JustPaste.it

Brzydkie kaczątko bez happy endu.

Pochodziła z dość zamożnej rodziny, w której nie było miłości. Rodzice widzieli w jej bracie ideał, a u niej same wady. Mając 21 lat wyszła za mąż z miłości.

Pochodziła z dość zamożnej rodziny, w której nie było miłości. Rodzice widzieli w jej bracie ideał, a u niej same wady. Mając 21 lat wyszła za mąż z miłości.

 

Sama była nauczycielką, i wyszła za mąż za kolegę ze szkoły. W tamtym czasie zawód ten nie był zbyt dobrze opłacany. Jej rodzice nie interesowali się ich małżeństwem prawie wcale, a i oni sami nie byli dobrze widziani w jej domu rodzinnym. Tylko jej ojciec poza oczami matki okazywał im trochę uczucia. Na świat przychodzą dzieci. Jedno, drugie trzecie czwarte. Zawsze chciała mieć dużą kochającą rodzinę. Jednak z pensji nauczycielskiej trudno było czegokolwiek się dorobić. Nie raz brakowało na różne potrzeby dla dzieci, choćby na kolonie lub nawet wspólny wyjazd gdziekolwiek. Zaczęli szukać lepiej płatnej pracy. Oboje byli żarliwymi katolikami, ale zdecydowali, że mąż pójdzie do pracy w milicji. Tam brakowało najwięcej ludzi z wyższym wykształceniem, a wynagrodzenie było kilkakrotnie wyższe niż nauczycieli. Wystarczyło zaliczyć sześciomiesięczny kurs i otrzymywało się stopień oficerski. Mąż jednak podjął tam pracę, pomimo że na rozmowie kwalifikacyjnej usłyszał pytanie: Czy chodzi Pan do kościoła? Odpowiedział, że od czasu do czasu. Usłyszał: Jeśli pana tam złapiemy to będzie się pan musiał pożegnać z tą pracą.

Nowa praca, nowy bożek-pieniądze, władza, alkohol i szef, który jest bożkiem dla każdego podwładnego. Rodzina ta nie zdawała sobie sprawy, że to początek końca ich miłości. Na samym początku swojej pracy w milicji człowiek ten miał wyrzuty sumienia, które zagłuszał alkoholem. Przyszedł jednak dzień, że musiał zwolnić dobrego milicjanta za posłanie dziecka do pierwszej komunii świętej. Wydaje się, że wtedy sam sobie nie potrafił poradzić, bo przecież sam po kryjomu ochrzcił swoje dzieci i posłał już pierwsze do komunii. Każdego dnia widział coraz więcej zła i coraz bardziej sięgał po alkohol. Nie był awanturnikiem, tylko jak wypił za dużo szedł do domu prosto spać. Tak był psychicznie rozbity, no bo milicja dała mu nowe czteropokojowe mieszkanie, starczało na wszystko, co chwilę jakaś premia, a i dzieci nie zaliczały się do biednych, bo mogły wszędzie jeździć. Jeszcze jeden dzień miał przed oczami, a mianowicie ostatnie dwie godziny przed wprowadzeniem stanu wojennego, oraz pierwsze aresztowania przeprowadzone przez niego tej samej nocy.

Żona widziała zarobki męża. Nie widziała jego problemów, ale dobra materialne zamknęły jej oczy na pijaństwo męża. Zaczęła patrzeć na to co mają inni i też to chciała mieć. Wymagała coraz więcej pieniędzy od współmałżonka. Już nie była brzydkim kaczątkiem, ale pazernym kaczątkiem. I tak mijały lata. Kobie ta może szukając ratunku dla męża, albo z jakiejkolwiek innej przyczyny poszła do klubu A.A./anonimowych alkoholików/. tam na spotkaniach poznała jednego człowieka, któremu udało się wyjść z tego nałogu. Zaczęła się z nim spotykać, a u męża widziała coraz więcej zła. Nie że on stał się w stosunku do niej zły, ale ona widziała w nim samo zło. Szybko nastąpił rozwód, bo dzieci były już dorosłe, tak więc nie było problemu dzieci. Przeprowadziła się do nowego partnera.

Status materialny pogorszył się więc przez piętnaście lat walczyła z byłym mężem po sądach o wszystko. Tak nawet o najmniejsze ich dobro materialne jakie mieli. W dzieci wpajała nienawiść do byłego męża, albowiem jej miłość do niego przeobraziła się w nienawiść. W tej wojnie sądowej widziała sens swojego nowego życia. Każda walka kiedyś się kończy. Nie ma w niej zwycięzców, ale są tylko przegrani. Nienawiść przeciw mężowi wpajana dzieciom, obróciła się przeciwko niej samej. Coraz mniej w niej samej było trzeźwego i rozsądnego myślenia, ale była sama złość i nienawiść. To nie ona kierowała swoim życiem, ale zło, które zaprosiła do siebie. Nie potrafiła sobie znaleźć miejsca w życiu. Niszczyła wszystkich i wszystko wokół siebie. Zaczęła się leczyć psychiatrycznie. Coraz to silniejsze leki, ale mało skutkowały. Jeśli przychodzi pustka w życiu, a wokół nikogo do pomocy, to samotność zaczyna zabijać. W tej depresji nie potrafiła się zwrócić do człowieka, którego kochała, ale ślepa nienawiść zniszczyła tą miłość. Tylko ten człowiek był dla niej ratunkiem, albowiem i on jak i ona przeżyli te wspólne radosne chwile narodzin dzieci. Te wspólne chwile jak się poznali. Te wspólne chwile jak się zastanawiali dla którego dziecka pierw kupić ubranko. Tak te wspomnienia w niej żyły. On też by jej wybaczył jakby przyszła, albowiem miał takie same wspomnienia. I na nim czas i wojna sądowa zostawiła ślad w postaci pełnego uzależnienia od alkoholu. Jemu pozostała wiara w Boga, a jej? 

W tej samotności przyszła do niej chwila o bezsensowności życia. Wystarczył sznur i koniec cierpienia ciała. Czy samobójstwo jest jakimś tam rozwiązaniem problemów? Prawie codziennie w prasie czytamy o samobójcach w różnym wieku.

-Młody dwudziestokilku  letni człowiek dostał mandat, i w strachu przed własną matką powiesił się, albowiem matka miała wymaganie, aby był ideałem                                                                                                                                                                                    -Matka trójki małych dzieci zauroczyła się znajomym i zaszła w ciążę. Nie mówiąc nikomu nic rzuciła się pod jadący pociąg.          -Młodzi ludzie bawili się w wieszanie, i jeden z nich faktycznie się powiesił.                                                                                                 -Rodzice wyrzucili z domu nastolatka, bo przyniósł im "wstyd", już nie wrócił ani do domu, ani do żywych.                                              To tylko niektóre przykłady.

Wrócę jednak do tej nieszczęsnej kobiety, która popełniła samobójstwo. Czyn ten jest grzechem przeciwko Bogu, albowiem nasze życie do Boga należy. Żaden człowiek nie może osądzać i tych co popełnili samobójstwo, bo my to tłumaczymy na ludzki rozum, a Właściciel naszego życia, jest Sędzią Sprawiedliwym, ale i Miłosiernym. Tylko Bóg widział jej życie od narodzin, aż po śmierć. Tylko Bóg widział że w dzieciństwie tak naprawdę nie otrzymała miłości od rodziców, i przez to sama nie potrafiła przekazać jej swoim dzieciom.

Na pogrzebie zgromadziło się prawie sto osób. Każdy patrzył na ten kondukt z myślami, że jak by żyła i by przyszła do każdego z nas, to każdy by jej pomógł, ale teraz jest już za późno. Tak jest już za późno, ale my przecież żyjemy dla innych. Mamy czas, jeden sekundę a inny kilkadziesiąt lat życia, aby cokolwiek zmienić. Spieszmy się bo jeszcze nie jest za późno. Spieszmy się, albowiem niech nikt nie powie do siebie: Źle wychowałem dzieci. Źle traktowałem rodziców i starszych. Źle traktowałem współpracowników. Źle traktowałem drugiego człowieka. A teraz może się okazać że jest czas, że zdążyliśmy, że nie jest za późno. Tak nie jest za późno na ratowanie drugiego człowieka. Jeśli ktoś ma w domu narkomana, albo alkoholika, czy schorowanych rodziców, to jest czas, aby ich uratować, aby dać im  godne życie, opiekę, wybaczenie, albowiem nie jest jeszcze za późno.

Spieszmy się właśnie wśród naszych najbliższych, może komuś uratujemy życie. Może kogoś powstrzymamy przed tym ostatnim uczynkiem-Morderstwie na sobie samym. Jedni mogą żyć, a nie chcą. Inni chcą żyć, a nie mogą, albowiem śmierć przychodzi sama nie proszona. Zróbmy wszystko, aby tych pierwszych nie było wcale.