Zauważyłem, że moja Pani, coś ostatnio posmutniała. Postanowiłem więc mężnie, znając lek na te smutki, wziąć ją do galerii. Nie nie! Nie tej galerii. Do handlowej, z tysiącem sklepów z ciuchami. Niech sobie kieckę jakąś na smutki zakupi, pomyślałem.
Przez pierwszą godzinę dzielnie dotrzymywałem jej kroku, piejąc z zachwytu nad każdym ciuchem, który mi pokazywała. Znaczy się wprzódy pokazywała na wieszaku, a później na sobie... Na wieszaku i na sobie. Na wieszaku i na sobie... Trzy tysiące pięćset osiemdziesią dwa razy. Albo coś koło tego.
W tym rytmie zwiedziłem z najdroższą dwa tysiące siedemset dwadzieścia cztery sklepy. Albo coś koło tego, wchodząc, przy tym, i wracając do tego samego, osiemset dwadzieścia cztery razy. Albo coś koło tego.
Potem mnie w krzyżu zaczęło łupać, we łbie się mieszało i doznałem oczopląsu. Ładna? Ach jaka śliczna! Ładna? Ach przecudna! Ładna? No, przepiękna. Ładna? Niesamowita! I tak osiem tysięcy pięćset dwadzieścia cztery razy. Albo coś koło tego.
Po drugiej godzinie nic już nie widziałem! A pytanie: Ładna? Zaczęło rozsadzać mój mózg, który się najnormalniej zagotował. Po trzeciej, byłem wrakiem człowieka i zacząłem bać się o stan mojego serca steranego. Ładna? Śliczna! Ładna? Piękna! Ładna? ...No, nie wiem. Padło w godzinie trzeciej.
I tu zaczęło się piekło!
Widzę, że nie mogę na ciebie liczyć. Powiedziała.
Oszalałem! Ostatkiem sił uprzejmie zakomunikowałem najdroższej, że jest mi duszno i muszę wyjść na zewnątrz. Wyszedłem, ba wybiegłem!
Usiadłem na ławeczce i zaczerpnąłem tchu. Uspakajałem myśli, zacząłem znów widzieć. Minęła kolejna godzina.
Telefon. Patrzę, najdroższa. Odbieram zdobywszy się na heroizm.
- Wiesz, słyszę, kupiłam tę pierwszą, no, no z tego pierwszego sklepu. Prawda, że ładna?
I w tym momencie eksplodowałem. A słowa powszechnie uznane za obraźliwe wypłynęły ze mnie same.
Dziś może znajdę siły, zerknę do szafy i przekonam się czy jest ładna.
Z naciskiem na "może"...
Natomiast stan konta sprawdzę na pewno. Muszę jedynie nabrać odwagi...