JustPaste.it

Złodzieje Księżyców

Opowiadanie science-fiction. Odcinek 1

Opowiadanie science-fiction. Odcinek 1

 

 

 

                             Z Ł O D Z I E J E   K S I Ę Ż Y C Ó W

                           
                           ( opowiadanie science-fiction w odcinkach )

 

                                               Odcinek I

 

 „Celuj w Księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami”
- Patrick Suskind / Pachnidło /

 

 

 

 

Pierwsze pojawiły się sny.

Były dziwne. Bardzo.

Płynęła w powietrzu widząc pod sobą olbrzymie połacie szaro – biało – czarnej równiny pokrytej niewielkimi wzgórzami, kraterami i całą masą odłamków różnej wielkości.

Gdzie niegdzie widać było dziwne, połyskujące matową bielą, zagadkowe kopuły.

 

Księżycowy krajobraz.

 

 Pamiętała go z czasów, kiedy pracowała w Stanford University, jako remote viewer. Poświęciła tej pracy pięć długich lat życia. Kochała swoją pracę. Była zafascynowana Ingo Swannem, człowiekiem legendą RV-ingu. W tamtych czasach porywali się na wielkie projekty. Penetrowali mentalnie nie tylko tajne obiekty ziemskie, ale śmigali odważnie na inne planety układu słonecznego. Ciekawość, potrzeba przeżycia przygody i odwaga w poznawaniu nieznanego i niezbadanego, dodawały im skrzydeł.

 

Potem pojawiły się wizje.

 

Krótkie i postrzępione fragmenty obcej dla niej rzeczywistości.

Starała się skupić na nich uwagę, ale było to niemożliwe, trwały, jak błysk flesza.

Jeszcze tak bardzo nie zakłócały jej codziennego życia.

 

Myślała o tym, ale nie potrafiła wytłumaczyć sobie, co to wszystko znaczy. Bała się porozmawiać o tym z kimś innym. Była przekonana. że będą podejrzewać ją o zaburzenia psychiczne. Wiele znanych jej osobiście osób, posiadających zdolności paranormalne, doznawało załamań nerwowych, jak to delikatnie ujmowano.

 

Czekała więc z niepokojem.

 

Pewnego dnia znalazła w skrzynce na listy zaproszenie na sympozjum naukowe do Grazu. Temat sympozjum nie był dla niej zbyt atrakcyjny, ale postanowiła przyjąć zaproszenie. Z dwu powodów. Graz był, według niej, najpiękniejszym miastem świata i najczystszym. Miała nawet na to dowód, kolorową fotografię. W maleńkim zaułku stoją cztery pojemniki na śmieci i nic się dookoła nie wala, a przeciwnie, po drugiej stronie stoi stara taczka, w której pięknie kwitną kolorowe kwiaty. I nie był to odosobniony przypadek.

I w Grazu przeżyła największe zauroczenie miłosne swego życia, aż po nieszczęśliwe zakochanie się. Przez dwa miesiące była niewiarygodnie szczęśliwa.

 

Petera Gravenę poznała w pracy. Pewnego dnia Tom Logan przedstawił  go, jako jej nowego Prowadzącego. Siedziała przy biurku i przeglądała ostatnie zapisy. Podniosła głowę  i zobaczyła przed sobą najprzystojniejszego faceta, jakiego w życiu widziała.

Wysoki, szczupły, ale wysportowany, z ostro zarysowaną szczęką pokrytą jednodniowym zarostem, prostym nosem i niezwykle jasnobłękitnymi oczyma patrzącymi z uwagą i iskierkami uśmiechu. Jego twarz wyrażała siłę i upodobanie do ryzyka. Włosy miał ciemne, ostrzyżone bardzo krótko. Ubrany był w czarny T – Shirt z logo NASA, wypłowiałe dżinsy i  adidasy firmy Nike. Miał w sobie coś chłopięcego, radosnego, ale pod tymi pozorami czuło się twardego faceta.

 

Właśnie wtedy przeżyła coś, co w romansach nazywane jest zakochaniem się od pierwszego wejrzenia. Oczywiście, jako osoba rozważna, natychmiast odrzuciła to uczucie, ale nie tak ostatecznie. Upchnęła je w podświadomości. A ono leżało tam sobie cichutko i zaczęło kiełkować, kiedy przyszedł odpowiedni czas.

 

Tym odpowiednim czasem okazał się wspólny służbowy pobyt w Grazu. Przebywali ze sobą wiele godzin, a on okazywał jej, jaka jest dla niego ważna, zawsze miał dla niej czas i otaczał opieką .Po pracy chodzili wspólnie na obiady, na pyszne, olbrzymie „beste Wiener Schnitzel” i duże piwo z pianką, spacery wzdłuż rzeki Mur i przegadali mnóstwo godzin przy aromatycznej kawie i pysznych rożkach nadziewanych konfiturą z róży.

 

Właściwie nie pamiętała dokładnie, kiedy się pocałowali i poszli do łóżka. Wystarczyło, że było jeszcze fajniej.

Wtedy właśnie, w pewien piękny słoneczny dzień, Peter poprosił ją o rozmowę. Zaciekawiona, pozwoliła swojej wyobraźni pracować ponad miarę. Pojechali na Schockl Seilbahn i w ciekawym wagoniku, jak w dużej przezroczystej bańce, frunęli na górę.

Z góry Schockl rozciąga się piękna panorama styryjskich górskich hal i jarów.

To piękne otoczenie miało zapewne osłodzić wiadomość, którą chciał jej przekazać

 

Peter Gravena okazał się uczciwym podlecem. Zamiast kręcić i  kłamać postawił sprawę uczciwie. Bardzo mu na niej zależy, ale swoją pracę kocha ponad wszystko i dlatego nie może wiązać się na stałe. Ona na pewno nie zniosłaby być zawsze na drugim miejscu. Zasługiwała na kogoś lepszego niż on.

 Oczywiście wolałaby, żeby zachował się inaczej. Wtedy mogłaby zrzucić na niego całą winę, następnie znienawidzić i przestać o nim myśleć. A tak, myśl  o nim ciągle nie dawała jej spokoju.

 

I znowu była w Grazu. Sympozjum się skończyło, ale postanowiła zostać jeszcze parę dni. Chciała odpocząć, przemyśleć parę spraw i w końcu zdecydować czy to , co ją teraz spotyka, to przejściowe skutki uboczne jej pracy jako remote wievera, czy też zaczyna tracić zmysły.

Postanowiła dać sobie jeszcze jedną szansę zanim wybierze się do lekarza.

 

Dziś był ostatni dzień jej pobytu w Grazu i była umówiona na spotkanie z Lamą z Centrum Buddyjskiego. Lama uczestniczył w Sympozjum w ramach projektu Dalaj Lamy o współpracy mnichów buddyjskich i naukowców. Kiedy uczeni świeccy i uczeni

mnisi zagłębiali się w odmęty nauki, ta zaczynała nieprawdopodobnie szybko zbliżać się do niektórych założeń  filozofii buddyjskiej.

Ubrała się pośpiesznie i zaczęła schodzić po schodach do jadalni, Wyciągnęła nogę, żeby zrobić krok i wtedy pod powiekami ujrzała błysk tysięcy słońc, a potem nagle wszystko się uspokoiło. Zgięła kolana, zwiotczała i usiadła na schodku. Czekała.

 Nic więcej nie nadchodziło.

Po dziesięciu minutach wstała i wyszła z Hotelu. Chciała, jak najszybciej dotrzeć do Lamy.

 

Centrum Buddyjskie mieściło się w przedwojennej, stylowej kamienicy. Lśniące, brązowe okiennice zamontowane na zewnątrz, w miły sposób kontrastowały ze świeżo pomalowanymi na jasnożółto ścianami. Na drzwiach przymocowana była kołatka w postaci głowy Śnieżnego Lwa. Drzwi były  lekko uchylone i zapraszały do wejścia.

Pierwszy pokój był wąski,a na ścianie umocowano tylko modlitewne bębny, na których widać było ślady wielu rąk, które je uruchamiały, aby pojawiła się modlitwa. Po prawo biegły drewniane schody z rzeźbionymi poręczami  i właśnie po nich schodził do niej Lama.

Wysoki, z ogoloną głową, ubrany w bordowo-żółtą szatę z gołymi rękoma i klapkami na gołych stopach. Na jasnobrązowej twarzy gościł dobrotliwy uśmiech. Z całej jego postaci emanował ogromny spokój.

- Witam, bardzo się cieszę, że pani przyszła.

- Ja także, Wasza Świątobliwość.

- O nie, nie! – zaprotestował – Proszę mi mówić Dasa  Dordzie, co oznacza Piorun Księżyca. Wystarczy więc Dasa.

- Soley Harlan, Soley. Myślę , że to ma coś wspólnego ze słońcem.

- No to mamy zapowiedź czegoś ciekawego. Słońce, Piorun Księżyca i jesteśmy na Ziemi.

- Tak, to bardzo ciekawy zbieg okoliczności. Chciałabym prosić Cię o rozmowę i radę.

Czy byłoby to możliwe?

- Tak, bez problemu. Kiedy?

- Jeśli można to teraz.

- Dobrze. Chodźmy zatem, ja się pomodlę, a ty się chwilę skupisz.

 

Wprowadził ją do dość dużego pokoju, w którym centralne miejsce zajmował posąg Buddy, ustawiony na podwyższeniu przykrytym piękną kapą na której stało mnóstwo małych świeczek i pojemniczków z wodą, paliły się kadzidełka, których zapach rozchodził się po całym domu. Posąg Buddy lśnił, jakby był odlany z prawdziwego złota.

Na ścianach wisiały piękne Tanki, religijne obrazy tybetańskie. Na podłodze, ułożone w równe rzędy leżały maty do modlitw i medytacji.

Lama Dasa oddał Buddzie trzy pokłony, chwilę pomodlił się w myślach, zapalił parę kadzidełek i świeczkę. Potem zrobił krok do tyłu i przysiadł się do Soley, która przycupnęła na ławce pod ścianą. Chwilę posiedział z nią w ciszy Gompy, a potem ujął jej rękę w swoją dużą i silną dłoń i powiedział :

- Chodźmy. Zabierzemy jeszcze kogoś, kto będzie nam towarzyszył. Proszę się nie martwić - dodał, kiedy zobaczył na jej twarzy wyraz niezadowolenia.- Nie będzie nam przeszkadzał.

Gwizdnął cichutko i usłyszeli człapanie psich łap na drewnianej podłodze. Zza uchylonych drzwi powoli wmaszerował piękny mastif tybetański. Wielki, puszysty, o czerwono-brązowej sierści i wyrazem niebotycznego znudzenia na ślicznej mordce. Grzecznie usiadł koło swego pana. Kiedy zbliżyła się do psa, ten wstał na cztery łapy, delikatnie zamerdał ogonem i popatrzył to na Soley, to na swego pana, szukając u niego pozwolenia na przywitanie się. Lama nieznacznie skinął głową i pies podbiegł do niej, wąchając i liżąc jej palce. Nie mogła się opanować, przykucnęła i zatopiła ręce w jego kudłach, tarmosząc go przyjaźnie i prawiąc komplementy. Kiedy wstała pies uważnie wpatrywał się w jej twarz. Przechylił łeb i zmarszczył czoło, tak, że powstała na nim fałda z futra. Potem minął ją i zajrzał ciekawie za jej plecy. Chwilę stał nieruchomo, a potem prychnął i wrócił na swoje miejsce przy nodze Lamy.

Soley i Lama popatrzyli na siebie pytająco.

- To mój towarzysz i przyjaciel. Trochę go rozpuściłem. –Lama Dasa uśmiechnął się nieśmiało.- Nigdy tak dziwnie się nie zachowywał.

-  Bardzo piękny. Jak się wabi?

-   Raffien.

-  No to w drogę, Piorunie Księżyca i piękny Raffien.

 

Wyszli na ulicę zalaną słońcem i skierowali się w stronę rzeki Mur. Miło było iść jej nadbrzeżem, w cieniu drzew, słuchając rozświergotanych  ptaków i szumu wartko płynącej wody. Raffien był gotowy na spacer. Podskakiwał wesoło a wiewiórki i ptaki wprawiały go w radosną euforię. Samochody okazywały się przekomiczne, a drzewa były ze wszech miar pożyteczne. Mur nie była dużą rzeką, ale potrafiła być groźna, kiedy przybywało wody wylewała i czyniła niemało szkód.

Po kilku minutach spaceru zadziały się jednocześnie dwie rzeczy. Soley poczuła silny zawrót głowy i powietrze zawirowało. Złapała rękę Lamy  i uczepiła się jej kurczowo. Jednocześnie Raffien zaczął szczekać w pustą przestrzeń przed sobą, aby za moment zacząć groźnie warczeć, by wreszcie zaskomleć żałośnie i schować się za swego pana.

Soley zauważyła, że rzeczy, które do tej pory widziała z niezwykłą ostrością, rozmazują się. Jakby jej wewnętrzny obiektyw starał się ustawić ostrość na przedmioty znajdujące się w oddali. Otaczający ją świat oddalał się coraz szybciej i szybciej i nagle zobaczyła przed sobą bezkresną przestrzeń ze snów i postać leżącego człowieka w skafandrze kosmicznym. Było coś bezradnego w jego postaci, co powodowało, że poczuła potrzebę niesienia mu pomocy. Zaczęła biec i zemdlała.

 

Kiedy odzyskała przytomność, siedziała na ławce, a Lama  pochylał się nad nią z troską w oczach. Obok stał Raffien i machał zamaszyście ogonem, żywo zainteresowany zdarzeniem.

- Przepraszam, sprawiam tylko kłopot. – powiedziała cicho.

- Ani trochę. Straciłaś przytomność zaledwie na ułamek sekundy i zaczęłaś się osuwać, ale zdołałem cię złapać. Jak jest teraz?

- Już dobrze. To nie jest związane ze zdrowiem, tak sądzę.

-Jesteś pewna? To może wejdźmy do cukierni. Kawa dobrze nam zrobi.

- Chętnie.

- Tu niedaleko jest mała piekarnia i cukiernia jednocześnie. Mają doskonałą kawę marokańską i smaczne ciastka.


Przeszli przez jezdnię i po kilku minutach zobaczyli cukiernię Dom stał na rogu, u zbiegu dwóch ulic. Piękne nowoczesne obrotowe drzwi otaczały skośnie dwa duże okna. W jednym pyszniły się w wiklinowych koszykach, zasłanych haftowanymi serwetkami, różne gatunki ciemnego i jasnego chleba, bułek i rogali. W drugim na pięknych tacach i tackach wyłożone były wyroby cukiernicze.
Nad drzwiami, pięknie zaprojektowany, wisiał szyld  „Kafee Shahor”. Z lewej strony miał herb rodzinny. Po prawej stronie na ścianie widniała mosiężna tabliczka z informacją o właścicielach, którzy prowadzą ten rodzinny lokal już od stu pięćdziesięciu lat.
Weszli i skierowali się na prawo. Cukierenka była niewielka, ale przytulna. Na ścianach wisiały reprodukcje obrazów starych mistrzów, Biedermeiera, Stucka, Lenza. Z ukrytych głośników dobiegały do uszu klientów  słynne walce Straussa. Wszędzie pachniało świeżo pieczonym chlebem, cynamonem, goździkami, kardamonem i wanilią.

Usiedli w rogu przy dwuosobowym stoliku z widokiem na most na rzece Mur. Raffien położył się pod stolikiem. Złożyli zamówienie u młodej, ślicznej kelnerki w ludowym stroju i po chwili kawa i szarlotka na gorąco z dużym kleksem bitej śmietany  stały przed nimi.

- Opowiadaj więc, Soley, jestem bardzo ciekawy.

 

.Opowiedziała mu wszystko dokładnie i szczegółowo, niczego nie pomijając, nawet o swojej nieszczęśliwej miłości do Petera. Przychodziło jej to z łatwością, bo Lama miał cały czas wyraz skupienia na twarzy i ani na moment nie odwrócił od niej wzroku.

Kiedy skończyła, uśmiechnął się łagodnie i powiedział:

- Istota tych spraw nie jest mi obca. Mnisi buddyjscy od setek lat mają kontakty z Istotami z innych planet. W podziemiach klasztorów przechowywane są księgi z zapisami tych spotkań, a nawet teksty obcych Istot. Dla ludności zamieszkującej Tybet widok latającego spodka nie jest czymś dziwnym, ponieważ widują je bardzo często. Moim zdaniem ktoś lub coś stara się z tobą skontaktować, lub wpływa na twój umysł, być może w niezbyt szlachetnych zamiarach.  A ty co o tym myślisz?

- Myślę, że masz rację. Bałam się, że zwariowałam, albo coś złego dzieje się z moim mózgiem. Wiesz, guz lub tętniak, licho nie śpi, zawsze coś może nas spotkać nieoczekiwanie.- powiedziała z ulgą w głosie.- Czy  zauważyłeś, jak dziwnie zachowywał się pies? Jego zachowanie przekonało mnie, że to, co się ze mną dzieje, to nie jest wytwór mojej wyobraźni. Masz rację, ktoś lub coś idzie moim śladem i wpływa na mnie. Raffien

też to odczuł, a być może nawet zobaczył, ale tego się nie dowiemy nigdy.

- Zwierzęta potrafią wyczuć rzeczy wykraczające poza ich czułe zmysły .Potrafią wyczuć rzeczy, których nie zauważa większość ludzi.

- Co o tym myślisz? Czy możesz coś mi doradzić?

- Z takim zdarzeniem spotykam się pierwszy raz, więc brak mi doświadczenia. Ale myślę, że skoro ktoś chce zajrzeć do twoich myśli, to ty powinnaś zrobić to samo, sama.  Jak najszybciej. Zauważyłem też, że jesteś zamknięta z powodu jakiejś traumy z przeszłości. Musisz się z tym zmierzyć. Otworzyć się na to, przeżyć to jeszcze raz i spokojnie pozostawić za sobą, wybaczając sobie i innym. Dasz radę. Jesteś silna. A ja polecam ci medytację. Wejrzysz w głąb siebie i zobaczysz co tam się kryje. Zapraszam do naszej Gompy.

- Kiedy mogłabym zacząć?

- Dziś popołudniu, jeśli tylko chcesz. Czy wiesz coś na temat medytacji?

- Medytowałam w Peru z Szamanami podczas ceremonii picia Ayahuasci. Ogólnie wiem, że należy oczyścić umysł i pozwolić przemówić Wyższemu Ja.

- I jaki był tego skutek?

- Medytowałam w celu nawiązania kontaktu z  Istotami z innych planet .Zobaczyłam tylko statek kosmiczny z Ganimedesa, to księżyc Jupitera. Ale Szaman powiedzieli mi, że to i tak dużo, jak na pierwszy raz. Szamani mają z nimi stały kontakt. Istoty z Ganimedesa są ich nauczycielami. Uczą ich sztuki leczenia ludzi i właściwości leczniczych roślin.  Przed medytacją trzeba było wziąć udział w ceremonii picia Ayahuasci. W smaku jest obrzydliwa, ale niesamowicie poszerza sposób postrzegania naszej rzeczywistości i pojawiających się nowych rzeczywistości niedostępnych dla zwyczajnych zmysłów. Moglibyśmy o tym długo rozmawiać.

 

-Prowadzisz bardzo ciekawe życie. Może kiedyś chciałabyś odwiedzić Tybet i

pomieszkać w prawdziwym buddyjskim starym klasztorze, usytuowanym, jak orle gniazdo na wysokim szczycie góry, a wokół Himalaje w słońcu i w chmurach i wiesz, że to jest już Dach Świata, a więc jesteś w swoim domu na Ziemi, a dalej już Wszechświat, nieskończony i wieczny.

- Tak ładnie o tym mówisz. Oczywiście, że chciałabym, bardzo.

- Bardzo się cieszę. Zarezerwuj czas na przyszły rok.

- OK.


Dokończyli cappuccino i szarlotkę i umówili się na popołudniową medytację.

 

Kiedy wróciła do hotelu, recepcjonista powiedział jej, że były do niej trzy telefony ze Stanów, ale dzwoniący pan nie chciał zostawić, ani wiadomości, ani nazwiska. Zapomniała, że ma wyłączoną komórkę. Po namyśle poprosiła jednak, aby mówiono, że nie ma jej w hotelu. Chciała mieć czas tylko dla siebie. Nie czekała na żadną ważną wiadomość.

Poszła do łazienki i napełniła wannę ciepłą wodą. Weszła do wanny i zanurzyła się po samą szyję .Leżała z zamkniętymi oczami i starała się przypomnieć sobie szczegóły ostatniej wyprawy, jako zdalnego postrzegacza czyli Skoczka, jak mówili o RV między sobą. Misja miała, jak zwykle status tajnej, wojskowi uczestniczący w niej chodzili po cywilnemu, a współrzędne określały obszar  penetracji.

 

Ich Laboratorium mieściło się na malutkiej, pięknej  wysepce położonej wśród Wysp Feniksa na Oceanie Spokojnym. Nie miała nazwy tylko numer na wojskowych mapach..

Tego dnia, jej Cieniem, czyli prowadzącym, który miał czuwać nad jej bezpieczeństwem, był Joy McGee. Położyła się na specjalnym stole, obok którego stały stłoczone różne przyrządy. Migały lub pulsowały wieloma różnokolorowymi światełkami, na niektórych monitorach bez przerwy biegły sinusoidalne zapisy, a niektóre z pulpitów monitorów  stały prezentując pustą grafitową czerń. Leżało tam również mnóstwo kolorowych przewodów zakończonych przyssawkami i specjalnymi czujnikami.

Naukowcy od dawna byli zainteresowani możliwościami ludzkiego mózgu. Mimo, że nie uznawane oficjalnie, zdolności paranormalne niektórych ludzi były w centrum ich zainteresowania. Szczególną wagę przykładało do tego wojsko. Psychiczni szpiedzy jasnowidze, którzy tylko za pomocą  umysłu mogli dotrzeć wszędzie i opisać wszystko, byli na wagę złota. Naukowcy codziennie dowiadują się coś nowego o ludziach

posiadających dodatkowe zmysły. Jednocześnie zaczęto wspierać ich działania budując urządzenia pomagające poszerzyć świadomość i wyostrzyć te nowe zmysły. Soley, która je testowała, musiała przyznać, że były bardzo pomocne.

 

- Jesteś gotowa?- zapytał Joy

- Tak, możesz zaczynać.- odpowiedziała i uśmiechnęła się do niego.- Tylko mnie tam nie zostaw!

- Spróbuję. Ale stawiasz piwo

- Nawet dwa. Kanadyjskie, tak, jak lubisz.

-  Fajna dziewczyna! Przelećmy teraz procedurę sprawdzająca.

 -  Cel?

- Znany. Obszar ze zdjęcia NASA o numerze 67-H-758. Kły  Blair’a:

326a9ecdb8fb683580907854114b0cda.jpg

 

- Współrzędne?

- Znane. Morze Spokoju, sekcja V-14-XB-221

- Zadanie?

- Na podstawie fotografii określić i opisać następujące elementy:

a/wzajemne ułożenie siedmiu obelisków,

b/opisać ich wygląd,

c/określić czy są to twory naturalne czy też są to konstrukcje wzniesione przez istoty inteligentne,

d/o ile będzie to możliwe rozszerzyć maksymalnie badania według własnego uznania.

Soley wyrecytowała wszystko spokojnym i pewnym głosem. Zawsze przygotowywała się do Skoków bardzo starannie.

-Lubię, jak jesteś taka spokojna.-powiedział Joy – Pochyl głowę w prawo, muszę jeszcze raz przykleić czujnik, odpadł drań.

-Bardzo proszę.

- OK., ruszamy, madame!

Włączone urządzenia cichutko zaszumiały. Zamknęła oczy.

 
Każdy Skoczek ma swój własny sposób, metodę, wprowadzania się w stan takiej koncentracji, która pomaga uwolnić świadomość i sprawić, aby wyszła poza umysł i kierowała się tam, gdzie powinna, aby seans przyniósł rezultaty. Soley wyobrażała sobie wodospad Iguasu. W szumie i huku spienionej wody było coś magicznie urzekającego. Wodospad ten leży w pobliżu miejsca, gdzie zbiegają się granice Argentyny, Brazylii i Paragwaju. Kiedy Soley tam była, miała wrażenie, że ziemia drży pod uderzeniami tysięcy ton wody. Szczególnie ulubionym jej miejscem był fragment, gdzie za obłokiem z drobinek wody, huczała i kłębiła się najbardziej efektowna kaskada – Gargantua do Diablo. Przeniosła się tam myślą i starała się wyobrazić sobie wszystkie doznania akustyczne i wzrokowe, jakich kiedyś doznała. Zawsze działało.

 

Była na Księżycu.


Biel i czerń.

Przestrzeń. Rozległa.

 

Ciężko było skupić wzrok. Kontrasty między prawdziwymi obiektami a ich cieniami zmieniały perspektywę. Dała sobie czas na adaptację. Rozglądała się z zaciekawieniem. Księżyc był taki rozległy i pusty. Taki samotny. Wśród pustych przestrzeni wybrzuszały się grube i wysokie wały kraterów. Na ich ścianach widziała jakieś obiekty, ale długie cienie rzucane przez wszystko, cokolwiek znajdowało się na powierzchni, sprawiało, że trudno było dokładnie określić co to jest, z tak dużej odległości. Pomiędzy kraterami widziała olbrzymie obiekty podobne do gigantycznych kopuł. Rozległa pusta przestrzeń, zagadkowe konstrukcje i piękna linia horyzontu, gdzie biel uderza, jak ostry cios w czerń, a nad  tym połączeniem wisi, jakby lekko na nim oparta, piękna błękitno biała planeta, nasz Ziemia.  

 

- Jestem. – powiedziała.

- Nie śpiesz się.

Posuwała się krok po kroku trzymając wszystkie zmysły w pogotowiu.

Skupienie zaczęło ustępować miejsca zaciekawieniu, odprężała się powoli.

- Podlecę wyżej…Tak lepiej…Są. Chwilę.. tak, jestem blisko.

Rozglądała się uważnie, musi zapamiętać jak najwięcej szczegółów.

- Dobrze. Pracuj spokojnie, nie ma pośpiechu.

- Mam tu obszar pokryty warstwą szklistej glazury. Jest ogromny. Na nim szereg niezwykłych obiektów. Przypominają kształtem wysokie obeliski.  Siedem obelisków tworzy charakterystyczną  konfigurację przestrzenną.

Zapisuj, będę podawała ich położenie

Soley mówiła, jak są rozmieszczone obeliski, a Joy rysował na technicznych kartach komputera.

Zbliżyli się inni Technicy i Serwisanci. Utworzył się maleńki tłumek, który otaczał Joya.

Wszyscy słuchali z wielkim zainteresowaniem w absolutnej ciszy. Wszedł również ich szef, pułkownik Jack Niven. Pokazał gestem, żeby nie robili ceregieli w związku z jego obecnością.

Soley mówiła. Słychać było, że jest bardzo przejęta. Jej głos był matowy i wydawał się z lekka zdenerwowany.

- Nie są kamienne. Trudno mi powiedzieć, co to za materiał. Nie są też żelazne. Jest niespodzianka. Na prawo, dużo poniżej mam ten obszar „ depresji „. To jest dziwna płaszczyzna. Ona … ona jest wyłożona dużymi płytami. Robią wrażenie polanych olejem. To wszystko wygląda bardzo dziwnie. Z jednej strony ten teren jest przysypany takim, jakby drobnym żwirkiem i jest trochę gruzu i kamieni, a jednocześnie ma się wrażenie, że to jest do czegoś używane. To wszystko są zdecydowanie obiekty zbudowane sztucznie… moim zdaniem. Joy, a niech to! O rany! Coś podobnego!

- Soley, do diabła, przestań jojczyć i mów. Mów!!!

- Joy, nie uwierzysz! Te płytki składają się same. Jedne układają się na drugich. Są idealnie dopasowane do siebie. Olbrzymie płaty układają się w absolutnej ciszy jedne na drugich. Wynurzają się trzy hangary, pół okręgi. Są potwornie wielkie, coś jak pięć razy nasze na lotniskach wojskowych, a może większe.- Soley nagle zamilkła. Joy przez chwilę czekał, a potem znów zaczął ją popędzać.

- No i, no i…

Ale ona milczała.

A potem usłyszeli coś, czego nie zapomną do końca życia.

 

-Boże mój, ależ to piękne!! –jej głos drżał i słychać było prawdziwe wzruszenie.-To się pojawiło po potężnym błysku. To jest kula światła! Ale jaka ogromna… Różne kolory. Pulsuje, migocze, obraca się, jakby wewnątrz siebie. Zniża się. Schodzi na te obeliski.!!!

To światło ustawia się dokładnie nad poszczególnymi iglicami. A niech to! Ono… to światło przechodzi w stan …jakby to powiedzieć…przygasa, matowieje i zamienia się w galaretowatą masę. To nie do pojęcia wprost. Słuchaj, z tej galarety formuje się kształt przedziwnego statku kosmicznego. Nawet nie próbuję go teraz opisywać, jest tak olbrzymi i skomplikowany w swojej architekturze. Jest matowy, a zarazem rozświetlony. Otoczony mgiełką, jak jakimś…nie wiem, jak to nazwać. Boże mój, to takie…takie piękne i … niesamowite. I olbrzymie i niezrozumiałe i niepojęte dla mnie!!!

 

Zapadła cisza.

Dla wszystkich było jasne, że ona tam teraz ogląda to zadziwiające zjawisko. Tu, na stole, jej ciało było nieruchome, tylko oddech był przyśpieszony, a wszystkie wskaźniki aparatury pomiarowej wychyliły się do pozycji maksymalnej.

- Cholera, wiedziałem. – powiedział cicho Niven zapatrzony w monitor na którym pokazywały się wykresy pracy mózgu Soley. – Wiedziałem, że Oni tam są! Teraz mam dowód. Mam dowód. Soley to najlepszy skocze, jakiego miałem.

 

- Cały już jest osadzony na obeliskach. Jest tak cicho, że słyszę bicie własnego serca.- podjęła opowieść Soley- a oni aż podskoczyli, tak bardzo mieli napięte nerwy.

 

  Nagle zobaczyła jakieś małe postacie, podobne do lalek. Zaczęły wychodzić z tych wielkich hangarów i wsiadały do okrągłych, jak piłki pojazdów i jechały w stronę statku. Nie zauważyła skąd się wzięły.

 Spróbowała się do nich zbliżyć i wtedy poczuła obcą świadomość tuż obok siebie. Zaczęła się pośpiesznie wycofywać, ale intruz szedł za nią i czuła wokół siebie coraz większą aurę agresji.

- Joy, mam towarzystwo.

- Spróbuj może nawiązać kontakt?

- To nie jest facet przy barze, McGee. To jest obca, agresywna energia świadomości.

Tak po ludzku, boję się.

Nagle Joy zaczął mówić podniesionym głosem

-Nie słyszę… co jest?- wrzeszczał Joy – Tracę cię…tracę…

- Joy, zabierz mnie!!!

 

Joy nie reagował.

Czuła, jak obca świadomość zaczynała wdzierać się do jej umysłu. Co gorsza nie widziała przeciwnika. Było już teraz jasne, że jest to pojedynek ludzkiej świadomości i świadomości kosmicznej. Miała o wiele mniej szans. Wiedziała to. Zebrała się w sobie maksymalnie. Nie okazując uczucia strachu zaczęła cofać się do pobliskiego krateru.

-Joy!- zawołała jeszcze raz- Zabierz mnie! On mi blokuje moje receptory powrotu.

- Cholera, mam tu jakieś zwarcie. Musisz  poczekać!- krzyczał rozdrażniony.

- Całuj psa w nos. Zostawiłeś mnie samą, ty dupku!

- Soley, tu pułkownik Niven. Uspokój się, zaraz wszystko naprawimy. Może spróbuj nawiązać kontakt. Nawiąż ten kontakt, do diabła!

- Tak jest, ale nie mogę. To zagraża memu życiu.

- Dasz radę! Cholera, drugiej okazji może nie być!

Kiedy nie odpowiadała, zaczął wrzeszczeć bez opamiętania.
Wtórował mu jęczący głos Joya McGee, który nie potrafił poradzić sobie z urządzeniami.


Mnie też może już nie być.- pomyślała

 

Czuła w sobie granitowy sprzeciw. Nie zamierzała słuchać rozkazów. Nie była żołnierzem. Może sobie wsadzić rozkazy głęboko w …d…ę.

 

Zaczęła osuwać się po krawędzi  krateru szukając jakiejś kryjówki. Znalazła szczelinę, wcisnęła się w nią i zaczęła spadać nieoczekiwanie na łeb na szyje.

 Obca świadomość została daleko w tyle.


Przekoziołkowała  i znalazła się w jakieś podksiężycowej rzece, galaretowatej i oślizgłej.

Pozwoliła nieść się temu powolnemu prądowi. Po jakimś czasie wpłynęła do dość dużej komory z której nie było wyjścia. Galaretowata ciecz przedostawała się gdzieś dalej nieznanym przejściem. Poczuła zbliżanie się  Obcego. Odnalazł ją.

- Joy, gdzie jesteś skurczybyku?- wołała, ale nie miała nadziei, skały stanowiły naturalny ekran i połączenia nie było.

 

W tej samej sekundzie, kiedy pożegnała się z życiem, usłyszała mentalne polecenie:

- Rozłóż szeroko ręce i wal prosto w ścianę.- głos był dziwny, ale miły.

- Co jest?- zapytała zaczepnie

- Nie pytaj, tylko się ratuj.Za chwilę będzie za późno.

Głos niewiadomo czyj i skąd, polecenie głupawe, ale wolała robić głupie rzeczy niż iść jak potulny baranek na śmierć. Przyjęła zalecaną postawę i poleciała na ścianę z całym impetem. W końcu czytała kiedyś Harry’ego Pottera, im się udawało, to może i jej się uda.

 

 Stała na szczycie pustynnej wydmy. Pustynia miała złoto-pomarańczowy kolor. Czuła,  jak drobny , aksamitny piasek przesypuje się miedzy palcami stóp i wciąga ją coraz  głębiej. Przed oczami miała pustynny ocean pofałdowanych wydm

ciągnący się aż po horyzont. Nad jej głową, na jasno turkusowym niebie, świeciły

przyćmionym blaskiem dwa słońca.

Czuła, że zaczyna wpadać w panikę, Nie wiedziała, jak się tu znalazła i co to jest

za miejsce. Gorzej, nie pamiętała nawet co robiła zanim tu dotarła.

Powietrze zaczęło falować, utworzył się wir i w jego środku zobaczyła pojawiającą się

postać, która przybrała kształty doskonale zbudowanej dziewczyny. Jej ciało było barwy miodu i pokrywała je misterna plątanina brązowych wzorów. Soley  zaczęła krzyczeć, ale szybko zrozumiała, że jej głosu nie słychać. 

Piasek podchodził jej pod brodę.

-Do diabła, zrób coś, ty malowana lalo ! -pomyślała rozpaczliwie.

Dziewczyna wyciągnęła rękę, zrobiła szybki gest, jakby opędzała się od muchy i

Soley wystrzeliła z piasku, jak z procy .Upadła na plecy i kiedy podniosła się, na miejscu  dziewczyny zobaczyła ogromną kobrę stojącą pionowo, w pozycji "przed fakirem”, która wlepiała w nią swoje hipnotyzujące oczy.

 

-Coraz lepiej.- pomyślała-Ale przynajmniej nie tonę w piasku.

-Nie utoniesz. - powiedziała nagle kobra.

 Słyszała ją w swojej głowie, tak jakby rozmawiały przez telefon.

- No proszę, gadam sobie z kobrą. Do diabła! Co to wszystko znaczy?-

Z całych sił pragnęła wrócić do swojej rzeczywistości.

-Możesz mi pomóc?- zapytała

-I to nie raz,....może. To nasze pierwsze spotkanie i test dla ciebie.

-Nic mi o tym nie wiadomo  - żachnęła się Soley.

Kobra nie podjęła dyskusji, za to zaczęła się zbliżać do Soley  otwierając coraz

szerzej paszczę. Soley chciała uciekać, ale nogi miała jak sparaliżowane.

Paszcza kobry zbliżyła się do głowy Soley, objęła ją i zamknęła się.

Soley  poczuła lekki ból i zapadła się w aksamitną ciemność.

 

 

Kiedy odzyskała świadomość ciągle znajdowała się w aksamitnej czerni.

Czuła ,że unosi się w jakiejś nieokreślonej  przestrzeni, jest jej ciepło i wygodnie. 

Pamiętała już ostatnie przeżycia, i nie czuła przerażenia czy trwogi. Poruszyła delikatnie rękoma, potem nogami, a następnie spróbowała się obrócić na brzuch. Wszystkie czynności powiodły się, a więc żyła. To było najważniejsze. Miała wrażenie ,że znajduje się w stanie nieważkości .Zaczęła powoli próbować płynąć w różne strony. Było to nawet przyjemne. W pewnym momencie aksamitna czerń zaczęła blednąć i Soley zobaczyła, że unosi się w ogromnej przezroczystej bańce. Na jej ścianach, dookoła niej, świeciły miliony gwiazd, a może i jeszcze więcej.

Widok zapierał dech w piersiach i po raz pierwszy Soley poczuła, że absolutnie nie żałuje, że znalazła się w tej dziwnej sytuacji.

Potem widoki zaczęły zmieniać się bardzo szybko. Obok niej przepływały spiralne i eliptyczne galaktyki,  nebule, mgławice wirujące i gazowe, fantastyczne twory powstałe z gwiezdnego pyłu i gazu, przepiękna formacja po zderzeniu komet i pyłowe dyski.

Zobaczyła białego karła w centrum mgławicy Helix. Z ciemności wynurzyły się pasy Van Allena w kształcie dwu pierścieni. Jak wielki sterowiec nadpłynęła galaktyka Obłoku Magellana. A potem nagle oślepiło ją jaskrawe światło Eta Carinae, najjaśniejszej gwiazdy, jaką znają ludzie. Nie wiedziała jak, ale to wszystko znała i rozumiała.  

 

 Pędziła przez wszechświat i modliła się w duchu, aby to trwało i trwało.

 

Przyszedł moment, że w kuli zrobiło się absolutnie ciemno, a Soley poczuła cudowne

odprężenie i zamknęła oczy. Sen przyszedł łagodnie i otulił ją mięciutką, puchową

kołderką. Nie próbowała z nim walczyć. Poddała się i odpłynęła w niebyt.

A potem wróciła do świata realnego sama, bez niczyjej pomocy.

Przeprowadzone przez wewnętrzną kontrolę śledztwo nie potwierdziło znaczących usterek technicznych przyrządów i awarię, w której nieomal straciłaby życie, określono, jako przypadkowe, niefortunne zdarzenie.

Z pułkownikiem Nivenem rozmawiała dwa razy. Nie były to rozmowy owocne dla pułkownika. W pierwszej potwierdziła wszystko to, co mówiła podczas seansu RV.

Natomiast na pytanie, co się zdarzyło po awarii przyrządów, uparcie twierdziła, że nie pamięta. Amnezja post traumatyczna, brzmiało orzeczenie lekarzy, którzy przebadali ją po „Skoku”. A ona się tego trzymała, jak pijany płotu, czym o mało nie doprowadziła ich kochanego Pułkownika do ataku serca.

Druga rozmowa polegała na próbie przekupienia jej spełnieniem  jakiejkolwiek prośby w zamian za opowiedzenie, co się naprawdę zdarzyło.

- To bardzo piękna propozycja ,panie pułkowniku. – powiedziała z uśmiechem- Ale ja nic nie pamiętam.

- Ale istnieje taka możliwość, że pani sobie przypomni?

- Zapewne istnieje, panie pułkowniku. Tak mówią nawet lekarze.

- A wtedy opowie pani mnie, jako pierwszemu?

- A wtedy opowiem to panu, panie pułkowniku. – przyrzekła grzecznie i zgodliwie. Ręce trzymała złożone w tyle, a tam miała skrzyżowane palce. Mogła przyrzekać wszystko. Była uczciwa, nie chciała kłamać. Lubiła te wszystkie zabobonne symbole, chociaż na co dzień tkwiła w oparach twardej nauki.

 

W miesiąc później odeszła z Instytutu na własną prośbę i zajęła się swoją ukochaną sumerologią. Przed odejściem podpisała przyrzeczenie, że nie ujawni żadnych szczegółów swojej pracy ani jej wyników.

Wszystkie te wspomnienia przerwał dzwonek komórki.

Wyszła z wanny i otulona miękkim szlafrokiem spojrzała na wyświetlacz.
Dzwonił Peter Gravena i serce Soley wykonało kosmiczne salto.
- Słucham – powiedziała cicho, starając się, aby głos brzmiał spokojnie i rzeczowo.

- Witaj, piękna! – powiedział tym swoim specjalnym głosem, głębokim i uwodzicielskim.

- Witaj, nieznajomy!

- Soley, czy to oznacza, że jesteśmy na ścieżce wojennej?

- Absolutnie nie. Oznacza, że ja jestem już inną osobą. I ty też.

- Doskonale. Możemy więc zacząć poznawać się na nowo. Co ty na to?

- Czas pokaże. W jakiej sprawie dzwonisz?

- Bardzo chciałbym powiedzieć, że dzwonię tylko z tęsknoty, ale ty wiesz, że to nie prawda.

- Szczery , jak zawsze. Więc o co chodzi?

- Dostaliśmy zaproszenie od Due Volvortha. Chce nas zaangażować do wyprawy na Księżyc.

- Już nie jestem RV. Koniec i kropka.- powiedziała bardzo stanowczo.

- Ingo Swann pracował dziewiętnaście lat. I nadal pracuje, chociaż się tym specjalnie nie chwali.

-  Wiem. Słyszałam, robi jakiś projekt z Brytyjczykami. Ingo Swann jest niepowtarzalny.

- Volvorth chce, żebyśmy polecieli na Księżyc. Po - le - cie - li!- podkreślił.

- To zmienia postać rzeczy, ale i tak muszę się zastanowić.

- Zaprasza nas do siebie za dwa dni, do Eagle Nebula. – był wyraźnie podekscytowany. W jego głosie czuło się nerwowe pragnienie, aby się zgodziła, już, teraz.

- Zadzwoń jutro wieczorem. Dziś jestem bardzo zajęta. Mam ważne spotkanie.

Obiecuję przemyśleć wszystko bez emocji.

Klik.

Wyłączyła komórkę.

Wspomnienia przeszłych dni powróciły.

Późnym popołudniem weszła do Centrum Buddyjskiego. Na jej spotkanie wyszedł Lama Dasa z Raffien i młodą dziewczyną o długich rozpuszczonych blond włosach.

- To jest Yvett, jest wolontariuszką i pomaga nam w różnych sprawach.-

Przywitały się.

- Zapraszamy na kolację po medytacji. – powiedziała serdecznie dziewczyna.- Dziś to będzie moje arcydzieło. – zaśmiała się.

- Z wielką przyjemnością, Yvett.- powiedziała Soley. – Pochodzisz z Francji?

- Tak. Z małego miasteczka Lavour, które leży blisko Nalandy, gdzie znajduje się klasztor buddyjski Lamy Dasy. Mieści się on w dawnej posiadłości rodziny Henry’ ego Toulouse – Lautreca i jest tam Uniwersytet tantryczny. Przepiękna okolica, dużo zieleni, rzeka l’Agout, widok na rozległe niebo. I cisza. Najbardziej lubię medytować wpatrując się w niebo usiane gwiazdami, w tej cudownej ciszy, w której słyszysz co w trawie piszczy! – roześmiała się. – Jak skończę studia i zostanę sławnym sinologiem zostanę mniszką buddyjską. A teraz muszę uciekać, bo wszystko się przypali. Hej!

 

W Gompie było już parę osób siedzących na matach w pozycji lotosu. Przy posągu Buddy paliło się mnóstwo maleńkich świeczek i kadzidełek. Pachniało cierpkim, ciężkim zapachem tybetańskich ziół zbieranych na stromych stokach Himalajów. Stały w dzbankach świeże kwiaty, a na paterach leżały artystycznie ułożone różne rodzaje owoców. Z ukrytych głośników płynęła muzyka i śpiewy. Były to rytmicznie wyśpiewywane przez mnichów tybetańskich mantry.

Soley wybrała matę leżącą przy samej ścianie. Usiadła przyjmując odpowiednią pozycję.

Zamknęła oczy. Złożyła odpowiednio palce dłoni. Powoli, bardzo powoli zaczęła usuwać myśli z umysłu. Niektóre uparcie powracały, wtedy pozwalała im zostać, jednocześnie odsuwając na dalszy plan. Coraz bardziej wsłuchiwała się w rytmiczny ton głosów mnichów. Om tare tutare soha..Om tare.. Poddawała się rytmice melodii. Jak gdyby gdzieś z bardzo daleka usłyszała melodyjny dźwięk gongu, a potem srebrną melodię maleńkich dzwoneczków. Świat oddalał się coraz bardziej i bardziej. Zostawała sam na sam ze sobą. Była sobą, wypełniała swój umysł swoim Wyższym JA. Koncentracja przyjęła postać maleńkiej piłeczki i nagle olbrzymie napięcie nerwowe wystrzeliło tą piłeczkę poza jej mózg. Były odrębnymi bytami. Jej świadomość żyła poza jej mózgiem, i radziła sobie doskonale. Unosiła się gdzieś pod sufitem Gompy i czuła się tak lekka i cudownie wolna. Miała wrażenie, że jest podmuchem wiatru, albo obłokiem na niebie, albo kondorem, który rozłożywszy skrzydła pozwala prądom powietrza w kominie unosić go coraz wyżej i wyżej.

I nagle znalazła się na pustyni.

 Znowu świeciły dwa słońca na jasno turkusowym niebie.

 

Przed nią pojawił się Peter.
Był w białej koszuli i jasnych spodniach. Na gołych nogach nosił sandały. Siedział w kucki i bawił się przesypując piasek z ręki do ręki.

- Hej, jak się masz? – głos był podobny do głosu Petera, ale brzmiał, jakby wydobywał się z głębokiej studni.

- Nie jesteś Peterem.- powiedziała stanowczo.- Dlaczego to robisz?

- Chciałem sprawić ci przyjemność, kochasz go, podobno.

- Już nieaktualne. Dawne dzieje, minęło. Proszę zmień się na siebie samego.

- To dopiero byś wrzeszczała uciekając. Mój prawdziwy wygląd nie nadaje się dla ludzkich oczu.

- Ta piękna dziewczyna i kobra, to byłeś ty?

-  Tak. Nie mam doświadczenia. Nie co dzień spotykam na Księżycu energie mentalne ziemskich dziewczyn. To kim mam być?

-  E T – powiedziała bez namysłu.- Uwielbiam ten film.

- Dobrze, chociaż za urodziwy nie był. Zresztą i tak w żadnym wcieleniu nie mam u ciebie szansy. A może?- zapytał przymilnie.

- Musiałbyś być całkowicie szczery, wtedy rozpatrzę propozycję.

- To jeszcze poczekam. – ponownie strzelił palcami i zobaczyła przed sobą postać E T.

- Naucz mnie tego strzelania palcami. Też chcę się zmieniać.

- To nic nie znaczy. Taki ozdobnik dla waszych zmysłów.

- A to, że odgryzłeś mi głowę będąc kobrą, to co to było?

- Psychika ludzka jest niezwykle delikatna. Świadomość jest odrębnym bytem. Może istnieć poza ciałem i ma na dodatek moc twórczą. Dawno, bardzo dawno temu, ktoś zdecydował o zmniejszeniu możliwości mózgu ludzkiego. I możliwości rozwijania innych zdolności psychicznych. To ograniczyło ludzi do zajęcia się tylko materią. Ale materia jest tworem psychiki. Myśl jest twórcą materii. Jeśli to zrozumiecie, to otworzą się przed wami olbrzymie możliwości. My potrafimy tym wszystkim sterować, ale wy dopiero zaczynacie co nieco rozumieć. Żeby móc tak swobodnie z tobą rozmawiać musieliśmy przeprowadzić pewne korekty w twoim mózgu. Żeby nie wprowadzać cię w stan szoku, w pewien sposób zahipnotyzowałem cię. Eksperyment się udał. Jeżeli nie chcesz być trochę lepszym egzemplarzem ludzkim, to można to wszystko odwrócić. Byłaś w opałach i musiałem cię jakoś ratować. Nie miałem czasu na tłumaczenia i pytanie o zgodę. Teraz możemy spotykać się tak często, jak tylko wejdziesz w stan poszerzonej świadomości i pomyślisz o mnie.

- Jak?

- E T, sama wybrałaś.

- Mówiąc prawdę mąci mi się w głowie. To wprost nie do uwierzenia. To wszystko, co się dzieje ze mną i wokół mnie.

- No, wdepnęłaś w niezłą historię.

- Tak dobrze mówisz po angielsku. Jak to jest?

- Odwiedzamy Ziemię od milionów lat i uczymy się wszystkiego. Wy też uczycie się obcych języków.

- Co tu robisz? Kim jesteś? Nic o tobie nie wiem, a ty o mnie chyba wszystko.

- Prawie. Jestem energią psychiczną z wyższego niż ty Wymiaru i jestem tak, jak ty, mentalnym szpiegiem. Mam za zadanie sprawdzanie co Istoty z Piątego Wymiaru wyczyniają z Księżycem. Teraz jest ich kolej w pracy z Istotami z niższego Wymiaru i pomaganie im, ale my wiemy, że akurat ci Robotnicy nie mają całkiem dobrych intencji. My, Strażnicy, musimy czuwać nad przestrzeganiem praw Wszechdziejów.

- A co zamierzają zrobić z Księżycem?

- Chyba szykują się, aby go wam zabrać.

- Żartujesz!

-  Ani trochę. Kiedy umiesz zakrzywiać czasoprzestrzeń, zmieniać siłę grawitacji i pól elektromagnetycznych oraz pracować z polem punktu zerowego, to możesz zrobić wiele niesamowitych rzeczy. Zresztą Furianie  przytaszczyli  swój  Księżyc do Ziemi i zakotwiczyli go. To był ich pomysł, aby to była mała baza na szlaku, a potem Wielki Kreator pozwolił im poeksperymentować z Istotami Ludzkimi. A jeszcze potem trzy inne stare cywilizacje dostały pozwolenie na następne eksperymenty. Po kolei. A my, najstarsza z cywilizacji, ciągle czuwamy nad tą zabawą.

- To brzmi strasznie przygnębiająco i ponuro.

-  Jesteś sumerologiem i zapewne znasz opis stworzenia człowieka znaleziony na glinianych tabliczkach.

253238fcfee6124d0afcdd16b16d6a56.jpg

- Znam, ale to jest tylko piękna bajka.

-  W każdej bajce jest coś z prawdy. Przypomnij sobie opisy czasów, kiedy Istoty uważane przez ludzi za „bogów” pogniewały się na nich i spowodowały ogólno ziemski głód. To były czarne, przerażające czasy w historii ludzkości. Dziś część ludzi funduje to innej części ludzi i mało kto buntuje się przeciwko temu.-

-  Tak, bardzo często czuję wstyd za współziomków, ale cały czas mam głęboką nadzieję, że się staramy być lepszymi ludźmi, przynajmniej większość z nas. Nie pozwolicie im zabrać naszego Księżyca, prawda?

- Bez obawy. Ziemia, niestety, ze swą oryginalną różnorodnością i niepowtarzalnością stanowi Wielkie Laboratorium. Rozwój Istot Ludzkich idzie wieloma kanałami. Wielki Kreator strzeże was niezwykle starannie. Ale to nie przeszkadza, żeby inni mieli różne brzydkie zakusy.- uśmiechnął się.

- Coś jeszcze nie daje mi spokoju. – powiedziała

- To znaczy?

-  Dlaczego nie ujawnicie się? Dlaczego nie chcecie rozmawiać z przedstawicielami rządów?-

- Ach, chodzi ci pewnie o te wszystkie ceregiele. Fanfary, czerwony dywan i mnóstwo oklasków!

- No, nie koniecznie aż tak.- poczuła się niezręcznie.- Zrozum, domyślamy się, że jesteście, bo latają dyski, dziwne światła i robicie takie niezbyt piękne rzeczy, jak porywanie ludzi do przeprowadzania na nich badań. Ale nie chcecie stanąć twarzą w twarz.

- A po co? Tak naprawdę nie macie nic do powiedzenia. Od tysięcy lat nie potraficie zrozumieć prostych spraw. Zabijacie się, jak w jakimś amoku. Jesteście, jak pasożyty niszczące swoje otoczenie, które jest waszym domem. Jeśli chcesz wiedzieć, to były próby nawiązywania kontaktów. I co? Jedyną rzeczą, która was interesowała była nasza technologia, która pozwala szybko i skutecznie zabijać ludzi. Nie jesteśmy tym zainteresowani. My wam damy naszą technologię, a wy przylecicie do nas i pozabijacie wszystkich, którym nie spodoba się wasz sposób na życie, albo zapragniecie posiadać to, co akurat jest naszą własnością.

- Chyba jesteś bardzo niesprawiedliwy.- powiedziała Soley z goryczą w głosie.

-  Chyba inaczej patrzymy na twój świat. Do zobaczenia, Soley.

-  Do zobaczenia E T.

Rozstali się bardzo chłodno

 

Poczuła, że jej puls przyśpiesza, serce wali, jak młot, a myśli wirują, jak wieczorne komary w lesie. Była rozedrgana i miała rozpaloną głowę.

 

Otworzyła oczy i zobaczyła, że siedzi na swojej poduszce medytacyjnej, a ludzie powoli opuszczają pokój.

Podniosła się i poczuła lekki ból w kolanach i mrowienie w stopach. Lama podszedł do niej i zapytał:

-  Czy myślisz, że medytacja była owocna?

-  O, tak. Bardzo. Dziękuję ci.

-   To dobrze. Chodźmy teraz na kolację.
Wyszli powoli na korytarz, porozmawiali chwilę z ludźmi opuszczającymi Gompę i pożegnali się z nimi. W pokoju obok czekała już niecierpliwie Yvett i parę osób również zaproszonych na wspólną kolację.

Pokój był prawie pusty. Na środku stał długi prostokątny stół, na ścianach pięły się, pełne książek, proste drewniane regały, a wśród nich stały posążki Buddy Amitabhy, Buddy Siakiamuniego, Czenrezika i Tary. Jedną ścianę pokoju stanowiły szklane drzwi wychodzące na niewielki ogród pełen krzewów i miniaturowych drzew.

Stół był nakryty pięknie haftowanym obrusem. Jaskrawo kolorowe kwiaty przeplatały się z geometrycznymi figurami. Na drewnianych tackach leżały kawałki żółtych serów.

W miseczkach pyszniły się greckie oliwki .Pomidory pokrojono w ćwiartki, a ogórki w plastry. Miski z jogurtem z przyprawami połyskiwały strużkami oliwy z oliwek. Na środku pysznił się talerz pełen dojrzałych fig i daktyli. U szczytu leżał ogromny bochen chleba z popękaną chrupiącą skórką na której odcisnął się wzór liści, w których był pieczony. Ozdobę stanowiły kolorowe świeczki pływające w wazie z wodą pomiędzy płatkami kwiatów.
Yvett niecierpliwie zerkała zza drzwi, czy wszyscy już zasiedli przy stole. Rozmowy w hollu i korytarzu powoli dobiegały końca i goście zaczęli zajmować miejsca przy stole.
Lama siedzący u szczytu stołu wstał i powiedział:

- Proszę, pomódlmy się przed jedzeniem.

Pochylili głowy, niektórzy zamknęli oczy i trwali tak chwilę w milczeniu jednocząc się ze swoim Bogiem.

- OM  MANI  PADME  HUM – powiedział  Lama.

4ee64feaeac324286ab46f2aaeca2889.png

Była to krótka mantra współczucia błogosławiąca wszystkie żywe Istoty. Zaraz po tym Yvett wkroczyła z wielkim półmiskiem głównego dania kolacji. Był to sambaer, potrawa pochodząca z Indii .Składał się na nią kalafior, ogórek i marchew, przemieszane delikatnie z dzikim brązowym ryżem, w czerwonym sosie dhal. Wyglądał imponująco , kolorowo i smakowicie.
Rozpoczęła się uczta przeplatana rozmowami, żartami i wybuchami szczerego śmiechu. Yvett skromnie przyjmowala wyrazy uznania, ale widać było, że rozjasnia się wewnętrznie z dumy dobrze wykonanej pracy.

Soley czuła się znakomicie , zupełnie tak, jakby chciała przytulić do serca cały świat. Takie samopoczucie zdarzało się jej niezwykle rzadko, więc nie tylko je doceniała, ale starała się by trwało jak najdłużej.

Około północy goście zaczęli się żegnać i powoli opuszczać Gompę. Soley umówiła się z Lamą na spotkanie we wrześniu. Obiecali sobie, że wybiorą się razem do tybetańskiego Klasztoru Na Skale, gdzie przejrzą stare rękopisy pełne opowieści o spotkaniach mnichów z Istotami z Kosmosu.
Kiedy szła ulicą  pełną ruchomych cieni, które tworzyło zamglone światło Księżyca , nie zauważyła, że w niewielkiej odległości od niej, z szeregu zaparkowanych samochodów, wysunął się czarny sedan z przyciemnionymi szybami i jechał bardzo powoli za nią. Kiedy weszła do hotelu, samochód przyśpieszył, minął hotel, aby po chwili zawrócić i ustawić się w dogodnym do obserwowania miejscu. Trzech mężczyzn siedzących w samochodzie zobaczyło, jak zapala się światło w narożnym pokoju i Soley wychodzi na mały balkon. Popatrzyła na okolicę i chwilę pogapiła się na niebo, a potem wróciła do pokoju szczelnie zasuwając zasłony. Po dziesięciu minutach światło zgasło.

Mężczyzna siedzący na tylnym siedzeniu wyjął z kieszeni komórkę i wybrał numer.

- Siskin w klatce.- powiedział – Żadnych nowych kontaktów.

Po drugiej stronie padła krótka odpowiedz i połączenie zostało przerwane. Mężczyźni rozsiedli się wygodnie i pogrążyli w swoich myślach.

 

Soley tymczasem wzięła krótki prysznic i poszła do łóżka. Leniwie myślała o tym, że czeka ją jutro ciekawy dzień. Znowu spotkała na swojej drodze Petera i może zaczną razem pracować.

Nie broniła się już przed myślą, że jednak bardzo za nim tęskni. Rozmowa z nim, o tym, co ją spotkało i spotyka, bardzo uporządkowałaby jej myśli i pomogła podejmować decyzje. Kiedy się w końcu do tego szczerze przyznała sama przed sobą, poczuła się jeszcze lepiej.

- Ale to nie znaczy, że nie będę mogła grać wrednej zołzy! O, tak!

Ułożyła się wygodnie i po raz pierwszy od dłuższego czasu zasnęła spokojnie twardym snem.

 

Obudził ją promień słońca, który sprytnie przecisnął się przez niedomknięte szczebelki żaluzji i połaskotał jej powieki. Uciekła od tej złocistej jaskrawości przesuwając się na drugą stronę łóżka. Jej podróżny budzik wskazywał godzinę siódmą trzydzieści i bez dłuższego namysłu postanowiła wykorzystać ten czas na ćwiczenia  tai – chi. W domu chodziła na ćwiczenia z grupą, ale teraz postanowiła spróbować poćwiczyć sama. Wyobraziła sobie przed sobą mistrza Wang Chen i przez trzydzieści minut łagodnie i falująco „kołysała dłońmi niczym chmurami”, „głaskała ptaka „, „wbijała igły w morskie dno” i „tańczyła z mieczem”. Kiedy skończyła, wszystkie mięśnie były rozciągnięte i rozgrzane, po skórze spływały kropelki potu, ale samopoczucie było wyśmienite.

Kiedy wyszła spod prysznica, zadzwoniła komórka. Była pewna, że to Peter, byli przecież umówieni. Z jednej strony ucieszyła się, że zaraz usłyszy jego głos, ale z drugiej nie wiedziała, jak poradzić sobie z niespodziewanym atakiem histerii. Zaczęła natychmiast szukać sposobu na wyjście z tej trudnej sytuacji. Skup uwagę Soley, mówiła do siebie, skup uwagę, tak uczył cię twój sensei. Komórka dzwoniła i Soley w końcu ją odebrała.

- Tak?

-  No to, szybciutko, wyskakuj z łóżeczka, czeka cię ciężki dzień. Pamiętasz? Byliśmy umówieni.- Peter mówił miłym głosem, ale w jego tonie słychać było nuty, które podkreślały kto tu jest bossem.

- Wszystko pamiętam.- powiedziała spokojnie i powoli- Za pół godziny u  „Vivaldiego”.

- Coś ty? Jestem przed twoim hotelem i mogę być zaraz na górze.

- Pa, do zobaczenia. – wyłączyła komórkę.

Pobiegła do łazienki, wyszczotkowała włosy. Były krótkie i wystarczyły dwie minuty. Pięć minut zajął jej „magiczny makijaż”, którego nauczyła ją przyjaciółka pracująca jako charakteryzatorka w filmach. Polegał na tym, ze nie był widoczny, a efekt był piorunujący. Następnie wskoczyła w białe, super obcisłe dżinsy i jasnobłękitny T-shirt.

Błękitny kolor działa na mężczyzn w sposób zadziwiający, kobiety wydają im się bardziej pociągające. To była rada z kolei innej  przyjaciółki, Soley nie miała czasu nabywać doświadczenia w tym względzie osobiście. Smukłe stopy wsunęła w złote japonki, ich cieniutkie paseczki pokrywały drobne, jarzące się kryształki. Wychodząc obejrzała się w dużym lustrze. Zobaczyła tam niewysoką, ale wysportowaną dziewczynę o krótko ściętych czarnych włosach, patrzącą rezolutnie na świat zielono orzechowymi oczami. OK., pomyślała, może być.

Spóźniona tylko o parę minut weszła do „Vivaldiego”.Był to ostatnio bardzo modny lokal i trudno było o miejsca, ale  zobaczyła, że Peter załatwił dwuosobowy stolik przy oknie. Starał się.

 Kelner poprowadził ją na miejsce, a Peter wstał i przywitał się bardzo oficjalnie. Popatrzyli na siebie z zaciekawieniem  i uwagą, jak dwóch zawodników przed walką, szukających słabych punktów przeciwnika.

Kelner podał śniadanie i Soley zorientowała się, że był to ten sam zestaw, który jedli na swoim ostatnim śniadaniu. Pomysł był nie trafiony, ale Soley nie skomentowała.

Dla niej było to avocado nadziewane malinami z odrobiną chili, rumiany tost, sok pomarańczowy i kawa po węgiersku. Przed Peterem pojawiły się dwa sadzone jajka, plasterki dobrze wypieczonego boczku, cztery koszerne kiełbaski z pieprzem Cayenne, stosik tostów i kawa espresso. Po lekkim zamieszaniu z rozstawianiem talerzy, zabrali się do kręcenia młynkami do pieprzu i soli oraz słodzeniem kawy, posyłając sobie krótkie uśmiechy i zdawkowe uwagi. Potem zajęli się jedzeniem i wyglądało na to, że oboje mają zdrowe apetyty.

- Czy interesuje cię propozycja Volvortha? – zapytał

- Bardzo.

- Może porozmawiamy u ciebie w pokoju? – zapytał z figlarnym uśmiechem.

- Raczej nie, a nawet na pewno nie.- odpowiedziała też uśmiechając się znacząco.

.Zauważyła, że jej spokój trochę go denerwuje.-

- Chodźmy nad Mur, taki piękny dzień.

Dzień był słoneczny i ciepły, tylko rzadkie podmuchy wiatru były zimne. Znaleźli ławkę stojąca pod lipą, wciśniętą w gęstwinę krzewu o białych drobniutkich kwiatkach. Ptaki świergotały głośno i radośnie. Rzeka Mur toczyła swoje wody wartko po kamienistym dnie, chlupocząc i szumiąc.

- Trzy dni temu Volvorth poprosił mnie o rozmowę. Prosi o spotkanie. Oczekuje od nas pomocy w bardzo ważnej dla niego sprawie. Wiązałoby się to z koniecznością lotu na Księżyc.- powiedział Peter patrząc na nią uważnie.

- Propozycja jest bardzo ciekawa, ale i szalona. Kto, proszę powiedz mi, wyda zgodę na mój lot?

- Nie zapominaj, że on jest bajecznie bogaty i od dłuższego czasu współpracuje z NASA.

  Ta współpraca jest bardzo owocna.

- Odeszłam z Instytutu w bardzo niejasnych okolicznościach. Niven tez mnie nie lubi.

- Zawsze byłaś niestabilna, to znaczy, chciałem powiedzieć, że miałaś swoje zdanie.

- Proszę uważaj, co mówisz.

- Musisz hartować swoją skórę, inaczej będziesz ganiała mole ze starych manuskryptów.

- Nie zaczynaj. To moja skóra i moje decyzje i moje mole.

- A Niven wyskakuje ze swojej skóry, żeby nawiązać kontakt z Obcymi. Zapomni ci wszystko. Podobno ty nawiązałaś kontakt. To prawda?- zapytał z nienacka.

- A, o to ci chodzi! Nie zamierzam ci się zwierzać.

- Myślałem o dobru ludzkości.- powiedział i mrugnął znacząco.

- Ludzkość będzie musiała jeszcze poczekać.

- Możemy tak bajdolić do końca świata. Bardzo mi zależy, jeżeli tobie też, to zacznijmy znowu razem pracować. Okazja nadarza się przednia. Zgoda?

- Zgoda.

- Dziś o szesnastej odlatujemy awionetką do Paryża, a stamtąd zabierze nas prywatny odrzutowiec do Nowego Yorku, skąd zostaniemy przewiezieni do posiadłości Volvortha.

Przyjadę po ciebie do hotelu.

- Zadzwoń z recepcji, że już jesteś.

Brwi Petera powędrowały w górę.

- Rozkaz, zadzwonię.

 

Soley szła i starała się uspokoić swoje serce, które biło, jak szalone z radości. Fala radosnej energii przepływała przez wszystkie komórki ciała. Zrozumiała, że nie przestała kochać Petera.  Będą razem pracować i może jeszcze zdarzyć się wiele ciekawych i dobrych rzeczy.

 

 

 


Anna Modrzejewska

 

 http://www.anna-modrzejewska.webs.com/