JustPaste.it

Straszna przygoda z prosiętami

Chrum chrum....;)

Chrum chrum....;)

 

37ae5d56b46ad0fed9f63e6c2ce81197.jpg
Justyna była menadżerką prężnie rozwijającej się firmy od 4 lat. Szykował się wreszcie trzytygodniowy urlop, więc rozmyślała o jakimś gospodarstwie agroturystycznym. Podjęła decyzję w bardzo krótkim czasie, co było jej atutem w razie jakichś kłopotów w pracy. Ponieważ była samotna, nie musiała się przejmować żadnym zrzędzącym mężem ani wrzaskliwa dzieciarnią. Postanowiła pojechać na 2 tygodnie do Odyńców Małych i spędzić tam czas napawając się pięknem nieskażonej przyrody i prawdziwej wsi. Wyjazd już za dwa dni, a ona niespakowana! Do jednej walizki wrzuciła kilkadziesiąt rodzajów kosmetyków, do drugiej markowe ubrania i wszystkie karty kredytowe (dla bezpieczeństwa były schowane w biało-niebieskiej skarpecie).
Nie przyszło jej na myśl, że na głuchej wsi karty się raczej nie przydadzą. No! Wreszcie była prawie gotowa!
Nazajutrz przez pół godziny robiła staranny makijaż, włożyła sukienkę od Coco Chanel oraz kolczyki i pierścionek ze szmaragdami.
Wsiadła do elektrycznego, mocno podrdzewiałego pociągu, jedynego, który zatrzymywał się w Odyńcach. Z obrzydzeniem pociągnęła nosem: "cholerny proletariat"- pomyślała i zajęła miejsce jak najdalej od innych ludzi. Pociąg przejechał 9 stacji i wreszcie zatrzymał się w Odyńcach. Justyna wysiadła, rozglądając się za jakimś samochodem, który miał zawieźć ja na miejsce. Tymczasem na stacyjce stał tylko rozklekotany wóz drabiniasty z dwoma końmi i starym, mocno obrośniętym woźnicą na koźle.
- Przepraszam...czy...czy to ma być mój transport do gospodarstwa? - spytała niepewnie Justyna.
- Taaa...wlazł! - mruknął dziadek. Justyna wdrapała się na tył wozu z sianem i chciała w pierwszej chwili powiedzieć coś na temat dobrego wychowania, ale pomyślała, że to i tak nic nie da, przecież znajduje się wśród buractwa. Ruszyli. Dotarli na miejsce, gdy zaczęło już zmierzchać. Justyna krytycznym wzrokiem zlustrowała gospodarstwo i odniosła pozytywne wrażenie. Dobrze utrzymany, pomalowany białą farbą domek, świeżo odbudowana obora, a z odgłosów dobiegających z budynku stojącego nieco dalej domyśliła się, że gospodarze hodują również trzodę chlewną.
W końcu weszła z gospodarzem do domu. Przed Justyną stanęła wielka kobieta z włosami makabrycznie ściągniętymi w gigantyczny kok, z wbitymi weń szpilkami. Długo mierzyła Justynę wzrokiem wyblakłych, niebieskich oczu. Miała mocno zasznurowane usta.
- Witamy w gospodarstwie- odezwała się chrapliwym głosem.
- Dobry wieczór- odparła z nieśmiałym uśmiechem Justyna.
- Więc od jutra zostajesz dójką. Pobudka o czwartej rano.
- Dójką?- spytała nieco oszołomiona Justyna.
- No krowy będziesz doiła, żadnego darmozjada w domu trzymać nie będę!
- Ale przecież zapłaciłam dużą sumę za wypoczynek..- odparła Justyna
- Pieniądze to wynalazek szatana! Zapłacisz za pobyt własną pracą. No dalej! Co ty sobie myślisz, ze gdzie jesteś?
- Natychmiast wyjeżdżam - krzyknęła wzburzona Justyna
- He he hje - roześmiała się chrypliwie gospodyni - No to życzę ci powodzenia, do najbliższej stacji masz 30 km, a do miasteczka, z którego odchodzi autobus, ze 40. Więc albo zostajesz w moim domu, albo won do lasu!
Justyna pomyślała o nocnej wędrówce przez las, wśród różnych nocnych stworzeń (a może nawet mordercą czającym się w krzakach?)
- Zostaję, pani gospodyni.
- Maryna jestem - powiedziała gospodyni i zaprowadziła Justynę na pięterko do pokoiku, w którym stało łóżko oraz szafka z dzbankiem i żelazną miską.
- Gdzie będę mogła się odświeżyć? - spytała Justyna. Maryna bez słowa wskazała dzbanek i miskę.
- Wodę czerpiemy ze studni. Zimna woda zdrowia doda - rzekłszy to gospodyni wyszła.
Justyna zrezygnowała z wyprawy do studni i położyła się do łóżka. Pościel była stęchła i stara, ale przynajmniej było ciepło.
Zasnęła bardziej ze zmęczenia niż z chęci.
Potężne szarpanie wyrwało ją nagle ze snu
- Budzika nie ma, aa? Krowy doić trza! Do obory i nadoisz mleka na śniadanie.
Zeszły do obory, gdzie były cztery krowy z wyraźnie wypełnionymi wymionami. Gospodyni zdjęła ze ściany metalowe wiadro i rzuciła nim niedbale w Justynę.
- Za 10 minut ma być pełne! - powiedziała autorytatywnym tonem i wyszła z obory.
Justyna chwyciła wiadro i podeszła niepewnie do krowy stojącej najbliżej. Podstawiła wiadro, usiadła na zydlu najwyraźniej do tego celu przeznaczonym i ostrożnie pociągnęła za sutek wymiona.
Z rozdzierającym MUUUUUUU!!! krowa kopnęła Justynę prosto w twarz, tuż pod samym okiem. Justyna, krzycząc głośno, myślała nie tylko o bólu, ale i ogromnym, szpecącym siniaku który powstanie na jej twarzy. Pobiegła do domu i wyszlochała, że nie może zajmować się krowami, bo przyjechała z Warszawy i nigdy w życiu nie była na wsi.
Maryna spojrzała na nią ostro:
- Dobrze więc! Do prosiąt! Oporządzić trzeba! Karmy dać! To chyba potrafisz?!
Poszły zatem do chlewika. W środku przebywało około dziesięciu świń. Justyna rozejrzała się, po czym drzwi nagle zatrzasnęły się za nią i została sama. Wzrokiem odnalazła worek z karmą i wsypała ja do koryta. Dziesięć świń żarłocznie rzuciło się do koryta.
Nagle Justyna poczuła ostrożne nadgryzienie w łydkę. Za nią stał wielki prosiak, najwyraźniej przywódca stada.
Chrumknął głośno i naraz wszystkie świnie znieruchomiały, wpatrując się Justynie prosto w oczy.
Drugie ugryzienie było tak silne, że wyrwało kawałek mięsa z łydki Justyny. Nastąpił jeszcze jeden chrumk i nagle wszystkie świnie rzuciły się w kierunku Justyny, gryząc ją gdzie popadnie. Odgryzły jej nogę, obie dłonie, a najodważniejsza nawet nos. Rozlegały się łagodne pochrumkiwania, wyraźnie oznaczające zadowolenie świnek. Justyna wrzeszczała z całej siły, ale nikt nie nadchodził. Ostatkiem sił powlokła się do drzwi i spróbowała sięgnąć do klamki, no ale przecież nie miała już żadnej dłoni...
Zalana krwią Justyna poddała się, szlochając otworem gębowym, bowiem jej wargi również zostały już zjedzone. Wciąż czuła kolejne ugryzienia i odgłosy rozrywanej skóry, aż wreszcie wszystko zniknęło w czarnej mgle...
Gospodyni i gospodarz weszli do chlewika dwie godziny później. Objedzony całkowicie z mięsa szkielet Justyny leżał przy drzwiach.
- Znowu kolejna miastowa mądralińska - z chichotem powiedziała gospodyni.
- No... - mruknął gospodarz.
- Wrzuć ją do studni, tam gdzie wszystkie poprzednie. Studnia głęboka, ukryje i tę wywłokę co to myśli że mądrzejsza od wioskowych.
Pozbywszy się ciała, gospodarze zadowoleni wrócili do domu.
- Dziękujemy Ci, Boże, za te dary, które na nas zsyłasz, i świnki znowu porządnie nakarmione...
Kolejna wiadomość o przyjeździe dwojga turystów nadeszła dwa tygodnie później. Świnki były już porządnie głodne...