JustPaste.it

Czy koniec to koniec?

Do niedawna najbliższy koniec świata zapowiadany był na rok 2012. Jednak najnowsze zapowiedzi mówiły o 21 maja br. Jeśli to czytasz, to koniec cię ominął, przynajmniej na razie.

Do niedawna najbliższy koniec świata zapowiadany był na rok 2012. Jednak najnowsze zapowiedzi mówiły o 21 maja br. Jeśli to czytasz, to koniec cię ominął, przynajmniej na razie.

 

Gdzieś w połowie maja, dziennikarze „Faktów” TVN-u z ledwie skrywanym drwiącym uśmiechem informowali o zapowiedziach proroczych pewnego amerykańskiego pastora. Ten całkiem na poważnie zapowiedział jakiś czas temu, że 21 maja 2011 roku nastąpi koniec świata poprzedzony ogólnoświatowym trzęsieniem ziemi.

Gorący temacik momentalnie podchwyciły inne media. Głównie interesowało je wyznaczanie dat i czy będą temu towarzyszyły kataklizmy. Nic tak w mediach nie przyciąga uwagi — poza szczyptą seksu oczywiście i wiadrem krwi — jak mające się właśnie spełnić proroctwa i zapowiedzi jakichś kataklizmów. Jedni zaczynają się bać, a inni kibicować i się zakładać, czy do tego dojdzie.

Mniej zorientowanym warto na początek wyjaśnić, że według Biblii to, co popularnie się nazywa końcem świata, faktycznie będzie tylko końcem tego dalekiego od doskonałości świata, który znamy. Kres położy mu powrót z nieba Jezusa Chrystusa, który to, co stare, zastąpi nowym i będzie nowe niebo i nowa ziemia. Dlatego akcentowanie dla przestraszenia słuchaczy kataklizmów, które mają temu wydarzeniu towarzyszyć, jest bez sensu. To tak jakby straszyć chorego bolesnością amputacji zgangrenowanej kończyny, a nie mówić mu, że to jedyna szansa na przeżycie.

Wróćmy jednak do wyznaczania dat „końca świata”. Zastanawiam się, po co miałaby mi być potrzebna znajomość takiej daty? Jeśli naczelnym przykazaniem Bożym jest miłowanie Boga z całego serca, a bliźniego jak siebie samego — bo w istocie tylko od tego zależy nasze zbawienie — to czy znajomość daty powrotu Chrystusa pozwoli mi się do tego czasu w Nim zakochać i z Nim zaprzyjaźnić? Czy pomoże tym, którzy z natury darzą innych całkowicie bezinteresowną nienawiścią, nagle ich pokochać? Przecież to bez sensu: zakochaj się, i to szybko, bo jak nie, to umrzesz na wieki. Zakochiwanie się na czas to temat na hollywoodzką komedię romantyczną, ale nie ma nic wspólnego z przygotowywaniem się na powrót Chrystusa. 

Prawdziwie wierzący nie boją się myśli o powrocie Chrystusa.  Niech się nie boi serce wasz i niech się nie lęka — mówi do nich Chrystus. — Wrócę po was i wezmę was do siebie. Nie potrzebują też znać dnia i godziny Jego powrotu (których notabene według Pisma nikt nie zna), bo nieustannie się na ten powrót przygotowują. Dopiero to będzie testem prawdziwej wierności — gotowość na niezapowiedziany powrót Szefa. A nie, jak to w socjalizmie bywało, że w zakładzie na co dzień był bałagan, ale co jakiś czas odzywał się telefon z centrali z wiadomością o... niezapowiedzianej, gospodarskiej wizycie na najwyższym szczeblu.

Tym, co ma mi nieustannie przypominać o obietnicy powrotu Chrystusa i mobilizować do czuwania, mają być znaki czasu — zapowiedzi wydarzeń poprzedzających ten powrót. One zaś świadczą, że już najwyższy czas, aby Jezus powrócił i wszystko naprawił. Ale to już temat na odrębny artykuł.

Andrzej Siciński


[Artykuł jest fragmentem felietonu wstępnego, jaki ukaże się w miesięczniku „Znaki Czasu” 6/2011].