JustPaste.it

Jeden punkt

Miłość sprawia, że wznosimy wieżę. To wieża więzi psychicznych i fizycznych. Ale też wieża wyobrażeń przyszłości. Jej upadek czyni duszy potop i trzęsienie ziemi.

Miłość sprawia, że wznosimy wieżę. To wieża więzi psychicznych i fizycznych. Ale też wieża wyobrażeń przyszłości. Jej upadek czyni duszy potop i trzęsienie ziemi.

 

Oto spóźniony prezent urodzinowy dla Greenway. Nie chciałem dedykować jej byle makabreski... Greenway jest kobietą głębokich emocji. Czekałem na myśl. Oto nadeszła.


a6f6e1040d4445abc7bbed874b67116b.jpg

Jeden punkt


Moja czerwona róża nagle pobladła
Alistair MacLean Siła strachu


Patrzyłem w punkt.
Jeden i ten sam punkt od pół roku.
Panowała cisza. Po wielu latach odkryłem, że cisza jest dwugłowym bogiem, który na zmianę szarpie duszę zębami albo koi ją wtuleniem. Wszystko zależy od tego, w zasięgu której z głów się znajdziesz.
Wtulenie w ciszę. Czy to nie wspaniałe?
Niekoniecznie. Cisza samotnika jest zazwyczaj tym bogiem, który szarpie zębami.
Moja żona odeszła ode mnie pół roku temu.
Żadna strategia nie mogła mnie przygotować na taką klęskę.
Patrzyłem w jeden punkt.
Milczałem, bo dobrze wiedziałem, co się stanie. I rzeczywiście. Intuicja mnie nie zawiodła. To się miało stać właśnie dzisiaj.
Karol chrząknął, unosząc się z fotela. Moja intuicja mówiła sporo, lecz twarz mojego przyjaciela dużo więcej. Doprawdy mógł już darować sobie wszelkie słowa wyjaśnienia i po prostu wyjść.
Przemówił jednak.
- Damian... Słuchaj...
Nie odrywałem oczu od punktu.
- Damian... Kiedyś odeszła ode mnie narzeczona... Wiem, to trochę nie na miejscu porównywać, ale... To już pół roku, stary. Musisz wstać i otworzyć oczy.
Patrzyłem w punkt. On liczył się dla mnie bardzo. Dużo bardziej niż słowa człowieka, który – obaj to wiedzieliśmy – żegnał się właśnie ze mną po dwudziestu latach przyjaźni.
- Damianie... Na świecie setki tysiące kobiet marzy o takim mężczyźnie jak ty i...
- Ja już mam żonę.
Zapadła cisza. Karol zamilkł, może ostatecznie zrezygnowany wobec czegoś, co tydzień czy dwa wcześniej określił jako dramatycznie beznadziejny upór.
A może wobec mojego głosu – który zafrapował i mnie – a który brzmiał jak chrobot przesuwanej płyty kamiennej. Straszny głos spustoszonego wnętrza.
Czekałem na nieuchronne. Minutę.
Karol wstał i ruszył ku drzwiom, oddychając gwałtownie.
- Psiakrew, chłopie!! - rozkrzyczał się w pół kroku. - To nie jest normalne! Coś ty ze sobą zrobił?! Oszalałeś? Człowieku, żyj! Żyj!!... Pomyśl o swojej matce! O sobie samym! Nie możesz żyć mrzonkami! Zabijasz siebie, bo zostawiła cię żona! Chryste, to się zdarza! Życie jest cholernym poligonem; każdy zbiera kopniaki! Opuściła cię kobieta – nie ciebie jednego! Nie możesz się męczyć, nie możesz się wbrew sobie poświęcać i...
- Ja się nie poświęcam.
Ten osobliwy chrobot, który zastąpił mój głos miesiąc temu. Może dwa.
Powoli i niechętnie oderwałem zmęczony, niewątpliwie skrajnie pusty i żałosny wzrok od punktu i odszukałem nim Karola.
- Ja czekam na żonę.
Wyrównał oddech. Miał smutne oczy. Dlatego nie winiłem go, nawet po tym, gdy cicho powiedział:
- Alicja nie wróci. Nigdy.
Przesunąłem spojrzeniem po jego garniturze.
- To nie było to, co chciałem usłyszeć...
- Wiem – sapnął bezradnie. - Ale przepraszam; dłużej nie będę dotrzymywał ci towarzystwa w tym świecie paranoi. Egzystujesz zamknięty w czterech ścianach... Straciłeś trzydzieści kilogramów wagi. Rok temu drugie miejsce w zawodach kulturystycznych... Cholera jasna, Damian, zabijasz się! Zrozum, że...
- Karol.
Ucichł, patrząc na mnie błyszczącymi oczami winowajcy.
- Wyjdź. Jesteś wolny.
Otwarł usta, uniósł rękę, zrobił jeszcze jakieś tam gesty – i wyszedł.
Przeczuwałem, że dziś go stracę. Kolejnego z wielu.
Został mi jeszcze jeden przyjaciel, Arek. Poza tym brat i matka. Ta trójka. Wiedziałem, że oni będą już ze mną do końca. Tego byłem pewien. Kiedy masz przyjaciela na miarę życia i śmierci, po prostu to wiesz. Nie trzeba nawet, by życie – poligon, jak rzekł Karol – weryfikowało jego gotowość i lojalność. Po prostu wiesz.
Zostali mi prawdziwi przyjaciele. Arek przyniósł mi obiad dziś po południu. Brat przyjdzie rano z pieczywem i kawą. I czekoladą.
Matka... Kilka tygodni temu miała kryzys. Ciężko go przeszliśmy.
- Nie mogę na to patrzeć, syneczku, nie mogę! - zaczęła lamentować, płakać, robić rzeczy, od których ciemniało mi w oczach. - Wybierz życie! Dla siebie, dla mnie! Ja cię urodziłam! Nie wykonuj wyroku na mnie, synku!...
Tak było przez dwa dni. Trzeciego objąłem moją matkę z całych sił i cicho, we wtuleniu, które znane jest na tym świecie tylko matkom i ich synom, powiedziałem jej do ucha:
- Kocham cię nad całe życie i wszelkie wartości tego świata. Dałaś mi życie i światło zrozumienia. Dałaś mi wolę i charakter mężczyzny. Do końca moich dni będę widział cię, nawet, gdy moje oczy będą zamknięte... - Moja matka ani nie drgnęła w moich ramionach. I myślę, że doskonale wiedziała, co usłyszy. - Twój mąż opuścił posterunek. Zostawił cię z dwuletnim dzieckiem. Byłaś istotą, która dźwigała konstrukcję zbyt ciężką nawet dla dwojga. Byłaś istotą, która nigdy nie pozwoliła jej runąć. To dzięki temu jestem tym, kto decyduje i ponosi konsekwencje. Mateczko... Ty nauczyłaś mnie oddania i wdzięczności. One stanowią mężczyznę, w jakiego wierzę. Oddanie i wdzięczność. Będę czekał na Alicję.
Przepłakaliśmy dwa kolejne dni. Od tamtej pory nie uroniłem już żadnej łzy. Przypuszczam, że ta funkcja przepadła na dobre.
Ale i tak znacznie później niż zdolność uśmiechu.
Alicja. Cóż za piękne imię. Nie ma piękniejszego. Nigdy nie będzie.
Czy mieli rację ci, którzy mówili, że związki ludzi są niczym innym niż mniej lub bardziej przedłużającymi się w czasie spotkaniami? Że nie ma spotkania bez pożegnania? Czy powinienem pogodzić się z odejściem Alicji i przygotować serce dla innej kobiety?
Nie. Mężczyzna, którego wychowała najdzielniejsza z matek, będzie stał u bram, czekając powrotu kobiety, którą poślubił. Którą wybrał na żonę. Serce nie zostanie oczyszczone.
Nie poddałoby się temu.
Miłość miłości nierówna. Alicję pokochałem za wiele rzeczy unikalnych. Nawet za to urzekające, magiczne imię...
Kiedy po weselu moja żona zasnęła w szczęśliwym znużeniu, ja nie zmrużyłem oka do rana. Wsparty o łokieć, patrzyłem na nią, głaskając włosy, czoło, oczy, policzki...
- Alicja – mruczałem cicho głosem, który nie kojarzył się jeszcze z płytą kamienną - Alicja... Alicja... Alicja...
Zanim zasnąłem, wymówiłem imię mojej żony kilka tysięcy razy.
Bardzo żałuję, że nigdy jej o tym nie powiedziałem.
Nie miałem pojęcia, że dramatyczne zmiany każą żałować sekretów i niedopowiedzeń, które w chwilach beztroski zdają się banalne... Straszne odkrycie strasznej reguły.
Nie mniej niż najsurowszego z praw życia.
Nieuchronności.
Dziś boję się tego słowa. Chciałbym dostąpić takich mocy, by zepchnąć to paraliżujące słowo z krawędzi urwiska. Wyrzucić z cywilizacji. Pogrzebać.
Pokochałem Alicję za mnóstwo rzeczy...
Wspinaczka alpejska podczas snu... Moja żona nie pozwalała spać mi w oddzieleniu. Mniej lub bardziej przytomnie wczołgiwała się na mnie, oplatała nogami w sposób, który kazał mi sprawdzać czy jest wciąż istotą ludzką, czy ośmiornicą...
Na początku trochę mi to przeszkadzało.
Dziś dziękowałem sobie za to, że na długo przedtem, nim odeszła, pokochałem te wspinaczki, ów cudowny akt miłości i oddania – i że wielokrotnie jej to powiedziałem.
Zrobiłem to. To ważne.
Jeśli zważyć, że każde z niedopowiedzeń jest cierniem w sercu.
Było ich i tak o wiele za dużo.
Pokochałem moją żonę dwa razy mocniej w dniu ślubu. Pamiętam, że gdy składała przysięgę, zmrużyłem oczy i popatrzyłem na nią z błyskiem odkrywczego uszczęśliwienia. Nagle odnalazłem tę wyjątkową wartość wyróżnienia. Przecież Alicja wybrała mnie. Mnie. Oddała się dla mnie – jak i ja dla niej – bez względu na wyzwania jutra. Z całym swym blaskiem duszy i kobiecością, która czyniła półprzytomnym ze szczęścia niewolnikiem.
W dniu ślubu moja miłość spotężniała.
Acz nie pierwszy raz. Nie. Myślę, że jakoś po zaręczynach Alicja zrobiła coś, co nieomal zwaliło mnie z nóg... Oszołomiło, odurzyło...
Ucałowała moje dłonie.
Ucałowała dłonie mężczyźnie.
Nigdy i nigdzie nie widziałem takiego aktu oddania, miłości i niewątpliwej wdzięczności ze strony kobiety. To mężczyźni całują kobiety w dłonie, czyż nie?
Alicja czyniła to wielokrotnie. Nigdy nie przestało mnie to poruszać.
W dniu, w którym zrobiła to pierwszy raz, do późnej nocy tkwiłem w odurzeniu, dzieląc czas to na pieszczoty i rozmowy o przyszłości, to na bicie się z własnymi myślami. Późną nocą, gdy moja narzeczona spała, wyszedłem na taras, by wyrzec słowa mojej pierwszej przysięgi.
- Boże, który mnie obudziłeś ze snu niedopatrzenia i niedocenienia... Przysięgam ci chłonąć twój dar z całych mych sił i rozumu... Alicjo, przysięgam tobie, że będę stał u twego boku do końca moich dni, a serce moje jest przestrzenią, która powstała tylko dla ciebie, jako jedynego znanego jej słońca. Przysięgam.
Żałuję, że nigdy jej tego nie powiedziałem.
Nie popełniajcie błędu niedopowiedzenia.
Moja żona odeszła. Cóż, i tak bywa.
Mogłem zatrzasnąć nad tym bramę. Mogłem odszukać kobietę z samotnym, stęsknionym więzi sercem. Być może byłoby nam całkiem dobrze.
Tyle, że ja złożyłem przysięgę. Właściwie to dwie.
A matka nauczyła mnie, że o mężczyźnie stanowi oddanie i wdzięczność.
Dlatego będę czekał na moją żonę.
Nie, nie męczę się. Nie poświęcam. Oni wszyscy się mylą... Ja to czynię wdzięcznie. Chętnie. Chciałbym rzec: żarliwie, lecz żarliwość nie tli się w zgliszczach.
Ale całkiem dobrze tli się tam nadzieja.
I wdzięczność.
Czy kiedy dostajesz dar, nie pragniesz sam się nim stać?
Patrzyłem w punkt.
Jeden i ten sam od pół roku.
Patrzyłem w punkt i myślałem, że Alicja mogłaby już wrócić... że to dobry czas... Mógłbym jej powiedzieć, że nie zmarnowałem tego czasu. Że odszukałem dwie kobiety, które zraniłem dawno temu i uzyskałem ich przebaczenie. Że moje ciało skarlało, lecz dusza oczyściła się i ujrzała nowe prawa, światła i zależności.
I powiedziałbym jej o tej przysiędze z tarasu.
I o tym, jak całą noc powtarzałem jej imię...
Drgnąłem i podniosłem oczy, gdy poczułem delikatne palce na ramieniu.
- Panie Damianie... - Karolina uśmiechnęła się smutno. - Już późno... Trzeba iść. Już druga.
- Tak... Dobrze – podniosłem się nieporadnie i chwiejnie.
Ze zdziwieniem odkryłem, że Karolina musiała mnie podeprzeć, gdy nagle straciłem równowagę.
Ale nie upadłem. Nigdy nie upadnę. Nie upadłem pobity w ciemnej bramie, nie upadłem uderzony przez motocykl, nie upadłem, gdy przed ślubem doznałem udaru.
Nigdy nie upadnę. Nie wolno mi.
- Panie Damianie... - głos Karoliny zabrzmiał troską.
- Wszystko w porządku. Pójdę już. Wrócę o szóstej rano.
Spuściła oczy, nabierając oddechu.
- Panie Damianie...
Zawsze wiem, kiedy padną jakieś specjalne słowa. Żebym tylko nie widział jej łez...
- Czy mogę o coś spytać?
- Proszę.
- Godzinami siedzi pan w milczeniu. Dzień po dniu. Wiem, o czym pan myśli... Dlaczego jej pan tego nie powie?
Milczałem chwilę. Przez pół roku sporo może się stać z duszą. Może na przykład zgasnąć jak zapomniana lampa z abażurem. To czyni zdrewniałym i oschłym. Wielu ludzi traktuje się z chłodem, większość z nich – jako niepotrzebną – chce się odepchnąć.
Ale Karolina zasługiwała na szczerość.
- Chciałem jej to powiedzieć. Godzinami. Dzień po dniu. Ale matka mi wyjaśniła, że to nieuczciwe. Że nasze żale i błagania zatrzymują tych, którzy podejmują decyzje i utrudniają im nowy początek. - Z trudem wymówiłem ten „nowy początek”. To określenie od jakiegoś czasu zdawało mi się śmiertelnym wrogiem, sprzymierzonym z „nieuchronnością”. - W dniu, w którym mi to powiedziała, stalowe przęsło bólu przebiło mi pierś i wciąż tam tkwi.
- Rozumiem – wyszeptała. - Rozumiem... Ale pan czeka i powie jej, kiedy...
- Oczywiście. Oczywiście, że tak. Jeśli podejmie decyzję o powrocie... Wtedy jej powiem. Mam jej tyle do powiedzenia.
Łzy spłynęły jej po policzkach. Jednak spłynęły. Cóż, jeszcze jedna nieuchronność.
- Panie Damianie... Chcę coś jeszcze powiedzieć...
- Proszę.
- Nie wyobrażam sobie wspanialszego wartownika pośród mężczyzn.
Zamilkłem, popadając w zadumę na kilka sekund. Wartownika?...
Wartownik.
Moja lampa jest zgaszona. W zgliszczach serca brak żarliwości.
Ale przecież coś się tli?... Nadzieja i oddanie.
Jestem wartownikiem.
Stoję u bram w oczekiwaniu na żonę, której złożyłem dwie przysięgi.
Nigdy nie upadnę.
Powoli, bardzo powoli odwróciłem się i popatrzyłem w punkt.
Jeden i ten sam punkt od pół roku.
To właśnie w tym punkcie - kiedy moja żona wybudzi się ze śpiączki i otworzy oczy - nasze spojrzenia natychmiast się spotkają.
A potem opowiem jej to wszystko... Mam jej tyle do powiedzenia.
- Jesteś wspaniałą pielęgniarką, Karolino.
Odwróciłem się i wyszedłem z izolatki.
Jutro wrócę. Jutro moja żona otworzy oczy.
Nie mam żadnych wątpliwości co do tego.
.
Greenway - za duszę pełną blasku.
Kobietom - za wrażliwość. To ona sprawia, że barbarzyńca siedzący w każdym mężczyźnie nie przejmuje nad nim pełni władzy.
I mężczyznom, którzy trwają na posterunku.