JustPaste.it

Czy rozwój duchowy jest dziś możliwy?

Czy dojrzewanie szeroko rozumiane, dorastanie do pewnych decyzji i zadań, a także do realizacji swoich potrzeb duchowych jest ciągle moim udziałem? Pomimo biegu lat?

Czy dojrzewanie szeroko rozumiane, dorastanie do pewnych decyzji i zadań, a także do realizacji swoich potrzeb duchowych jest ciągle moim udziałem? Pomimo biegu lat?

 

To, co zamierzam napisać jest częścią mnie, ale być może okaże się, że także częścią wielu z nas.

Grzech... drobne pokusy, którym ulegam i większe błędy które wciąż popełniam to część mojego życia, a zarazem ta część, z którą się borykam, walczę i ciągle próbuję iść do przodu.

Sumienie... każdy je słyszy, każdemu coś mówi, podpowiada, to ono sprawia, że się waham i to ono jest powodem moich rozterek, nieprzespanych nocy, rozmyślań, to dzięki niemu błędów popełniam mniej, to dzięki niemu staję codziennie przed szansą stawania się lepszym człowiekiem. Słyszę ten głos. Myślę, że ci, którzy mówią, że sumienie nigdy ich nie dręczy, że to są jakieś wymysły dewotek, tak naprawdę zagłuszają głos sumienia, z wielu różnych powodów. Poniekąd boją się przyznać do słabości, braku zdecydowania i solidnych zasad, którymi się w życiu kierują.

 

Dzisiejszy świat pragnie człowieka odważnego, pewnego siebie, zdecydowanego i pozbawionego lęków, takiego, który idzie naprzód nie patrząc „pod nogi”. Takich ludzi nie ma, tylko udają, że takimi są, dusząc się we własnej skórze, próbując sprostać wymaganiom nowoczesnego świata.

Życie zgodne z zasadami moralnymi i przykazaniami danymi nam przez Stwórcę jest trudne, choć powinno być proste. Mamy bowiem konkretne wskazówki, zakazy, nakazy, a przede wszystkim Pismo Święte, księgę życia; ale to okazuje się niewystarczająco pomocne. Nawet najbliżsi są często przeszkodą na drodze naszego duchowego dojrzewania. Wielu uważa, że dojrzewanie, dorastanie, kształtowanie, nie dotyczy już człowieka po trzydziestce, to przynależy tylko i wyłącznie do młodych, bardzo młodych ludzi. Trzydziestolatek może ewentualnie dokształcać się zawodowo, rozwijać swoje pasje, ale żeby się zmieniał wewnętrznie, dorastał do pewnych kroków, powoli, spokojnie dochodził do celu? Co to, to nie, to za wiele! Trzydziestolatek powinien być ukształtowany i nie ma prawa się zmieniać, poza zmianami zewnętrznymi. Przykładowo mąż dziwiący się lub nawet wyśmiewający sprzeciw żony wobec jakiejś decyzji, bo przecież dawniej tak mówiła, robiła, dawniej tak żyła i nie widziała w tym nic złego. Dziś nie ma prawa do zmiany zdania, do zmiany wewnętrznej, tłumacząc mężowi, że do tego musiała dorosnąć, narażona jest na oburzenie lub ironiczny śmiech. On się na to nie godzi, nie cieszy go kształtowanie wewnętrzne jego ukochanej, a zmiany, jakie zachodzą w jej wyglądzie, zmiana fryzury, dieta modelująca jej ciało, czy nowe ubranie tak go nie dziwią, nie przerażają, wręcz go cieszą. W takim razie nie rozumiem co jest złego w wewnętrznym dojrzewaniu człowieka mającego lat trzydzieści, czy czterdzieści parę? Ja widzę w tym lęk, lęk przed zmianami, nawet, tymi, które sprawiają, że jest nam razem lepiej, że bardziej się rozumiemy, mamy więcej wewnętrznego spokoju, większym optymizmem i ciepłem emanujemy.

 

Grzech... nawet ten mały, jeśli nie rozumiem zła, jakie mnie i innym wyrządza pociąga za sobą kolejne grzechy. Jeśli nie zatrzymam się na chwilę zastanowienia, obudzę się przysypana „stertą” grzechów i bez czyjejś pomocy nie dam rady się już podnieść. Grzech trzeba eliminować na początku, zanim on wyeliminuje mnie. Czasem zdaje mi się, że taki mały niewinny grzeszek nic złego nikomu nie czyni i toleruję go przez lata, potem dochodzi kolejny i następny...

Z czasem gubię się już w tym co jest dobre, a co złe, brnę dalej i dalej, zagłuszam głos sumienia, przytłoczona obowiązkami dnia codziennego, a lata lecą i moje wnętrze zamiast zmieniać się na lepsze, zanika, umiera. A wraz z nim i moja szczera, prawdziwa radość życia.

 

Dlaczego tak trudno jest być dziś człowiekiem szczęśliwym, akceptowanym, a jednocześnie człowiekiem wiary, kierującym się w życiu zasadami moralnymi? Jezus nigdy nie mówił, że droga Jego „śladami” będzie prosta. Ścieżka Chrystusowa jest wąska, a drzwi prowadzące do Nieba ciasne. I pewnie to jest odpowiedź na moje pytanie. Przecież w życiu wszystko to, co zdobyte poprzez trudy, cierpienia, wymagające ode mnie wysiłku i wielu wyrzeczeń, daje na końcu największą radość. To zaś, co dostaję „pod nos”, „na tacy”, już tak nie cieszy.

Cały czas próbuję być wiernym uczniem Chrystusa, sprawić, by się mnie nie musiał wstydzić, ciągle jednak błądzę, brnę drogą mojego życia, każdego dnia popełniając błędy, często te same. Mam tylko nadzieję, że zdążę jeszcze być dla innych przykładem i nie poddam się, jeśli przyjdą dla mnie trudne chwile i wyzwania. Tego wszystkim życzę.

 

Efcia