JustPaste.it

Dzieło

Ilu z was przywykło do tradycyjnego sposobu postrzegania sztuki? Ach, te wszystkie wtórne imperatywy, jakimi karmią nas somatyczne media… Widzieliście ostatnio na oczy jakąś recenzję? Nie pozwólcie swoim hermetycznym nawykom wprowadzić was w błąd! Odnoszę ten tekst do powszechnie znanych perspektyw, z jakich recenzje określają sztukę, ponieważ przypomina mi się wypowiedź poprzez działanie, jakiej dokonał Tymon Tymański, kiedy to na ekranie telewizora mogłem ujrzeć go strzelającego z karabinu ASG do plakatu Rubika zaraz po premierze kolejnej płyty tego przebojowego kompozytora. Czyż to nie jest świeże podejście? Z drugiej strony zastanawia mnie pewien eksperyment przeprowadzony na przypadkowych ludziach. Znany muzyk grał zapierające dech w piersi kompozycje i zbierał datki, a przechodnie stanowili element badawczy naukowców, którzy chcieli sprawdzić ich zdolność dostrzegania piękna w codzienności. Jeśli nie potraficie patrzeć na sztukę ze swobodą i otwartością, to czy w ogóle potraficie ją dostrzec?

 

Mawiają, że jest otwarte w swojej przemyślanej konstrukcji i promieniujące zachęcającą do ciągłej interpretacji treścią, jak w jakiejś grze, jak w radosnym przeskoku z jednego pola interpretacyjnego na drugie, czego powodem niewątpliwie stały się liczne badania i rozważania nad nim prowadzone, mające na celu definitywne określenie tego, co w sobie zawiera lecz czym jest naprawdę, nie sposób wyrazić żadną, definiującą je formą. Już pół wieku temu, treść i struktura tego dzieła starały się uwolnić, wyjść poza schemat postrzegania sztuki, jednak ci przebrzydli linearni pożeracze wieczornych czytadeł, choć w dobrej wierze, zawsze działali przeciw niemu. A przecież była to wciąż nieustająca i pełna zapału walka o uzyskanie wolności, która może jeszcze za życia tych wielkich ojców literackiego buntu miała jakieś szanse powodzenia, gdyż oni swoimi poczynaniami i całą twórczością potrafili niwelować takie zabiegi. A teraz wygląda na to, że jedyne, na co mogą liczyć, to ostateczny koniec po odcięciu od tej całej aparatury podtrzymującej życie, tych bibliotek, księgarń i wznowień wydawniczych. W obliczu jego zatrważającej śmierci przywołano pytanie o to, czy dzieło broni się samo? Efektem były jedynie zamknięte formy kolejnych gnijących i niosących zagładę sztuki dywagacji. I nic nie mogło tego powstrzymać. Taka jest bowiem kolej rzeczy.

W latach sześćdziesiątych, gdy dzieło zostało spłodzone, dalece wykraczało poza swoje czasy, jednak rozwój technologiczny nie był w stanie podołać jego potencjałowi zgrabnie ukrytemu w sferach otwartości i nieokreśloności. Intertekstualność była wtedy jedynie kolejną nowoczesną ideą tworzenia literatury, paradoksalnie niemogącą wyjść poza prawdziwe ramy zniewolenia. A jak dalece dzieło wykraczało poza swoje ciało, to jest, poza karty, na których je zapisano? W jakim stopniu zmuszało do działania, które podjęli czytelnicy? Ilu z nich zdołało zaangażować się w grę na jej kartach, dobrnąć do końca, aby uchwycić leżący na jej końcu kamień i raz jeszcze, skocznym krokiem przejść przez jego rozdziały? A przecież ambicje dzieła więziły nie tylko słowa, ale i jego ducha, gdyż ono pragnęło więcej i dalej i wydawać by się mogło, że w swym pragnieniu było tak bardzo osamotnione, jak pewien zagubiony rozdział, gdzieś głęboko w nim ukryty. Najistotniejszymi metodami, jakie stosował autor, było odnoszenie całej zapisanej treści do znanych pozycji literackich oraz zaoferowanie czytelnikowi pola, po którym może on się poruszać – te zawiłości zagadek ukrytych w tekście. To właśnie skojarzenia odbiorcy pozwalały na wyjście poza stronice. Wszystko pozostawało w umyśle czytelnika, tam rozgrywała się opowieść inicjowana przez pisarza, której nieadekwatnym do ducha jego powieści zbiorem była forma zaklęta w papierze, pomazanym symbolami alfabetu, nośnikiem słowa, przesyconym różnią. Dzisiejsze technologie posiadają moc pozwalającą na wprowadzenie zmian w procesie płodzenia literackich utworów. A co na to zjadacze czytadeł? Podążają własnym nurtem, płyną nim, jakby nurt ten napędzały imperatywy(1) niemające ze sztuką nic wspólnego. Dla nich proza jest przede wszystkim rzeczą użytkową – można na niej ułożyć jedzenie do obiadu, kostka do WC daje więcej estetycznej radości, a książka jest tylko podstawą do nakręcenia filmu z wieloma efektami specjalnymi, tudzież ze smutnymi scenami. To wszytko zdaje się konać, skoro ludzie nie zauważają wirtuoza grającego najtrudniejsze kompozycje na skrzypcach wartych kilka milionów dolarów. Jeśli nikt nie dostrzega piękna podanego jak na tacy, to co ludzie dostrzegają na co dzień? Wiadome jest, że w ciężkich czasach liczy się tylko przetrwanie. To już niemal zagłada świata(2). Nie ma w nim miejsca na…

DZIEŁO

Widziałem je ostatnio na półce biblioteki, która przecież cechuje się kolekcjonowaniem i udostępnianiem dziś już niewygodnych i sprawiających wrażenie jakichś antycznych i archaicznych produktów o zacierającym się sensie istnienia. Wydawało się senne, oczekujące – może cudu objawienia, a może tylko śmierci w niszczarce nierozumiejącego go idioty lub pod warstwą ciężkiego i lepkiego kurzu zapomnienia. Mało tego! Patrzę, jak umiera również w mojej biblioteczce. I wcale nie jest mu tam dobrze, bowiem nawet to miejsce nie stanowi godnej trumny dla tworu, który w swych złotych czasach był na ustach wszystkich, dla którego ginęli ludzie i który był w stanie wskrzesić Jezusa, doprowadzić Odyseusza do swego domu czy zmienić całą kosmologię, wstrzymując Słońce i puszczając w ruch okrążające je planety. Rozmawiając kilka dni temu, doszliśmy do logicznego wniosku, że podejście do kreowania świata za pomocą słów należy zmienić, rozszerzając sfery, jakich dosięga, o to, co fizycznie nie zawiera się w dziele, ani w umyśle czytelnika. Każde powstałe dzieło sztuki łączy się z tym, co inspirowało w artystę, co powinno skłonić nas do zasięgnięcia tych inspiracji. A jeśli pisać świadomie w oparciu o inne dzieła? Dlaczego nie rozwinąć własnej opowieści o to, co można przeczytać u innych, czego można doświadczyć w pojmowanej zmysłami rzeczywistości? Jednak sam papier i tusz już nie wystarczają; bezdyskusyjnie to samo powiedzieć możemy o cyfrowych wersjach literatury – nie ograniczajmy się tylko do stawiania czarnych słów na białym tle według określonej od dawien dawna przez antycznych pisarzy kolejności, nijak niedającej się zmienić. Za pośrednictwem ukrytych znaczeń i możliwości interpretacyjnych, ta sugestywna dyskusja dała mi do zrozumienia, że autor dzieła cierpi skuty w łańcuchy ze słów, które dawni mistrzowie pióra złączyli niepodważalną logiką zdań i związków przyczynowo skutkowych; cierpi, nie mogąc napisać go ponownie w czasach dających nowe możliwości przy tworzeniu form prawdziwie otwartych i zupełnie wyzwolonych od antycznej metody brodatych mędrców śliniących swe palce i piszących długie i pozbawione artystycznej wymowy indeksy. Do dziś ciekaw jestem, ile podobnych dialogów z tym tomem przeprowadzono w samotności, kryjąc się przed wzrokiem innych, pożądających zaklętej w nich treści, jednak temat ten szybko wygasł, jakby wypowiedzi w nim (dziele) zawarte stały się nie tyleż ryzykowne – bo przecież pisarz nigdy nie wykluczał możliwości popełnienia błędów, jakkolwiek zwalczał je, jak tylko potrafił – co pełne niemocy w dostosowaniu się do cyfrowej rzeczywistości. Mogłem zaproponować wprowadzenie zmian polegających na przystosowaniu dzieła, ale jego blade stronice milczały okrutnie, zamknięte w grubej obwolucie, w swym milczącym więzieniu, będącym zarazem tego dzieła jedyną ochroną przed światem. Wtedy pojąłem, że to, co robię ze słowami i poprzez ich umieszczanie w przestrzeni jest niejako hołdem, który składam mu w ubolewaniu nad klatką, w jakiej zamknęli go analitycy ubiegłego wieku. Ci myśliciele, uwielbiający ukrywać sztukę w cuchnących jaskiniach pośród intelektualnych fekaliów – ich dowód przeczenia świadomości własnego zacofania.

Nie wiem, czy pozostaliśmy sami w starych bibliotekach, przecierając woluminy wilgotną szmatką, ale revolia musi się rozpocząć, aby czytelnicy zrozumieli, że to, co archaiczne jest nieprzystawalne do dzisiejszych czasów, pozbawione możliwości szukania prawdy we współczesności, stające w opozycji do potencjału sztuki i pozostawiające nas i literaturę w zamknięciu uniemożliwiającym pełne wykorzystanie tego, co stanowi. Joyce napisał Finnegans Wake, jednak to, co posiadamy, daje świeże możliwości. Staram się o tym pamiętać, kiedy kolejne cząstki ograniczonego alfabetu wypływają spod moich palców, aby połączyć się w kombinacje słów, zdań i nieogarnionych pól pełnych interpretacyjnych ścieżek o rozwidleniach, ślepych tropach, wejściach w światy innych dzieł…

 

 

1). Imperatywy współczesnego człowieka: pieniądze, władza, praca.

Pierwszy element dotyczy każdej grupy społecznej. Pozwala on nie tylko na zdobycie podstawowych i luksusowych towarów, czy przedsięwzięcie czegoś dającego w życiu satysfakcję, ale również daje złudne, lecz bardzo ważne dla ludzkiej psychiki poczucie bezpieczeństwa. Drugi element, to czysta rozkosz dominacji nad bliźnimi. Pomimo pozorów głębi pojęcia manipulacji nie ma w niej żadnej filozofii. Świadczy o tym podobieństwo do struktury społeczności zwierząt – samiec dominujący i walka pozostałych o przejęcie jego roli. Element trzeci – działanie pozbawione sensu, nieprowadzące do żadnych prawd, odkryć, przede wszystkim jednak pozwalające na realizację powyższych imperatywów, zniewalające ludzi, ofiarowując im łatwe rozwiązania za cenę dostosowania się do wymagań społeczeństwa (pod naciskiem otoczenia popadają w uzależnienie niczym palacz, który otrzymuje od nikotyny tylko przyjemność prowadzącą do zgonu, co z kolei zostaje dokładnie zamaskowane pod społeczną iluzją usprawiedliwienia uargumentowanego zmieniającymi się czasami). Najistotniejszy błąd systemu tworzący głębokie różnice w społecznościach, a zarazem przez to właśnie się definiujący. Jego wpływ na inne aspekty życia, czy to jednostkowe, czy ogólne, jest powierzchowny i urojony.

 

(2). Wyobrażam sobie niekiedy, jak po zagładzie wszelkich struktur społecznych spotykamy się wielką grupą ocalałych dzięki sprytowi i szczęśliwemu przypadkowi, aby stworzyć namiastkę nowej struktury w oparciu o posiadane doświadczenia. Oczywiste, że znajdą się tacy, którzy wyruszą na poszukiwania sztuki pogrzebanej pod stertami gnijących ciał, popiołu i gruzu bibliotek; historii, jaka doprowadziła do globalnej katastrofy. Znając miejsca, w których można znaleźć książki odwiedzamy grobowce literatury i zabieramy do plecaków to, co dla nas najcenniejsze. Przynosimy ze sobą znaleziska, może na wzór dawnych bibliotek udostępniamy je innym członkom społeczności lub też na wzór przekazywanych ustnie opowieści. Czasem pewnie mógłbym zaobserwować ciekawe zjawisko wśród ludzi, gdy siadam samotnie w rozerwanym na pół mieszkaniu i spoglądam przez wielki wyłom na namioty i lepianki tych, którzy przetrwali. Pogrążeni w pradawnych zajęciach gotują, rozmawiają, handlują i kłócą się z powodów przeze mnie nie znanych, ale i niemających dla mnie znaczenia. Tylko trzy, może cztery osoby spośród trzydziestu siedzą w odosobnieniu i wertują jakiś cudownie ocalały wolumin, z butwiejącą, skórzaną oprawą. Ciekaw jestem, co myślą inni, kiedy tak patrzą na tych pogrążonych w lekturze mędrców? Zapewne mijają ich ze wzgardą, bo przecież oni tracą tylko czas, zamiast zajmować się czymś, co przyczyni się bezpośrednio do ocalenia grupy. Chociaż nie ukrywajmy, że jest to zwyczajna zawiść, jaką wywołała śmierć ich marzeń, oszustwo, jakiego dokonał na nich tamten świat; gorycz, która mogłaby się przerodzić w destrukcyjną dla sztuki nienawiść do książek, bo przecież w ich umysłach to właśnie inteligenci doprowadzili do zagłady.

 

 

Źródło: http://nostraplagiarism.wordpress.com/2011/06/12/dzielo/