JustPaste.it

Czy mamy plagę biurokracji? W Polsce?

Jasne, że tak.

Jasne, że tak.

 

8719e4e4f98126b43c5dd53fa8a30aec.jpg

Dwa zonki, z którymi zderzyłem się tylko w mijającym właśnie tygodniu:

1.Komisja Nadzoru Finansowego (KNF)

Ma 24 departamenty i zaraza jedna wie ile wydziałów. Zapewne urzęduje w niej kilkaset osób, zajmuje okazały budynek z parkingiem w centrum Warszawy Plac Powstańców Warszawy 1 (z czystej ciekawości pójdę go obejrzeć przy najbliższej okazji). Sprzęt, komputery, służbowe samochody, służbowe telefony i pensje pewnie wyższe niż średnia krajowa. Czym zajmuje się ta Komisja? ten potężny urząd, który tak wiele kosztuje podatników? Nie wiem dokładnie ale chyba niczym.

Ponieważ kilka lat temu Komisja przejęła kompetencje Państwowego Urzędu Nadzoru Ubezpieczeń, więc w swej beznadziejnej naiwności pomyślałem sobie, że sprawuje ona nadzór nad wszystkimi firmami ubezpieczeniowymi w kraju. Mamy w firmie problem z ubezpieczycielem jednego z zarządzanych budynków, który skwapliwie bierze składki ale odszkodowania zapłacić nie chce. Napisałem więc do KNF pismo z prośbą o pomoc w sporze z nieuczciwym ubezpieczycielem, no i w środę przyszła odpowiedź.

 Dowiedziałem się, że moje pismo potraktowano jako sygnał, informację, która została zarejestrowana w wewnętrznych rejestrach i że „...gromadzone informacje stanowią podstawę do podejmowania odpowiednich systemowych działań nadzorczych...” Czyli krótko mówiąc moje pismo wylądowało właściwie w koszu. Odpowiedź podpisał starszy referent, a więc pisma nie widział choćby kierownik wydziału, a tym bardziej szef departamentu. Bardzo chciałbym pracować w takiej Komisji, mógłbym zbierać sygnały i informacje nawet 100 lat, gdyby mi za to solidnie płacili.

2.Zarząd Dróg Miejskich i Komunikacji Publicznej (ZDM i KP)

Członkowie jednej ze wspólnot mieszkaniowych, której budynkiem zarządza nasza firma zażyczyli sobie, żeby i podstawić na weekend pojemnik na odpady nietypowe, bo wielu z nich ma w piwnicy stare meble i inne przedmioty, których chcą się pozbyć. Po dwóch godzinach dyskusji udało mi się ich przekonać, żeby zamówić pojemnik tylko na 6 godzin – od rana do popołudnia. Polacy to narodek bardzo praktyczny i jeżeli zauważą, że można komuś za darmo podrzucić śmieci to na pewno to zrobią. Gdyby więc pojemnik stał przed budynkiem cały weekend to w poniedziałek trudno byłoby go znaleźć pod śmieciami mieszkańców bliższych budynków na tej ulicy.

Stanęło więc na tym, że zamówimy pojemnik na piątek na godzinę 9.00 do 15.00. Zadzwoniłem do firmy podstawiającej takie pojemniki, bez problemów obiecali go postawić, muszę tylko załatwić błahostkę, formalność – pozwolenie z ZDM i KP na zajęcie chodnika. Zadzwoniłem i rzeczywiście, teoretycznie wyglądało to na formalność – wydrukować ze strony wniosek, wypełnić, załączyć mapkę, dostarczyć, proste.

Praktyka okazała się nieco inna. Gdy dotarłem na drugą stronę miasta do siedziby ZDM i KP, pani w sekretariacie skierowała mnie do pokoju 207, na II piętrze. Stały tam 2 biurka, przy jednym z nich siedział facet i stukał coś dwoma palcami na klawiaturze wysuniętej spod blatu na tyle, na ile mu pozwalało brzuszysko. Po dłuższej chwili spojrzał nawet na mnie, obejrzał mój wniosek i.... powiedział, że muszę zostawić kopię w pokoju 205, czyli obok. Nie bardzo mi się to podobało, nie jestem przecież gońcem na etacie ZDM i KP ale zależało mi więc zacisnąłem zęby i poszedłem.

Okazało się, że taką kopię którą mam zostawić w pokoju 205 muszę najpierw zrobić na parterze u pani Iksińskiej. Panią Iksińską zastałem zajętą rozmową telefoniczną ale wskazała mi ręką krzesło. Taktownie czekałem 15 minut aż skończy rozmawiać. Nie przerywałem jej, po części dlatego, że nie wypadało, a po części – większej części – dlatego, że zdawałem sobie sprawę, że jak przerwę jej pogaduchy to nic już u niej nie załatwię ani dzisiaj, ani nigdy. Gdy skończyła rozmawiać okazało się, że czekałem niepotrzebnie, bo kopie robi jej koleżanka w pokoju obok. Gdy już zaniosłem uwierzytelnioną kopię do pokoju 205 i trafiłem ponownie przed oblicze smutnego pana w pokoju 207, spotkał mnie największy z o n k, bo okazało się zezwolenia jednak nie dostanę. Takie zezwolenia podpisuje tylko kolega – ten od pustego biurka – a jego już dzisiaj nie będzie. No ale dzień jakoś zleciał, pozostawało mi już tylko odkręcenie całej akcji ze wspólnotą i przełożenie terminu.