JustPaste.it

Podróż Teodora Anzelma Dzwonkowskiego do Indii

Prawdziwa historia zapomnianego polskiego podróżnika sprzed wieków z czasów zdobywania nowych lądów przez mocarstwa i poszukiwaczy przygód.

Prawdziwa historia zapomnianego polskiego podróżnika sprzed wieków z czasów zdobywania nowych lądów przez mocarstwa i poszukiwaczy przygód.

 

21ee1f7e37ef55e38829e7c4f6f807e9.jpgW dzisiejszych czasach ludzie pasjonują się historiami Wojciecha Cejrowskiego i innych podróżników, którzy przy pomocy narzędzi dzisiejszej cywilizacji zwiedzają różne rejony świata. Jednak zastanówmy się, czym są takie podróże w porównaniu z dokonaniami ludzi żyjących jeszcze, 200 lub 300 lat temu. Bez prądu, nadajników GPS, Internetu, samochodów, samolotów, sklepów ze sprzętem do chodzenia po dżungli. itp. To wszystko w dodatku na tle bezpardonowej walki między mocarstwami kolonialnymi ówczesnego świata. Walki mającej nie raz i charakter ludobójczy, o czym w dalszej części tekstu, w dodatku z tubylcami również lekko nie bywało.

 

W tych trudnych i zarazem ciekawych czasach żył Teodor Anzelm Dzwonkowski, jego życie składa się na lata (1764-1850).

W 1770r traci ojca i jest wychowywany przez matkę. Matka jednak także umiera w 1777r. Teodor uczęszcza do szkoły w Łomży u księży Pijarów, następnie kontynuuje naukę w Warszawie. Uczył się prawa i języków obcych – niemieckiego oraz francuskiego. W 1783r  wstępuje do pruskich huzarów. Po dwuletniej służbie udaje się do Holandii. Na miejscu po trzech miesiącach dowiaduje się o zbliżającej się wyprawie do Indii Wschodnich oraz o tym, że zatrudniani są także żołnierze.  

 

Wyprawę zorganizowała holenderska kompania Wschodnioindyjska – działająca w latach (1602 – 1799), która na pewien czas zmonopolizowała handel ze wschodem.

Okrętem, na który się zaciągnął była 36 działowa fregata „Zephyr”. Obsadę okrętu stanowiła załoga, oddział wojska, poborcy, architekci oraz inni eksperci, których zadaniem była lustracja najdalszych holenderskich posiadłości kolonialnych w tzw. Indiach Wschodnich.

Trasa rejsu wiodła z Amsterdamu – przez wody oblewające wyspy zielonego przylądka, brzegi zachodniej Afryki i Przylądek Dobrej Nadziei – do Kapsztadu. Potem na Cejlon, Wybrzeże Malabarskie i Koromandelskie (Indie), Półwysep Malajski i wyspy dzisiejszego archipelagu indonezyjskiego. Stamtąd wypłynięto na drogę powrotną – przez wyspy Mauritius i Reunion – do Kapsztadu, a stąd po dłuższym postoju – spowodowanym wieścią o wybuchu rewolucji francuskiej – już na czele wielkiego konwoju okrętów i statków przez wyspę św. Heleny i wody północnego Atlantyku u wybrzeży Spitsbergenu powrócono do Amsterdamu. Podróż trwała pięć lat.

Anzelm wraca, jako dowódca oddziału wojska na okręcie. Jako oficer otrzymuje wysoką gażę oficerską. Następnie powraca do kraju i zabiera ze sobą majątek. Po powrocie przystępuje do insurekcji kościuszkowskiej. Po klęsce pod Maciejowicami postanawia się ustatkować i zakłada rodzinę.

 

 

Indie

 

W sierpniu 1789r wyprawa zmierza do wyspy Cejlon – tam załoga cierpiąca na szkorbut zaopatruje się w niezbędną żywność. Załoga spędziła 20 dni odpoczywając.

Następnie wyprawa zatrzymuje się na 10 dni pod fortecą Koczin odbitą przez Holendrów Portugalczykom w 1663r. Okręt zostaje tam napadnięty przez korsarzy „Wielkiego Magoła”. Atak został odparty a większość napastników zabita. Odnotowano jednak niewielkie straty. 

 

Anzelm opisuje mieszkańców: „Porozumiewawaszy się z Holendrami Portugalczyków wyrżnęli myśląc, iż z Holendrów podług przyrzeczeń lepszych przyjaciół mieć będą. Wszelako pomylili się. Mieszkańcy byli czarni i mali, chociaż figury foremnej, włosy na głowie mają długie i grube, do końskich podobne, brody nie golą. Modlą się niektórzy do drzewa klastrowego (palma kokosowa), na którym rosną kokosy wielkości naszych dyni…..

Są także niektórzy do krów się modlący, nazywają je matkami swoimi. Mają książki na kształt kantyczków naszych z liści szerokich, gładkich, piszą na nich, czyli rysują kończatym żelazem.

Dla gorącego Klima tutejsi krajowcy żadnej odzieży nie potrzebują, jedynie kawałem kartunu przepasają się, tak zaś niewoli są przywykli a trunków i pieniędzy chciwi, iż nie tylko niewolników swoich, ale nawet dzieci własne, żony i samych siebie zaprzedają.

Wszelako ludność tu jest wielka między którą takoż i Żydów polskich wiele znajduje się, którzy zadłużywszy się lub jaką zbrodnię popełniwszy w swoim kraju, z karawanami tu przybyli, a podawszy się za chrześcijan do zapisania w księgę obywatelską bogatymi kupcami już teraz zostają , mają nawet niektórzy swoje okręty i dalszy urywkowy handel prowadzą.”

 

Ciekawie Anzelm opowiada o mieście Kandya – będącym główną rezydencją cesarza na Cejlonie: „W koło niego(miasta) płynie rzeka i ta go czyni obronnym, w tej znajdują się kamienie drogie różnego kolorui wielkości, lecz przy tym i umyślnie do tego hodowane krokodyle, by nikt pomienionych kamieni wyławiać nie śmiał, a tak nie tylko pomienionego cesarza jest obroną, ale wraz i skarbcem. Do szukania i wydobywania tych kamieni na śmierć skazanych niewolników tylko używają, z których jeżeli który od krokodylów pożartych nie będzie, a żądaną ilość kamieni przyniesie, natenczas od śmierci wolnym zostaje.”

 

Pamiętniki dostarczają także wiedzy na temat miejscowej zwierzyny: „Między zwierzętami słonie są tu najosobliwsze, gdyż inne zagraniczne przed tymi się uchylają. Sarny, jelenie podobne do naszych, świnie dzikie dalece mniejsze, lecz nie tak bojaźliwe gdyż krajowcy tylko z pikami na nie polują (…) Wilki, lisy, koty dzikie, tygrysy, wszystko tam się znajduje, nie mniej jadowite gadziny, jako to pająki leśne, dwa funty niektóre ważące (…) podobne do jaszczurek, utrzymując się na drzewach, a skoro człek pod tymże drzewem stanie, spuszczają się na niego i kąsają jadowicie (…) podobnież po ziemi czołgające się stonogi.”

 

Po opuszczeniu Cejlonu wyprawa ruszyła ku Wybrzeżu Koromandelskiemu. W czasie rejsu okręt natrafił na sztorm. Dwa miesiące zajęła naprawa okrętu w pobliżu zamku Ostenburg.

Kiedy niezbędny remont zostaje dokonany ekspedycja dopływa wreszcie do Wybrzeża Koromandelskiego. Podobnie jak na Cejlonie, także i tutaj Anzelm sporządza opis mieszkańców i ich życia: „Mieszkańcy jedynie rybami, których się tu najwięcej pojawia, i ryżem żyją (…) Owoców na tym przylądku niewiele, dlatego też są drogie. Krajowcy tutejsi (…) w uszach swoich robią wielkie dziury, w które prócz wielkich zauśnic złotych z kamieniami lub innego kruszcu noże swoje takoż zatykają.

Znajdują się także i sekty, w których skoro mąż umiera, żona wraz z ciałem męża na stos ognia iść musi, lecz jeśli od któregoś z młodzieńców tej ceremonii zarzucą czymkolwiek będzie, tedy od ognia wolną wraz i żoną jego staje się. Gdyby zaś zdarzyło się że któraś przez bojaźń taką ceremonia pogardzi, tedy od swojej familii wygnaną będzie i pomiędzy innymi narodami tułać się musi”

 

Tymczasem wyprawa ruszyła dalej w kierunki Malaki, gdzie płynięto przez miesiąc. W tym czasie wiele osób zapadło na chorobę zwaną puchliną wodną. Malaka była ważnym źródłem cyny, dlatego też została zabrana Portugalczykom siłą w 1641r. Jak mówi Anzelm „kościół ich jeszcze dotychczas pod miastem stoi, w którym podczas nabożeństwa byli wyrżnięci”.

 

O mieszkańcach Anzelm pisał: ”Malaje koloru żółto czarniawego. Twarzy i nosa płaskich, oczu czarnych wielkich, włosów grubych, prawie końskich. Religii mahometanom podobnej, gdyż świniny nie jedzą i obrzezanie utrzymują, do kościoła swego nikogo z obcej religii nie puszczą, co gdyby się wydarzyło, tedy zaraz takowego w kościele uduszą lub gdyby ten od nich mocniejszym, tedy po wyjściu z kościoła zaraz spalą. W pożyciu prywatnym są bardzo spokojni, wierni i obyczajni. Mowa ich w całych wschodnich Indiach jest prawie powszechną, gdyż po malajsku ze wszystkimi innymi narodami rozmówić się można (…) Żaden Indianin nie używa tutaj tabaki do nosa, lecz za to prawie wszyscy tytoń pala i żują, do czego starają się mieć różne, już to srebrne lub złote skrzyneczki z przegródkami, z których w jednej przegródce tytoń, w drugiej wapno, w trzeciej pina nuta, a w czwartej zielone liście szerokie, podobne do psiego języka, z których do użycia biorą na przód liść jeden, potem skrzypczykami wapna, do tego gałki pina nuta, która podobna jest do muszkatołowej, tej ukraje się w cieniutkie plasterki, w końcu dokładają troszkę tytoniu i to wszystko razem w ów liść zawinąwszy do gęby wkładają (…) Od takiego żucia tytoniu mają wszyscy zęby czarne, zawsze jednak ochędóstwo jak najskrupulatniej zachowując, przed każdym jedzeniem lub piciem zęby chędozą, usta wypłukują, co i po skończonym jedzeniu i piciu powtarzają…..

Nie widać tu nigdzie między nimi żadnych kaleków, garbatych, kulawych lub pokręconych. Wszyscy są mali, lecz kształtni, tak jakby jednego ojca i matki byli narodami jedynie i klimatem się różni(…)

Między mieszkańcami osad tutejszych prawie w całych Indiach znajduje się najwięcej handlujących Chińczyków, którzy corocznie z Chin dla niemożności się tam wyżywienia tysiącami wychodzą i po różnych miejscach osiadają. Ci są koloru żółtawego, twarzy i nosa płaskich, oczu czarnych, małych, włosy na głowie podgalają, a z czupryny warkoczem plecionym wierzch głowy uwieńczają. Wąsy i broda mało któremu kiedy wyrasta, po kilka włosów grubych ledwie tylko widać(…) Języka ich nauczyć się bardzo trudno gdyż, litera każda znaczy słowo, a tak ile słów tyle liter potrzebować muszą, lecz który takowe ich litery pisać i czytać umie nazywają go mędrcem. Ogólnie zaś wszyscy tych się tylko liter uczą, których w swoim rzemiośle lub handlu potrzebują. Wówczas, kiedy Portugalia Indie Wschodnie zupełnie posiadała i do jednej wiary z sobą nawracała, chcąc jeszcze w Chinach swoje bardziej niż Chrystusowe panowanie zaszczepić, za zniesieniem się z papieżem wysłała była misjonarzy do tego kraju, którym było najpierw języka się nauczyć chcąc być zrozumianymi, lecz nie poszczęściło się owym, tak jak Hiszpanom w Ameryce. Postrzegli się Chińczyki i jak szpiegów onych traktowali, którzy nic nie wskórawszy, wrócić do Włoch musieli, z tym jedynie zyskiem, iż nauczyli się nie tylko z kobietami obcować (…)

Sami Chińczyki wszystkie zwierzęta i bestie jeść zwykli, gadziny nawet, wpierw tylko z jadu oczyściwszy”

 

Dalej po uzupełnieniu zapasów ekipa wyruszyła dalej na wyspę Ambon. Komendantem wyspy był Polak Ostrowski z województwa poznańskiego. Dzięki temu, że dobrze się sprawował i jak pisze Anzelm „stopniami doszedł tej rangi i zaufania że teraz jest nie tylko komendantem fortecy, ale i na całej wyspie”.

Załoga pozostała tam przez miesiąc.

 

 

 

 

 

Docierają na wysepki Haron i Horam – tam Anzelm wspomina o zwierzętach: „Na lądzie zaś utrzymują się ptaki podobne do jaskółek, które robią gniazda z masy osobliwszej, tych używać można do zupy, po której staje się człowiek gorętszym i mocniejszym. Ta­kowe gniazda tamtejsi wyzbierują i do Chin handel nimi prowa­dzą z wielkim zarobkiem. Prócz tego znajdują się także papugi różnego koloru tudzieź kakadue, podobne do pierwszych, lecz tylko są białe i czarne, z czubami wielkimi i składającymi się, wszystkie do wymawiania słów nauczyć się dające. Nie mniej kazuariusy*, ptaki wielkie, gdyż się z człekiem równają, lecz nie mają skrzydeł ani języka, żyją tylko robactwem, które całkiem w siebie wrzucają, biegają szybko i stadami się łączą, bronią się nogami tak mocno, że jak pchnie, najmocniejszego obali, potem tratuje i na kawały rozrywa, mają na sobie pióra szare, lecz bardziej do szczecin podobne”.

 

 

 Mieszkańców tych wysp nazywa Ceramikami, a ich samych przedstawia, jako lud okrutny: „ Jak tylko tam Europejczyka dostaną, zaraz go osobliwszym sposobem zamordują, zostawiając go czasem u drzewa, jeszcze żywcem powiązanego, tamtejszym ekstra wielkim mrówkom na pożarcie, które do trzech dni ciało wszystek z niego objadłszy same kości tylko przy drzewie zostawią, potem ci sami mordercy do tych szkieletów przyszedłszy same tylko głowy do domów zanoszą (…) Rząd holenderski obojętnym patrzy na to okiem i doprowadzenie ich do równej z sobą cywilizacji nie stara się.”

 

Po zlustrowaniu wyspy przez urzędników wyruszono w dalszą drogę.

Nieopodal leżała wyspa Tarnata – znana z wielkich plantacji tytoniu. Kolejny postój miał miejsce na znanej z połowów żółwi morskich wyspie Tydor.

Anzelm twierdzi, że poławiane tam żółwie osiągały wagę do 300 funtów, przeliczając na kilogramy daje to około 450 kg.

 

Wyspa Jawa jest opisana jako miejsce niezdrowe gdzie : „Wyspa ta, będąc tylko cztery gradusy od linii ek­watora odległą, nie tylko· jest w klimacie gorącym, ale do tego dla nizin bagnistych najniezdrowsza, przez co milionami ludzi na niej corocznie prawie wymiera, na których miejsce, będąc w urodzajach najżyźniejszą i we wszystko naj obfitszą, zawsze więcej do siebie wabi i sprowadza, przy tym produktami swymi bardzo wiele innych wysp zasila. Nie tylko zaś samym Europej­czykom powietrze tej wyspy nie służy, ale Chińczyki i sami na­wet Jawanie podobnemuż losowi podpadają; chcąc się jednak przy zdrowiu utrzymywać, strzec się potrzeba pić samej wody, gdyż ta najprędzej puchlinę sprawuje, owoców zbytecznie nie używać i po nich nic nie pić, gdyż te sprawują dyszenterię róż­nego gatunku, wcale niebezpieczną, zgoła w każdej rzeczy jak najskrupulatniejszą wstrzemięźliwość zachować. Po dziennych upałach w nocy pod gołym niebem nie zostawać, gdyż dla wilgo­ci z ziemi wychodzących noce bywają zimne i sprawują różne febry tak gwałtowne czasem, że i dnia doczekać nie dozwolą. Tak się zachowując, co tydzień jeszcze brać trzeba na ejekcje dla czyszczenia się z żółci, gdyż nie czyniący tego podpadają róż­nym febrom najniebezpieczniejszym. Wszyscy Europejczyki w tym miejscu przy największych nawet dostatkach podobni są do trupów: wybledli, posępni, z niczego niekontenci i ledwie się ru­szający, a najdłużej tu żyje ten, który 5 lat wciąż wytrzymać może. Umarłych w trzech godzinach zaraz tu chowają, a dla wszystkich Europejczyków i w służbie skarbowej, chociażby i z innego narodu, zostających są skarbowe szpitale

 Tam też mieścił się zamek Batawia służący za siedzibę gubernatora. Miasto posiadało także duży port z wieloma okrętami i sporo mieszkańców. W porcie załoga liczne choroby zabiły połowę załogi.

 

 Na Jawie Anzelm spotkał też kolejnego Polaka Dunina służącego w Kompanii Wschodnioindyjskiej, jako pułkownik.

W tym miejscu nasz wojażujący znalazł prawdziwego roda­ka, Dunina,który nie mogąc (jak powiadał) w wojsku polskim podług życzeń swoich awansować, dlatego więc, wziąwszy dy­misją, do Holandii podczas patriockiej wojny udał się, a po tej ukończonej u Kompanii Wschodnioindyjskiej służbę w randze szergenta przyjął i tu dostał się, gdzie w przeciągu lat czterech już teraz w randze pułkownika zostaje, wszelako i !Z tego nie był kontellit, tak jak i wszyscy Europejczyki, którzy winszując nam prędszego od ich do ojczyzny powrotu w grancie. serca swego te­go zazdrościli.”

Anzelm zabawił na Jawie około roku zanim urzędnicy zlustrowali i opisali wszystkie wyznaczone miejsca.

W maju 1792r wyprawa ruszyła drogą powrotną z Jawy w kierunku Przylądka Dobrej Nadziei. Ale to już inna historia.

 

 

Na podstawie:

Teodor Anzelm Dzwonkowski, Pamiętniki, Warszawa 1985.