JustPaste.it

O George'a Carlina mistrzostwie i marności polskiego kabaretu

"Cześć, nazywam się George Carlin i jestem zawodowym komikiem, w przeciwieństwie do tych wszystkich ludzi, których spotykacie przez cały dzień..."

"Cześć, nazywam się George Carlin i jestem zawodowym komikiem, w przeciwieństwie do tych wszystkich ludzi, których spotykacie przez cały dzień..."

 

 

Nie będę zapewne obiektywny pisząc o moim ulubionym komiku, bo przecież skłaniam się ku temu, że był numerem jeden na świecie. Ale jak George Carlin, bo o nim będzie mowa, występował? No cóż, przede wszystkim, nie w sposób, w jaki funkcjonuje polska scena... kabaretowa. Otóż nazywamy to jakoś dziwnie "kabaretem", jednak zdaje mi się, że kabaret to nie do końca znaczy to, o czym myślimy. Komicy na Zachodzie występują głównie w formule zwanej "stand-up", która polega na tym, że jeden facet wychodzi i mówi to, co myśli, oczywiście w sposób żartobliwy. W naszym kraju taka forma rozrywki kuleje, chociaż jakoś usiłujemy mieć polskie żarty "na stojaka". Ale gdy się je ogląda, to niestety widać, że artysta naśladuje coś bądź kogoś, a jakoś niespecjalnie próbuje powiedzieć, co "o tym wszystkim myśli".

Nie umiemy robić stand-up'ów. Może to nie pasuje do naszej mentalności? Może to nie pasuje do naszej kultury, bo jeśli oglądasz amerykańskie występy, to może się przekonać, że nie przebiera się tam w słowach ani nie szanuje świętości. Nie chcę tutaj wyjść na zwolennika "wszystkiego, co z Zachodu", bo tak nie jest, ale akurat ta forma komizmu właśnie mi odpowiada. Poddałbym tutaj dogłębnej krytyce całą polską scenę "kabaretową", bo raczej innej nie mamy, ale ja jej po prostu nie śledzę. Niestety, ma ona niski poziom, a cała sztuka u nas polega na tym, żeby się przebrać za kogoś lub za coś, naśladować to, ogólnie rzecz biorąc "odwalamy scenki". Czy nikt u nas nie potrafi stanąć przed publicznością i powiedzieć tego, co myśli? Cóż, chyba nasza publiczność nie wszystko może przełknąć. Jesteśmy póki co skazani na jarmarczną formę dowcipu.

Komików, którzy mnie bawią jest kilku, prócz Carlina jest Bill Hicks, Bill Maher, Eddie Izzard czy Cris Rock. Ale będę mówił o Carlinie. Co przemawia za jego sukcesem? W moim odczuciu popularność George'a Carlina wynika między innymi z tego, że w swoich występach odnosił się do takich kulturowych powszechników, które niemal każdy człowiek na świecie, wczoraj, dziś i jutro dobrze zna, a są to dla przykładu: 10 przykazań, religia, aborcja, seks, śmierć, obłuda, dzieci, prawda, kłamstwo, ewolucja, ekologia, stosunki damsko-męskie, media, "te małe rzeczy, o których nigdy nie rozmawiamy, a które nas łączą" czy pandy w ZOO, którym nie chce się p******* oraz wojna, jazda samochodem, zakupy czy 11 września. Wszyscy coś tam słyszeliśmy o tych rzeczach. Carlin unikał bzdur, drobnostek, które na naszej, rodzimej scenie są poruszane. Znamienne u nas jest to, że facet rzuca tekstami z reklamy, której za 2 miesiące nikt nie będzie pamiętał (albo ciekawostki z telewizji, który może nie znać ktoś, kto jej nie ogląda).

Carlin mówił o rzeczach istotny, ważnych, które każdy rozumie - u nas nie mówi się o takich rzeczach, może dlatego, że boimy się lub nie umiemy z nich żartować. Bo tutaj pojawia się pewna nieuchronność - gdy jesteś komikiem i jakiś temat poruszasz, to musisz z niego zakpić, zażartować. Więc jeśli jesteś Carlinem, a poruszasz sprawy istotne, to poddajesz je krytyce i żartujesz z nich. To wprawdzie nikogo nie szokuje w USA, ale u nas raczej nie będzie dobrze przyjęte. Przypomina mi się tutaj żart z pewnego występu Carlina: "Wiecie co, nigdy nie bzykałem 10-latki... Ale miałem jednej nocy pięć 2-latek, więc chyba się liczy?"

Przede wszystkim ostrość, krytyka, bezkompromisowość. (Carlin często kpił z religii, w sposób zupełnie bezkompromisowy i przekonujący). Nasi polscy satyrycy tego nie mają, gdy się ich ogląda, a nie ukrywam, że czasem to robię, to słyszy się żarty przywołujące na myśl szkolny apel w szkole podstawowej. Możliwe, że stand-up z prawdziwego zdarzenia nigdy się u nas nie przyjmie. Póki co stand-up rozumiany jest chyba jako zabawną zapowiedź kolejnego kabaretu...

Całą sztuką jest więc zderzenie powszechników, można też rzec "świętości" ze zdrowym rozsądkiem. Carlin był nietuzinkowym człowiekiem, bardzo inteligentnym, a z każdej, choćby w ogóle nieśmiesznej rzeczy potrafił zrobić zabawną. Niewątpliwie pobudzał do myślenia. Istotna jest tutaj sama krytyka, poruszanie tematu różnych zjawisk społecznych i obnażanie ich nonsensu. Całą sprawę na szczęście łagodzi to, że występ ma charakter komiczny, a więc nie można się obrażać ani złościć, zgodnie z radą O. Wilde'a "jeśli chcesz powiedzieć ludziom prawdę, postaraj się ich rozśmieszyć, inaczej Cię zabiją".

Taka forma komizmu, w porównaniu z naszym rodzimym wygląda ambitnie, ten nasz raczej groteskowo. Ale może nie tyle jest w nim groteska, co jakieś ugrzecznienie, jakaś poprawność, jakaś gra pod publiczkę młodzieżową. Tak, to też wydaje mi się istotne. Carlin występował dla wszystkich, jego żarty były zrozumiałe dla ludzi w każdym wieku. U nas tak jakby "artyści" skłaniają się ku młodzieży, a przestają być zrozumiali dla trochę starszych ludzi. Oczywiście nie mogę być bezwzględny dla polskiej sceny, bo byli na niej ludzie naprawdę zabawni, tacy jak np. Jerzy Kryszak, jednak mówię tutaj o współczesnych, "nowych" komikach. (Niegdyś, za dawnych lat czekało się niecierpliwie na tzw. "kabareton" na opolskim festiwalu).

Co więc jest ważne? Krytyka, zmuszanie do myślenia. Co równie ważne - uniwersalność i przekaz docierający do róznych grup wiekowych. Ktoś kiedyś powiedział, że jeśli chcesz, żeby to co stworzyłeś było długowieczne, nie zajmuj się w swojej twórczości rzeczami drobnymi, sezonowymi modami i innymi bzdurami - Carlin stosował się, możliwe że nieświadomie, do tej rady.