JustPaste.it

Jeśli do pokoju wszedłby Jezus, to co byś zrobił? I jak powstała religia...

Ja sam, szczerze mówiąc, nie wiem. Nie wiem dlatego, że nie mam pojęcia jak rozpoznać Jezusa. Ktoś wie może jak go rozpoznać? Długowłosy mężczyzna z brodą - ale skąd właściwie wiadomo, że miał brodę? Ponoć to nigdzie nie jest napisane. Według mnie problemem jest to, że nikt nie wie jak on wyglądał ani czy żył naprawdę czy tylko na kartach Biblii. Dlatego właśnie tak bardzo wątpliwe wydają się te całe "objawienia". Skąd ktoś wiedział, że to Jezus, że to Maryja mu się ukazała? To tak, jakby spotkać pierwszego lepszego Afgańczyka z brodą i uważać, że to jest wiadomy terrorysta. A gdy do pokoju wejdzie brodaty facet w idiotycznym, czerwonym przebraniu, to to jest prawdziwy św. Mikołaj?

Nic jednak na to nie poradzimy, bo prawdziwość objawień weryfikuje głębokie przekonanie, że spotkaliśmy Jezusa albo Maryję. Co ja bym zrobił, gdybym zobaczył Maryję? Myślę, że powiedziałbym, że widziałem coś jakby kobietę, dosyć staroświecko ubraną. Zresztą jeśli widzę człowieka, to zwykle uważam, że nie jest to postać religijna. A jeśli oślepia mnie wtedy blask, to przypisuję ten cud światłu słonecznemu.

Pytanie podchwytliwe kiedyś zadałem koleżance: przychodzi do Ciebie Jezus i proponuje Ci seks, co robisz? Po tych wszystkich wyzwiskach, fochach, obrażaniach, gniewie i świętym oburzeniu, nie wprost, ale dała do zrozumienia, że zgodziła by się (jako że jest osobą wierzącą i bogobojną). Ale to tak na marginesie.

Skąd właściwie wzięło się to całe spotykanie postaci biblijnych? Bądźmy nieskromni - pokuśmy się o wyjaśnienie skąd wzięła się religia. Cóż, według mnie mogło to wyglądać tak, że najpierw nasi przodkowie zaczynali ubolewać nad śmiercią swoich bliskich, zastanawiać się nad tym, że odchodzą gdzieś (i gdzie?) i nigdy nie wracają. Sami znamy to dobrze, bo przecież "czujemy ich obecność". Ubytek człowieka to naprawdę dużo, ponieważ był on w szerokiej sieci społecznych kontaktów, od takich jak te w najbliższej rodzinie, poprzez takie jak koledzy z pracy i znajoma ekspedientka ze sklepu, aż po tą fajną dziewczynę z niedzielnych mszy, która znała go tylko z widzenia. (I sam zauważyłem, że przypominam sobie o kimś kto umarł i myślę o tej osobie, jakby nadal żyła, po czym orientuję się, że już nie żyje). Przodkowie więc czuli ich obecność, więc postanowili, że oni może gdzieś żyją, w jakimś innym świecie i myślą o nas.

Każdy z nich był w czymś dobry. Tak jest ciągle. Jeden ładnie rysuje, inny pięknie się wysławia, inny potrafi rzeźbić, jeszcze inny leczyć, ktoś z kolei jest bardzo odważny i waleczny. Tak było zawsze, bo te zdolności są porozrzucane po społecznościach. Więc gdy umierał wśród naszych praprzodków ktoś, kto umiał leczyć (raczej był kimś w rodzaju szamana) to oddawało mu się cześć za to, a jego następcy mieli jakby swojego "patrona". Tak samo mogło być ze zmarłymi wojownikami, pieknymi kobietami czy też z takimi, co potrafili wykonywać różne przedmioty codziennego użytku. Więc pojawiali się patroni od różnych spraw (w końcu nawet taki, co się rzeczami zaginionymi zajmuje). Jako przodkom, oddawano im cześć (nawet Konfucjusz, choć nie mówił nic o sprawach niebieskich, to nakazywał przodkom cześć oddawać i ofiary składać), a tym, co byli w czymś dobrzy, jak wyżej wymienione przykłady, czczeni byli szczególnie.

I tak jakoś mogli oni, prędzej czy później, stać się bożkami czy bogami. Nazewnictwo nie ma tutaj dużego znaczenia, bardziej to, że z czasem już nikt nie pamiętał tego wspaniałego wojownika ani tego, co tak leczyć potrafił, ale z pokolenia na pokolenie opowiadano sobie o nich.

I mieliśmy bogów, bo religie politeistyczne, jak by nie patrzeć, są pierwotne. Monoteizm jest stosunkowo nowym wynalazkiem. Nie wiem do końca dlaczego, może dlatego, że całe hordy bożków, jakich się namnożyło, zaczęły się robić ideologicznie... nieeleganckie - wobec czego niektórzy dochodzili do wniosku, że gdyby tak te wszystkie sprawności i talenty umieścić w jednej tylko postaci boskiej, która byłaby przez to wszechmocna, idealna to by to było jakieś takie... bliższe ideału. No i są religie monoteistyczne. (A czym jest wobec tego ateizm? Posunięciem się o jednego boga dalej, jak to Dawkins ładnie powiedział).

Do tej hipotezy trzeba dodać też, że my sami w końcu kiedyś umrzemy, a więc i my będziemy po drugiej stronie i o nas będą myśleć i pamiętać. Stąd mogła się narodzić jakaś forma moralności - żeby być w czymś dobrym i dobrym ogólnie, skoro chcemy aby nas dobrze pamiętali.

No i mamy wszechmocnego boga... w 3 osobach, do tego Maryję i całe stado świętych. Nie będę tutaj wnikał czy aby na pewno chrześcijaństwo jest takie monoteistyczne. I niektórzy ponoć spotykają się z nimi? Głównie z Jezusem i z Maryją. Czytałem ostatnio takie dziełko, w którym pewna kobieta opowiadała o swoich z Jezusem widzeniach. Rzecz dla mnie nowa, chociaż mogę się mylić, ale myślę, że książeczka ta jest prekursorska. Nazwałbym ten gatunek romansem religijnym i nie chcę się tutaj tłumaczyć dlaczego, po prostu ta Pani bardzo bardzo kochała Jezusa i on był przy niej też bardzo, bardzo blisko. I tak sobie już gruchali jak gołąbki.

Brakuje jednak pewnej rzeczy w tej historii. Przekazywać sobie można treści z pokolenia na pokolenie, ale wkradają się błedy przecież. Pojawiła się potrzeba ujednolicenia tych idei i tak właśnie powstały powszechne wyznania wiary, modlitwy oraz oczywiście rytuały. Wspomogło to rozbudowę całej religijnej infrastruktury - potrzeba było specjalistów i od tego, no i pojawili się oni. Bo w końcu i na tym można się znać. Mamy ich do dnia dzisiejszego.

Ale jak to już bywa, tam gdzie dwóch jaskiniowców, tam trzy partie polityczne. Ludzie różnie myślą i poglądy mają różne, więc poszczególne plemiona, wioski, zwłaszcza te bardziej oddalone od siebie, miały, siłą rzeczy, innych bogów. A potem, jak się spotkali przedstawiciele różnych opcji, to mogło być groźnie - i do tej pory tak się zdarza.

Pamiętajmy, religia, aby przetrwała, nie potrzebuje uduchowionych ludzi, nie potrzebuje Tomaszów z Akwinu i Augustynów. Religia potrzebuje instytucji, potrzebuje rytuałów i ujednoliconego wyznania wiary. Krótko mówiąc - potrzebuje mas ludzkich, które systematycznie będą klepły w kółko te same śpiewki i odbębniali uroczystości. Przecież mało kto tak naprawdę ma czas, chęć lub predyspozycje do rozmyślania nad bogami i rajem, itp.

Wróćmy do objawień. Pewna, na szczęście nieduża grupa ludzi, ma nie do końca zrozumiałe upodobanie, żeby opowiadać o spotkaniu fikcyjnych, badźmy rozsądni, postaci w lesie czy na strychu. Problem jest dosyć subtelny, ponieważ są to subiektywne doświadczenia, których nie można zweryfikować. Nikogo nie było w pobliżu, to też dziwnym trafem raczej nie dzieje się wtedy, gdy ktoś jest obok. Podobnie było z Mojżeszem: na szczycie góry, gdy NIKOGO nie było w pobliżu, Bóg dał mu 10 przykazań. Zastanawiające jest czemu ludzie wierzą w takie dziwne rzeczy? Czy wierzą - może nie od razu. Ale nasz umysł działa w taki sposób, że zapamiętuje rzeczy nietypowe. Wystarczy sobie wymyślić kilka kobiet: kobieta zakochana, kobieta robiąca zakupy, kobieta pracująca, kobieta piekna, kobieta - dziewica, która urodziła syna. Takie dziwadła dobrze pozostawały w pamięci naszym przodkom, wyróżniały się po prostu. Dlatego religie przedstawiają nam takie zwariowane opowieści.

A bohaterowie tych opowieści? Nikt dziś nie wie, jak Jezus i Maryja wyglądali. Nie mamy zdjęć ani malowanych portretów. Mamy tylko wyobrażenia o tym i masę różnorodnych "podobizn", z której to możemy uśrednić jakiś obraz tych postaci. Mamy więc tak jakby... stereotyp Jezusa i Maryi. Mamy "coś jakby Jezusa i Maryję". Niech więc sobie przychodzi Jezus, ja i tak nie będę wierzył, że to on.

 

- W oparciu o P. Boyer "I człowiek stworzył bogów".