaci, gdzie mimo zmiany szyldu i kilku zabiegów kosmetycznych, jest to dalej ten sam heretycki, "kapłański" i bałwochwalczy katolicyzm. W przytoczonym porównaniu odpowiada to staraniom firm typu "krzak", by ich pirackie wyroby, dalekie od wzorca, po liftingu lepiej przypominały oryginał niż, pierwsza, zbyt badziewna, zdemaskowana przez odbiorców podróbka. 

Dopóki czyjekolwiek życie wykracza poza nakreślone w Biblii ramy zwykłej, ludzkiej przyzwoitości, nie zasługuje na nazwę "chrześcijańskie", a jego właściciel nie może liczyć na zbawienie. Tak mówi Pismo Święte, i ten obiektywny fakt na równi dotyczy indywidualnych ludzi, jak i wszelkich tzw. "kościołów" oraz związków wyznaniowych. Owszem; można udawać że jest inaczej. Można też swoje nawet najbardziej niepoprawne życie nazywać chrześcijańskim, ale czy w jakikolwiek sposób zmienia to zasady, które ustanowił Bóg, i czy pozwala uniknąć przewidzianych przez Niego konsekwencji za prowadzenie podłego życia? - Biblia wyraźnie i twardo mówi, że nie.

Straszną więc, wręcz niewyobrażalną podłością jest wmawianie ludziom, że istnieje na świecie jakakolwiek organizacja, pod szyldem której Bóg od wprowadzonych przez siebie zasad i konsekwencji odstępuje.

Po pierwsze dlatego, że ludzkie zło zachęcone katolicką obietnicą rzekomej bezkarności przed Bogiem, szerzy się bez żadnych zahamowań. Po drugie; wszystkich uwiedzionych katolicką obietnicą bezkarności ciągnie do obiecanego przez Pismo Święte piekła. Po trzecie jest podeptaniem ofiary Jezusa Chrystusa, który przecież dał się zabić po to właśnie, aby zaświadczyć, że zależy mu aby ludzie się wzajemnie nie krzywdzili i podejmowali nowe życie, porzucając zło i grzech. 

Tak więc; bez względu na czyjekolwiek zabiegi, oraz stopień odejścia od biblijnego wzorca, oryginał pozostaje oryginałem, a jakiekolwiek wyprodukowane na zasadzie odstępstw od niego podróbki, mimo nazwy z chrześcijaństwem w tytule, i tak są tylko marnymi atrapami, których Bóg - co w Piśmie Świętym wielokrotnie podkreśla - absolutnie sobie nie życzy i nigdy się na nie nie zgodzi.

Wybór dla ludzi, przedstawiony w Biblii, jest prosty:  otóż albo realizują chrześcijaństwo określone przez Boga - co dokładnie opisane jest w Biblii - i dostępują zbawienia, albo idą własną drogą na zatracenie.

Niczyje przy tym wyobrażenia ani chciejstwo, nie są w stanie wprowadzić w błąd Boga, który najlepiej wie jakie dla chrześcijaństwa i zbawienia ludzi zakreślił zasady życia i ramy zachowań. Który doskonale widzi, z istoty rzeczy będąc wszechwiedzący, czy dany człowiek względnie organizacja religijna, mieści się w tych ramach, czy nie. Innymi słowy widzi, kto się nie nawrócił i nie zaczął żyć na nowo w myśl Jego Ewangelii i opisanych w Jego Słowie Przykazań i zasad.

Większości tzw. "chrześcijan" się wydaje, że Bogu do ich zbawienia wystarczy sama ich deklaracja wiary i poprawy. Jest to tyle samo warte co przekonanie, że bank zadowoli się samą deklaracją zwrotu kredytu, zamiast jego faktycznym zwrotem. Boży Syn, Jezus, nie po to oddał życie, żeby usłyszeć jedynie czyjeś obietnice i puste słowa "wierzę i poprawię się", które bez pokrycia w najmniejszym stopniu nie zmieniają człowieka, a tym samym jego położenia wobec Boga i zbawienia.

Bóg, ponieważ jest Bogiem, na pewno nie zmieni swoich reguł, bo te z założenia są od początku doskonałe i niezmienne. Na pewno też nie zrobi tego dlatego, że jakiś tam miliard ludzi, czy nawet wszyscy na ziemi, będą sobie uprawiać chrześcijańskopodobną religię, z grubsza i dla niepoznaki wzorowaną na prawdziwej. Nic nie pomoże nazywanie jej  "chrześcijańską" licząc, że liczebność i upór w zbiorowym, tzw. udawaniu durnia spowoduje, że On zmieni swoje poglądy i na życzenie niemoralnej większości ludzkiej populacji, zmieni określone przez siebie warunki zbawienia.

Z punktu widzenia wiary w chrześcijańskiego Boga społeczno-cywilizacyjny problem z „kościołem” katolickim polega na absurdzie, że będąc podróbką prawdziwego Kościoła Jezusa Chrystusa uchodzi powszechnie w świecie za oryginalny Kościół Boży i za synonim chrześcijaństwa. Ten trwający od prawie dwóch tysiącleci powszechny stan zwichniętej świadomości przeciętnego mieszkańca ziemi jest tym bardziej zadziwiający, że KK, o czym mimo wszystko wie wiele ludzi, a zwłaszcza historyków, jest przecież najbardziej zbrodniczym wobec ludzi i bluźnierczym wobec Boga systemem, jaki kiedykolwiek istniał na tej planecie.

Z powodu tego absurdu "kościół" katolicki, o którego działalności i księżach, jako rzekomych kapłanach Bożych, oraz o watykańskim kierownictwie, nigdy nie dało się powiedzieć niczego dobrego, paradoksalnie funkcjonuje w świecie w randze instytucji powołanej do wyznaczania standardów chrześcijańskiej, uniwersalnej moralności. Co gorsza, za sprawą tej mistyfikacji wszech czasów, dokonane przez siebie ludobójstwo i wszelkiego typu inne, instytucjonalnie dokonane zbrodnie, dawne i obecne, KK przypisuje Bogu, jako swojemu rzekomemu zwierzchnikowi i zleceniodawcy tychże. Papieże, będąc według katolickiego dogmatu nieomylnymi namiestnikami Boga na ziemi w sprawach wiary i moralności, z założenia robili dokładnie to tylko, co im nakazał Duch Święty. Tak więc rzekomo z natchnienia Ducha Świętego powstał katolicki  "kościół", jego Inkwizycja, mordowanie milionami  tubylców na podbijanych kontynentach i ich niewolnictwo czy instytucjonalne chronienie zbrodniarzy-zboczeńców.

Fakt jest taki, że jedynie ignorant lub szaleniec, stając w obliczu katolicyzmu za którego chrześcijańskopodobną fasadą kryje się najbardziej ludobójcza i zbrodnicza historia w dziejach świata, może uznawać tę instytucję za ramię Dobrego, Wszechmocnego Boga, a Watykan za ziemską siedzibę Jego władzy. 

Ktoś, kto przyjmuje zbrodniczy katolicyzm jako wiarę pochodzącą od Stwórcy sam o sobie zaświadcza, przed Bogiem i ludźmi, iż uważa, że Bóg, który posłał na śmierć krzyżową swojego jedynego syna, by okazać ludziom swoją miłość i w oparciu o nią wskazać i wyznaczyć im standardy sprawiedliwości i dobra, spaprał robotę. Oto sugeruje, że z założenia Dobry i Wszechmocny Stwórca, wcale wszechmocny ani kochający nie jest, skoro nie udało mu się zrealizować tego co zamierzył. Skoro zamiast założyć na ziemi swój Święty Kościół - jak to planował - założył naszpikowany ohydnymi, wzajemnie się ochraniającymi zboczeńcami i chciwcami, bandycki kościół katolicki. W dodatku, wbrew wyrażanym przez siebie chęciom, wprowadził pod tą nazwą i pod przywództwem swojego nieudolnego syna, oraz jego rzekomych namiestników-papieży, reżym gorszy i bardziej ludobójczy, niż jakikolwiek inny w całej historii ludzkości.

Reżym najbardziej pasożytniczy, zbrodniczy, ludobójczy i długotrwały, niż  jakikolwiek i kiedykolwiek funkcjonował na świecie. Ktoś taki, przypisując katolicyzm autorstwu Boga, tym samym stwierdza, że ogarniająca obecnie swoimi mackami cały świat watykańska, nieprawdopodobnie zgniła moralnie złodziejsko-pedofilsko-pederastyczna mafia, która od  zawsze i programowo osłania przed ludzką sprawiedliwością i karą swoich wszelkiej maści chciwych władzy, pieniędzy i życia na cudzy koszt "świątobliwych" zwyrodnialców, (oczywiście zdarzają się wśród katolickich księży ludzie w miarę normalni i idealiści) działa na ziemi rzekomo z Bożego powołania i w Bożym imieniu. Trzeba być specyficznie mocno  umysłowo zamkniętym człowiekiem, żeby stworzenie i utrzymywanie przy życiu takiego "kościoła" przypisywać Bogu.

Godzenie się na takie widzenie  Boga i chrześcijaństwa, bez poczucia moralnego dysonansu i dostrzegania oczywistej, logicznej sprzeczności w  tym, że z założenia Doskonały i Dobry Bóg jest jednocześnie niedoskonały i zły, to ewidentny przejaw wręcz podręcznikowego obłędu. Temu na pewno żaden specjalista od psychiatrii klinicznej nie poważy się zaprzeczyć, chyba że sam byłby katolikiem.

Można się oczywiście zastanawiać co powoduje, że zwłaszcza w polskim narodzie występuje tak liczna populacja ludzi specyficznie intelektualnie upośledzonych, absurdalnie mylących swoją odległą od moralności i zdrowego rozsądku wiarę, z precyzyjnie nakreślonym przez Boga, doskonale uporządkowanym logicznie i moralnie chrześcijaństwem, ale niewątpliwie głównym wyjaśnieniem tego fenomenu jest fakt katolickiego prania ludziom mózgów, już od ich wczesnego dzieciństwa, oraz (i też dlatego) że praktycznie żaden szeregowy katolik nie zna Biblii - czyli spisanej podstawy wiary i jedynej Konstytucji Chrześcijaństwa. Na niej to przecież, jak akurat słusznie twierdzi nawet sam KK i jego kler, oparta jest chrześcijańska wiara. Sęk tylko w tym, że katolicyzm oparty jest na Biblii jedynie deklaratywnie, a nie faktycznie. Katolicyzmowi Biblia potrzebna jest jako fasada, dla uwiarygodnienia się wobec świata. Używa jej wybiórczo, omijając wszystko to, co jest mu niewygodne, co go oskarża oraz świadczy o jego nieprawym pochodzeniu.  

Należycie wyedukowany religijnie katolik, czyli zgodnie z programem katechezy dla katolickich wiernych, nie zna nawet (bo według założeń KK znać absolutnie nie powinien), chociażby oryginalnego, zapisanego w Biblii brzmienia Dziesięciorga Przykazań Bożych.

Zna za to fałszywki Dziesięciorga Przykazań podawane mu z ambony, oraz na lekcjach katolickiej katechezy - czyli ich sfałszowaną wersję umieszczoną w katolickim Katechizmie. Nie posiada świadomości, że Katechizm fałszywie podaje rzeczy, które zupełnie inaczej zapisane są w Piśmie Świętym, ani też nie ma jakiejś choćby pobieżnej znajomości historii swojej religijnej organizacji, którą uważa za Boży Kościół.

Trudno pojąć jak można, zwłaszcza uważając się za wykształconego człowieka, nic nie wiedzieć o indywidualnych, rekordowo obrzydliwych zbrodniach papieży i ogólnie wynikłym z katolickiej herezji, trwającym kilkanaście wieków religijnym, masowym ludobójstwie, czy też o tym, że już pierwsi apostołowie - ze świętymi Janem i Pawłem na czele - w ostrych słowach przestrogi i potępienia odcięli się od rzymsko-katolickiej wersji pseudochrześcijaństwa, które zaczęło się na potęgę panoszyć między innymi w Rzymie, jeszcze za ich życia.

Tego typu pytania, czyli o to, gdzie podział się u niektórych ludzi elementarny, ludzki rozum i rozsądek(?) zdają się być proste, a odpowiedzi na nie oczywiste, lecz niestety, katolicka część ludzi na tym świecie nie chce na nie odpowiadać z obawy, że gdyby to zrobiła, musiałaby w konsekwencji wprowadzić w swoje życie prawdziwie chrześcijańskie, czyli biblijne zasady wiary i postępowania. Taka perspektywa wiążąca się z bezkompromisowym odrzuceniem tego co u siebie złe i grzeszne, jest dla katolickich nibychrześcijan, nie do przyjęcia. Zdecydowanie wolą trwać przy swojej wygodnej, "jedynie słusznej katolickiej wierze", charakterystycznej i popularnej tym, że pozwala świecić " i Bogu świeczkę i diabłu ogarek".

- Nawiasem mówiąc mało kogo obchodzą religijne poglądy osób postronnych, a zwłaszcza to, czy przez własną głupotę i zło szykują sobie skończenie w piekle, wszakże pod warunkiem, że nie przekładają się one w praktyce na szkody dla innych.

Katolicyzm ma tu wiele wspólnego z radykalnym islamem, który też uważa się za jedynie słuszną wiarę i depcze oraz grabi wszystkich, którzy myślą inaczej.

Działa tu dokładnie ten sam mechanizm, co we wszystkich uzależnieniach; czyli uciekanie od konfrontacji z rzeczywistością. Wypieranie faktów pozwala tkwić człowiekowi w jego obłędzie i nie przyjmowanym do wiadomości wygodnym dla siebie draństwie, które jednak stopniowo zmienia jego życie i ludzi z otoczenia w koszmar. Świat, niestety, doświadcza katolickiego koszmaru już od prawie dwóch tysiącleci. Wniósł ten koszmar w życie ludzkiej zbiorowości katolicki kler, a pomaga mu go przez wieki utrzymywać niemoralna, pseudo chrześcijańska, katolicka wiara. Wiara zwyczajnych z pozoru ludzi, lecz faktycznie nadzwyczajnie oderwanych od rzeczywistości. Ludzi, z powodu unikalnego, religijnego wychowania, niespójnych umysłowo i moralnie. Wiara, która zniszczyła szansę ogółu ludzkości na podążanie drogą moralności i rozsądku, przez co pociągnęła świat ku chaosowi, nieokiełznanej konsumpcji i nieuchronnej, bliskiej już samozagładzie.

 

Jak powstał katolicyzm i jak zdobył władzę

Datowanie katolicyzmu zaczyna się od dwóch faktów: Pierwszym było heretyckie odejście zboru rzymskiego od Ewangelii, już w pierwszym wieku, a drugim nominalne ustanowienie - ok. 300 lat później - chrześcijaństwa oficjalną i obowiązkową religią w Cesarstwie Rzymskim.

Pogański cesarz Konstantyn (który na wszelki wypadek dał się ochrzcić dopiero na łożu śmierci) ustanawiając nakazowo w latach 313–325 monoteistyczną religię w państwie, dla jego wzmocnienia, błędnie sądził - co zresztą ani dla sprawy, ani dla niego nie miało żadnego znaczenia - że wprowadza chrześcijaństwo.

W tym celu ustanowił biskupa rzymskiego zboru - bo akurat jego miał w Rzymie najbliżej pod ręką -  zwierzchnikiem nowo wprowadzanej wiary na terenie imperium. Jak wyżej zostało powiedziane; nie zdawał sobie sprawy – i mało by go to zresztą jako poganina obchodziło – że od ponad dwóch wieków religia, którą uprawiali biskupi rzymskiego zboru, poza zewnętrznymi pozorami i nazwą, nie miała z chrześcijaństwem nic wspólnego.

Tak czy inaczej Konstantyn dał swoim edyktem biskupom Rzymu władzę rozciągającą się nie tylko na całe imperium ale, jak się okazało, także na dalsze kilkanaście wieków historii.

Z dnia na dzień heretyccy biskupi rzymscy zyskali faktyczną możliwość nieskrępowanego modyfikowania i nakazowego propagowania pod kątem swoich potrzeb zasad „chrześcijańskiej” wiary, oraz tępienia pod szyldem władzy państwowej wszystkich, którzy się z ich własną, zmodyfikowaną wersją "chrześcijaństwa" nie zgadzali. 

              Oczywiście, każda urzędowo obowiązująca religia nieuchronnie musi się sformalizować i zacząć służyć urzędnikom w rękach których spoczywa, a już zwłaszcza w sytuacji kiedy tenże państwowy urzędnik jest w jednej osobie kapłanem, policjantem i poborcą podatkowym. W dodatku jeśli uważa, tak jak ksiądz, że odpowiada tylko przed Bogiem, w którego źle, albo wcale nie wierzy - czyli przed nikim.

W tych szczęśliwych dla siebie okolicznościach biskupi Rzymu stworzyli podwaliny religii katolickiej, na nieszczęście dla ludzkości, która, przez przez powszechne nieuctwo i arogancję, uznana została powszechnie za chrześcijańską. Opartej początkowo "tylko" na lokalnym fałszowaniu Ewangelii, lecz od czasu wsparcia jej siłą władzy cesarskiej, coraz bardziej wyradzającej się w kierunku zysku, rabunku, ludobójstwa, władzy i polityki. Niebawem pozwoliło to biskupom rzymskim zdobyć wpływy i potęgę, zdolną do kontrolowania koronowanych głów i narodów całego, Zachodniego Świata.

 

              Pierwszy, spektakularny i udokumentowany historycznie dowód na odstępstwo biskupów rzymskich od Ewangelii dał już Klemens I.

Było to za panowania cesarza Domicjana, gdy w latach 93–97, w łonie zboru korynckiego toczył się, drugi już, ostry spór pomiędzy zwolennikami czystej Chrystusowej nauki, a usuniętymi w jego konsekwencji, z korynckiego zboru, głosicielami heretyckiej, rzymskiej doktryny (na której, za sprawą Konstantyna, zbudowano później katolicyzm), mieniącymi się według niej „kapłanami", czyli rzekomo ustanowionymi przez Boga pośrednikami pomiędzy Nim, a ludźmi.

Heretycy, nie mogąc pogodzić się z upokorzeniem i utratą możliwości „kapłańskiego” (czytaj heretyckiego, uzurpatorsko-pasożytniczego) życia na koszt chrześcijańskiego zboru w Koryncie, udali się w związku z tym na skargę. Jednak nie na pobliską wyspę Patmos, gdzie żył jeszcze ukochany uczeń Jezusa, autor Ewangelii, trzech Listów oraz jego ostatniej części – Apokalipsy – apostoł Jan, ale do biskupa Rzymu, Klemensa, który tam u siebie, podobnie jak jego poprzednicy, też takie samo pośrednicząco-dochodowe „kapłaństwo” uprawiał.

(Zanim przejdziemy do dalszego ciągu tej historii warto mieć świadomość, że wszelkie kapłaństwo ludzkie zostało definitywnie i na zawsze zniesione ofiarą Jezusa Chrystusa, o czym wiedzą ci, co przeczytali Nowy Testament. To jest właśnie istotą chrześcijaństwa i samym jego sednem. Po zwycięskim, bo bezgrzesznym życiu i ofiarnej śmierci Syna Bożego na krzyżu, kapłaństwo ludzkie zostało całkowicie i na zawsze zastąpione wyłącznym, jednoosobowym, kapłaństwem Jezusa Chrystusa.  Doskonałym kapłaństwem świętego (czystego, bezgrzesznego) Człowieka-Boga, nieustannie przebywającego w obecności Ojca. Kapłana obdarzonego boskimi atrybutami wszechwiedzy i wszechmocy między innymi po to właśnie, żeby móc w każdej chwili osobiście wysłuchać każdego, zwracającego się do niego człowieka. Tym samym zakończony został starotestamentowy okres korzystania przez ludzi z ludzkich pośredników między Bogiem a ludźmi, czyli z usług kapłanów. Odtąd wszystkie i wszelkie sprawy ludzie mają załatwiać wyłącznie i osobiście z samym Zbawicielem. Powstanie mafii katolickiego kleru i jego wcięcie się w rolę pośrednika pomiędzy ludźmi a Bogiem Ojcem, przeznaczoną wyłącznie dla Bożego Syna, jest ordynarnym uzurpowaniem sobie praw i przypisywaniem możliwości posiadanych jedynie przez Jezusa Chrystusa.  Ta całkowicie nieprawdziwą - rzekoma możność zastępczego pośrednictwa i odpuszczania grzechów przez jakichkolwiek ludzkich "kapłanów", jest nie tylko do gruntu podła wobec Boga, ale i wobec ludzi, ponieważ podawany im przez katolickich "kapłanów" fałsz zmniejsza ich szanse na obowiązkowy, osobisty kontakt i nieustający, dożywotni dialog z Bogiem w sprawie własnych grzechów i zmiany swojego źle prowadzonego życia, oraz uzyskanie wybaczenia i zbawienia.    

Dysydenci przebyli ponad dwa i pół tysiąca kilometrów, dzielące ich od Rzymu, pokonując w parę miesięcy drogę pięć razy dalszą, dziesięć razy dłuższą czasowo i dużo trudniejszą, niż gdyby popłynęli statkiem prosto z Koryntu na Patmos, do apostoła Jana. Oczywiście nie chcieli, aby o ich pojęciu chrześcijaństwa i rzekomej krzywdzie, wypowiadał się apostoł Jezusa, bo dobrze wiedzieli co by ich czekało. Świetnie się orientowali, co na temat uprawianego przez nich "kapłaństwa" mówiły listy specjalnie na tę okazję przysyłane do Koryntian, przez apostoła Pawła, oraz pełne gniewu na wszelkiego typu heretyków listy apostoła Jana, w których on m.in. pisze: "Kto się za daleko zapędza i nie trzyma się nauki Chrystusowej, nie ma Boga..." (1 J.9) oraz: "Napisałem do zboru krótki list, lecz Diotrefes, który lubi odgrywać wśród nich kierowniczą rolę, nie uznaje nas"(3 J.9)

Rzekomi kapłani swoimi heretyckimi poglądami, oraz tym, iż udali się po rozsądzenie sporu do Klemensa, zamiast do Jana udowodnili, że nie uznawali autorytetu apostoła potwierdzonego osobiście przez samego Syna Bożego. Autoryzowana przez Jezusa Chrystusa ewangelia chrześcijańska, głoszona i interpretowana przez Jana apostoła, wyraźnie oszustom nie odpowiadała. Religijni naciągacze woleli jej rzymską modyfikację - z czasem spopularyzowaną i nazwaną katolicką. Brali udział w tworzeniu religii, według której występowali nie tylko jako rzekomi słudzy Jezusa, ale w dodatku jako Jego rzekomi kapłani. Do dziś im podobni przeróżni naciągacze udają nieistniejącą w prawdziwym chrześcijaństwie kastę kapłanów, podobnie okradając ludzi z dóbr, i co gorsza ze zbawienia, bo wprowadzają ich na drogę przeklętego przez Boga ludzkiego pośrednictwa i bałwochwalstwa.

Apostoł Jan w jednym ze swoich listów o takich "chrześcijanach" napisał: "...A słyszeliście, że ma przyjść antychryst, lecz oto już teraz wielu antychrystów powstało (...). Wyszli spośród nas, lecz nie byli z nas. Gdyby bowiem byli z nas, byliby z nami zostali" (1J. 18-19).  Apostoł Paweł w innej części Pisma Świętego dodaje: "Ale choćbyśmy nawet my albo anioł z nieba zwiastował wam ewangelię odmienną od tej, którą myśmy wam zwiastowali, niech będzie przeklęty!" Galacjan 1:8.

Jednak, od tego czasu, rzymski kler i katoliccy rodzice, zwiastują kolejnym pokoleniom tę samą, odmienną ewangelię, w której grają rolę kapłanów-pośredników, gwarantującej przekleństwo zarówno tym, którzy ją głoszą, jak i tym, którzy ją przyjmują.  

Heretycy, dotarłszy do Klemensa - według katolickiej rachuby "trzeciego papieża po Piotrze" - zgodnie ze swoimi oczekiwaniami uzyskali jego poparcie. Zostali zaopatrzeni w list, (odkryty w XVII wieku, między stronicami Kodeksu Aleksandriusza) w którym Klemens napisał:  "Odsuniętych kapłanów bezwzględnie przywrócić należy do ich funkcji (...) winnych skazać na osiedlenie z dala od Koryntu." 

        Oczywiście, pismo to, nie mało w owym czasie żadnego urzędowego znaczenia i zostało zlekceważone przez zbór w Koryncie, ale sam fakt jego napisania przez przełożonego rzymskiego zboru, oraz  nakazowa forma judząca do linczu przeciw prawowiernym chrześcijanom wskazuje, jak niedługo po Jezusie zaczęła się w zborze rzymskim nie tylko herezja, nastawiona na żerowanie rzekomych kapłanów na wiernych, ale też, jak wcześnie poczęła kiełkować tak zwana rzymska inkwizycja biskupia, nie mniej krwawa od późniejszej, papieskiej, którą przez dziewięć wieków poprzedzała. Fałszowanie Ewangelii i manipulacja, już wówczas stanowiły fundament taktyki rodzącego się katolickiego kleru.

          Apostoł Paweł w 1 Liście do Tymoteusza zwięźle i bez dawania komukolwiek możliwości do jakichkolwiek tendencyjnych interpretacji, jednoznacznie ujął istotę chrześcijaństwa:  "... jeden jest Bóg, jeden  też  pośrednik między Bogiem a ludźmi, człowiek, Chrystus Jezus".

- Jeden, jak wiadomo, znaczy jeden, i kropka. O czym tu można dyskutować i co tu może być niejasne?

W heretyckim katolicyzmie funkcjonują jednakże rzesze fałszywych kapłanów, sprawujących tę zabronioną ewangelicznie dla ludzi funkcję . Ludzi, którzy dla zysku i bez wstydu zajmują się -  nieistniejącą w rzeczywistym chrześcijaństwie - pozorowaną, „kapłańską” posługą. Nic więc dziwnego, że pokolenia bezwzględnych cyników (lub zwykłych głupców), skupiających się tłumnie wokół katolickiej idei zarabiania na ludzkiej wierze, przez rzekome kapłaństwo, zbudowało na przestrzeni wieków organizacyjną machinę niedościgłą we wszelkiej zbrodni. - W oszustwach, obłudzie, wyzysku, rabunku, w żerowaniu na narodach, w klasztornej prostytucji, w seksualnym molestowaniu dorosłych i dzieci, w nietolerancji, w torturowaniu i masowym, wielomilionowym ludobójstwie, dokonanym na przestrzeni kilkunastu stuleci.

Słowa Jezusa: "Ja jestem drzwiami dla owiec” (J 10:7), oraz: „…kto nie wchodzi przez drzwi do owczarni, lecz w inny sposób się tam dostaje, ten jest złodziejem i zbójcą” (J 10:1).  wyjaśniają w kontekście jedynego pośrednictwa (kapłaństwa) Chrystusa, że na nic się zda komukolwiek udawanie, że jest inaczej, i że istnieje jeszcze jakiś inny sposób dostępu do Boga, niż za osobistym i wyłącznym pośrednictwem Syna Bożego.

Jezus jednak wiedział, że pomimo absolutnie jasnej nauki i tak znajdą się przeniewiercy chcący dla zysku zająć jego miejsce, oraz tacy, co z wygodnictwa lub/i zamiłowania do grzechu zechcą ich uznawać. Dlatego, z góry i celowo, osądził zarówno wszelkiego autoramentu cwaniaków-naciągaczy, jak i tych, co udając głupszych, niż są, idą za nimi. To właśnie ze względu na takich ludzi Syn Boży powiedział: „… kto nie wchodzi przez drzwi do owczarni, lecz w inny sposób się tam dostaje, ten jest złodziejem i zbójcą.” 

Jeśli ktoś, wierzący w istnienie chrześcijańskiego Boga, przeczyta Biblię, lub inaczej dowiedziawszy się, jak rzeczy stoją udaje, że wersetów mówiących o wyłącznym pośrednictwie Jezusa i ostrzegających o złodziejsko-zbójeckim charakterze jakichkolwiek pośredników w niej nie ma, to niewątpliwie ma poważny problem.

Jeśli udaje, że nie ma problemu, tym bardziej ma problem.

Powyższa wypowiedź Syna Bożego zawiera ponadto jeszcze jedno, fundamentalne przesłanie: Otóż określa, że „przechodząc przez Jezusa”, jak przez symboliczną bramę prowadzącą do innej rzeczywistości, człowiek, w indywidualnym i świadomym akcie woli i wiary w niego, jako Zbawiciela i jedynego uprawnionego przez Boga pośrednika między Bogiem a ludźmi, wchodzi do członkostwa w jego Kościele.

Innymi słowy; Kościół Jezusa Chrystusa jest społecznością ludzi którzy najpierw się do Niego zwrócili, a następnie (darmo i z łaski) otrzymali bezpośrednio z Jego ręki zbawienie. Czyli odwrotnie niż głosi katolicka teologia; w myśl której grzeszny człowiek w pierwszej kolejności musi zostać członkiem katolickiego "kościoła" a dopiero w następnej może skorzystać z szansy na odpuszczenie grzechów i zbawienie, poprzez skorzystanie z usług księdza-pośrednika-odpuszczacza grzechów. (Jak pamiętamy; według KK nie można być zbawionym nie będąc jego członkiem, czyli wcześniej żadne zbawienie Boże nie działa). 

Według katolickiej teologii Jezus Chrystus oddał wszak swoje pośrednictwo ludziom, w dodatku konkretnie i wyłącznie organizacji katolickiej. Szkopuł w tym, że cały sens Jego misji polegał przecież właśnie na całkowitym odebraniu dotychczasowego pośrednictwa jakimkolwiek ludziom i daniu im w ten sposób stałego dostępu do Boga, poprzez boską osobę Syna Bożego.  

W katolicyzmie Jezus Chrystus do zbawienia nie jest już nikomu bezpośrednio potrzebny. On nie wysłuchuje samodzielnie grzeszników, bo tę rolę przejął katolicki ksiądz. Jezus jest w katolicyzmie tylko od tego, żeby bez gadania zatwierdzić zbawienie grzesznika według decyzji podjętej przez księdza. Decyzji każdej. Nawet decyzji o odpuszczeni grzechów takich, które są wymienione w Piśmie Świętym, jako śmiertelne, czyli niewybaczalne. 

Syn Boży katolickiemu "kościołowi" służy jedynie jako twarz reklamowa, oraz do niewyobrażalnie ohydnego rytuału nieustannego mordowania go podczas katolickich (czarnych) mszy - zwanego "ofiarowaniem".  Rytuałów kończących się wspólnym zjadaniem jego zamordowanego ciała w które, według katolickiej teologii, prawdziwie zamienia się podczas konsumpcji komunijny, katolicki opłatek. Wino zamienia się natomiast w Jego prawdziwą krew, którą pije ksiądz. Taki horror mógł wymyślić tylko szaleniec i tylko szaleńcy mogą w tym uczestniczyć.  Brrr!

Powtórzmy: Według KK, zarówno dostąpienie zbawienia, jak też zachowanie go, jest możliwe tylko wówczas (kto jest ciekawy szczegółów niech sobie poczyta katolicki Katechizm), jeśli się jest katolikiem.

Nie bycie katolikiem - jak już wspomnieliśmy - jest u Boga, według katolickiej, wyssanej z palca opartej na Katechizmie, zamiast na Biblii teologii, największą z wszystkich możliwych przewin i nieuchronnie skazuje człowieka na wieczne potępienie oraz piekło. Lecz przyjrzyjmy się sprawie bliżej: To stan, który wobec każdego niekatolika na ziemi automatycznie skutkuje katolicką klątwą. - O tym też, oczywiście, można sobie w  katolickim Katechizmie poczytać.

Nie skazuje człowieka na bezwzględne potępienie jakaś najohydniejsza nawet zbrodnia, ale właśnie nie należenie do KK.  Reasumując: według obowiązującego w katolicyzmie dogmatu, niekatolik jest najgorszą możliwą i najbardziej znienawidzoną przez Boga odmianą stworzenia - jest śmieciem, odpadem. Jeśli się nie nawróci (na katolicyzm oczywiście), odpadem pozostanie i czeka go piekło. Wszystko inne, według oficjalnej, katolickiej teologi Bóg może wybaczyć, ale nie  to.

Jak widać; zgodnie z teologią stworzoną przez katolicki kler, nie podlega potępieniu nawet ksiądz-pedofil, czy inny zbrodniarz i łachmyta, o ile jest katolikiem. Potępiony jest za to każdy, najuczciwszy nawet człowiek-niekatolik, choćby najbardziej kochał Boga i ludzi, i wiernie żył według Bożych Przykazań i Pisma Świętego. Choćby nie miał żadnego grzechu, jak Jezus Chrystus,to i tak nie ujdzie potępienia i wiecznej kaźni w piekle, gdyż jego jedynym i wystarczającym grzechem jest nienależenie do organizacji, która zna tylko jeden grzech śmiertelny: nienależenie do niej. 

Oczywiście, według tej katolickiej logiki i teologii wychodzi na to, że Jezus Chrystus przyszedł na świat i dał się zabić w ogóle nie po to, żeby świat ludzi stał się lepszy - bo przecież za nic innego nie ma kary - ale właściwie wyłącznie po to, żeby zmusić ich do bycia katolikami. Reszta go według KK nie obchodzi, bo poza tym wszystko wolno.

Ta absurdalna, heretycka teologia - ewidentnie zorientowana na popularność wśród niegrzeszącego pomyślunkiem i moralnością ludzkiego tłumu, od prawie dwóch tysiącleci trzyma ludzką ciemnotę na pasku uzależnienia od KK, stale dostarczając podszywającej się pod chrześcijaństwo katolickiej sekcie niezbędną ilość wiernych. Fanatyczny, zmanipulowany tłum ludzki, zapewnia jej w swojej masie wygodny byt, polityczne wpływy i bezkarność.

 Katolicyzm, powstały na bazie zakłamywania Biblii i na  ludzkiej krzywdzie, to religia bardzo wyjątkowa, uprawiana przez wyjątkowych i na swój sposób ciekawych ludzi.

Odwrotnie do wszystkich innych religii na świecie, których istnienie typowo oparte jest na czytaniu, znajomości i stosowaniu się wierzących do świętych pism własnej wiary, katolicyzm opiera się akurat na nieznajomości chrześcijańskiego Pisma Świętego, przez wiernych.  Im ta znajomość jest mniejsza, czego kler jest świadomy, tym lepiej dla katolicyzmu. Katoliccy wierni, którzy z założenia twórców tego "kościoła" mają żyć w przekonaniu, że katolicyzm jest chrześcijaństwem, są dlatego od dziecka uczeni zasad katolickiej wiary wyłącznie z ambon i z Katechizmu. Biblia, dla wrażenia że obowiązuje ona w katolicyzmie i że jest traktowana jak święta księga, jest wiernym wprawdzie czytana, bo musi, ale tylko wybiórczo. Czytania wielu jej fragmentów kler unika, jak ognia. Katolicy, z braku osobistego zainteresowania chrześcijańskim Pismem Świętym, nie zdają więc sobie sprawy, że ta nauka różni się od oryginalnej chrześcijańskiej nauki, i że padli ofiarą oszustwa. Dzięki tej taktyce, kler skutecznie może wbijać ludziom do głów przekonanie, że religia katolicka jest religią chrześcijańską i że rzekomo, chrześcijańska religia stanowi, iż poza katolickim "kościołem" każdego czeka wieczne potępienie i piekło. W Katechizmie stanowisko to jest specjalnie uwypuklone, jako oficjalny dogmat wiary. Jest bowiem podstawą do zdobywania wiernych dla fałszywej wiary "chrześcijańskiej", wszakże pod warunkiem tego oszustwa, narzucającego ludziom strach, można ich dla katolicyzmu pozyskiwać. Wiernych jest więc tym więcej i tym lepszymi są katolikami, im mniejsze mają pojęcie o Biblii i chrześcijaństwie, oraz o tym, czym rzeczywiście katolicyzm jest.

Z tego powodu katolicka religia jest bodaj jedyną na świecie, która swego czasu nałożyła na wiernych zakaz posiadania i czytania własnego pisma świętego. Zakaz ten obwarowany był karą śmierci, którą skwapliwie stosowano wobec ciekawskich pod zarzutem herezji, co śmiało można uznać za sztandarowy przejaw katolickiego absurdu i typowej dla tej religii paranoi.

Nic w tym dziwnego, wszak klerowi od zawsze chodzi o to, żeby wierni nie porównywali ich nauki z oryginalną chrześcijańską nauką, znajdującą się w  Biblii.

Katolicy są dlatego już nieomal od kołyski przez kler przekonywani, że kocopały, pod nazwą "chrześcijańska religia katolicka", której zasady są głównie ustnie głoszone i nauczane przez kler, oparta jest o chrześcijańskie prawdy wiary. Dla katolicyzmu brak wiedzy szeregowych członków o tym, co rzeczywiście zawiera Pismo Święte, jest i zawsze było strategicznym warunkiem przetrwania.

Biblia, która katolickie oszustwo i jego satanistyczne pochodzenie ujawnia, zawsze była, jest, i zawsze będzie dla katolicyzmu najbardziej zagrażającą mu siłą. Kler,  wiedząc o tym i z obawy przed odkryciem szwindlu, już w XIII wieku, gdy słowo pisane zaczęło wchodzić do  powszechnego użycia, wydał oficjalny zakaz jej posiadania i czytania przez laików.

         W ten sposób problem przeniósł się głównie do katolickich głów. Chociaż Biblia jest nazywana przez katolików Słowem Bożym i Pismem Świętym, (czyli doskonałym i nietykalnym zbiorem pism autoryzowanych przez samego Boga),  katolicki "kościół" nieustannie tę zasadę obchodzi. Uczy wiernych zgoła innej „ewangelii” niż ta, którą ona zawiera i której nauczał Jezus, oraz osobiście wybrani przez Niego i uwierzytelnieni apostołowie.

Bóg, jest w katolicyzmie Bogiem niesuwerennym i uchodzącym za głupszego od watykańskich biskupów. Ci permanentnie, gdy tylko mogą z tego osiągnąć jakąś korzyść, „ulepszają” na swój sposób to, co jak sami twierdzą, Doskonały  przecież i Nieomylny  Bóg osobiście ustanowił, i co opatrzył wielokrotnie powtarzanym zastrzeżeniem, aby nikt nie ważył się dokonywać w Jego nauce jakichkolwiek zmian. (Czy idiotyzm tej sytuacji i postępowania tych ludzi nie jest porażający?).

Biskupi katoliccy, czyli KK, nie biorą jednak takich "szczegółów"o głowy. Stwierdzili oficjalnie już na soborze trydenckim (1546 r.) że oni, czyli ich tradycja, jest równa autorytetowi Pisma Świętego i kwita. Sami siebie postawili na równi z Bogiem, sami wymyślili własne  "chrześcijaństwo" i sami robią co chcą. Skutek tych katolickich "ulepszeń" i debilnych interpretacji, wyrywanych z kontekstu Biblii fragmentów jest podobny, jakby ktoś twierdził na przykład, że naucza konfucjanizmu, lecz nie robiłby tego na podstawie całego, spójnego ze sobą Pięcioksięgu tego filozofa, ale według tylko kilku wybranych, wygodnych dla siebie fragmentów, dopełnionych własnymi "mądrościami".

Pewnie, że można sobie takie oszustwo uprawiać, ale to już nie byłby konfucjanizm lecz nadużycie polegające na przywłaszczeniu sobie cudzego znaku firmowego dla swoich własnych wypocin. Z chrześcijaństwem w wydaniu katolickim jest podobnie. Wiara katolicka oparta jest na własnych, niemających nic wspólnego z sensem chrześcijaństwa "mądrościach" i nastawiona wobec Boga na przysłowiowe "rżnięcie głupa", czyli na udawanie typu: „udaję że nie wiem, że prawda jest inna”.

Twierdzić sobie można wszystko, ale nic nie zmieni faktu, że ta herezja spowodowała, iż samo tylko ludobójstwo watykańskiej sekty, to co najmniej 40 milionów ofiar, czyli tyle, że gdyby chwyciły się za ręce i utworzyły ludzki łańcuch, opasałyby nim kulę ziemską. Gdyby ofiary te były zabijane kolejno, co jedną sekundę, egzekucja trwałaby bez ustanku przez rok i cztery miesiące.

Członkowie watykańskiej sekty mimo to utrzymują, że ten najbardziej zbrodniczy i pod każdym względem plugawy twór religijny, jaki kiedykolwiek powstał na ziemi, jest  KOŚCIOŁEM Jezusa Chrystusa.

Normalny umysł, nie jest w stanie ogarnąć katolickiej skali zbrodni, zakłamania i bluźnierstwa Bogu.

Katoliccy mędrcy, o czym ich nie czytający Biblii wierni ogólnie nie wiedzą, między innymi przeredagowali na potrzeby nauczania katolickiej religii i swojego Katechizmu najświętszą i absolutnie nienaruszalną podstawę wiary w Jedynego Boga, czyli Dziesięć Przykazań Bożych. A przecież Dekalog - jak przyznaje nawet sfałszowane apokryfami katolickie Pismo Święte (V M.5,22) - osobiście Bóg, własną ręką wypisał na kamiennych tablicach Mojżesza. Więc co jak co, ale fałszowanie Dekalogu to już najgrubszy kaliber oszustwa i herezji, na którą nie było, nie ma i nigdy nie będzie usprawiedliwienia.

Mimo to - z powodu dostrzeżenia przez KK możliwości robienia złotego interesu na ciągnięciu zysków z bałwochwalczych pielgrzymek tych, których umysłowość dopuszcza bicie na klęczkach pokłonów i modlenia się do drewna i farby wyobrażających Marię i przeróżnych "świętych" - katolicki kler postanowił w pewnym momencie sfałszować Dekalog i nie nauczać wiernych Drugiego Przykazania Bożego. Tego akurat które literalnie, bezwarunkowo i pod groźbą klątwy Bożej (nakładanej na cztery następne pokolenia) zabrania kłaniania się jakimkolwiek figurom i obrazom i oddawania czci czemukolwiek i komukolwiek, poza Bogiem. W związku z tym KK „sprytnie”, niczym naiwne dziecko, nie umieścił tego przykazania w swoim Katechizmie. Naucza odtąd takiego "kulawego Dekalogu" swoich wiernych i katolickie dzieci.

Tak więc typowy katolik, wciągnięty w odwieczną grę kleru o władzę, pieniądze i wygodne nieróbstwo, nie zdaje sobie sprawy, że Dziesięć Przykazań Bożych wygląda zupełnie inaczej w katolickim Katechizmie, niż Piśmie Świętym, i że wersja której nauczono go na lekcjach katolickiej religii, jest fałszywa. 

Nie wie, że z powodu wykluczenia na użytek katolickiej katechezy Przykazania Drugiego, i doprowadzenia w ten sposób do sytuacji że z dziesięciu przykazań zrobiło się ich dziewięć, katolicki „kościół” dokonał podzielenia Przykazania Dziesiątego na dwie części, żeby ono udawało dwa. Tym sposobem nauczanych „przykazań” w dalszym ciągu jest pozornie tyle co trzeba, i co wystarcza, żeby na ludziach naiwnych sprawiać wrażenie, że tak wygląda prawdziwy Dekalog, oraz że katolicki tak zwany „kościół”, to rzeczywiście Kościół Boży.

Wersję służącą do nauki katolickiej religii każdy, kto potrafi czytać, może sobie porównać z Przykazaniami zapisanymi nawet w Biblii katolickiej, i w dwie minuty się o tym przekręcie przekonać. (II Mojż. 20 i V Mojż.5)

Co ciekawe, wielu katolików do tego stopnia nie wierzy - lub raczej nie chce wierzyć - że ich "święty kościół", dopuścił się takiego przekrętu, wobec Boga i ludzi, że mając nawet we własnym posiadaniu Biblię i katolicki Katechizm, nie chcą sięgnąć po nie na półkę, by obie wersje Dekalogu porównać i osobiście przekonać się, jak są manipulowani. Niektórzy nawet coś tam wiedzą, ale boją się prawdy, bo musieliby coś z nią zrobić. Ponieważ wierzą, że Boży Sąd czeka każdego, wybierają wobec tego opcję, że gdy już staną przed Bożym Trybunałem, będą udawania durnia i tłumaczyć się że nie wiedzieli, albo że ktoś ich zwiódł, że winna tradycja i wiara przodków, albo jakieś inne okoliczności. Liczą, że na tej podstawie Bóg usprawiedliwi ich osobisty i czynny udział w katolickiej herezji i wspomaganiu zbrodniczego systemu, już choćby przez samo figurowanie w parafialnych rejestrach członków KK.

Dla katolickich "ojców kościoła", kierujących organizacją mającą z założenia na religii zarabiać, ukrycie przed wiernymi istnienia prawdziwego (Drugiego) Przykazania stało się "normalną", biznesową koniecznością. Bóg w nim bowiem osobiście i bezwzględnie gwarantuje ludziom, że przeklnie każdego bałwochwalcę oddającego cześć komukolwiek, czy czemukolwiek innemu, niż On sam. I na tym polega katolicki kłopot, bo w świetle Drugiego Przykazania pielgrzymka do "świętego" obrazu, albo jakiejś "świętej" figury, jest wysiłkiem wkładanym w uzyskanie od Boga obiecanego za takie praktyki przekleństwa, a nie błogosławieństwa, jak się wydaje otumanionym przez kler tłumom. 

Warto zauważyć, że przy powszechnej obecnie umiejętności czytania, oraz bezproblemowej dostępności do Biblii, tłumaczenie się nieznajomością Bożego prawa lub usprawiedliwianie się na zasadzie; "a bo oni mnie oszukali", nikogo nie usprawiedliwia.  Wychodząc zawczasu na przeciw tym pokrętnym tłumaczeniom, sam Jezus Chrystus osobiście przestrzegał mówiąc: "Baczcie, byście się nie dali zwieść".

I podobnie jak wiele razy w historii pod przekleństwo i nieszczęścia  wchodził naród żydowski - gdy tylko odstępował od Boga i zaczynał czcić bałwany - tak i dzisiaj poznać można bałwochwalcze rodziny i narody po tym, jak im się powodzi.

Jeśli w jakimś państwie, gdzie nominalnie panuje chrześcijaństwo, jest chaos, niedostatek, waśnie, niepokoje społeczne i duża przestępczość, to od razu wiadomo, że nie jest to kraj protestancki, ale katolicki. Mamy więc w tym towarzystwie Polskę, Rosję, kraje bałkańskie, Włochy, Hiszpanię, Portugalię, Irlandię, oraz skrajnie biedne, zalewające cały świat narkotykami,  kraje Ameryki Południowej. Jakiś dziwny "przypadek", nieprawdaż?

Oczywiście trudno się spodziewać, że ponadnarodowa, klerykalna organizacja cwaniaczków-naciągaczy, która dla swoich celów ocenzurowała Biblię i spreparowała nawet Dekalog, miałaby się bać Boga, w którego sama ewidentnie nie wierzy, i mieć opory przed jakąkolwiek inną zbrodnią. Historia pokazuje, że w tej konkurencji - w zbrodni - Katolicki Kościół nie ma sobie równych w całych dziejach ludzkości i z pewnością aż do końca świata już nic i nikt go w tym wątpliwie zaszczytnym osiągnięciu nie prześcignie.

 Swoją drogą to zadziwiające, że tak wielkim masom ludzi na świecie, uważającym się za chrześcijan, nigdy nie przyszło do głowy żeby otworzyć Biblię – osobisty Testament Syna Bożego skierowany do wszystkich ludzi razem i do każdego człowieka z osobna – i, jak wyżej już wspomniałem, porównać chociażby na początek, Katolickie nauki  z oryginałem Dziesięciorga Przykazań.

Zadziwiające jest również to, że nawet mimo posiadanych doktoratów i tytułów profesorskich, przez katolickich, nielicznych  czytelników Biblii (bo przecież i tacy się zdarzają), z logiką i myśleniem jest u nich, jak u dwuletnich dzieci.  Żadne „czarno na białym” i żadne fakty nie są w stanie się przebić przez ich przekonania, jakie mają na temat prawości swojego katolickiego, „kościoła”, swojej wiary i siebie samych. Oczywiście "naukowość" ludzi zindoktrynowanych do zaprzeczania faktom jest fikcją, a dyplomy takich "naukowców" faktycznie warte tyle, co fałszywki kupione na bazarze.

Sprawdzają się na tych wszystkich, katolickich "naukowcach" biblijne słowa proroka Izajasza (6,9-10): "Będziecie stale słuchać, a nie będziecie rozumieli; będziecie ustawicznie patrzeć, a nie ujrzycie. Albowiem otępiało serce tego ludu, uszy ich dotknęła głuchota, oczy swe przymrużyli, żeby oczami nie widzieli aby uszami n ie słyszeli, i  sercem nie rozumieli, i nie nawrócili się, a Ja żebym ich nie uleczył."

Przerażające, ale i zabawnie, jest katolickie zaprzeczanie rzeczywistości - zwłaszcza historycznym faktom - oraz „mylenie im się” tego, co w Piśmie Świętym jest dosłowne z tym, co jest przenośnią, i odwrotnie. Generalnie katolicy interpretują Pismo Święte nie według logiki i jego kontekstu, ale według swoich formalistycznych potrzeb. Na przykład metaforę o winie i chlebie, jako symbolach krwi i ciała Zbawiciela – odzwierciedlających jego Kościół, jako jeden organizm – biorą, zgodnie z nauką kleru i jego Katechizmem dosłownie.

Skutkiem tego - co jak wiadomo wynika z katolickiego dogmatu - katolicy w sensie dosłownym uprawiają rytualny kanibalizm. Katolicka „komunia” jest bowiem obrzędem picia prawdziwej(!) krwi i jedzenia prawdziwego(!) ciała Jezusa w które, w efekcie  nadprzyrodzonego przemienienia -  w jakie każdy katolik ma obowiązek wierzyć -  zamieniają się komunijny chleb i wino.

Absurd taki wydaje się nieprawdopodobny, ale przecież każdy może sobie prawdziwość tego, co tu piszę, sprawdzić.

Jak widać; przy katolickim zwyczaju rytualnego mordowania na krzyżu (tzw. "ofiarowania) Jezusa na każdej mszy, a następnie zbiorowego, faktycznego pożerania jego ciała i picia jego krwi, satanistyczne obrzędy najgorszych psychicznych popaprańców, to pestka.

- A teraz pytanie: Co trzeba mieć pod przysłowiową "kopułą", żeby taki obrzęd wymyślić i co trzeba pod nią mieć, żeby taki spektakl zaakceptować i w nim uczestniczyć? -Poza wszystkim czy może żyć godnie i zgodnie naród, skażony takim wyłączającym rozum i moralność, religijnym fanatyzmem?

Pomijając ohydę przytoczonego rytuału, wskazującego na wyraźne szaleństwo twórców liturgii zauważmy, że gdy w innym miejscu Ewangelii Jezus jest nazwany bramą, kler, nie mając widocznie pomysłu jak by mógł tę metaforę wykorzystać dla wzbogacenia się i umocnienia swojej władzy nad wiernymi, jakoś go swoim wiernym nie przedstawia pod dosłowną postacią dużych drzwi z klamką i zasuwą.

Generalnie; gdy się analizuje różne tego typu interpretacyjne sztuczki, czynione przez katolicki kler wobec Słowa Bożego, widać jak ograniczeni i ciemni, a jednocześnie małpio cwani musieli być ludzie, którzy je powymyślali, i jakim upokorzeniem dla normalnej ludzkiej inteligencji, jest przyjmowanie tego bełkotu szaleńców, jako czegoś co można w ogóle zaakceptować, a już zwłaszcza uznać te kretynizmy za objawione prawdy Bożej wiary. W jakiej to kondycji umysłowej trzeba być, żeby takie klerykalne potworności i bzdury brać za dobrą monetę i w dodatku dać sobie wmówić, że pochodzą od doskonale Mądrego i Dobrego Boga?

Wszelkie absurdalne, katolickie zachowania, jak rytualny kanibalizm, rozczłonkowywanie trupów i oddawanie tym makabrycznym kawałkom bałwochwalczej czci, czy modlenie się do obrazów i martwych figur - jak do żywych osób - są dla normalnych ludzi podobnie obrzydliwe i na zdrowy rozum nie mieszczące się w głowie, co dla specyficznie pokręconych umysłowo katolików możliwe do przyjęcia. 

Dlaczego u katolików rozum śpi? - Ponieważ kler już od dziecka wtłacza im umysłową destrukcję. Wszystko po to właśnie, by umieli akceptować absurd - by wykształciła się u nich podwójna "logika" i "moralność".

Co by nie mówić; jest to wprawdzie obrażający ludzką inteligencję, lecz niezbędny warunek do tego, aby katolickie dzieci odrzuciły zdrowy rozsądek i nie myślały o narzucanej im religii krytycznie. Warunek realizowany po to, by były gotowe przyjąć za normę każdą narzuconą im przez katolickich "kapłanów" bzdurę. Aby nie chciały, gdy dorosną, samodzielnie rozważać spraw dotyczących rozsądku i wiary, jak też by nie mogły połapać się w tym, w co tak naprawdę zostały wplątane. By się nie połapały do końca życia co zrobiono z ich głowami, oraz komu tak naprawdę i do czego służą.

           Religijny skutek katolickiego wychowania i nabytej w jego trakcie paranoi jest taki, że wierni nie ogarniają sensu chrześcijaństwa. Nie widzą w katolicyzmie niczego złego ani w sensie moralnym, ani społecznym. Z niezmąconym sumieniem potrafią być członkami organizacji obciążonej  wielomilionowym ludobójstwem, najplugawszymi zbrodniami kleru i papieży, mieszaniem ludziom w głowach, oraz bezprzykładnym bluźnierstwem Bogu. W katolickich głowach nie powstaje prosta i oczywista refleksja, że zbudowany przez kler, zbrodniczy i bluźnierczy system religijny, w żadnym wypadku nie może pochodzić od Boga.

Za to bez skrępowania i z poczuciem że im, jako wyznawcom „jedynie słusznej” wiary należą się we wspólnym państwie specjalne przywileje, domagają się nieskrępowanego finansowego i emocjonalnego na nim żerowania, czyli na wszystkich niekatolikach.

I chociaż wynalazcą i siewcą tej parachrześcijańskiej moralności jest kler a jego owieczki wcale nie muszą brać udziału w tym przekręcie przeciw Bogu i ludzkości - to jednak w nim uczestniczą.

           Zdają się być całkiem nie świadomi faktu, że w chrześcijaństwie i przypisanym mu nowotestamentowym kapłaństwie chodzi jednak o to, że to starotestamentowe, realizowane kiedyś przez specjalnie wyznaczoną do tego przez Boga kastę pośredników (Lewitów) zostało (przez  tego samego Boga(!) zniesione. Że bez sensu jest trzymanie się sukmany fałszywego i "na dzień dobry" przeklętego przez Boga pośrednika, zamiast - jak radzi Biblia -  jedynej szaty której warto się trzymać: szaty Jezusa.

          Jednak już wspomniani wyżej, usunięci z korynckiego zboru uzurpatorzy, podobnie jak robi to od zawsze katolicki kler, koniecznie chcieli żyć na koszt innych. Ta pasożytnicza katolicka idea, będąca sednem jego herezji i antychrześcijaństwa, niestety jeszcze funkcjonuje i w jakiejś formie funkcjonować będzie. Zawsze w ludzkiej populacji będzie istniał odsetek ludzi o umysłowości niezdolnej do obronienia się przed osobnikami, którzy będą im chcieli sprzedawać fałszywe bilety do nieba. Zgodnie z ideą katolickiego przekrętu, wciąż się realizuje i zawsze jakoś będzie się realizował prosty i wygodny dla niepoprawnych grzeszników model zbawienia, oparty o usługi "kapłana" udającego Bożego pośrednika. Niestety; model zawsze działający destrukcyjnie na jednostki, oraz na społeczeństwa - proporcjonalnie do skali.

 Jeśli ktoś czytał Biblię i zna fakty, i mimo to jest w stanie świadomie przyjąć katolicką ideologię świadczy o sobie, że jest uwarunkowany do bycia na bakier z rozumem i moralnością. Osąd, czy taki człowiek jest „tylko” zły, czy „tylko” jest idiotą, albo jedno i drugie, czy po prostu się jeszcze nad swoją wiarą katolicką nie zastanawiał, należy do Boga. On jeden wie, co i w człowieku siedzi.

W każdym razie bez względu na przyczyny i czyjekolwiek dobre lub złe chęci, akceptacja absurdu u człowieka na jakimkolwiek polu, zawsze jest zaczątkiem destrukcji przenoszącej się stopniowo na cały system poznawczy.  Zawsze "procentuje" fanatyzmem i relatywizmem moralnym. Odbija się na wszystkich obszarach  ludzkiego życia. Nie tylko na tych, które bezpośrednio dotyczą religii i wiary, ale na wszystkich frontach współżycia z innymi ludźmi.  Dlatego nie przypadkiem, jako naród, jesteśmy dla siebie niesympatyczni, a także dzierżymy mistrzostwa świata w kompleksach, pesymizmie i braku zadowolenia. 

 

Co zatem jest tak pociągającego w katolicyzmie, że ludzie masowo idą na kompromis ze zdrowym rozsądkiem i moralnością?

Otóż to mianowicie, że katolicki układ pomiędzy księdzem a wiernym, to korupcyjne porozumienie za plecami Boga, zawarte pomiędzy zawodowym, aczkolwiek fałszywym „odpuszczaczem grzechów”, a grzesznikiem.  Pierwszy udaje pracownika Jezusa, żeby móc wygodnie żyć ze swojego rzekomego „pośrednictwa”, a drugi ma możliwość udawać, że płatny „kapłan–pośrednik” jest prawdziwy i może coś z Bogiem za niego samego załatwić. W razie czego ma plan, że na sądzie ostatecznym będzie udawał niewinnego, podle oszukanego przez nieuczciwą sektę durnia i Bóg się na to nabierze. 

Że to przecież „mądrzejsi od niego” w ten katolicyzm go wplątali a on, biedaczek, nic nie wie i niczemu nie jest winny.

Układ dla obu stron korzystny, bo za życia wygoda, a i do nieba może też się uda trafić, jeśli tylko na Sądzie Ostatecznym będzie się odpowiednio dobrze głupa tego głupa strugać. Przecież jakoś się przekona Pana Boga, że "nie było czasu" osobiście zapoznać się z Jego Pismem Świętym., mimo iż czytać się umiało. Życzę powodzenia. Wprawdzie robię to na zasadzie: "oby morze zdążyło wyschnąć zanim się utopisz" ale, jak znam życie, wielu znajdzie się takich, którzy się takiej nadziei uczepią. Zawsze w imię wygody tu i teraz. A wygoda ma różne imiona: "kasa", "władza", "wygodnictwo", "chciwość", "konsumpcaja", "tradycja", "egoizm" i wiele innych. 

Generalnie; katolicki wynalazek „kapłana–spowiednika”, to wygodna i nieustająca abolicja od grzechów.  

 I chociaż Pismo Święte mówi zupełnie co innego, kler tym wynalazkiem spowodował, że podstawowy cel ofiary Jezusa Chrystusa - czyli przekonanie ludzi do porzucenia grzechu - uległ u wielu zmarnowaniu.  Ci, którzy dali się uwieść katolickiej ideologii, sami blokują u siebie oczekiwane przez Boga zmiany. Te, które uważa za tak ważne, że dla nich poświęcił Syna.

Istotą chrześcijaństwa

jest według Biblii wyłącznie Jezus i praktyczna zmiana na lepsze ludzi, którzy docenią poświęcenie Ojca i Bożego Syna, bo czują się w moralnym obowiązku, w imię tego poświęcenia, bezwzględnie dawać się prowadzić realnemu, żywemu Bogu po to, by według Jego planu (nie swojego własnego), móc żyć nowym, uczciwym i pożytecznym życiem. O nic więcej w przesłaniu Ewangelii nie chodzi. Aby było to możliwe, między innymi w aspekcie wybaczenia sobie samemu, człowiek uzyskał możliwość wymazania listy swoich grzechów u Boga, i zaczęcia nowego, lepszego życia. Do tego potrzeba jednak nawiązania z Nim osobistego, Nowego Przymierza, poprzez Jezusa Chrystusa  i utrzymywania  nieustające,j duchowej łączności poprzez Ducha Świętego. Rolą Ducha Świętego,jako Bożego Przewodnika i Nauczyciela jest ochrona nawróconych oraz powadzenie i nauczanie ich na drodze nieustającej moralnej poprawy i wszechstronnej dojrzałości.

          Jezus, wyłączny sprawca Bożego wybaczenia ludzkich grzechów i oczekiwanej u ludzi nowej postawy, to jedyny kapłan-pośrednik między Bogiem a ludźmi, i tylko jego pośrednictwo jest szansą i niedającym się pominąć warunkiem zbawienia. Istotą i sensem chrześcijaństwa jest to właśnie, że nie ma innego kapłana i pośrednika między Bogiem a ludźmi, niż tylko Jezus Chrystus. Nie ma miejsca w chrześcijaństwie na jakiekolwiek ludzkie pośrednictw, bo ono się skończyło. Na żadnych "kapłanów kapłana", czyli "pośredników pośrednika" - Jezusa. Biblia określa to bardzo jasno i, zupełnie inaczej niż naucza katolicyzm.

         Ludzkie, starotestamentowe kapłaństwo Bóg zniósł bo, co wytykał kapłanom Jezus, poszło w kierunku władzy i bezsensownego, obłudnego formalizmu. Jednak katolicyzm nie  tylko ludzkie "kapłaństwo" znów reaktywował, ale jeszcze poszedł niewyobrażalnie dalej: Oto bowiem, do niemającego już podstaw kastowego "kapłaństwa" i "normalnie" towarzyszących temu wad faryzeizmu, dodał jeszcze grabieże i masowe ludobójstwo - popełniane w imię Boga i rzekomo z Jego polecenia - wobec ludzi nie chcących płacić katolickiemu kościołowi danin, szemrających przeciw niemu, oraz wobec innowierców. 

Takiego bluźnierstwa wcześniej świat nie znał i z pewnością nie dla takiego "chrześcijaństwa" dał się ukrzyżować Jezus.

          Cwaniacy, którzy zapoczątkowali katolicyzm, zauważyli prosty fakt, że nie ma lepszego interesu na świecie, jak pośrednictwo do życia wiecznego, czyli „kapłaństwo”.

          Jest to sprzedawanie towaru, który każdy chciałby mieć, a którego jakości nie da się za życia zweryfikować i zareklamować. Nikt jeszcze, zanim nie stanął przed Sądem Ostatecznym, z tamtej strony nie wrócił i nie opowiedział czy to pośrednictwo działa. W każdym razie Biblia mówi, że nie.

         Oszuści potrzebowali do rozkręcenia interesu dwóch rzeczy: po pierwsze sfałszować nauczanie Ewangelii, żeby przekonać ludzi, że w ogóle ludzkie pośrednictwo do zbawienia w dalszym ciągu obowiązuje – podpięte oczywiście pod szyld Jezusa i chrześcijaństwa – a po drugie, że tylko ich (oszustów) "kościół", jako absolutnie jedyny na świecie, (to z obawy przed konkurencją), posiada właśnie te wyjątkowe, "kapłańskie" uprawnienia, tj. do odpuszczania grzechów i wpuszczania ludzi do raju.

          Innymi słowy chodziło tu o najprostszą zasadę rynkową: "przekonaj ludzi, że twój towar jest dla nich niezbędny, oraz bądź jego jedynym producentem i sprzedawcą".  Jest to zasada stosowana przez każdą (dosłownie i literalnie) sektę religijną, i po tym się właśnie sekty rozpoznaje, że aby ludzi ze sobą związać i ciągnąć z nich zyski, używają tego genialnie prostego patentu.

          Kler katolicki, ulepszając nieustannie swój pomysł na łatwe życie, wyspecjalizował się w wymyślaniu co rusz to nowych i coraz bardziej dochodowych zasad własnej "chrześcijańskiej" wiary, których w Biblii próżno by szukać. Czczenie figur i obrazów, odpusty grzechów za pieniądze i ludobójstwo w imieniu Jezusa – żeby pozbywać się wichrzycieli i przeciwników – to były przez ponad tysiąc pięćset lat, "normalne" cechy katolickiego "chrześcijaństwa".

        Poza wszystkim, wszelkie odstępstwa od nauki chrystusowej apostołowie Jezusa potępiali i przed nimi ostrzegali - z Piotrem włącznie. Człowiekiem dobrym i prawym w wierze, któremu mimo to katolicki kościół śmie imputować udział w swoim spisku przeciw Ewangelii i kluczowej dla katolickiej ideologii herezji o ludzkim, kastowym "kapłaństwie".

         Mało tego; to Piotrowi przypisuje zapoczątkowanie tej herezji i przedstawia go, jako "pierwszego katolickiego papieża".

 

             Drugi czynnik zadziałał w latach 313–325. Cesarz Konstantyn uznał, że najlepszym sposobem na powstrzymanie postępującego rozpadu rzymskiego imperium, będzie wprowadzenie powszechnie obowiązującej i niezwiązanej z wierzeniami podbitych narodów religii. Idealnie nadawało się do tego monoteistyczne chrześcijaństwo praktykowane przez lokalną, rzymską sektę, głoszące równość ludzi wszystkich narodowości wobec Boga.

            Konstantyn z właściwą sobie konsekwencją zabrał się do religijnych reform i już na kilka lat przed sterowanym soborem nicejskim, który zwołał dla nadania swojemu przedsięwzięciu pozorów chrześcijańskiej poprawności i przypieczętowania nowego ładu w państwie (325 r.), powołał trybunały kościelne w randze sądów cywilnych, zwolnił kler od uciążliwych obowiązków publicznych i podatków (313 i 319), oraz udzielił mu zezwolenia na przyjmowanie spadków (321). Dodatkowo, dla unaocznienia i podkreślenia powszechności i stałości reform, jakie prowadził w cesarstwie, ustanowił niedzielę, zamiast dotychczasowej soboty, obowiązkowym dla wszystkich „dniem Pańskim”, wolnym od pracy (321r.).

              Tym sposobem lokalna, parachrześcijańska sekta, która znalazła się akurat we właściwym miejscu i czasie pod ręką pogańskiego cesarza–reformatora, z dnia na dzień uzyskała państwowe poparcie i wielką, religijno–administracyjną władzę, rozciągającą się na całe rzymskie imperium.

              Oczywiście poganin–cesarz, jak wyżej już to było powiedziane, ani nie zdawał sobie sprawy, ani go to obchodziło, że rzymscy biskupi już dawno temu odeszli od nauki apostolskiej. Zresztą, aż do czasów Konstantyna, Żydzi starozakonni nagminnie myleni byli w Rzymie z Żydami-chrześcijanami.

              Konstantyn, który był poganinem i dopiero na krótko przed śmiercią dał się na wszelki wypadek ochrzcić, był  pierwszym zwierzchnikiem założonego przez siebie Katolickiego Kościoła, po czym stanowisko to stało się domeną kolejnych cesarzy.

O ile do tej pory zbór rzymski był "tylko" heretycki, dzięki cesarzowi Konstantynowi stał się w dodatku państwowy. Odtąd, rzekomo Boży kościół, oficjalnie podlegał władzy pogańskich cesarzy.

Oczywiście Konstantyn nie mógł się spodziewać, ani go to obchodziło, że dając swoim edyktem władzę rzymskim biskupom, na całe wieki legitymizuje nazwę „chrześcijaństwo” dla czegoś, co nim nie jest, i że heretycki, zbrodniczy katolicki "kościół" będzie odtąd powszechnie mylony z prawdziwym Kościołem Jezusa Chrystusa.

            Dotknięci historycznym łutem szczęścia biskupi Rzymu, odtąd już jako urzędnicy samego cesarza rzymskiego, bez żadnych przeszkód i na różne sposoby, mogli sobie uzurpować wyłączność na „jedynie słuszną” interpretację Biblii, fałszowanie jej przekazu, oraz wprowadzanie wymyślanych przez siebie "chrześcijańskich" doktryn.

            Poszli po nakręcającej się coraz bardziej spirali herezji, dla władzy i chciwości, która zaowocowała niebawem wielowiekowym, religijnym ludobójstwem i bezprzykładnym bluźnierstwem Bogu, jako rzekomemu twórcy i założycielowi katolickiej machiny, oraz zleceniodawcy popełnianych przez kler zbrodni.

            Również, praktycznie bez przeszkód, rzymscy biskupi mogli zająć się przekształcaniem podległych sobie z urzędu chrześcijańskich zborów w całym cesarstwie, w jeden polityczny organizm, nazwany „kościołem katolickim”. W tym celu wymyślano coraz to nowe, katolickie dogmaty i prawa kościelne, oraz zacierające sens chrześcijaństwa zasady katolickiej wiary. Opartej na "kościelnej tradycji", której autorytet, w roku 1546, na soborze w Trydencie, ogłoszono równym autorytetowi Pisma Świętego(!). Wiary zwanej oczywiście „chrześcijańską”, aby móc na rzekomo apostolskiej spuściźnie, skutecznie budować ponadnarodowe, klerykalne imperium.

W cesarstwie rzymskim wytworzyła się niebawem podobna sytuacja, jaka dzisiaj ma miejsce w Chinach: Legalny państwowy „kościół chrześcijański”, prześladuje i pomaga władzy prześladować niezależny Kościół, oparty na Biblii i pełnej Ewangelii, który zszedł przez to do podziemia.

W Polsce, jest nieco inaczej: Legalna, świecka i nominalnie demokratyczna władza, jest mocno sterowana przez legalny Kościół Katolicki i wspólnie z nim dyskryminuje i wykorzystuje wszystkie pozostałe, legalnie i nielegalnie funkcjonujące grupy wyznaniowe, oraz ateistów.

 

Najważniejsze katolickie herezje

                  Poniższa lista odchodzenia przez katolicki kler od chrześcijaństwa pokazuje, że pomimo powoływania się na Pismo Święte, katolicyzm tak naprawdę nigdy za święte – czyli nienaruszalne – go nie uznawał. Wykorzystał je natomiast, jako formalną podstawę do tego co znamy pod nazwą religii katolickiej, i jako pomysł na stworzenie własnej, chrześcijańskopodobnej, dochodowej i wpływowej politycznie organizacji. Odtąd kler katolicki nie ustaje we wprowadzaniu coraz to nowych odstępstw od idei i sensu chrześcijaństwa. Z pewnością  nie powiedział jeszcze w tej kwestii ostatniego słowa. 

 1.  Spór w  Koryncie i poparcie biskupa Rzymu, Klemensa I, dla heretyków

      i zapoczątkowanie tzw. inkwizycji biskupiej - 93–97

2.   Podział na kler i laików   -   II w.

3.   Kult relikwii -190

4.   Modlitwy za zmarłych - 300

5.   Oddawanie czci aniołom, zmarłym świętym oraz ich wizerunkom - 375

6.   Komunia, jako spożywanie prawdziwego ciała i krwi Jezusa - 394

7.   Początek kultu Marii (tytuł Matka Boża po raz pierwszy został użyty

      podczas posiedzenia Konsylium w Efezie) - 431

8.   Chrzest dzieci - 412

9.   Umundurowanie  księży - 500

10. Zakony zapoczątkowane przez Benedykta z Nursji we Włoszech - 528

11. Papiestwo, jako instytucja

       (do  roku 1024 „ namiestników Boga na ziemi” zatwierdzali władcy świeccy) - 539

12. Post 40 dniowy - 547

13. Doktryna o czyśćcu, Grzegorz I -  593

14. Całowanie stopy papieża, Konstanty  - 709

15. Oddawanie czci wizerunkom i relikwiom (upełnomocnione)  - 786

16. Kanonizacja zmarłych świętych , Jan XV - 995

17. Msza, jako oficjalny obrządek ofiarowania Jezusa Chrystusa  -  XI w.

18. Klątwa kościelna, Grzegorz VII - 1077

19. Bezżenność stanu kapłańskiego  - 1079

20. Różaniec (mechaniczna modlitwa) wyn. przez Piotra Hernita - 1090

21. Inkwizycja, Konsylium w Weronie  - 1184

22. Sprzedaż tzw. „odpustów”, tj. rzekoma możliwość

       skrócenia za pieniądze rzekomych mąk, w rzekomym  „czyśćcu" -  XII w.                                     

23.  Transsubstancja - przeistoczenie opłatka w prawdziwą  krew i ciało Jezusa,

       zabijanego podczas mszy, a następnie rytualna konsumpcja przez wiernych,

       (tzw. Komunia) Innocenty III, Konsylium Laterańskie -  1215

24. Spowiedź grzechów do księdza zamiast do Boga

       (obowiązkowa minimum raz w roku), j.w  - 1215

25. Biblia zakazana dla laików, umieszczona w spisie ksiąg zakazanych,

       i tropionych przez Inkwizycję –  Konsylium w Wenecji  - 1229

26. Oficjalne ogłoszenie dogmatu o czyśćcu, Konsylium we Florencji  - 1439                             

27. Dodanie do Biblii siedmiu ksiąg apokryficznych, Konsylium w Trencie - 1545

28. Tradycja katolicka oficjalnie ogłoszona autorytetem równym Biblii,

      Sobór Trydencki  - 1546

29. Dogmat o jedynie zbawiającym Kościele Katolickim - 1854

30. Spis błędów ogłoszony przez Piusa XI, zatwierdzony przez

       Konsylium Watykańskie: (potępienie wolności religii, sumienia, mowy,

       prasy i odkryć naukowych, nie zatwierdzonych przez kościół Rzymski,

       oraz ogłoszenie  władzy papieża nad wszelkimi władzami świeckimi)  - 1864

31. Dogmat o nieomylności papieży w sprawach wiary i moralności,

       (Konsylium Watykańskie)  - 1870

32. Szkoły publiczne (niekatolickie) potępione przez Piusa XI  - 1930

33. Błogosławieństwo dla faszyzmu, Pius XI - 1935

34. Dogmat o Wniebowzięciu Marii Panny,  Pius XII  (dziwnym trafem, do tego czasu nikt  o tym fakcie nie słyszał) - 1950

     

Gdzie w tej sprawie jest nauka?

            Patrząc na wielowiekowe, heretycko–legislacyjne zabiegi katolickiego kleru, czynione dla legitymizowania jego ciemnych interesów i grabieżczo–ludobójczej działalności, nasuwa się zwłaszcza pytanie: Jaki czynnik doprowadził do nazywania katolicyzmu chrześcijaństwem, przez rzesze świeckich naukowców posiadających przecież do badań Biblię i historię, oraz, wynikający z samej istoty naukowości, obowiązek obiektywnej oceny faktów? Jak to się stało, że nauka i oświata unika odsłaniania historycznej prawdy, nie tylko w szkołach, ale nawet na świeckich wyższych uczelniach?

            W Polsce pewne wydają się być co najmniej dwa tego powody: Pierwszy to katolickie, wyznaniowe państwo, w którym podobnie ukrywa się prawdziwą historię katolickiego „kościoła”, jak ustrój komunistyczny ukrywał zbrodnię katyńską. Zbrodnie, o których nauczyciele i wykładowcy, w tym rzekomo demokratycznym państwie boją się mówić. 

         Katolicyzm, który oficjalnie i masowo zabijał ludzi przez ponad tysiąc pięćset lat, ciągle nie został osądzony, a w podporządkowanych klerykalnej cenzurze programach szkolnych nie wspomina się, co należałoby robić ku przestrodze potomnych, o religijnym katolickim ludobójstwie, najliczniejszym i najohydniejszym w całych dziejach świata. Dążenie wyznaniowego państwa polskiego, nakierowane jest na wymazanie z kart historii zbrodniczych dokonań katolickiego kleru, jak gdyby jego ofiary były mniej ważne od ofiar innych ludobójczych reżymów, takich jak komunizm i faszyzm, i mniej zasługiwały na pamięć i pomstę, a zbrodniczy religijny system na podobne unicestwienie, co tamte.

          Drugi powód to ten, że w znaczniej mierze katoliccy naukowcy, poddawani są od dziecka katolickiej indoktrynacji, co zawęża ich horyzonty myślenia i powoduje paniczną ucieczkę od logicznego wnioskowania burzącego ich własne, katolickie systemy wartości.

Mówiąc w skrócie; katolicki historyk naukowiec, to nie naukowiec. Gdyby ktoś taki rzeczywiście był naukowcem, nie mógłby być katolikiem, jak nie da rady być katolikiem nikt, kto nie umie udawać, że nie było faktów, które były, i naturalnie wyciąga z nich logiczne i uczciwe wnioski.

           W Polsce wszystkim przymusowo i po równo narzuca się katolickie święta, jako dni wolne od pracy, oraz katolickie „wartości” i specyficzny „patriotyzm”, oficjalnie uznawany za prawdziwy i polski wyłącznie wówczas, jeśli jest katolicki.

            W tym jedynie z nazwy "demokratycznym państwie prawa", nominalnie katolicka większość okrada rzekomą niekatolicką mniejszość która - co zawsze widać w przedwyborczych sondażach - w rzeczywistości jest większością. 

Od dawna Polski elektorat to około 1/3 katolickich zwolenników prawicy, 1/3 zwolenników lewicy i 1/3 tych, którym nie podoba się ani jedna opcja, ani druga – głosujących raz na jednych a raz na drugich, na zasadzie; że lepiej zagłosować na mniejsze zło, niż ryzykować, że znów do władzy dojdą ci gorsi.

Jak by nie liczyć wychodzi na to, że za katolickim reżymem, czyli za  prawicową wersją polskiej pseudodemokracji, opowiada się tylko ok. 30% Polaków. Reszta, z braku sensownego wyboru, biega od lewicy do prawicy w zależności od tego, która z opcji aktualnie mniej lub bardziej ją zniesmacza. 

          Jednak, to ciągle katolicka mniejszość – mimo że prawica raz przy władzy jest, a raz nie – nieustannie wydaje wspólne, podatnicze pieniądze na fetowanie przyjazdów swojego guru-papieża, na religię w szkołach, na przerwy w zajęciach państwowych szkół – czyli tak zwane rekolekcje – i na Fundusz Kościelny.

Dzieje się tak dlatego, ponieważ nie zdające sobie sprawy z faktycznej słabości kleru kolejne lewicowe rządy, boją się Katolickiego Kościoła, czyli utraty władzy.

Dlatego omijają prawo i elementarną społeczną sprawiedliwość, i hojniej łożą na katolickie szkoły i uczelnie, niż na szkoły i uczelnie państwowe. Państwo łoży na miliardowy katolicki Fundusz Kościelny, za co płacą wszyscy podatnicy bez względu na wyznanie, lub jego brak, lecz innym, równie legalnym, konkordatowym grupom religijnym, takowego funduszu nie państwo nie zafundowało. – Taka jest w praktyce, gwarantowana Konstytucją Rzeczpospolitej Polskiej, obywatelska równość w tym kraju.

             W Polsce możliwe jest nawet to, że jakiś katolicki kardynał, jak w przypadku byłego prezydenta, bez porozumienia z rządem, samozwańczo decyduje, że ma on spocząć na Wawelu i bezczelnie stawia legalny rząd Rzeczpospolitej Polskiej i cały naród przed faktem dokonanym. Obrazuje to – pomijając fakt, że rząd jest słaby – skalę arogancji katolickiej sekty, oraz destrukcji społecznej, upodlenia i lekceważenia, do jakich polski naród dał się jej doprowadzić. 

Jednak duża pociecha płynie stąd, że rzeczony kardynał, aroganckim aktem kościelnej samowoli, spektakularnie dokonanym na oczach całego polskiego narodu, strzelił „samobójczego gola” swojej katolickiej sekcie i do jakiegoś stopnia przyspieszył jej rozpad.

        

 Katolicyzm, czyli paranoja

              Czymś typowym dla katolików – chociaż oczywiście od każdej reguły są wyjątki, lecz już samo pozostawanie katolikiem o czymś jednak świadczy – jest ich fanatyczne przekonanie o wysokiej próbie katolickiej moralności, oraz "katolickich wartości”. Powodem tego jest coś, co w sposób szczególny odróżnia myślenie katolików od pozostałej mniejszości; a jest to zakorzeniona w nich od dziecka paranoja.

              Taka typowa, charakteryzująca się tym, że dotknięty nią człowiek potrafi uznawać jednocześnie za słuszne, wykluczające się wzajemnie fakty i twierdzenia. Katolik nie widzi w swoim myśleniu logicznej sprzeczności, gdy wespół z pozostałymi członkami katolickiej populacji okrada współobywateli–niekatolików i twierdzi, że jest uczciwy; żyje w katolickim państwie wyznaniowym, ale przekonuje że to demokracja; ma w swojej oficjalnej katolickiej doktrynie powiedziane, że tylko katolicy mogą być zbawieni – czyli że Bóg nienawidzi i już skazał na potępienie niekatolików, więc on "słusznie" też ich nie lubi – ale uważa swoją wiarę za tolerancyjną i nauczającą miłości(!)… itd. itp… 

Przez tę cechę katolicy nie potrafią realnie ocenić własnych moralnych postaw i systemu, któremu służą. Jest to, z powodu podobieństwa socjotechnicznego wychowania, zjawisko identyczne, jak to, które występowało w wychowaniu stalinowskim. Ludzie, będąc od dziecka poddawani praniu mózgu, byli bezkrytyczni wobec systemu i donosili władzy nawet na swoich przyjaciół, rodzeństwo i rodziców. 

Katolik z natury rzeczy musi charakteryzować się relatywną "moralnością", gdyż inaczej, co jest oczywiste, sumienie by mu nie pozwoliło wzmacniać, już choćby przez samo tylko swoje członkostwo organizacji, okradającej jego współobywateli, nie mówiąc o gorszych rzeczach, które ona robiła i robi.

 

A teraz trochę czarnego humoru

              Czasem katolicka paranoja objawia się dość zabawnie. Wychowani na katechizmie i nie czytający Biblii, ale "praktykujący" katolicy; z jednej strony chórem i gorliwie na każdej mszy przytakują księdzu, że Biblia jest Słowem Bożym, ale z drugiej bezkrytycznie przyjmują rzekomo pseudochrześcijańską naukę, która ewidentnie mu zaprzecza.

              Wspominałem wyżej, że sztandarowym przykładem najdalej posuniętej herezji katolickiej, paranoidalnego myślenia, ale i zmysłu handlowego klerykalnej organizacji, jest przeznaczona do nauczania katolickich wiernych katechetyczna wersja „Dziesięciu Przykazań Bożych”. W niej to, (w Katechizmie), ze względu na masowo uprawiane i dochodowe dla kleru bałwochwalstwo – adoracji wszelkiego typu "czyniących cuda" podobizn Marii i tzw. „świętych” – nie umieszczono Drugiego Przykazania i nie naucza się go wiernych.

             Katolicki Katechizm od swojego początku prezentuje sfałszowaną wersję Dziesięciorga przykazań, z której całkowicie wykluczył Drugie. Lecz – i to jest dopiero ciekawe – aby przynajmniej pozornie ich liczba się zgadzała, Przykazanie Dziesiąte podzielił kler katolicki na dwie części i zrobił z niego dwa!!!

             Katechetyczne "Dziesiąte Przykazanie" w katolickiej wersji, jest dlatego takie śmieszne i od tak zwanej "czapy” i brzmi: "Ani żadnej rzeczy, która jego jest". Pomijając, jak żałośnie nieudolnie i naiwnie KK ten przekręt wykombinował, jest to poza wszystkim, pod względem logicznym "zdanie-przykazanie" świadczące o najzwyklejszym kretynizmie jego autorów. 

            No bo jakim to trzeba być demonem intelektu, żeby tak ułożone zdanie, w którym w ogóle nie występuje tryb nakazujący, oraz w samodzielnym jego odczytaniu zupełnie nie wiadomo czego dotyczy i o co w nim chodzi, w ogóle nazwać przykazaniem? Ale co się dziwić? Mówimy w końcu o przekręcie uczynionym przez i dla paranoików.

            Katolicy; gdy o tym oszustwie od kogoś słyszą – ponieważ sami nie czytają Biblii - najpierw nie wierzą, że to możliwe, ale gdy się im już pokaże czarno na białym, że tak jest, niczym małe dzieci zakrywające oczka rękoma, gdy się czegoś boją, udają, że tego przekrętu nie ma, a także włącza im się zaraz: "a inni...", na zasadzie jak w przysłowiowym dowcipie: "a dlaczego wy Murzynów bijecie?".

            Jeśli ktoś im tej informacji nie wciśnie „na siłę”, a ma do takiej interwencji moralne prawo chociażby każdy, okradany przez ich katolicki "kościół" niekatolicki obywatel – za nic nie chcą jej sami od siebie sprawdzać w Biblii. Obawiają się, żeby sobie przypadkiem nie udowodnić, że „tradycja ich ojców i dziadów", oraz towarzyszący jej majestatyczny i wielki, katolicki blichtr, to żaden Boży kościół, a tylko jeden wielki przekręt, niszczący ludzi i obrażający Boga. Uciekają tak naprawdę od oczywistego i niedającego się w żaden sposób obalić wniosku, że są tylko naiwnymi biedakami, na których żeruje międzynarodowa mafia cwaniaków i w dodatku ciągnie ich – co stwierdza Biblia, nie ja – do piekła.

              Ci specyficzni ludzie po prostu tak mają, że są śmiesznie nielogiczni i zakłamani. Z pozoru śmiertelnie poważnie traktują swoją wiarę - jednak bynajmniej nie dotyczy to Biblii która, jak sami twierdzą, jest Słowem samego
Boga i jest w niej napisane, czego Bóg od nich oczekuje. I bynajmniej nie są skorzy, aby zachowywać się adekwatnie do tego, co o Biblii mówią, a już na pewno nie daliby się z wierności Słowu Bożemu zabić. Jeśli już, to raczej kogoś, kto by ich "kościołowi" w takich fałszerstwach przeszkadzał. Z kolei; jak się biją w piersi, to najchętniej w cudze - nie w swoje.

           Posiadający takie cechy wierni, o czym kler wie od wieków, mimo iż zwykle lubią mieć Pismo Święte w domu i się nim chwalić, i tak go nie czytają. Ta zdawałoby się banalna cecha spowodowała jednak, że katolicki kler, który najpierw ludzi  za posiadanie Biblii zabijał – licząc, że uda mu się wycofać z obiegu wszystkie, pisane jeszcze wówczas ręcznie egzemplarze, i napisać ją jeszcze raz, po swojemu – w końcu się zorientował, iż wierni Słowa Bożego nie czytają i czytać nie będą, i dlatego spokojnie, bez ryzyka wytknięcia mu przez wiernych jego oszustw i herezji wobec Słowa Bożego, może wymyślać na temat "jedynie słusznej katolickiej wiary" co mu się żywnie podoba, a następnie rozpowszechniać to w formie katechizmu i tak zwanej katechezy. No i tak to funkcjonuje sobie do dzisiaj.

Biblii także nie znają – albo co gorzej znając nie poważają – także katoliccy księża. Przecież nikt, kto ją czytał, a wierzy w Boga i jest przy zdrowych zmysłach, księdzem by nie był. Na przykład kłaniać się obrazom na własną rękę, a namawiać do tego innych, lub uczyć fałszywej ewangelii, to jednak inny ciężar gatunkowy.

           Od czasu odkrycia pędu ludzi do teologicznej niewiedzy, kler już wie, że żaden jego przekręt - z fałszowaniem Pisma Świętego wprost, oraz herezjami skutkującymi nawet masowym, wielowiekowym ludobójstwem włącznie -  nie jest zagrożony obawą przed zdemaskowaniem go przez wiernych. Nie było odtąd potrzeby by przerabiać katolicką Biblię, nawet w części mówiącej o przykazaniach Bożych. W XVI wieku dodano do niej „tylko” siedem ksiąg apokryficznych i na tym się skończyło. Nie istniało i jak widać ciągle nie istnieje realne zagrożenie, że wierni nagle i masowo zaczną Słowo Boże czytać, i dowie się o tym megaprzekręcie niebezpiecznie duża liczba ludzi na raz. – Można powiedzieć: chichot diabła na całego.

             Jak się nad tym zastanowić, w głowie się nie mieści, że na takim "drobiazgu ", zadając w dodatku tyle cierpień i zła ludzkości przez tak długi czas, religijna megamafia zbudowała swoją potęgę, zniewoliła tak wiele narodów i przez wieki historii tylu miliardom ludzi wyprała mózgi. Okazuje się, że wystarczyło tylko jedno: nie czytanie przez ludzi jednej, ogólnie dostępnej i powszechnie posiadanej książki(!) - Biblii.

             A wszystko przez to, że zwykły katolik, to faktycznie ktoś specjalnie uformowany, kogo Katolicki Kościół indoktrynuje od kołyski. Mimo biegania do kościoła i obnoszenia się ze swoją rzekomo chrześcijańską wiarą, nie ma ktoś taki potrzeby, ani chęci, poczytać powszechnie dostępnego Słowa Bożego i osobiście zapoznać się z Testamentem – jaki Bóg dla niego zostawił – lub choćby z oryginałem Dziesięciorga Przykazań.  

Gdyby to człowiek taki uczynił, przeczytałby że Drugie Przykazanie, w jego własnej, katolickiej Biblii Tysiąclecia brzmi zupełnie inaczej, niż uczono go w ramach katolickiej katechezy - czyli tak:

"Nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu tego, co jest na niebie wysoko, ani tego, co jest na ziemi nisko, ani tego, co jest w wodach pod ziemią. Nie będziesz oddawał im pokłonu i nie będziesz im służył, ponieważ Ja Pan, twój Bóg, jestem Bogiem zazdrosnym, który karze występek ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia względem tych, którzy Mnie nienawidzą. Okazuję zaś łaskę aż do tysiącznego pokolenia tym, którzy Mnie miłują i przestrzegają moich przykazań." (Księga Wyjścia 20, 4-6)

Wystarczy porównać powyższe z katechetyczną wersją Dziesięciorga Przykazań i sprawa oszustwa oraz jego motywów, jest jasna i udowodniona. Oczywiście nie dla paranoika-katolika, który rzekomo uważa Biblię za Słowo Boże i Pismo Święte (czyli nietykalne) ale traktuje je tak, jakby nim nie było.

              Każdy, kto by chciał Biblię przeczytać, natknąłby się też na wiele fragmentów, jak przytoczony poniżej, będących zapowiedziami ostrzegającymi wiernych, przed tym, co miało się dopiero pojawić na świecie i co właśnie wniósł później katolicyzm. Są to herezje "fałszywego proroka" i oparte na bałwochwalstwie cuda czynione przez demony. Szczególnie skutecznie zbija on fortunę i zwodzi ludzi, za pomocą kultu "świętych" figur i obrazów, nie przypadkiem szczególnie zakazanych przez Boga, jako dających zwodniczym duchom łatwą możliwość podszywania się pod to, co boskie.  

"I widziałem trzy duchy nieczyste jakby żaby wychodzące z paszczy smoka i z paszczy zwierzęcia, i z ust fałszywego proroka; a są to czyniące cuda duchy demonów ..." (Objawienie 16:13-14)

      

 Udawanie nierozgarniętego, niekoniecznie musi się dobrze skończyć

Zważywszy że, (jak mówi Biblia), Bóg swoje Przykazania wypisał na kamiennych tablicach własnym palcem (Powt. Pr. 9,10), a Jezus Chrystus potwierdził, że nawet on nie przyszedł ich zmienić, ale wypełnić, i że „Dopóki niebo i ziemia nie przeminą, ani jedna jota, ani jedna kreska nie zmieni się w Prawie” (Mateusza 5:18), lekceważenie Boga w którego podobno się wierzy, wydaje się tu porażające.

Co by w każdym razie nie powiedzieć, jest paranoją najczystszej wody, że ojcowie katolickiego „kościoła” dzieło nieomylnego z definicji Boga, od wieków uparcie „ulepszają” i „poprawiają”.

Jak ocenić umysłowość takich ludzi? – Wierzą w istnienie Boga, ale poza wszystkim są idiotami, czy są idiotami i jednocześnie nie wierzą w Boga? – Innej możliwości już nie ma.

Nic dziwnego, że katolicka religia, która tak naprawdę od początku jest jedynie nie mającą z Bogiem nic wspólnego przykrywką dla autorytarnego systemu stworzonego przez kler i najskrajniejszym zaprzeczeniem chrześcijaństwa, poprowadziła katolicyzm na drogę wielowiekowego, masowego ludobójstwa, grabieży, moralnej zgnilizny i wszelkiej zbrodni. Spowodowała, że jego wielomilionowe mordy dokonane na przestrzeni dziejów, wielokrotnie ilością ofiar i wymyślnością zastosowanych wobec nich tortur przewyższają to, co od stworzenia świata uczyniły wszystkie inne zbrodnicze systemy razem wzięte.

 

Nie tylko inkwizycja i co z tego wynika        

              Oczywiście, katolickiego ludobójstwa nie należy kojarzyć wyłącznie z inkwizycyjną eksterminacją ludzi skierowaną na wewnętrznych przeciwników "rzymskiej wiary".

Zgodnie z katolicką doktryną "obowiązkiem kościoła jest nawracanie innowierców", co przez stulecia służyło usprawiedliwieniu zbrojnych podbojów i nakładania na podbite rasy, narody i plemiona, jarzma niewolnictwa. W Europie było to przede wszystkim wielowiekowe, permanentne szczucie przez papiestwo kogo się dało, do zaborczych i straszliwie krwawych wojen z islamem - w zamian za obietnice odpustów za "przysporzenie nowych ziem i dusz Najświętszej Panience i Jezusowi Chrystusowi". Przez kilkaset lat armie europejskich władców, dla korzyści i z namowy papiestwa, falami najeżdżały kraje arabskie rabując i przelewając rzeki krwi.

Stąd na zawsze w zwolennikach proroka Mahometa utrwalił się obraz chrześcijaństwa i chrześcijanina, jako rabusia i mordercy, za który teraz płacimy nie dającą się zlikwidować wzajemną niechęcią i nieodwracalnym podziałem świata na dwa zasadnicze, nienawidzące się religijne obozy. 

Jednak, co by nie powiedzieć; patrząc na sprawę od strony wiary, mają islamiści rację w tym, że to, co utrwaliło im się pod pojęciem "chrześcijaństwo", jest religią szatana, gdyż byli przecież najeżdżani przez heretycki katolicyzm – nie przez chrześcijan.

Mało który politolog dziś wątpi, że między wielu plagami, jakie dotknęły ludzkość przez katolicyzm, ostateczną ceną za uprawianie katolickiego "chrześcijaństwa", będzie według wszelkiego prawdopodobieństwa wywołanie przez islam totalnej wojny nuklearnej i kompletna zagłada ludzkości.

Można o Arabach, zwłaszcza zamieszkujących kraje europejskie powiedzieć wiele złego: że lenie, że panoszą się w cudzych krajach i chcieliby żyć kosztem innych – ale trudno się dziwić, że przy ich zaprogramowanym, przez katolickie "chrześcijaństwo" wojującym fanatyzmie, zagłada świata i samych siebie, jest dla nich rozwiązaniem poważnie branym pod uwagę. Według historycznych doświadczeń islamu, i w myśl oficjalnej, katolickiej doktryny to, co Arabowie uważają za chrześcijaństwo, istnieje na świecie po to, żeby ich zniszczyć.

Tłumaczono to Arabom tak długo, i tak dobitnie, że ich postrzeganie rzeczywistości, od średniowiecza kręci się wokół przekonania, że sensem istnienia Zachodu i chrześcijaństwa, jest wyniszczenie dzieci Allacha.

Na ile potrafili, próbowali Arabowie walczyć z "chrześcijaństwem", a później z  jego kolonializmem i obecnym imperializmem, ale tę walkę przegrywają. Z uwagi na ubóstwo terenów, jakie w większości zajmują i wynikające z tego ogólne zacofanie cywilizacyjne, zbliżający się czas, gdy skończy się ropa i zostaną im tylko piaski pustyni, jest zapowiedzią utraty głównego zabezpieczenia arabskiej niezależności, oraz nieuchronnie zbliżającego się końca ich nadziei na zmianę położenia. Powstały więc radykalne plany "honorowej" samozagłady wraz z całym światem, co według  ekstremistów - aczkolwiek zupełnie niezgodnie z Koranem i ujętymi w nim ideami islamu - miałoby być rozwiązaniem rzekomo miłym Allachowi.

              Jak widać islam też ma swój heretycki "katolicyzm", skory do fanatycznego zamordyzmu wobec swoich, oraz fizycznej eksterminacji "niewiernych". Oba te nurty, wpadły "dziwnym trafem" na pomysł zastraszania i ludobójstwa, dla utrzymania przez siebie władzy. W tym sensie podały sobie zakrwawione ręce nad głową niszczonej wespół, (chociaż niby w niezgodzie i z pozoru oddzielnie), ludzkiej cywilizacji.

O tym, że tak naprawdę zachodni świat nie kręci się wokół zamiaru zniszczenia islamu, oraz, że katolickie krucjaty nie miały z prawdziwym chrześcijaństwem nic wspólnego, narodów arabskich przekonać się już dzisiaj nie da. Katolicyzm, jako fałszywy synonim chrześcijaństwa, i jako jedyny znany islamowi, musiałby się albo przyznać do krzywd wyrządzonych mu z powodu własnej herezji i błędnego pojmowania Ewangelii – co byłoby jego samobójstwem – albo zostać oficjalnie osądzony, przez państwa świata, i zdelegalizowany.

Pierwszą możliwość, jako próbę uratowania świata należy odrzucić, bo wiadomo, że katolicyzm w gruncie rzeczy to zwykła mafia, i ani dla takiej, ani dla żadnej innej sprawy się nie poświęci, natomiast na drugie rozwiązanie nikt się, nie zdecyduje. Byłoby to aktem przyznania się świata zachodniego do moralnego błądzenia przez ostatnie dwa tysiące lat i wzięcie na siebie odpowiedzialności za miliony islamskich ofiar. Na to nie pozwolą z kolei obecne miliony "relatywnie moralnych" katolików na świecie - którzy są zbyt fanatyczni, ciemni i zakłamani, aby choć raz uderzyć się we własne piersi i wziąć za swój "kościół" i za swoje przekonania religijne odpowiedzialność.

Jednak, niezależnie od tego że wszystkie przepowiednie biblijne dokładnie się sprawdzają, można się spodziewać, że i tak w niedługim czasie, pod naciskiem szalejącego coraz bardziej islamu, wystraszona społeczność zachodniego świata będzie się starała udobruchać kraje muzułmańskie. Być może nawet zlikwiduje Watykan i zdelegalizuje katolicyzm, rzucając islamowi na pożarcie rzekomego sprawcę jego krzywd.

Mówię „rzekomego”, bo tak naprawdę siła katolicyzmu zawsze polegała na wsparciu państwowej władzy – tak jak ciągle ma to miejsce w Polsce i w wielu krajach – oraz na głupocie i bierności ludzi.

Osobiście zresztą uważam, że na taki ruch już od dawna jest za późno, i jeśli może on jeszcze jakoś wpłynąć na dzieje świata, to tylko na tyle, że co najwyżej na bardzo krótko oddali totalny konflikt i zagładę. Jednak; tonący chwyta się brzytwy – nawet gdyby miało mu to wydłużyć życie ledwo o parę sekund.

"Dorobek" cywilizacyjny katolicyzmu

Z punktu widzenia normalnych, zdrowych na umyśle ludzi, (wierzących i niewierzących), katolicyzm przez swoje zbrodnie znacząco przyczynił się do pociągnięcia gatunku ludzkiego ku zagładzie, pod najbardziej bluźnierczym szyldem z możliwych; Boga i chrześcijaństwa. Spowodował, że paradoksalnie "Bóg" oraz "chrześcijaństwo", jako pojęcia odnoszące się do najwyższego, znanego ludziom dobra, stały się szyldem najbardziej zbrodniczej organizacji, jaką kiedykolwiek nosiła Ziemia.

Przy tych „cywilizacyjnych osiągnięciach", wspominanie o roli, jaką katolicyzm odegrał w hamowaniu postępu i nauki - czyli kogo za odkrycia spalił, a kogo "tylko" wyklął, ograbił i napiętnował  - jest zaledwie "ślicznie zgniłą wisienką" na katolickim torcie plugastwa, i nawet nie warto się nad tym rozwodzić.

Jak na ironię; skołowani doprowadzoną przez stulecia do perfekcji socjotechniką prania mózgów, członkowie KK z całym przekonaniem uważają się za chrześcijan. I tak jak nie widzą nic nienormalnego w modleniu się do przedmiotu w postaci kawałka drewna czy płótna, tak nie widzą swojej absurdalnej i dającej siłę złu przynależności do religijnej mafii. Organizacji, która o wiele bardziej zasłużyła sobie na potępienie i delegalizację, niż ustroje, które już to spotkało – czyli nazizm i stalinizm.

            Ten drugi wprawdzie – podobnie jak katolicyzm – kłamał i minimalizował swoje zbrodnie, ale przynajmniej dokonywał ich na własny rachunek i nigdy nie twierdził, że mordował ludzi z polecenia Boga.

              Jak dotąd nie zebrał się międzynarodowy trybunał, który by  katolicyzm osądził, a jest to z pewnością do zrobienia. Na razie wygląda na to, że katolickie ludobójstwo, to jedyne tego typu zbrodnie na świecie, które się przedawniają. 

Morderca w NKWD-owskiej czapce okazuje się być, nie wiedzieć czemu, bardziej winnym mordercą od sto razy od niego gorszego, ale w księżym birecie. Ofiara drugiego, ponieważ zamordowana została pod innym, "lepszym" szyldem i „wzniosłym”, religijnym hasłem zbawienia duszy mordowanego, jest dla katolików mniej tragiczna i ważna, niż ofiara tego pierwszego. – Dlaczego?

             Swoją drogą jakże gromko domagał się katolicki kler osądzenia komunizmu grzmiąc, że jest to "imperium zła" i "imperium szatana". Lecz przecież to komunizm właśnie od KK zapożyczył wiele ze swoich wyrafinowanych metod torturowania ludzi, a nawet nie wszystkie pomysły na zadawanie ludziom cierpień wykorzystał, z powodu ich szczególnej drastyczności. Wziął jednak przede wszystkim to, co jest dla totalitarnego systemu najważniejsze: sposoby  skutecznego prania mózgu i zasady skomplikowanej psychologii totalnego terroru.

 

Podsumujmy

Watykan, to "królestwo inne niż wszystkie". Takim określeniem, już wieki przed jego pojawieniem się katolicyzmu na świecie,  przepowiedziała jego nadejście Biblia, przez proroka Daniela. 

Państwo obszarowo maleńkie – zaledwie o powierzchni 44 hektarów, ale bajecznie bogate i wpływowe. W którym nikt niczego nie produkuje, nie sieje, nie orze i którego "duchowni" obywatele, są jednocześnie obywatelami innych państw.  Państwo-pasożyt, które żyje z "co łaska", czyli faktycznie nałożonych na inne państwa kontrybucji, i które żeruje na organizmie świata niczym rak.

        W którym nie ma rodzin i które nie wychowuje własnych dzieci, lecz rości sobie prawo do pouczania jak wychowywać cudze. Które od wszystkich czegoś żąda i wszystkim coś wytyka, ale samo nigdzie i za nic nie odpowiada. Państwo o rękach zbrukanych zbrodnią i krwią, jak żadne inne na świecie, ale które mieni się wyznacznikiem moralności. Jest jedynym „chrześcijańskim” państwem, które posiadało policję religijną (tzw. „świętą inkwizycję”) i miało wpisany w swoje prawo, obowiązek ścigania i mordowania ludzi o innych poglądach religijnych. Także do potępiania i wykluczania klątwą tych, którzy nie należą do katolickiego kościoła, lub choćby tylko opuszczają „msze święte”. Które mordowało ludzi za przekonania religijne - w tym Chrześcijan, jeśli ośmielali się twierdzić, że Katolicki Kościół bluźni Bogu, rabując i zabijając w Jego imieniu.  Zaiste Watykan, to państwo inne niż wszystkie i dokładnie pasuje do biblijnego opisu grzesznicy w purpurze, pijanej krwią świętych.

             Zatem; jeśli ktoś uważa, że Biblia jest rzeczywiście autoryzowanym pismem samego Boga, to musi przyznać, że  katolickie "chrześcijaństwo" nie ma z Bogiem, ani  z Jezusem, nic wspólnego. Oczywiście poza tym tylko: że chrześcijańskiemu Bogu bluźni a samo chrześcijaństwo obraża i stawia w złym świetle. 

            Tak więc, każdy katolik ma dwie możliwości: albo wykluczyć ze swojego życia katolicyzm, przejść na stronę Boga i faktycznie zostać chrześcijaninem, albo dalej wykluczać Boga i trwać przy katolicyzmie. 

            Łączenie ze sobą tych wzajemnie wykluczających się możliwości, to przysłowiowe twierdzenie, że białe jest czarne - czyli  paranoja.

             Osoby, które potrafią łączyć w swojej głowie takie wykluczające się wzajemnie sprzeczności, zawsze cechuje relatywizm poznawczy i moralny, oraz chaos w myśleniu i "nieprzemakalność na logiczne argumenty". To oczywiście specyficznie odbija się na funkcjonowaniu takiej osoby w ogóle, jako że człowiek posiada tylko jeden mózg na wszystkie życiowe okazje. Człowiek o podwójnej moralności i logice, działa jak zawirusowany komputer. Od jednego zakażonego pliku zarażają się następne, a sprawność całego systemu, w tempie proporcjonalnym do jego jakości i pojemności, z upływem czasu coraz bardziej i coraz szybciej się pogarsza.

             Nie przypadkiem największy, "moherowo-radiomaryjny" fanatyzm, najczęściej zauważa się u osób o niskim IQ, oraz w podeszłym wieku. Z relatywizmu w myśleniu rozwijają się problemy w relacjach rodzinnych i społecznych, uzależnienia, wyuczona bezradność i bezrobotność, oraz wszelkie postawy życiowe typu: "wszystkiemu winni komuniści i cykliści", oraz: "jakoś to będzie".

             Bardzo typowym objawem "zawirusowania" mózgu, jest też bezkrytyczne podążanie za tłumem i nominalnymi autorytetami na zasadzie: "to nie możliwe, żeby taki eksponowany człowiek się mylił, albo te miliony ludzi". (Podobnie myślały "te miliony" Niemców, w nazistowskiej Trzeciej Rzeszy, które dały Hitlerowi władzę, oraz nie chciały się wychylać z tłumu, „bo przecież te miliony dobrych Niemców nie mogły się mylić”. Dlatego, podobnie jak inni pozdrawiali wodza i udawali, że obozy koncentracyjne nie istnieją. Myśleli podobnie jak te miliardy much, karmiących się tym, czego nazwy nie wymienię, ale czego normalni ludzie raczej jeść nie powinni.

Jak bardzo "zawirusowuje" ludzi katolicyzm wskazuje ilość osób, przekonanych w Polsce i na świecie, że jest on kościołem Jezusa Chrystusa (Boga), czyli którym nie przeszkadza w takim myśleniu wykluczający taką możliwość fakt, że nieprzeliczone masy ofiar zostały wymordowane przez katolicki kler, rzekomo z Jego rozkazu. Nie chcą uznać prostego faktu (mówimy o perspektywie ludzi wierzących), że Bóg-Jezus Chrystus, nawet  takiego rozkazu wydać nie mógł. Gdyby takowy wydał nie byłby tym, za kogo się podaje. Od kłamania na tym świecie, jest diabeł.

Poza wszystkim ludzka wiara w zbawienie, w oparciu o obietnicę jakiegoś szefa armii złodziei i morderców, w dodatku podającego się za syna Bożego, jest na zdrowy rozum absurdalna. Jeśli Jezus powołał do życia KK i inkwizycję, oraz kazał ludzi torturować i palić na stosach za poglądy, to z pewnością też by się nie wzdragał przed osobistym ich torturowaniem, ani przed podpalaniem pod nimi stosów. Nie wzdragałby się również przed organizowaniem i osobistym prowadzeniem podbojów zbrojnych, podczas których setkami tysięcy wybijałby do nogi - z kobietami i dziećmi włącznie – swoich "wrogów", czyli tych, którzy by w jego dobry charakter i miłość do wszystkich ludzi nie wierzyli.  

Jednak właśnie takiego Jezusa pokazał światu katolicyzm. Sen to zatem, jakiś koszmarny, czy może ja zwariowałem?

Więc, skoro taki jest ten jakiś tam bóg, i taki kościół katolików, to wniosek może być tylko jeden: Katolicki bóg, katolicki Jezus i katolicki kościół, to na pewno nie jest to TEN Bóg, nie TEN Jezus i nie TEN Kościół, o który chodzi w Piśmie Świętym i od którego pochodzi prawdziwe, opisane w nim chrześcijaństwo. Innej możliwości zwyczajnie nie ma. Jeśli jednak znalazłby się ktoś, kto by chciał temu wnioskowi zaprzeczyć, to niech się zaprodukuje.

Katolicki Kościół "tylko" się pod Kościół Boga podszywa. Bóg katolików, owszem, ma ten swój katolicki kościół, tyle, że w przeciwieństwie do prawdziwego Jezusa Chrystusa, jest niewyobrażalnym potworem zła. Więc nie od niego pochodzi Biblia i chrześcijaństwo.

             Statystyczny katolik (wyjątki są, i to coraz częstsze) wcale nie zadaje sobie trudu przełożenia tak prostej i oczywistej informacji na logiczne i spójnie moralnie wnioski, oraz na własne życie.

Zwracam uwagę, że próby wytłumaczenia trwających prawie dwa tysiące lat zbrodni katolickiego kleru „pomyłką”, albo "ułomnością ludzi", (które często się od kleru i katolików słyszy), są zwykłym, wykrętnym idiotyzmem.

             Pomyłkę może popełnić co najwyżej pojedynczy człowiek i zabić kogoś niechcący, albo ostatecznie w afekcie. Pomyłkę, w trakcie walki i w emocjach może popełnić na przykład dowódca wojska, i wysłać niechcący ludzi na pewną śmierć. Ale twierdzić, że  trwające prawie dwa tysiąclecia metodyczne ludobójstwo i grabieże, oparte o specjalnie wydaną w tym celu doktrynę, realizowane przez kolejnych papieży za pomocą specjalnie powołanej do tego instytucji, osadzonej w oficjalnym kościelnym prawie było „pomyłką”, jest absurdalne.

             Katolicyzm z chwilą swojego powstania, czyli przyjęcia gdzieś przez pierwszą grupę heretyków „kapłańskiej” i  jedynozbawczej doktryny, automatycznie i świadomie wszedł na drogę oszustwa, wyzysku i zbrodni. Tą świadomość własnej, katolickiej herezji i zdawania sobie sprawy z dokonywanego przekrętu, dobitnie już było widać, gdy korynccy heretycy nie chcieli apostoła Jana, jako arbitra w swoim sporze z prawowiernymi zborownikami, ale woleli heretyka; biskupa Rzymu. Doktryna ta stworzyła podwaliny dla religijno–politycznego systemu nastawionego na zysk, wpływy i władzę. Za wszelką cenę.

          Swoją drogą ciekawe jest to, że ten powołany rzekomo przez Boga "kościół", który zwłaszcza powinien bazować na Biblii i Ewangelii, przez prawie dwa tysiąclecia mordował ludzi, bo jakoś nie zdołał się doczytać w tym, co sam nazywa Pismem Świętym, i Słowem Bożym, czym właściwie jest to chrześcijaństwo. Nie doczytał się nawet, że Bóg, nie jest wspólnikiem złoczyńców (Ks.Psalmów 26:5) i mordował "w imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego" na potęgę - od niemowląt po starców.

Jakby jeszcze tego było mało; sam wbił sobie ostatni gwóźdź do trumny wydając w roku 1870 dogmat mówiący, że papież jest – za sprawą Ducha Świętego, oczywiście – nieomylny w sprawach moralności i wiary. Tym samym katolicki kler udokumentował tylko swój upór w twierdzeniu, że wszystko co katolicki „kościół” robi, czyni z Bożej woli.  Zatwierdził tym samym oficjalnie i do końca swoją odpowiedzialność za najgorsze bluźnierstwo wobec Boga, jakie kiedykolwiek popełnił człowiek.

Bóg bowiem, jest według tej doktryny oczywistym i niekwestionowanym zleceniodawcą wszelkich zbrodniczych poczynań katolickiego kleru. W ten sposób KK wykreował obraz "Boga-bandyty", oraz  zwichnął jego pojęcie i pojmowanie chrześcijańskiej wiary w oczach miliardów ciemnych, zwiedzonych ludzi.

              Powstanie  bluźnierczej organizacji antychrysta, które dokonało się przez utworzenie się kasty płatnych zwodzicieli - rzekomych pośredników między Bogiem a ludźmi - było już przepowiadane rzez proroków starotestamentowych. Jezus i apostołowie przestrzegali przed nimi i przygotowywali Kościół na ich pojawienie się: „Albowiem jeden jest Bóg, jeden też pośrednik między Bogiem a ludźmi, człowiek Chrystus Jezus” (1 Tymoteusza 2:), „ ….darmo wzięliście, darmo dawajcie.” (Mateusza 10:8,  Ale choćbyśmy nawet my albo anioł z nieba zwiastował wam ewangelię odmienną od tej, którą myśmy wam zwiastowali, niech będzie przeklęty! (Galacjan 1:8). - Przypomnijmy w tym miejscu, jak to po taką "odmienną ewangelię", udali się heretycy z Koryntu aż do Rzymu, zamiast po tę oryginalną, do apostoła Jana.

Jaka ta Ewangelia naprawdę jest, każdy, kto miał możliwość nauczenia się czytania, może sam się przekonać. A że Biblia jest dla kleru ciągle najbardziej niebezpieczną księgą, (jeśli jest czytana), to inna sprawa. 

Kiedyś katolicki "kościół" za posiadanie Biblii zabijał, natomiast teraz "tylko" twierdzi, że ona "jest za trudna" dla "zwykłego człowieka". Radzi dobrotliwie, żeby samodzielnie Słowa Bożego nie czytać. Sugeruje, że te same słowa Ewangelii, które doskonale rozumiały nieprzebrane tłumy znacznie mniej wykształconych ludzi, dwa tysiące lat temu słuchające Jezusa i apostołów, są dla współczesnych za trudne... Według katolickich księży, jesteś na taką lekturę, Szanowny Czytelniku, za głupi. Nie zrozumiesz, źle zinterpretujesz - jesteś kretynem.

Jest to więc to samo, co by KK twierdził, że Syn Boży został przez Ojca (co ciekawe z zasady Wszystkowiedzącego), bezsensownie posłany do z góry przegranej sprawy. Wychodzi na to, że Syn Boży, Jezus, zupełnie niepotrzebnie i bez żadnego sensu, dał się ukrzyżować za coś, czego ludzie i tak nie mogli zrozumieć, o czym Wszechwiedzący Bóg nie wiedział bo źle ocenił sytuację, i co od początku nie miało szansy zadziałać. - Taka jest katolicka wersja wydarzeń i taki katolicki przygłupi bóg.

Wniosek według katolickiej wersji dziejów: Bóg jest głupi.

Na podstawie Biblii wyobrażam sobie, że jeśli istnieje Bóg, (a na to pytanie każdy odpowiada sobie sam), nadejdzie w końcu dla każdego moment, kiedy będzie musiał przed Nim stanąć i odpowiedzieć Mu na Pytanie: "Za kogo mnie (Boga) uważasz?" - Za Boga kochającego, czy za mordercę który powołał i przez tysiąclecia utrzymywał armię oprawców i złodziei?

- Jezus zaś z pewnością zapyta: "Czy na tym polega twoja wiara we mnie, że wyobrażasz sobie, iż mógłbym najeżdżać, zabijać, grabić, torturować i podpalać pod ludźmi stosy za to, że mają inną religię, nie wierzą w Boga w ogóle, względnie nie wierzą we mnie albo wierzą inaczej niż ty?

Nie moja to sprawa, co mu wówczas odpowiesz katolicki Czytelniku, ale twoja tak. 

            

Generalnie można stwierdzić, że chrześcijanin tym się różni od katolika, że ani nie wyręcza Boga w osądzie, ani w organizowaniu komukolwiek  piekła.  

Katolicyzm natomiast;  i o tym każdy może sobie przeczytać w katolickim Katechizmie, ideologię decydowania za Boga i organizowania ludziom piekła na ziemi przyjął za postawę swojej wiary. Ma to zapisane w swojej oficjalnej doktrynie. Obiecuje pod postacią dogmatu kościelnego, mówiącego o niemożliwości zbawienia poza katolickim kościołem, Boże potępienie i piekło bez wyjątku dla wszystkich, za samo nie bycie katolikiem.

             Na tej podstawie dał sobie katolicki kler przyzwolenie na ludobójstwo, na osądzanie i karanie "w imię Boga"  innowierców oraz katolików nieprawomyślnych, i w ogóle na wszelkie inne zbrodnie. Na tej też podstawie do dzisiaj okrada i toczy narody, jak rak, ale już tylko dlatego, że politycy nie są świadomi jego słabości. W rzeczywistości, poza garstką moherowych fanatyków, nie posiada on nawet tylu faktycznych członków, żeby utrzymać kościelne budynki i kler. Cała ta machina istnieje jeszcze tylko dlatego, że toczy się zabawa w nagiego króla, który już nawet nie ma gaci, ale nikt nie chce tego głośno powiedzieć, a skorumpowane z klerem, głupie jak but, ciemnogrodzkie, bo niekonstytucyjnie katolickie państwo, zmusza ogół nienawidzących kleru obywateli, do jego utrzymywania z własnych podatków. 

            Efekt tego układu jest taki, że jest on bardzo znaczącym przyczynkiem do obrzydzenia i wstydu, jakie odczuwa większość Polaków myśląc o swoim absurdalnym kraju. Opanowanym  przez skorumpowane sądownictwo, sprzedajnych polityków i przez szerzący średniowieczną, inkwizycyjną ciemnotę parachrześcijański "kościół".

         Nie istnieje już w Polsce coś takiego, jak powszechny patriotyzm, a kto tylko może, ucieka z takiego popapranego kraju. Wielu by najchętniej zapomniało, że są Polakami, a ogólnie jako naród doszliśmy do tego żałosnego stanu na skutek zaściankowej, katolicko-moherowej mentalności. Mentalności, w którą wpisana jest paranoja, kompleksy i relatywistyczna moralność Kalego.

        Swego czasu, w ramach pracy badawczej rekomendowanej przez uczelnię, osobiście zapoznałem się  w Ministerstwie Sprawiedliwości ze statystykami przestępczości, z których wynika, i co zresztą bez echa wykazywane jest od dawna w licznych publikacjach, że ilość przestępstw przypadająca na tysiąc statystycznych osób populacji katolickiej, jest kilkadziesiąt razy wyższa, niż wśród tysiąca statystycznych osób w jakiejkolwiek innej grupie wyznaniowej.

         Na podstawie tej statystyki można powiedzieć, że chyba tylko niesprawny umysłowo człowiek, może nie domyślić się związku katolickiego wychowania, z szerzącą się w tej religii patologią i występkiem.  

            Te z katolickich dzieci, którym mózgi udało się wyprać najlepiej, czyli przodujące w bezkrytycyzmie i wierności wobec katolickiej ideologii, zostają, podobnie jak w stalinizmie, nazizmie, czy każdym innym totalitarnym systemie, funkcyjnymi pracownikami reżymu –  tu znanymi powszechnie pod nazwą „chrześcijańskich kapłanów”.

             Wyselekcjonowana w ten sposób z ogółu katolickiej populacji grupa charakteryzuje się – z powodu większego zagęszczenia cech będących wynikiem prania mózgów – jeszcze większym nasyceniem patologią, niż panująca w szerokiej populacji zwykłych katolików.

              Rzecz jasna nie zmienia to faktu, że w niemałej liczbie są wśród katolików ludzie uczciwi, którzy żyją "z rozpędu" w tej religii, ponieważ z jakichś względów jeszcze nie zabrali się za dorosłą i autonomiczną weryfikację swojego stosunku do swojego "kościoła". Tego, który wcielił ich w swoje szeregi nie pytając o zdanie, gdy jeszcze byli niemowlętami.

             Poza "zwykłym" łamaniem prawa i pospolitym szalbierstwem (patrz m.in. artykuł "Czy odmowa wykreślenia z rejestru wspólnoty religijnej jest legalna"), "służba kapłańska" skupia dodatkowo, jako idealnie nadająca się do tego nisza, masy wszelkiego autoramentu zboczeńców seksualnych.

           Z tej "społecznej elity", wywodzą się z kolei, jeszcze bardziej elitarni, czyli bardziej zawirusowani patologią zwichniętej moralności i paranoi biskupi, w populacji których, proporcje zboczeń są jeszcze bardziej zagęszczone, ale z wiadomych względów, łatwiejsze do ukrycia.

          Jednym z ich stałych zadań, jako "ojców katolickiego kościoła" i "kapłanów Bożych", jest tuszowanie zbrodni pedofilii i wszelkich innych draństw dziejących się w strukturach kleru. (Jeśli ktoś chciałby się temu stwierdzeniu sprzeciwić, to zapraszam, niech spróbuje.)

           Wątpliwej piękności koroną i wątpliwą chlubą tego ekskluzywnego doboru są, według katolickich kryteriów "chrześcijaństwa" i "świętości" papieże, czyli, za przeproszeniem, "ojcowie święci". Wybierani z wyselekcjonowanej grupy wyższych przewodników duchowych katolickiej wiary, wiedzą co się dzieje poniżej, lecz starają się nie psuć szyków tym, co ich na papieski stołek wybrali.

          Nie widzieli na przykład problemu w fakcie molestowanych na świecie setek tysięcy dzieci, przez podwładnych sobie "kapłanów Dobrego Boga". I nic w tym dziwnego zważywszy, że katolicki system wybiera na to stanowisko "najlepszych z najlepszych". – Oczywiście według ekskluzywnych kryteriów świętości ustalonych przez "stolicę apostolską", z ta różnicą, że wydających się nieco mniej „świętymi” dla gwałconych dzieci.

           Nie ma się czemu dziwić, skoro w kryteriach tych mieścił się choćby taki Jan XII, poległy z ręki mężczyzny, który zastał go w łóżku swojej żony, czy Urban VII, który potopił w studni niewygodnych dla siebie kardynałów.

           Generalnie trzeba stwierdzić, że takie drobiazgi, jak posiadanie przez papieży własnych domów publicznych, utrzymywanie nałożnic, skrytobójcze zabijanie poprzedników, czy kupowanie papiestwa, nie warte są, zdaniem katolickich teologów, roztrząsania czy katolicyzm w powiązaniu z takimi zbrodniami "kapłanów", to aby na pewno chrześcijaństwo, a dogmat o "świętym" i "nieomylnym w sprawach wiary i moralności" papieżu nie jest, mówiąc oględnie, nieco przesadzony.

Pomijam, jak o tym wcześniej już wspominałem, że apostoł Piotr w ogóle by nie wziął udziału w katolickiej herezji, jak też by nie ustanowił swoim następcą jakiegoś heretyka.  Poza wszystkim; naczelne kapłaństwo po nim nie jest dziedziczne, bo w ogóle żadnego szczególnego kapłaństwa, poza powszechnym, w chrześcijaństwie nie ma.Powszechnym, bo każdy człowiek za sprawą Jezusa Chrystusa ma usankcjonowany - czyli kapłański - dostęp do Boga i może z Nim rozmawiać kiedy chce. Apostoła Piotra też ta zasada dotyczyła, więc nie był żadnym starotestamentowym kapłanem, typu katolicki ksiądz-przechera. Nikt więc nie miał po nim czego w tym względzie dziedziczyć, bo każdy człowiek już wcześniej swoje kapłaństwo odziedziczył w momencie ofiarnej śmierci Syna Bożego.

           Jednak to jeszcze nie wszystko, jak chodzi o katolicki wkręt z rzekomym posiadaniem ziemskiej władzy od Boga na Ziemi:
Otóż bywało tak, że papieży było na raz  dwóch lub więcej. Na przykład na początku drugiej dekady XV w., papieży katolickich było jednocześnie trzech: Grzegorz XII, Benedykt XIII i Aleksander V (zresztą otruty następnie przez kolejnego papieża, Jana XIII).

Który z trzech wymienionych i wzajemnie zwalczających się "namiestników" był w tej operetce prawdziwy?

           Mimo to, nie powstaje w głowach katolickich teologów wątpliwość, czy aby ten obecnie panujący, wywodzi się od prawowitej linii i rzekomej duchowej spuścizny po apostole Piotrze – gdyby oczywiście w ogóle taka teoretyczna możliwość istniała.

           Po drugie, i nie trzeba być specjalnie inteligentnym żeby zauważyć; że do całkowitego przekreślenia dziedziczenia czegokolwiek po apostole Piotrze, (gdyby nawet niesłusznie przyjąć, że takowe w ogóle byłoby uzasadnione w stosunku do kogokolwiek), wystarczyłoby pierwsze morderstwo dokonane na osobie jakiegoś jego prawowitego następcy, przez kogoś, kto w wyniku tego mordu, zająłby miejsce zgładzonego.

           Czyn taki i zajęcie papieskiego tronu przez zabójcę, byłby przerwaniem i przekreśleniem na zawsze dotychczasowej, prawowitej linii dziedzictwa, na rzecz linii nowej, dziedziczonej po mordercy, więc na pewno linii przeklętej, do której Bóg z pewnością nie chciałby się przyznać. Jak wiadomo zabójców, którzy zamordowali poprzedników było na papieskim tronie bez liku, więc linia katolickich papieży jest zanieczyszczona zbrodnią zabójstwa i przeklęta do n-tej potęgi.

      I nie ma żadnego znaczenia, ile takich morderstw w walce o papieski tron było, i ilu zabójców podawało się później w wyniku zabójstwa poprzednika za "namiestników Boga na Ziemi". Ważne że tacy mordercy byli.

Zostawali następnie przez katolickich biskupów - w większości przypadków doskonale wiedzących, że mają do czynienia z mordercami - obwoływani tak zwanymi "ojcami świętymi" i rzekomymi następcami Jezusa na ziemi. Papieska sukcesja jest więc co najwyżej sukcesją po zbrodniarzach, zwielokrotnioną do granic nie mieszczących się w głowie, przez masę nakładających się na siebie niezliczonych biskupich i papieskich zbrodni. Trzeba mieć nie lada tupet żeby katolicyzm i papiestwo przypisywać Bogu.

Póki co, może jeszcze KK wmawiać z jakimś tam sukcesem, swoje zaprzeczające elementarnej logice idiotyzmy ludziom o "podrasowanych" praniem mózgów intelekcie, ale tych coraz bardziej ubywa bo, dzięki Bogu, coraz mniej dzieci trafia do katolickiej pralni. Dlatego czas katolicyzmu się kończy, co widać po postępującym wyludnianiu się katolickich kościołów i po spadku "kapłańskich" powołań, a wszelkie żądania wycofania religii ze szkół i zaprzestania kosztem państwa i podatników łatwego produkowania katolickich, moherowych mózgów sprawiają, że kler wpada w paniczny kociokwik.

          Katoliccy mundurowi widzą co się dzieje, więc drapią pod siebie ile się da, póki jeszcze mogą - zwłaszcza w Polsce.

Polska, ku swojej wiecznej hańbie, stała się światową ostoją katolickiej ideologii i najwierniejszą zakładniczką Watykanu. Państwo polskie, nominalnie, bo konstytucyjnie, gwarantujące równość obywateli wszystkich wyznań, stworzyło wbrew tejże konstytucji system preferujący katolicyzm ponad inne, legalnie funkcjonujące w kraju wyznania, finansujący go kosztem niekatolików.

Dobrze by było, gdyby niniejszy tekst przebijał się jakoś do zamkniętych głów polskich katolików, czyli ludzi czynnie współodpowiedzialnych przez swoje katolickie członkostwo za istniejący stan rzeczy.  Którym ich rzekoma, nominalnie chrześcijańska wiara, nie przeszkadza należeć do rzekomo "chrześcijańskiego" „kościoła”, rujnującego na różne sposoby państwo polskie, produkującego i chroniącego swoich "kapłanów"-zbrodniarzy, oraz okradającego współobywateli- niekatolików. 

Ludzi gotowych w swoim katolickim, absurdalnym parachrześcijaństwie pomstować na każdego, kto im członkostwo w tej religijnej mafii i czynny, osobisty współudział w złodziejskim i na różne sposoby niemoralnym  przedsięwzięciu wypomina.

Uczciwym ludziom, przypadkowo i „dziedzicznie” uwikłanym w katolicyzm dla porządku jedynie podpowiem – bo tak naprawdę każdy to wie – że aby przestać kraść wraz z klerem i innymi katolikami, wystarczy powiedzieć „przepraszam” i po prostu wypisać się z wrogiej Bogu i ludziom organizacji.

 

Wiesław Henryk Lipski

 

P.S. Jak dotąd, spośród czytelników tego artykułu, jeszcze nie znalazł się nikt:

·         kto by na podstawie Biblii zaprzeczył katolickiej herezji, albo na podstawie historycznych źródeł, administracyjnemu przypadkowi podniesienia heretyckiego katolicyzmu do synonimu chrześcijaństwa

·         kto by zakwestionował istnienie wielomilionowego katolickiego ludobójstwa, tortur, stosów i grabieży wobec przeciwników systemu i zwolenników innego niż katolickie, pojmowania chrześcijaństwa

·         kto by zaprzeczył twierdzeniu, że katolicyzm nie jest chrześcijaństwem, a katolicki "kościół" nie jest i nigdy nie był Kościołem Jezusa Chrystusa

Niektórzy katoliccy księża są przeświadczeni, że nie z diabłem, ale z Bogiem podpisali umowę służby, ale to tylko dlatego, że chciwość i pragnienie łatwego życia spowodowały u nich uśpienie rozumu i sumienia.

Biblia wyraźnie i bezpardonowo mówi do wierzących: „Będziecie mieli te frędzle (podobnie widoczne oznaki wiary, jak księża sutanna) po to, abyście, gdy na nie spojrzycie, przypomnieli sobie wszystkie przykazania Pańskie, i abyście je pełnili, a nie dali się zwieść swoim sercom i swoim oczom, które was prowadzą do bałwochwalstwa” (Liczb 15:39)  

Spójnie dalej stwierdza: „A mój sprawiedliwy z wiary żyć będzie, jeśli się cofnie, nie upodoba sobie dusza moja w nim." (Hebr. 10:38)  Nie ma więc zbawienia dla niesprawiedliwych.

Człowiek niesprawiedliwy oczywiście może się za chrześcijanina, czyli za ułaskawionego przez Jezusa uważać, co jednak nie zmienia faktu, że nim nie jest, i nie spełnia podstawowego warunku do zbawienia. Ktoś taki może się za życia zapisać do jakiego chce "kościoła", ale nie do Kościoła rzeczywistego, do którego wyłącznie i własnoręcznie zapisuje Jezus Chrystus. „Jawne zaś są uczynki ciała, mianowicie: wszeteczeństwo, nieczystość, rozpusta, bałwochwalstwo, czary, wrogość, spór, zazdrość, gniew, knowania, waśnie, odszczepieństwo, zabójstwa, pijaństwo, obżarstwo i tym podobne; (…) ci, którzy te rzeczy czynią, Królestwa Bożego nie odziedziczą.” (Galacjan 5:19)

Tym bardziej jak może się uważać za choćby minimalnie sprawiedliwego ktoś, kto dopuszcza absurd uchylania Bożych Przykazań oraz, że Dobry Bóg dopuścił się mistyfikacji z Jezusem i pod przykrywką swojego Kościoła podstępnie wprowadził na ziemi niewyobrażalnie zbrodniczy, katolicki system, by oszukiwać, grabić i mordować ludzkość.

Kim trzeba być, żeby w tej potwarzy wobec Boga uczestniczyć, a jednocześnie spodziewać się od Niego nagrody zbawienia? Gdyby jednostki o takim sposobie myślenia i takiej moralności traktować jak ludzi normalnych, trzeba by za normę przyjąć szaleństwo.

Patrząc z perspektywy wiary w Boga i w Biblię, jako Jego Pismo Święte; udawanie durnia, nie umiejącego odróżnić zła od dobra, i „nie wiedzącego” gdzie jest prawda, to dosłownie śmiertelnie poważny problem. Tym bardziej dla kogoś kto, jak katolicki ksiądz, będąc etatowym pracownikiem zbrodniczego, wrogiego Bogu i ludziom systemu, cynicznie i oszukańczo (wszak posiada Biblię, dostęp do historycznych i obecnych faktów, oraz umie czytać), podaje się za Bożego pracownika i pod tym przebraniem ciągnie innych na zatracenie.

Jeśli znajdzie się odważny (może jakiś katolicki ksiądz, albo biskup, albo profesor katolickiej teologii), który chciałby sobie podyskutować z przytoczonymi tu antykatolickimi "herezjami" - to ja do dyskusji zapraszam i wręcz namawiam. - Powiem nawet, że zżera mnie ciekawość; w jaki sposób ktoś chciałby tu dyskutować z Biblią, historią i faktami, i na co by się powoływał. Czekam. 

Dla rzeczywiście wierzących w Boga i w to, że On zawsze robi to, co mówi,  przytaczam cytat, który wydaje się być tu chyba najbardziej na miejscu:

 " I usłyszałem inny głos z nieba mówiący: Wyjdźcie z niego, ludu mój, abyście nie byli uczestnikami jego grzechów i aby was nie dotknęły plagi na niego spadające"  (Objawienie 18:1)