JustPaste.it

Świt Nadziei

Serca podążają śladem nadziei.

Serca podążają śladem nadziei.

 

69017f6d6db080c7bfabb064dea5b253.jpg 

 

 

 

Ciemnym rankiem grupka kobiet podążała w zupełnym milczeniu.

Otaczała je niezwykła atmosfera smutku, a raczej głębokiej żałoby.

Przez pewien czas szły równo, ale potem jedna z nich zaczęła przyśpieszać, tak, że wyprzedziła inne i idąc coraz szybciej, nie oglądając się za siebie, coraz bardziej zostawiała w tyle swoje towarzyszki.

Nikt za nią nie wołał. Nikt jej nie zatrzymywał.

Tak jak przez ostatnie dwa dni, nikt nie śmiał patrzeć jej w oczy. W jej piękne, natchnione jasnym blaskiem oczy, które zmieniły się w bezdenne, wypełnione tęsknotą studnie.

W końcu Maria Magdalena zniknęła idącym z oczu.

 

Rankiem zadzwonił telefon. To Teresa prosiła mnie, żebym przyjechała, niepokoiła się o Barbarę, która od dwóch dni nie opuszczała pokoju.

Will odszedł, a ona przestała jeść i spać. Teresa obawiała się nawrotu depresji.

Barbara już przeżyła dwa ciężkie ataki tej choroby. Jeden związany z rozwodem, drugi ze śmiercią jej córki. Nie odwracała się jednak od życia. Podejmowała śmiało kolejne wyzwania. Mając czterdzieści kilka lat i nieudane małżeństwo za sobą, zakochała się z całą siłą w młodszym o kilka lat mężczyźnie, którego początkowo nazywała pokrewną duszą. Miłość odmieniła Barbarę. Odjęła jej lat, rozweseliła, rozświetliła jej oczy, skłoniła do realizacji śmiałych planów.

Widząc czasem mój baczny wzrok, śmiała się i mówiła, że przecież miłość to dar od Boga, po prostu trzeba ją przyjąć. Dziwnie się wtedy czułam, jakby to nie ja, ale ona była moją siostrzenicą.

Zostawiłam rozsypane po stole papiery, wyłączyłam komputer, mając jeszcze kilka dni przed sobą, na pewno zdążę policzyć swój projekt. Wyruszyłam w drogę do Barbary. W jej domu spotkała mnie od razu pierwsza niespodzianka. Nad wyraz optymistyczny, cudownie domowo-przytulny zapach pieczonego, drożdżowego ciasta i świeżo parzonej kawy. To niezawodna Teresa podjęła swoje prewencyjne działania. Zawsze mówiła, że zapach pieczonego ciasta wraca człowieka do rzeczywistości i odgania niedobre myśli.

Uzbrojona w tacę, na której stały talerzyki z pachnącym ciastem drożdżowym i filiżanki z parującą, aromatyczną kawą, wkroczyłam do pokoju Barbary.

Barbara przywitała mnie z uśmiechem, ale jej przeraźliwie smutne oczy nie uśmiechały się. Powiedziała, że przyszedł do niej smutek, którego powita, ugości na czas jakiś, a potem spróbuje pożegnać. Zabrzmiało to sensownie, powoli opuszczał mnie drążący niepokój, bo Barbara, chociaż bardzo smutna, nie była jednak załamana. Mówiła, że nie może udawać, że nie cierpi, bo wtedy cierpienie zapanowałoby nad nią.

Nie po raz pierwszy uczyłam się od Barbary jak sobie radzić z cierpieniem.

Przed rozwodem, kiedy Barbara leżała dość długo po operacji i nie wiadomo było, czy będzie chodzić, jej mąż był w tym czasie związany z inną kobietą.

Wracał na noce do domu, ale nie odzywał się do Barbary.

Barbara mówiła wtedy, że czuła się otoczona ciemnością, więc w tej ciemności wyobrażała sobie jasną postać Jezusa, za którą wytrwale podążała, bywało, że całymi godzinami, zanim przyszedł sen. I tak dzień po dniu. Umiała się dystansować do tego, co ją spotkało, mówiła „ Popatrz, przypłaciłam to wszystko depresją, ale żyję.” I wesoło się przy tym śmiała.

Odsłoniłam rolety i spojrzałam za okno. A tam królowała kwiecisto-zielona, zwycięska i przepiękna wiosna. Barbara powiedziała, że pójdzie ze mną na spacer do parku.

 

Maria Magdalena stanęła zdumiona. Otwarty grób zionął pustką. Czuła, że opuszcza ją nadzieja na ostatnie choćby spojrzenie na ukochane ciało. Ból po raz kolejny przeszył jej serce, a z oczu popłynęły łzy. Rozejrzała się bezradnie wokoło.

Ktoś stał w oddaleniu, odwrócony tyłem. Podążyła ku niemu.

-Panie... - zaczęła. Mężczyzna odwrócił się do niej.

Mario... - rzekł.

Wtedy stało się coś dziwnego. Ogromna jasność wypełniła całe otoczenie, wypełniła też serce i oczy Marii Magdaleny. Patrzyli się na siebie z wielką miłością. Powrócił z nieodwracalnego, witał się z nią, choć nie pozwolił się dotknąć. Miłość i nadzieja ogarnęła ją całą.

Nie wiedziała, wówczas, że jest wyróżniona i to do niej pierwszej ze wszystkich ludzi na świecie dotarła Dobra Nowina.

 

Cały park wypełniony był tętniącym życiem. Śmiech bawiących się dzieci, szczekanie goniących się psów, przeraźliwy wręcz świergot ptaków, rozmowy dorosłych. Zanurzone w świeżej zieleni, zaczęłyśmy poszukiwać ustronnego miejsca. Wtedy ktoś zawołał po imieniu – Barbaro!

Przystanęłyśmy na chwilę. Barbara stała w miejscu, bojąc się poruszyć.

Więc ten ktoś powtórzył – Barbaro!

Barbara odwróciła się wreszcie i padła wprost w objęcia, stojącego za nią Willa.

  • A więc, jesteś, Will – mówiła wzruszona.
  • Jestem i będę – odpowiedział.

Tulili się do siebie i uśmiechali najpiękniej na świecie.

A ja gorączkowo poszukiwałam w torebce chusteczek, nie mogłam powstrzymać łez. Byłam świadkiem niezwykłego powrotu i niezwykłej miłości.