JustPaste.it

Życiowa ruletka

Jej życie od urodzenia było nieprzerwanym pasmem

                                Jak to jest z tym szczęściem?

 

42a82524e77466a9bcd5271b02a0465a.jpg

Mamy szczęście? Wygrywamy pieniądze i jesteśmy szczęśliwi. Nie mamy szczęścia? Niestety idziemy na dno tracimy pieniądze, a humor nam nie dopisuje…

[..[...] Jej życie od urodzenia było nieprzerwanym pasmem cierpień. Najpierw patologiczna rodzina, później dom dziecka, wreszcie ciotka, która pełniąc rolę matki zastępczej regularnie ją biła. Skończyło się tragicznie, bo pewnego dnia uderzyła zbyt mocno. Kilka dni temu Ania umarła w wieku zaledwie ośmiu lat. Gdy miała cztery lata, znaleziono ją na ulicy koło kompletnie pijanej matki. Ojciec wcześniej zmarł. Dziewczynka trafiła do domu dziecka, a stamtąd do ciotki, która zmuszała ją do przeróżnych prac domowych. Ostatnie dwa lata spędziła w przyszpitalnym hospicjum dla dzieci.

- To zawodowa porażka człowieka. Dzieci nie powinny umierać w ogóle – zwierza się lekarz z przyszpitalnego hospicjum

Ta historia jest największym wyzwaniem dla wszelkiej maści teologów, którzy robią łamańce/wygibasy/dziwańce, żeby „wyjaśnić i wytłumaczyć”, o co temu Bogu chodziło, że akurat jednemu na starcie ‘daje wszystko i jeszcze więcej’, a drugiego ‘traktuje w sposób tak okrutny, że każdego normalnego człowieka wręcz boli serce”. Jak oni to tłumaczą? Zabawnie… A że „Bóg takiego człowieka wyróżnił”. Że niby ta dziewczynka katowana przez matkę i dobita przez nowotwór powinna Bogu podziękować za „dar”. Niby że przez to „coś zyskała”. Co? Z odpowiedzią na to pytanie jest już znacznie gorzej… Kolejna „zmyłka przed odpowiedzią” jest taka, że jest to „wielka tajemnica cierpienia”. Niby że jest ona „tak wielka”, że zwykły człowiek nie powinien nawet się nią zajmować.

Nie ma wątpliwości – ludzie zakładający układ „jeden człowiek, jedno życie, potem Bóg rozlicza i albo piekło albo niebo albo czyściec” w dziecięcym hospicjum widząc umierające pięcioletnie dziecko na raka kości są po prostu bezradni, a ich tłumaczenia „o tajemnicy cierpienia” wręcz brzmią żenująco… O wiele łatwiej mają ateiści, którzy  wprost w dziecięcym hospicjum po prostu wzruszą ramionami i powiedzą „OK., mieli mniej szczęścia! Ich życiowa ruletka okazała się niefartowna… Przypadek. Zdarza się! Na szczęście ja miałem więcej farta, moje dzieci także. I to się liczy!”

Pokazujemy ów paradoks „życiowej ruletki”, gdyż naszym zdaniem (co powtarzamy od zawsze) jedynym rozsądnym, racjonalnym, logicznym i każdym innym wytłumaczeniem takiej niesprawiedliwości jest doktryna „wędrówki dusz”. Każde życie człowieka jest już „konsekwencją”, każda przypadłość jest „skutkiem”, i gdzieś także była „przyczyna”. Najlepiej wyjaśniać takie rzeczy na konkretnych przykładach. Oto historia z „Archiwum FN”.

Ta historia do dziś jest powtarzana na pokładzie Nautilusa jako jedna z najbardziej poruszających jeżeli chodzi o historie "w mediach". To było kilka lat temu, kiedy w Programie Pierwszym Polskiego Radia była audycja prowadzona przez nas o reinkarnacji czyli "wędrówce dusz". Audycja zaczynała się o 24.00 i trwała trzy godziny. Cieszyły się naprawdę gigantyczną popularnością. Tej nocy ok. 2.00 zadzwoniła kobieta, która płakała, ale po chwili uspokoiła się i powiedziała, że koniecznie chce wejść na antenę. W studiu po krótkiej naradzie zapadła decyzja, aby "dać jej szansę". Zostaje wprowadzona na antenę i pada zastrzeżenie, aby mówiła "na temat audycji, czyli właśnie wędrówki dusz". Kobieta zaczyna opowiadać. Mówi spokojnie, ale słuchając jej głosu od razu się wyczuwa, że przeżyła coś ważnego.

Opowiada swoją historię. Jest właśnie świeżo po strasznej tragedii. Jakiej? Powiesił się jej nastoletni syn. Stało się to miesiąc wcześniej. Syn bardzo źle znosił jej drugie małżeństwo, ale nie zdawała sobie sprawy, że aż tak bardzo...

W studiu prowadzący wyraża jej ogromne współczucie, ale jednocześnie przypomina, że audycja jest o reinkarnacji. Kobieta odpowiada na to, że wie, ale prosi, aby wysłuchać ją do końca. Nigdy nie wierzyła w reinkarnację, nie zajmowała się nią. Jest katoliczką, chodzi do kościoła kilka razy w roku... ale wracając do najważniejszej historii - to niesłychane wydarzenie miało miejsce dwa tygodnie po samobójczej śmierci syna. Była w domu ze swoim drugim trzyletnim synkiem z drugiego małżeństwa, który z ogromnym zainteresowaniem przyglądał się swojej płaczącej matce. Wreszcie podszedł do niej i zapytał:

- Mamo, dlaczego tak bardzo płaczesz?

To pytanie ją trochę zaskoczyło, ale po chwili odpowiedziała dziecku.

- Kiedyś ci to syneczku wytłumaczę, ale teraz... pozwól... twój braciszek nas opuścił, zastawił... zabił się... dlatego jestem tak smutna synku.

Jej trzyletni syn przez kilka chwil milczał i bardzo uważnie jej się przyglądał. Wreszcie ku jej bezgranicznemu zdumieniu powiedział:

- Ale kiedy ty kiedyś się powiesiłaś i nas zostawiłaś, to my płakaliśmy. Nie pamiętasz tego? Teraz już nie płacz, bo już wiesz, jak to jest. Już nie ma potrzeby płakać.

Dziecko zeszło jej z kolan i spokojnie poszło bawić się do drugiego pokoju. Kobieta zaś poczuła, że nie jest to "kolejna chwila w jej życiu", że oto nagle dotknęła przez swoją rozmowę z synem jakieś wielkiej tajemnicy ludzkiego życia. Na antenie opowiedziała jeszcze jedną ważną rzecz, że od dziecka ma kłopot, kiedy założy na szyję chustę czy szalik. Dlaczego? Natychmiast... zaczyna się dusić! Kobieta powiedziała, że nie dba o to, jak ludzie potraktują jej historię, ale ona sama jest przekonana, że jej syn pamięta jakąś sytuację z poprzedniego życia. Ona musiała zrobić błąd, za który przyszło jej zmierzyć się z konsekwencją tego czynu w obecnym życiu.

Kiedy słuchaliśmy tej historii w radiowym studiu Polskiego Radia, wszyscy na plecach czuliśmy "zimny powiew kosmosu".

85777ea396d4adca037346ac242b7ab6.jpg

 

 

 

Przygotowała:
Ania - Nibiru
Anna Modrzejewska


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Źródło: Nautilius.org.pl