JustPaste.it

Gdzie mieszkają smoki?

Patrzymy a tu obrzydliwie nażarty facet obleśnie wpieprza, ponadnaturalnej wielkości, omlet z jagodami! O matko!

Będąc jeszcze pacholęciem, które na gówno mówi papa miałem to szczęście, że moja kochana babcia czytała mi książki. Ale zamiast bajek np. o przewszetecznej królewnie (hi, hi) Śnieżce czy też innych Siedmiu Krasnalach, były to najczęściej relacje z dalekich wypraw. Wraz z polskimi inżynierami, geologami, etnografami, którzy jakże często byli banitami, wypędzonymi przez wichry historii z Polski, byłem w Andach budując, wraz z Ernestem Malinowskim, kolej transandyjską. Z Ignacym Domeyko poznawałem Chile, a z Benedyktem Dybowskim Syberię.

Zgłębiając temat, byłem zdumiony( i takim pozostaję do dziś) jak niewiele wiemy o wielkim, naszym udziale w światowej nauce, za sprawą polskich podróżników i odkrywców. A zaiste jest się czym chwalić.

Nie ma tu miejsca na wymienianie ich wszystkich. Napiszę tylko, że, o ile wiemy, wszystko zaczęło się od Marcina zwanego Polakiem w XIII wieku. Ale kto dziś cokolwiek wie o Witelo ze Śląska czy Benedykcie Polaku...? I, bez przesady, setkach innych, a dziesiątkach wybitnych. A szkoda!

Nieco później, gdy już gówno od papa udało mi się odróżnić, przyszedł czas na Tomka Wilmowskiego, Winnetou i innych Karolów May’ów. No i, rzecz jasna, bywałem w w pustyni i w paszczy. A może jednak w puszczy, nie pamiętam...
No i? No i, “wicie, rozumicie”, czym skorupka za młodu nasiąknie...

No i tak mi już zostało. A co gorsza, nie dość, że babcia zaszczepiła we mnie genetyczną potrzebę podróżowania, to moi rodzice mutację tę skutecznie utrwalili, nosząc mnie na rękach( nosidełek jeszcze nie wynaleziono:-)) po Tatrach, zimą, z Kotła Gąsienicowego, przez Zawrat do Doliny Pięciu Stawów. Tak dla naprzykładu. Co za nieodpowiedzialność... Jakież to szczęście, że wówczas pracownicy socjalni nie zajmowali się głównie odbieraniem dzieci “nienormalnym” rodzicom!

Jeszcze później opanowałem do perfekcji umiejętność przemierzania gór i równin bez grosza przy duszy. Bo jakież znaczenie ma potrzeba jedzenia wobec przymusu zobaczenia świtu słońca na Mięguszowieckim, polowania na świstaki w Pańszczycy czy też podglądania bobrów nad Biebrzą?

No dobrze. Przyznam się bez bicia. Raz jedyny beznadziejna potrzeba żarcia zwyciężyła.

We troje, tj. dwóch moich porąbanych kolegów i ja zeszliśmy z Tatr po trzech tygodniach. Z tych trzech, dwa ostatnie żywiliśmy się herbatnikami “fraguski”. Fraguski na śniadanko, fraguski na obiadek i fraguski na kolacyjkę... Raz przed herbatką, raz po herbatce i raz w trakcie jej picia. Tak dla odmiany.

Usiedliśmy, w słynnym, swego czasu, barze Fis w Zakopanem, przy, za ostatnie grosze kupionej, herbatce. Nawet na fraguski już nie wystarczyło. Patrzymy a tu obrzydliwie nażarty facet obleśnie wpieprza, ponadnaturalnej wielkości, omlet z jagodami! O matko!

Wszyscy doznaliśmy ślinotoku, nasze żołądki skurczu a oczy wytrzeszczu. Na domiar złego ten przebrzydły spaślak nie zjadł nawet połowy i zmierzał z wielką kupą żarcia do okienka na brudne talerze. Nie dotarł tam. Jego talerz z niedojedzonym omletem też nie! Nim ochłonął po osłupieniu, omlet, a raczej jego resztki, został rozerwany naszymi palcami i wchłonięty, wessany przez nasze jamy gębowe, wprost do przyschniętych do kręgosłupa żołądków. Zwierzęcy zew  miał w “niskim poważaniu” jakiekolwiek zasady. I kultury i etyki i “hygeny”.

W barze Fis rozpętało się pandemonium. Nie czekając na rozwój wydarzeń spieprzaliśmy niczym uciekinierzy z Alcatraz. Ale walka o życie została wygrana!  No!

Później była Europa. Gdziem nie był? Czegom nie widział? No tak, po prawdzie, to w wielu miejscach nie byłem. Życia by nie starczyło...

A teraz marzę o Afryce. Czytam. Kombinuje. Liczę. Poznaję kraje, przepisy( te kretyńskie wizy!), obyczaje, religie. Namiętnie wpatruję się w mapy i... I kombinuję jak koń pod górę. Wytyczam na mapie wariantywne trasy. I śnię...

Bo zachciała mi się potężna eskapada samochodem terenowym. Tak, na oko, 24 tys kilometrów, sześć-osiem miesięcy. Zobaczymy co się z tego urodzi?

A wszystko za sprawą babci, która nauczyła mnie, że naprawdę ciekawe jest to, co jest za horyzontem. Że naprawdę ciekawa jest piąta strona świata.

Bo tam przecież muszą mieszkać smoki!