JustPaste.it

Przygoda z małym gawronem

Przygodowa powieść dla dzieci (chłopców i dziewczynek). Jej bohaterami są chłopiec o imieniu Tomek i dwie siostry.

Przygodowa powieść dla dzieci (chłopców i dziewczynek). Jej bohaterami są chłopiec o imieniu Tomek i dwie siostry.

 

Przygoda z małym gawronem

6f69c8033decb3cbb509f53f230deb53.jpg

Zamieszczone ilustracje pochodzą z Wikipedii Commons i zostały tam udostępnione na wolnej licencji Public Domain (jedno zdjęcie jest własne)

 

BOHATEROWIE OPOWIADANIA:

 

 mały gawron o imieniu Jasio

Tomek

Weronika

Tilly

pan Gaston

rudy kocur Borys

Piotrek

 

Rozdział I.

Słońce już świeciło za oknem, kiedy mama weszła do pokoju Tomka, żeby go obudzić. Był to pierwszy słoneczny dzień po długim okresie deszczowej pogody.

"Nareszcie!" – westchnął chłopiec i pobiegł do łazienki umyć zęby i twarz. Nie chciał tracić cennego czasu. "Teraz kiedy nie pada deszcz będziemy mogli bawić się na podwόrku" – pomyślał. Tego dnia była niedziela, więc Tomek nie musiał iść do szkoły. "Szkoda tylko, że mojego najlepszego kolegi nie ma dzisiaj w domu" – zasmucił się. Z innych dzieci, ktόre mieszkały w pobliżu Tomka, tylko Weronika i jej młodsza siostra Tilly były w domu, tak jak i on. A i jeszcze Piotrek, ale on był zbyt dumny, żeby bawić się z dziewczynkami. Dla ptakόw dzień rozpoczął się już wczesnym rankiem. Kiedy Tomek siedział przy kuchennym stole jedząc śniadanie, ptaki wyszukiwały na trawniku robaczki, aby nakarmić nimi swoje pisklęta. Dopiero po zjedzeniu dwόch kromek chleba z szynką, serem i pomidorem oraz wypiciu szklanki mleka, mama pozwoliła mu wyjść na podwόrko.

– Tylko nie odchodź za daleko od domu – powiedziała, kiedy on był już przy drzwiach i zawiązywał sznurowadła u butόw.  – I nie baw się na ulicy, wiesz, że to bardzo niebezpieczne – ostrzegła go.

Jaskrawe słońce świeciło na tle błękitnego nieba. "Fantastycznie" – pomyślał Tomek, ktόry większość ostatnich dni spędził w domu i tak jak każde inne dziecko, tak i on okropnie się nudził. Po dwόch godzinach granie na komputerze okazywało się nudne. Po trzech godzinach wpatrywania się w ekran telewizora i to okazywało się nudne, a dwie książki wypożyczone z biblioteki Tomek już przeczytał. Nawet zawsze taka wesoła i skora do psot Frytka spała w swoim kąciku i była zła kiedy prόbował namόwić ją do wspόlnej zabawy. Frytka, mały piesek kundelek, zawdzięczała swoje imię temu, że uwielbiała tłuste frytki i bez najmniejszego problemu zaprowadzała Tomka do najbliższego kiosku, w ktόrym je sprzedawano. Rodzice przynieśli ją dwa lata temu z azylu w prezencie urodzinowym dla swojego syna. Tomek szedł po pustej ulicy. Zdecydował się zapukać do drzwi domu, w ktόrym mieszkały Weronika i Tilly.

Mama dziewczynek pozwoliła im iść na podwόrko, pod warunkiem, że starsza wiekiem Weronika będzie się dobrze opiekować swoją siostrą. Razem poszli w kierunku placu zabaw. Nie było tam żadnych innych dzieci poza nimi. Okazało się, że o wiele fajniej jest bawić się, kiedy dookoła pełno jest innych dzieci i trzeba czekać w kolejce, aby mόc pohuśtać się na koniku. Po pόłgodzinnej zabawie plac zabaw nie miał dla nich już żadnych tajemnic i przestał ich interesować.

d74a719ac2acdf9b10b6042c94b6b11d.jpg

– I w co my będziemy się teraz bawić? –  zapytał zrozpaczony Tomek.

– Chodźmy do cioci Berty – zaproponowała mała Tilly. –  U niej w ogrόdku są małe krόliczki. One są takie ładne i takie milutkie, i robią o tak swoimi pyszczkami – mόwiąc to wykrzywiła swoje usta i zaczęła poruszać nimi dokładnie tak samo jak robiły to krόliki.

 – To nie jest taki zły pomysł – stwierdził Tomek.

Wszyscy troje ochoczo pomaszerowali w kierunku domu cioci Berty. Przy końcu ulicy zaczęli biec, chcieli jak najszybciej zobaczyć małe krόliki.

Rozdział II.

Cioci Berty nie było w domu, ale Weronika wiedziała jak przejść przez ogrodzenie i nie podrzeć przy tym rajstop, a był to nie lada wyczyn. Tomek z łatwością przeskoczył przez furtkę. Tylko Tilly nie mogła sobie poradzić, bo była zbyt mała. Tomek i Weronika przyszli jej z pomocą i po kilku nieudanych prόbach, także i  jej udało się przedostać do ogrodu. Teraz już znajdowała się tam cała ich trόjka. Był to wielki i ciemny ogrόd, pełen starych drzew, krzewόw i zdziczałych kwiatόw. Takie tajemnicze ogrody można było spotkać jeszcze tylko w starych dzielnicach miasta.

7929fa22ecf654fc1cf6dcb7d3a40894.jpg

Udali się na sam tył ogrodu. Tam bowiem stała klatka dla krόlikόw. Drzwiczki do klatki były zamknięte, tak więc nie mogli wziąć ich na ręce, żeby je pogłaskać. Zaczęli zrywać źdźbła trawy oraz zielone liście mleczu i przez otworki w siatce wciskali je do klatki. Ach, dla małych krόlikόw były to smakołyki. Zajadały się świeżą zieleniną. Musieli szybko zrywać trawę i jeszcze szybciej biec z powrotem do klatki, aby sprostać ich apetytowi. Każdy krόliczek chciał zjeść kilka soczystych  listkόw i ździebełek trawy, a jeszcze lepiej kilkanaście.

c57f34795b560a561139c537cef186c5.jpg

Nagle usłyszeli ponad głowami krakanie. Duże, czarne ptaki krążyły dookoła i coraz bardziej zniżały swόj lot, ale nie odważyły się wylądować na ogrodowym trawniku.

– Boję się – przyznała się Tilly jako pierwsza.

– Ja też się boję – stwierdziła Weronika i głośno przełknęła ślinę, bo ze strachu zaschło jej w gardle.

Jako jedyny mężczyzna, Tomek nie mόgł powiedzieć, że się boi, chociaż i on się bał. Nawet krόliki przestraszyły się i schowały się do środka swojego małego domku. Tomek, Weronika i Tilly stali blisko siebie i z przerażeniem obserwowali ptaki.

"Kra, kra, kra"  – zakrzyczały ptaki i zatrzepotały długimi, czarnymi skrzydłami.

– Co to są za ptaki? – zapytała jak zwykle wszystkiego ciekawa Tilly.

– Szpaki – odpowiedziała na jej pytanie Weronika.

– Nie – zaprzeczył Tomek. – One są za duże jak na szpaki. To są … tu urwał w pόł zdania, żeby się zastanowić. Zmarszczył brwi,  a następnie uczonym głosem powiedział, że to są gawrony.

6f69c8033decb3cbb509f53f230deb53.jpg

W międzyczasie jedna grupa gawronόw wylądowała na dachu ogrodowej szopy, zaś druga grupa przysiadła na długiej gałęzi rozłożystego kasztanowca. Wszystkie przenikliwym wzrokiem wpatrywały się w ogrόd cioci Berty. Dzieci obawiały się poruszyć i cały czas stały jak skamieniałe. Nagle doszło do ich uszu ciche i pełne smutku wołanie o pomoc.

"Kra, kraa, kraaa". Nikły, ptasi głos dochodził gdzieś z samego brzegu trawnika. Ostrożnie przeszli przez wysoką trawę pełną polnych kwiatόw.

– Tam! Patrzcie, on tam jest! – wyszeptała Tilly, wskazując palcem na obrzeże trawnika.

Teraz rόwnież Tomek i Weronika dostrzegli młodego ptaszka. Siedział skulony i cały trząsł się ze strachu. Słabym głosem przywoływał swoją mamę. Mama-gawron, tato-gawron, ciocie-gawrony i wujkowie-gawrony, wszyscy razem zachęcali go, żeby poderwał się do lotu.

"Otwόrz skrzydła tak jak ja to robię i hop do gόry" – zademonstrowała mu jego mama.

"Wzbij się do lotu, wzbij się do lotu"  – zakrzyczały jednocześnie ciocie-gawrony.

A on sprόbował raz, drugi, trzeci i …nic z tego. Z powrotem upadł na ziemię. Słońce świeciło mu prosto w oczy. Przymknął powieki. Był zmęczony i strasznie chciało mu się pić. Bał się i było mu ogromnie przykro, że zawiόdł oczekiwania swoich rodzicόw.

"Nie poddawaj się"  – zakrakał tato-gawron.

"Sprόbuj jeszcze raz"  – dodała mama-gawron, ale ptaszek nie miał już siły.

Podreptał na drugi koniec trawnika i schował się pod szerokim liściem paproci. "Jestem ptakiem a nie potrafię latać. Nie jestem nic wart" – pomyślał o sobie, a jego serduszko biło pod piόrkami coraz szybciej i szybciej. Spuścił na dόł swόj dziobek. "Kra, kraa, kraaa"  – zapłakał. Ani jego rodzice, ani cała reszta jego rodziny nie pozostawili go samego sobie na pastwę losu. Wszystkie ptaki fruwały dookoła ogrodu i wołały: "Kra, kra, kra, jesteśmy w pobliżu, niczego się nie bόj".

Tomek, Weronika i Tilly usilnie zastanawiali się, co by tu zrobić.

– Musimy go uratować – zadecydowała za wszystkich Tilly.

– Ale jak to zrobimy? – zapytała jej siostra. – Ja boję się wziąć go do rąk. Dorosłe ptaki mogą nas zaatakować jak zobaczą, że zabieramy ich pisklę – stwierdziła.

– Ja to zrobię – rezolutnie zadecydował Tomek i podszedł do ptaszka.

Weronika i Tilly ostrożnie podążyły za nim. Gawrony, widząc to,  wszczęły alarm. Krakały przeraźliwie: "kra,kra,kra" i wołały: "Poderwij się do lotu, poderwij się do lotu". Fruwały tak nisko, że prawie dotykały głόw dzieci. W ten sposόb chciały je odstraszyć. Gawrony to dzikie ptaki i boją się ludzi.

"Startuj do lotu"  – krzyknęła rozpaczliwie mama-gawron, bo była pewna, że dzieci chcą zrobić krzywdę jej maleństwu.

Tomek schylił się i ostrożnie wziął ptaszka do rąk. Jego dziobek nie był jeszcze w pełni wykształcony. Tomek czuł szybkie bicie ptasiego serca. Tilly wyciągnęła rękę i pogłaskała gawrona po grzbiecie.

– Co to za mała, kochana, czarna kuleczka – szeptała pod nosem i nadała mu imię Jasio, takie samo jakie miał jej kuzyn, ktόry dopiero co przyszedł na świat. Jej starsza siostra stała nieco dalej. Bała się podejść bliżej, ale bardzo pragnęła, aby udało im się uratować gawrona.

– Tomek, zabierzmy go do naszego sąsiada pana Gastona. On hoduje gołębie, a więc na pewno będzie wiedział co z nim począć – zwrόciła się do chłopca.

Szybko, tak szybko jak tylko mogli, poszli w kierunku domu pana Gastona. Tomek trzymał gawrona w rękach i lekko przyciskał do siebie. Weronika szła na przodzie, albowiem dobrze znała drogę. Tilly szła obok Tomka. Biedna Tilly musiała zrobić dwa razy tyle krokόw, aby za nimi nadążyć. Ptaki krzycząc "kra, kra, kra" podążyły za dziećmi.

 

Rozdział III.

Pan Gaston właśnie reperował coś w ogrodzie. Był na emeryturze i na szczęście prawie zawsze był obecny w domu. Jego pies dostrzegł ich jako pierwszy. Merdając ogonem wyszedł im na spotkanie.

– Stary, wierny Barry – powiedziała do niego Weronika i pogłaskała go po łbie.

– A witam, witam was wszystkich – zawołał pan Gaston, jak tylko ich spostrzegł. Domyślił się, że coś musiało się wydarzyć, bo nie każdego dnia dzieci przychodziły do niego w odwiedziny. Miał tylko nadzieję, że nie stało się nic złego.

– Znaleźliśmy go w ogrodzie mojej cioci – rozpoczęła Weronika, po czym wszyscy na raz zaczęli opowiadać to, co się wydarzyło.

– Pomyśleliśmy, że pan może nam pomόc – zakończyła Weronika.

– Biedny ptaszek, najprawdopodobniej spadł do ogrodu podczas swojego pierwszego lotu – stwierdził pan Gaston.

Otworzył i rozciągnął jedno po drugim skrzydełka gawrona, sprawdzając czy przypadkiem nie zostały złamane.

– Wszystko jest w porządku. Po kilku dniach nabierze sił i całkowicie wyzdrowieje. Odpoczynek czyni prawdziwe cuda –  powiedział pan Gaston, po czym postawił gawrona tuż nad brzegiem niewielkiej, ogrodowej sadzawki. Ku zaskoczeniu dzieci Jasio nabrał trochę wody do dziobka, przechylił głowę do tyłu i …napił się. Już wcale się nie bał. Wiedział, że dzieci nie chcą zrobić mu żadnej krzywdy. Cała rodzina gawronόw siedząc na dachu przyglądała się bezgłośnie.

– A teraz zanieśmy go na daszek altany – powiedział pan Gaston.

Drewniana altana cała tonęła w zieleni.

a340c2cc106b7fb2e2b834402b11dbba.jpg

– Tutaj będzie bezpieczny i jego rodzice będą mogli nawiązać z nim kontakt. Miejmy nadzieję, że go znajdą i dalej będą się nim opiekować – wyjaśnił.

Dzieci zadarły głowy do gόry i popatrzyły na Jasia. Był jeszcze taki nieporadny. Rozglądał się dookoła i poznawał swoje nowe otoczenie. Wysoko ponad ziemią wśrόd zielonych listkόw czuł się jak w gnieździe.

– A teraz zostawimy go samego – powiedział pan Gaston. – Moja żona piecze dzisiaj naleśniki. Czy macie chęć sprόbować? – zapytał.

Dopiero teraz Tomek, Weronika i Tilly poczuli słodki zapach naleśnikόw unoszący się w powietrzu i uświadomili sobie, że już dawno temu minął czas drugiego śniadania, i że kruczy im w żołądkach.

– Jestem głodna – przyznała się Tilly.

– I ja też – powiedzieli prawie jednocześnie Tomek i Weronika.

Świeże naleśniki z musem jabłkowym i syropem bardzo im smakowały.

332b68675828f0b3f07838f18d134ee1.jpg

Siedząc przy dużym, okrągłym stole wszyscy razem patrzyli przez okno na zewnątrz. Jasio był teraz sam w ogrodzie. "Kra, kraa, kraaa. Tutaj jestem"  – piskliwym głosem przywoływał swoich rodzicόw. Gawrony już go zauważyły ukrytego między zielonymi liśćmi.

"Kra, kra, kra. Już do ciebie przylatuję"  – odpowiedziała mama-gawron. Podczas kiedy tato-gawron siedział na dachu i uważnie obserwował cały teren, mama Jasia wylądowała tuż obok niego i wepchnęła mu do dziobka porcję świeżych dżdżownic.

"Kra, kra, pyszne" – odpowiedział.

– Popatrzcie na naszego ptaszka – powiedział pan Gaston w tym samym momencie,  kiedy mama-gawron karmiła go. Dzieci przyglądały się z zapartym tchem. – Teraz już wszystko będzie dobrze z naszym gawronkiem – potwierdził pan Gaston, aby je uspokoić.

Mama-gawron i tato-gawron na przemian szukali w ziemi robaczkόw i karmili nimi Jasia, albo obserwowali otoczenie, żeby zapewnić mu całkowite bezpieczeństwo. Jasio czuł się taki szczęśliwy. Schronił się między listkami przed prażącym słońcem. Jego małe serduszko biło teraz powoli i miarowo. Także rodzice gawrona cieszyli się, że dzieci uratowały ich maleństwo. Nadszedł najwyższy czas, żeby wracać do domu. Weronika, Tilly i Tomek pożegnali się, chociaż nie łatwo było im opuścić Jasia. Umόwili się z panem Gastonem, że jutro przyjdą ponownie, aby zobaczyć gawrona.

Rozdział IV.

Pełne emocji Weronika i Tilly opowiedziały swojej mamie o przygodzie z ptakiem. Mama Tomka była zła, że przyszedł do domu tak pόźno. Przez cały ten czas bardzo się o niego martwiła. Dwie kanapki, ktόre dla niego zrobiła na drugie śniadanie leżały obeschnięte na talerzyku. Tomkowi było przykro, ale nic nie powiedział o gawronie, aby usprawiedliwić swoje spόźnienie. Bez słowa poszedł do swojego pokoju i zaczął szukać w książce o ptakach wiadomości na temat gawronόw i ich zwyczajόw. Myślał o małym Jasiu. Zresztą nie tylko on. Także Weronika i Tilly, leżąc już w swoich łόżeczkach, rozmawiały o przygodzie z gawronem. Ale był jeszcze ktoś, kto rozmyślał o Jasiu. Był to rudy kocur Borys.

de81d03d9a79fcd6d393a795a3c0a319.jpg

Jego właścicielka była sąsiadką pana Gastona. Borys już dawno usłyszał Jasia wołającego "kra, kra" i wypatrzył go na dachu altanki. "Co to za smakowity kąsek" – rozmarzył się Borys we śnie i oblizał swόj pyszczek. Borys nie był wcale taki grzeczny za jakiego każdy go uważał. Specjalnie nie zjadł całej porcji jedzenia, ktόrą miał w miseczce, aby mieć jeszcze dostatewczną ilość miejsca na fruwający deserek. Takich przepysznych kąskόw nie mogła kupić w ogromnym supermarkecie nawet jego pani. Kiedy na dworze było już ciemno i wszyscy w domu usnęli, Borys opuścił swoje legowisko i wyszedł przez klapę w kuchennych drzwiach do ogrodu. Była ciepła, wiosenna noc. Dookoła panowała cisza. Gwiazdy, widoczne między chmurami, migotały prześlicznie na tle ciemno niebieskiego nieba. Borys przeciągnął się i wskoczył na płot. Hop, hop i już znajdował się na dachu. Rozpoczął polowanie. Miękko i bezgłośnie wspinał się po gałęziach drzew, murkach i dachach w kierunku altanki.

f5527f4ae7bf5da44c36ed1037713494.jpg

Zmęczony Jasio spał schowawszy swόj dziobek pod skrzydełkiem. Borys cichuteńko wdrapał się na altankę. Będąc tu zatrzymał się i rozejrzał się dookoła, ale w pobliżu nie dostrzegł nikogo ani niczego podejrzanego. Był pewny, że jego polowanie zostanie zakończone sukcesem. Ale nic z tego! Lekki wiatr przesunął chmury i na niebie ukazał się okrąglutki księżyc, ktόry oświetlił wszystko swoją srebrną poświatą. Uważna mama-gawron dostrzegła kocura na dachu altanki. "Kra, kra, kra" swoim głośnym krakaniem obudziła inne gawrony. W mgnieniu oka cała rodzina gawronόw krążyła nad altanką. Borys wcale nie miał zamiaru poddać się. Wyciągnął łapkę z ostrymi pazurkami i chciał schwytać zaspanego i przestraszonego Jasia. Gawrony widząc to rozpoczęły atak. Fruwały tuż nad nim i dziobami wyszarpywały strzępy sierści z jego rudego futerka.

– Aj, jak to boli! Aj, moje piękne futerko! – zamiauczał Borys i prychając ze złości szybko zeskoczył z altanki na ziemię.

"Nie bόj się Jasiu! Jesteśmy przy tobie" – powiedziała jedna z jego cioci-gawronόw, aby go uspokoić.

Krakanie ptakόw obudziło pana Gastona. Otworzył okno w sypialni i zlustrował wzrokiem ogrόd. Zobaczył, jak Borys uciekał w pośpiechu spod altanki. – Hym, więc to tak … – powiedział pod nosem i podkręcił do gόry końce swoich długich wąsόw. Wszystkiego się domyślił. W duchu uśmiechnął się sam do siebie. Nie często zdarzało się, żeby dumny Borys dostał po nosie. Razem w grupe mądre gawrony czuły się silniejsze i niczego nie musiały się obawiać, nawet tak wytrawnego myśliwego jak kocur Borys. Ponownie dookoła zaległa cisza. Ptaki odleciały do swoich gniazd. Tylko tato i mama Jasia na zmianę trzymali wartę, aby ochronić go przed wszelkimi niebezpieczeństwami, ktόre czyhają na bezbronne pisklęta. Borys, leżąc w swoim wiklinowym koszu, lizał łyse łaty na futerku. Nie pozostało mu nic innego jak tylko zadowolić się miseczką pełną suchej i twardej karmy z supermarketu.

Rozdział V.

Następnego dnia Tomek wyszedł z domu do szkoły dziesięć minut wcześniej niż zwykle. Przeszedł koło domu pana Gastona, chociaż nie było mu to po drodze. Bardzo chciał zajrzeć do ogrodu i sprawdzić, czy wszystko jest w porządku z Jasiem. Gawrony już od dawna nie spały i fruwały po całej okolicy. Wyszukiwały w ziemi robaczki i zanosiły do gniazd, aby nakarmić nimi swoje dzieci. Młode ptaki mają olbrzymi apetyt. Jedzą chętnie i często. To ważne, bo muszą szybko rosnąć, aby wydorośleć i nauczyć się latać.

Tomek wiercił się w szkolnej ławce. Nie mόgł zapomnieć o gawronie. Zaraz po lekcjach ponownie pobiegł do domu pana Gastona. A jakże, ptaszek siedział sobie na dachu altanki. Jego rodzice przynosili mu w swoich dziobach pokarm.

"Kra, kra, kra, cześć Tomku!" – powitał go Jasio.

Gawron był już prawie całkiem zdrowy i minął mu lęk przed fruwaniem. Czuł się silny i sprawny. Rozpościerał swoje skrzydełka, to znόw je składał i tak w kόłko. Dla ptakόw to taka lekcja gimnastyki. "Tam w gόrze, pod chmurami było tak pięknie. Musi mi się udać nauczyć latać" – rozmyślał Jasio.

"Dobrze, bardzo dobrze, Jasiu, kra, kra" – pochwaliła jego starania mama-gawron.

"Jutro sprόbujemy razem ponownie pofruwać" – zadecydował jego tato.

W drodze powrotnej do domu Tomek pogwizdywał z radości. Kompletnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że tato Jasia pofrunął za nim. Cieszył się, że wszystko układa się tak pomyślnie z małym gawronem, jego gawronem. W oddali dostrzegł Piotrka. Wszyscy go podziwiali. Piotrek był wyższy od Tomka i grał w szkolnej drużynie piłkarskiej. Był też najlepszy w klasie z matematyki, czego Tomek absolutnie nie mόgł powiedzieć o sobie. Spotkali się na ulicy tuż koło kościoła.

59d2b23ad73b142607be9a604cc3044c.jpg

– I jak tam czuje się nasz nieszczęśliwy ptaszek, co to nie umie latać? – zapytał Piotrek z szelmowskim uśmieszkiem na twarzy.

A więc on już o wszystkim wie. No tak, na pewno Weronika i Tilly zdążyły powiedzieć o tym każdemu w szkole. Ach, te dziewczyny, niczego nie umieją zachować w tajemnicy – westchnął.

– Już prawie dobrze. Pan Gaston mόwi, że rodzice zabiorą go jutro albo pojutrze na lekcję latania – odpowiedział na pytanie kolegi.

– Ha, ha, ha – Piotrek zaczął się śmiać. – Ptak, a nie umie latać, ha, ha, ha – i zaśmiał się jeszcze głośniej. – A jak go nazwaliście? Może niedorajda?! – Piotrek na całego wyśmiewał się z gawrona.

Tomek zadecydował, że nie będzie reagował na jego głupie zaczepki. Przeszedł obok Piotrka więcej się do niego nie odzywając. Ale tak na prawdę, to Tomek był bardzo zaniepokojony tym, co będzie w przypadku, gdyby mały gawron nie nauczy się latać i tym,  co się z nim wtedy stanie. W głowie Tomka kłębiły się same czarne myśli. Przed oczami wyobraził sobie Jasia, ktόremu nie udało się opanować sztuki fruwania, spacerującego po chodniku przy akompaniamencie gwizdόw i śmiechόw. Tej nocy Tomek nie zmrόżył oka. Przewracał się w łόżku z boku na bok dręczony koszmarnymi snami o przyszłość ptaszka.

Rozdział VI.

Następnego ranka Tomek nie mόgł jeść śniadania. Coś ściskało go w gardle i gniotło w żołądku.

3c0b01580d15399535001a69fafa7bb7.jpg

– Jesz tyle samo, ile chory ptaszek – powiedziała mama chłopca i tym porόwnaniem całkowicie pozbawiła go tej odrobiny nadziei, ktόrą jeszcze miał.

Także i tego dnia Tomek poszedł do szkoły okrężną drogą, aby mόc przechodzić koło domu pan Gastona. Był bardzo smutny. Zobaczył jak inne ptaki fruwają w powietrzu, zaś Jasio balansował na krawędzi altanki.

"Zaraz spadnie na dόł jak nie będzie ostrożny! On nie umie latać!" – te myśli przyszły ni stąd, ni z owąd Tomkowi do głowy.  Z przerażenia zamknął oczy. Nie chciał tego widzieć. Szybkim krokiem poszedł dalej. W szkole ponownie nie mόgł się skoncentrować na nauce. "Musisz nauczyć się fruwać, musisz umieć fruwać" – Tomek w nieskończoność powtarzał w myślach te słowa.

Zaraz po zakończeniu lekcji ojciec odebrał Tomka ze szkoły. Pojechali samochodem do centrum miasta, aby kupić dla Tomka nową parę sportowych butόw.

"Nadeszła pora na naukę" – powiedział tato-gawron do syna, kiedy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi i powiał orzeźwiający wietrzyk.

Pόźnym popołudniem, gdy  zadzwonił telefon, Tomka jeszcze nie było z powrotem w domu. Jego mama podniosła słuchawkę.  Telefonował pan Gaston, żeby zapytać się, czy Tomek przyjdzie popatrzeć jak młody gawron właśnie uczy się latać. Mama oczywiście o niczym nie wiedziała, w związku z czym pan Gaston opowiedział jej od samego początku wszystko o przygodzie z gawronem.

– Jaka szkoda, że Tomka jeszcze nie ma w domu –  powiedziała, gdy pan Gaston zakończył swoją opowieść. Natomiast Weronika i Tilly przyszły popatrzeć. Na początku mały Jasio sprόbował przefrunąć z altanki na daszek ogrodowej komόrki. Następnie przelatywał z jednego dachu na drugi, aż wreszcie przefrunął  z dachu na drzewo i z powrotem. Po tych wszystkich smakowitych robaczkach stał się troszkę za gruby i to wcale nie ułatwiało mu nauki latania.

"Szybciej uderzaj skrzydłami, kra, kra"  – krzyknął tato-gawron, kiedy Jasio cały szczęśliwy, że fruwał, podziwiając piękne widoki,  zapomniał o poruszaniu skrzydłami i zaczął nurkować w powietrzu zamiast wznosić się do gόry.

"Już się robi, tato" – odpowiedział gawronek i poszybował w gόrę.

Dziewczynki obserwowały młodego gawrona. Za nic w świecie nie chciałyby przegapić lekcji nauki fruwania.

– To śmieszne, nie wiedziałam, że ptaki też najpierw muszą pilnie się uczyć zanim będą mogły samodzielnie latać – powiedziała Tilly.

– Oczywiście, że najpierw muszą się uczyć  – odpowidziała Weronika zdziwiona tym, że jej siostra nie pojmuje tak oczywistych spraw.

"Ależ to fajnie tak sobie beztrosko latać" – pomyślał gawron. Im dłużej fruwał tym większą sprawiało mu to przyjemność.

"Na dzisiaj dosyć, kra, kra" – powiedział surowo tato-gawron. Był bardzo zadowolony z postępόw syna w nauce latania.

"Już kończyć?"  – Jasio chętnie wykonałby jeszcze jeden lot.

"Tato, a może moglibyśmy odwiedzić tego chłopca, ktόry mnie uratował?"  – zapytał.

"Ależ tak synu"  – zgodził się tato-gawron i zaraz pofrunęli razem w kierunku domu Tomka. Jasio dzielnie poradził sobie z przeszkodami, ktόre napotkał podczas tego lotu.

Rozdział VII.

Tomek siedział przy biurku i odrabiał lekcje.

8bec28879578dc2df1410b8c53779f02.jpg

Jego mama uważała, że było już za pόźno, aby pόjść z wizytą do pana Gastona. Rozwiązywał trudne rόwnania matematyczne. Od czasu do czasu spoglądał przez okno na zewnątrz. Tęsknił za małym gawronem. Młode jaskόłki fruwały w powietrzu prezentując swoją mistrzowską sztukę latania i robiąc przy tym ogromnie dużo hałasu. Tomek wyobrażał sobie jak krzyczą: "Tylko popatrz na nas, jak pięknie, szybko i wysoko umiemy fruwać".

Biedny, gawron – pomyślał i zasmucił się. Ale kiedy po raz kolejny spojrzał na ogrόdek, ku swojemu ogromnemu zaskoczeniu, zobaczył Jasia siedzącego na płocie. Nieco dalej na dachu wylądował jego ojciec.

– Jasio, Jasio, sam tu do mnie przyleciałeś. Nie do wiary!  –  powiedział Tomek i radosny uśmiech rozjaśnił mu twarz. Obaj, młody gawron i chłopiec, popatrzyli sobie prosto w oczy. W myślach Tomkowi zdawało się, że słyszy jak mały gawron mόwi do niego: "Nie martw się dłużej o mnie, ja nauczyłem się latać. Jeszcze nie fruwam tak dobrze jak mόj tato, ale za dzień lub trzy, polecę razem z nim wysoko po niebie, skrzydło przy skrzydle. A to tylko dzięki tobie. Dziękuję ci. Do widzenia, kra, kra, kra".

Po czym tak jak należało wzbił się do lotu i pofrunął do gόry. Chwilę pόźniej  Tomek widział już tylko mały, czarny punkcik na tle błękitnego nieba.

Zamyślił się. Był pod wrażeniem tego co właśnie się wydarzyło. Nagle postanowił, że nie będzie już dłużej ukrywał przed rodzicami swoich kłopotόw z matematyką. Zszedł po schodach do dużego pokoju. Jego ojciec oglądał właśnie dziennik telewizyjny.

– Tato – zwrόcił się cichym i niepewnym głosem.

– O co chodzi Tomku? – ojciec usłyszał go i obrόcił głowę w jego stronę.

– Czy mόgłbyś pomόc mi w rozwiązaniu zadania domowego z matematyki? – zapytał chłopiec.

– Ależ oczywiście, synu – bez wahania odpowiedział ojciec.

Po kilku minutach siedzieli obok siebie przy biurku Tomka. Obliczenia wcale nie były takie łatwe i obaj musieli się sporo nagłόwkować.

– Mam nadzieję, że prawidłowo je rozwiązaliśmy. W przeciwnym razie dwόja należy się mnie, a nie tobie – zażartował ojciec, żeby rozweselić bardzo poważnie wyglądającą twarz syna.

– Na pewno są dobrze rozwiązane. Tomek nie miał ani cienia wątpliwości.

– Nie rozumiem tylko dlaczgo nie powiedziałeś mi wcześniej, że masz problemy z matematyką. Myślałem, że po prostu nie lubisz tego przedmiotu.

– Ach, strasznie się wstydziłem – wyznał szczerze Tomek i spuścił głowę.

– Ależ Tomku, nie powinieneś wstydzić się ani przede mną, ani przed mamą. Jesteśmy po to, żeby ci pomagać. Jutro ponownie będziemy razem odrabiać zadania matematyczne.

– Tak, tato – odpowiedział uszczęśliwiony Tomek, ktόremu całkowicie minął strach przed jutrzejszą lekcją matematyki. Wiedział, że tak jak i mały gawron, tak i on będzie musiał jeszcze dużo uczyć się, aby osiągnąć sukces. Tyle tylko, że razem z tatą nauka była o wiele łatwiejsza i całkiem, całkiem fajna.

 

 Koniec.

 

(Wszystkie zamieszczone zdjęcia pochodzą z Wikipedii Commons i zostały tam udostępnione na wolnej licencji Pubic Domain)