JustPaste.it

17. Masa Wszechświata wzrasta

W artykule poprzednim zapostulowałem równość promieni R(graw.) i R(H). Wraz z tym z obserwacji wynika, że Wszechświat rozszerza się. Wniosek stąd, że...

W artykule poprzednim zapostulowałem równość promieni R(graw.) i R(H). Wraz z tym z obserwacji wynika, że Wszechświat rozszerza się. Wniosek stąd, że...

 

     

4

Masa Wszechświata sukcesywnie wzrasta.

 

     Wszak wielkość masy bezpośrednio określa wielkość promienia horyzontu grawitacyjnego. Czy to możliwe? Czy w oparciu o wiedzę współczesną można tę rzecz wyjaśnić? Czy rzecz jest do strawienia? Jaki jest więc mechanizm wzrostu masy? Oto jest pytanie. Spróbujmy na nie odpowiedzieć. Od razu nasuwa się teoria stanu stacjonarnego (steady state theory), której twórcami byli: H. Bondi, T. Gold i F. Hoyle (1948), dość popularna w latach pięćdziesiątych i na początku lat sześćdziesiątych ub. wieku. Zakładała ona między innymi ciągłą kreację materii z niczego, mającą zapewnić stacjonarność cech Wszechświata pomimo jego rozszerzania się. To „z niczego” w końcu pogrzebało tę teorię, choć wcale nie było to aż takie absurdalne, zważywszy na to, że chodziło o roboczą próbę uratowania stabilności cech Wszechświata, bo „to przecież Wszechświat”; zważywszy też na dzisiejszą mnogość pomysłów nie mniej interesujących i przyjmowanych z głębokim „zrozumieniem”, jakby kamień filozoficzny był tuż tuż. Och, choć na chwilkę być Harry Potterem... Tak nawiasem mówiąc, nie wszystko, co istnieje, musi być widoczne.

     Jaki jest więc mechanizm, wzrostu masy? Odpowiedzi należy szukać z całą pewnością gdzieś indziej. Rozważmy następującą możliwość. Wszechświat rozszerza się, co oznacza poszerzanie się horyzontu. Tak, jak byśmy patrzyli ze startującej rakiety lub choćby ze wznoszącego się samolotu, widząc coraz rozleglejszy krajobraz, dostrzegając wciąż nowe szczegóły, coraz odleglejsze od punktu startu. Analogia ta sugeruje, że mowa tu o horyzoncie łącznościowym*. Jeśli patrzymy na kulę z coraz większej odległości, rzeczywiście ogarniamy coraz większy obszar. Jednak całej kuli nie zobaczymy. Z odległości nieskończenie wielkiej dostrzeżemy co najwyżej obszar półkuli. A co jest dalej? Antyświat?... Dla przypomnienia, my znajdujemy się wewnątrz Wszechświata. Czy zatem to, co widzimy jest wszystkością? Horyzont określony przez inwariant c, to coś innego. Tworzy on bowiem absolutną granicę między bytem, a niebytem. [Tak na marginesie, nie wyklucza to możliwości istnienia cząstek o prędkości nadświetlnej – o tym innym razem] Jeśli jednak jest to horyzont łącznościowy, coś za nim z całą pewnością istnieje. Rozszerzając się ogarnia on przestrzenie dotąd dla nas zakryte. Dzięki temu przyłączają się do nas obiekty, które jak dotąd „nie istniały” dla nas. Czy obiekty te, przyłączając się, powiększają sukcesywnie masę Wszechświata? Co by wynikało z tego przyłączania się? Powinniśmy odkrywać pojawiające się nagle obiekty, podobnie jak gwiazdy Nowe lub Supernowe, z tym, że na samym horyzoncie. Czy rozpoznalibyśmy to po bardzo wielkim przesunięciu ku czerwieni? Nieskończenie wielkim? Nie koniecznie. To przecież nie horyzont hubblowski, lecz łącznościowy. Wyłaniają się więc te, od których światło już do nas właśnie dociera. Gdzie się wyłaniają? Znamy przecież obiekty bardzo odległe, które od dawna widzimy. Troszkę dalej niż kwazary? Ale nie dalej niż horyzont. Zaraz, zaraz. Obiekty które mamy wreszcie zobaczyć, istniały jednak wcześniej, choć ich nie widzieliśmy, gdyż fotony od tych obiektów „były jeszcze w drodze”. Obiekty te istniały przynajmniej od momentu wysłania tych fotonów. Ich masa już wtedy stanowiła więc składnik masy Wszechświata, na długo, zanim zostały dostrzeżone. Nie chodzi więc nam o to, czy dostrzegamy jakąś materię ekstra, czy też nie, lecz o to, czy już istnieje jako integralny element Wszechświata. Obiekty ewentualnie zauważone dopiero co (fotonami), nie mają nic wspólnego z tym, czego szukamy. Czy chodziłoby więc o masę jakby powoływaną do istnienia? Znów kłania się, odrzucona przecież z kretesem, teoria stanu stacjonarnego. Powód do wątpliwości dla takiego stawiania sprawy daje także nasze ustalenie, że horyzont grawitacyjny pokrywa się z horyzontem hubblowskim, skąd wynika, że masa Wszechświata rośnie. Dla przypomnienia, „widoczny” przez nas horyzont jest horyzontem hubblowskim, będącym miejscem geo-metrycznym punktów posiadających niezmienniczą prędkość c. Wszystkie obiekty konkretne, galaktyki, nawet te najdalsze, oczywiście znajdują się bliżej, oddalają się z prędkościami mniejszymi i są widoczne dziś, choćby potencjalnie: należy zaczekać tylko na lepsze teleskopy i pamiętać, że nie od razu po Wybuchu istniały gwiazdy**. Wszystkie przy tym obiekty wykrywamy (jako bardzo odległe) dzięki dużej stosunkowo wartości przesunięcia

ku czerwieni. One jednak już istnieją. Nie można faktu istnienia warunkować obserwowalnością (!), wbrew jednemu z paradygmatów akceptowanych dziś przez wielu fizyków. W kontekście tym kurczowe trzymanie się koncepcji łącznościowej raczej mija się z celem, w każdym razie nie wyjaśnia wzrostu masy Wszechświata.

     Jaki jest więc mechanizm wzrostu tej masy? Zakładamy, że wszystko to ma sens, gdyż jak na razie (chyba) jakichś sprzeczności logicznych nie było, pomimo uporczywości nawyków myślowych.

 

*) Uzgodnienie własności i procesów nie może zachodzić z prędkością większą niż prędkość światła. W  związku z opisaną tu sytuacją, dany obiekt dostrzec można dopiero po czasie, jaki potrzebuje światło, by dotrzeć od niego do obserwatora. Na kwestię tę zwróciłem już uwagę wcześniej, między innymi w artykule poprzednim.

**) Nie w pełni jest to zgodne z dzisiejszym łącznościowym pojmowaniem sprawy: „dostrzegamy dzięki fotonom, które dotarły”, nie uwzględniającym faktu, że wraz z tym ,,kiedyś, przed miliardami lat, wszyscy byliśmy razem”. Kwestii tej poświęcimy jedną z kolejnych notek.