JustPaste.it

Przed wyjazdem do Polski

Lata 1944-1946 na Kresach nie były sielanką i miłością blizniego swego...

Lata 1944-1946 na Kresach nie były sielanką i miłością blizniego swego...

 

Adamówce między górkami leżały,  pociski wybuchały na łąkach torfowych, a wielgachne leje zapełniały się wodą, tylko okoliczne wioski płonęły jak zapałki, bo strzechy słomiane,  słońce prażyło, zboże o żniwo wołało,  a od katiusz paliło się . Niemcom paliwa w czołgach i samochodach brakło,  wysadzały je, zabierali koniki chłopom i razem z kolaborantami odpierali śmiertelne ataki. Burzyli wszystko,  ziemię spaloną i poległych w okopach zastawiali i wiali na zachód. Pogorzelcy z tobołkami do nas przyszli, poratujcie błagali. Zostańcie u nas,  pojedziemy do Polski, odpowiedziała mama.

Zbliżała się wiosna, orka, bronowanie i sianie, a ziarna co kot napłakał,zimę w żarnach na mąkę poszło. Jedż do siostry ojca po zboże, prosiła mama,  bo z głodu pomrzemy. Podroż po zawianej polnej drodze wlekła się, sybiraczka na wyczucie ciągnęła sanie do chutoru,  za brzozowym laskiem dopiero wieczorem ujrzałem światełko  w oknie. Zapukałem, kto tam, usłyszałem znajomy głos stryjecznej siostry ojca. To ja, po zboże przyjechałem.

O bozia ty mój, taki zmarznięty, kobyłka oszroniona lodem - lamentowała prowadząc do izby. Na stole mrugała lampka bez szkła. Dzieci zerkały na mnie z pieca,  w siermiędze, łapciach i czapce uszatce wyglądałem jak zjawa nocna. Mąż przestał pisać, może zginął na froncie  żaliła się podając kromkę chleba. Dobrze, że  ojce twój nabrał Niemcom zboża z majątku, nie pomrzemy z głodu, a nie mów , że go mamy, enkawudziści zabiorą – ostrzegała. Worków   w  słomie  szpikulce ich    nie sięgały, zabrali tylko  słoninę, żołnierzom w okopach to damy , rabowali w kazdej chałupie-  psubraty-przeklinała.

Skoro świt obudziła,  jechać trzeba, bo sąsiedzi  zobaczą. Na workach zakrytych  derką  poganiałem sybiraczkę wio, wio,  pod płozami skrzypiał śnieg , wschodziło słonko,  zaiskrzył się śnieg i pod płozami głośniej skrzypiał, biegła parskając, a para buchała jej z nozdrzy.

Za pazuchą miałem obrzynka i pięć naboi, w Hrewlaniach  starszemu koledze oddałem,z  bratem  zamiarował iść do akowców,  mścić śmierć ojca,  oddział majora Lubaszki tam  jeszcze  grasował, nie pozwalał zakładać kołchozów.

Kiedy dojeżdżałem do drugiej wioski,   pękły wiązadła i chomąto się rozpięło, kobyłka tupała w miejscu, a sanie cofały się  do tylu. Jak   dojść do pierwszej chałupy skoro  po śniegu  po  pas dojdę - trwożnie się martwiłem. Brnąłem w puszystej bieli i wolałem pomóżcie, pomóżcie, ale tylko wiatr zawodził i śnieg w oczy sypał. Na szczęście zauważył to jakiś starowinka i z dużym pieskiem ku mnie zbliżał.  A dokąd ty się tak wybrałaś, becząc odpowiedziałem, że do Adamowicz wiozę zboże, pogorzelcy z głodu przymierają, a siać na chleb też trzeba. Ochoczo naprawił chomąto, kobyłka ruszyła z kopyta,  a kiedy dowiozła sanie do jego chałupy zabrał worek żyta.

My też chcemy jeść,  syna nam ubili nad Wisłą,  jedz do domu z bogiem, jak wojna się skończy oddam  - powiedział,  przywiozłem jęczmień i owies, a kiedy wiosna nadeszła zostało, co kot napłakał, mało nawet na hektar-martwiła się mama. Rozsiałem garściami te ziarenka, jak ojciec kiedyś. Nie wiem jakie urosło,  bo wkrótce pociągiem jechaliśmy do drugiej ojczyzny.

Osiem hektarów ziemi naszej leży tam odłogiem od wielu lat,  wiatr nad nią hasa, a dać złamanego grosza rekompensaty za nią nie chcą,  żądają dokumentów, że  była naszą przed wojną.  Jak to udowodnić, ?

 

 

Razu pewnego wracając konno z pola w stogu siana ujrzałem fikające nogi i usłyszałem sapanie, a kiedy obejrzałem się to poznałem. Mieszkała na skraju wsi samotnie, a mąż na froncie był, obok niej stał z bliznami na twarzy rosły, kudłaty facet i zapinał spodnie. Wio, wio, kobyłka truchcikiem poniosła mnie przed siebie. Na spotkanie wybiega Aldona, opowiedziałem co widziałem,  ona to wypaplała,  a jej macocha doniosła, gdzie trzeba. Obławę na obcego zrobili, chałupę jej do góry nogami przewrócili, bagnetami pruli słomę w stodołach, jak wtedy gdy mego ojca szukali.

Gdzie go macie, krzyczeli wymachując bronią. Ale z niczym odjechali. Macochę omijali jak zarazę we wsi, pamiętali jej donos na mnie, kiedy obora i łaciata do nieba w kawałkach poleciały od miny, co ją Aldona przyniosła do walki z enkawudzistami.

W pierwszych dniach po wojnie,  na polach stygły rozbite armaty,  kręcili się niedobitki wermachtu, maruderzy. Udawali głuchych, niemych, na migi pokazywali chleb, wodę. Nocowali w stodołach, pod miedzą, w ziemiankach partyzanckich i okopach, a enkawudziści ich tropili jak psy zające. Jednym z nich był ten nieznajomy. Przygarnęła go, kiedy z pola wracała zagajnikiem. Leżał w kałuży zakrzepłej krwi obok pepeszki swojej, a muchy nad nim brzęczały, ledwie zipał, a tylko spozierał na nią, opowiadała później po cichu mamie.

Służył w karnym batalionie, z lagrów na pierwszą linie frontu trafił,  jak przeżyjesz to wolnym będziesz - mówili i gnali na okopy wroga. Wychuchała go,  nie chciał wracać na front, a kiedy zawiadomili, że mąż zginął śmiercią bohatera związku radzieckiego na ziemi niemieckiej, zatrzymała kudłatego. Robotny i silny był, zamiast konia sochę ciągnął, a ona trzymała drążki,  tak nocą sadzili ziemniaki i owies siali. A kiedy pytali kto tak ładnie zagon uprawił, odpowiadała, że krewny z Głębokiego pracował jak księżyc świecił a gdy jak kur zapiał do dom wracał.

W nocy poszli do cerkwi ślub zrobić, a tu nagle obława wielka na dezerterów, kolaborantów była, okrążyli świątynię, wywlekli od ołtarza,  do samochodu wrzucili, gdzie inni pobici związani leżeli. Wracała z płaczem, a za nią szedł enkawudzista, na miedzy zgwałcił, a potem w domu rewizję robił i znów na łóżko przewrócił, a ona krzyczała, że wieś się obudziła, kobiety wybiegły na ulicę, to strzelać zaczął, a ona uciekła do stodoły. Z brzuchem chodziła coraz większym smutna i nikt nie wie,  czyje dziecko urodziła męża czy kudłatego, czy też nie. Rożne dzieje po wojnie były, oj były.

Pamiętam, jak do izby wszedł żołnierz z gwiazdką na czapce,  do Omska wracam, wojna dla mnie się skończyła powiedział pokazując rękę urwaną po łokieć. Dajcie jeść. Siorbał zupkę z pokrzywy, sami z pogorzelcami przymieraliśmy z głodu, kury przestały jajka nieść, a krowa nie miała mleka. Wstał od stołu,  spojrzał na Matkę Boską Ostrobramską na ścianie, uśmiechnął się i powiedział, „dziękuję wielkiemu Stalinowie za jadło w tym domu”. Poszedł polną ścieżką ku stacji kolejowej .To swołocz powiedziała mama i splunęła na ganek, a pogorzelec kuternoga dodał,  komsomolec, niechaj idzie z bogiem.

Przez wieś potem maszerowało stado niemieckich krów, ryczały, chude,  skora i kości, niektóre kulały i do ziemi wymiona im zwisały. Poganiający ich żołnierze klęli „faszystowskie kanalie”,  w kolczochach was nauczymy mleko dawać. Gnali ich tak z Prus do Rosji, na łąkach torfowych, gdzie bagna i topiele zrobili im postój, a na wsi szukali bimbru oferując za litr łaciatą, ale bida, ziarna na gorzałę brakło,  same baby, bo dziadek dawno ze starości kipnął, a pogorzelec kuternoga chory był,  tylko ja będąc dziewięcioletnim mężczyzną  tam królowałem.

Mama bimber w gęsiorku pod grządką zakopała, dla naczelnika na łapówkę trzymała,  do Polski zezwolenie obiecał dać. Daj wódki na krowę - prosiła sąsiadka. Pomyślę - odrzekła mama. Skoro świt krowy popędzili do Głębokiego, a sąsiadka przybiegła z nowiną,  dwie krowy mamy bez gorzały, w torfowisku ugrzęzły. Z podkasanymi spódnicami tam biegły baby,  zanurzały się w trzęsawisku, a krowy tonęły, jednej tylko głowa nad topielą dyndała, żałośnie ryczała, a druga w błocie,  bąbelki nad nią się unosiły i zanurzała się, brzuch się chował, a baby nie miały siły ją wyciągnąć. Kosą pociąć, mięso będzie,  jedna krzyknęła i pobiegła do zagrody, ale nim wróciła z kosą rogi wystawały i tej.

 Umorusane poszły do jeziora,  tatarakiem się wycierały, a kiecki suszyły na kamieniach,  kosę zanieś pod strzechę, powiedziała mnie mama.

Z Aldoną patrzyliśmy jak tyłkami w wodzie plaskały,  a między udami łasiczki połyskiwały jak małe futerkowe czapeczki. Twojej mamy najładniejsza,  jeszcze takiej nie mam – mówiła Aldona, rozchylając uda,  tylko mały puszek, dotknij, dotknij prosiła, a potem list do ojca napiszesz.

Cala wieś wiedziała, że zginął, a ona prosiła tatusiu wróć,  macocha bije i głodzi. Pisałem, a ona płakała i szeptała, tato mój żyje, żyje.

Konwojenci pędzili krowy, a partyzanci w parowie naskoczyli ich,  wszystkich zaszlachtowali, kilka krów ubili na mięso, pozostałe rozproszyły się, a dwie łaciate na naszą torfową łąkę wróciły. Sąsiadka pierwsza ich ujrzała, ale boga zmartwychwstały z topieli obwieściła.

Mleko wieś biedna miała, aż znów obławę zrobili, szukali akowców, a krowy tylko zabrali, w parowie słupek z czerwoną gwiazdą postawili i tabliczkę do niego przybili ”Polegli w walce z polskimi faszystami”

Wiosna oczekiwana z utęsknieniem nadeszła, zaszczebiotały ptaszki pod strzecha,  kwiecie na torfowiskach zaiskrzyło barwami, że dech zapierał. Aldona grała na bałałajce i prosiła do Polski zabierz, żoną twoją zostanę, nie chcę z macochą żyć. Berlin zdobyto, koniec wojny powiedział naczelnik,  podskubując mamę,  różą pachniesz, aż szkoda takiej zezwolenie na wyjazd dawać. Koniec wojny babom radość w oczach zapalił, czekali na powrót najbliższych i ukochanych. Pierwsza wróciła Weronka, chuda jak szczapa, u Niemca krowy doiła, w oborze spala z druga taką i ukraińskim fornalem.

W tobołku przywiozła, zegarki, broszki i paciorki,  żołnierze jej dawali jej to w pociągu, aż do Głębokiego z nimi jechała. Potem wrócił bez oka mąż tej co łaciatą za wódkę chciała kupić i powiedział, że pozostali pojechali na front wschodni japońców bić, tylko list dał Krystynie od męża, co mieszkała obok torfowiska.

Przyszła do nas i poprosiła bym przeczytał, analfabetka, jak moja mama była. Pomazana kartka jakby krwią pisana, koślawe literki urywane słowa pożegnalne tworzyły. Smutne zdania. umieram w szpitalu polowym nad Odrą,  pisał, a potem znów plamki z cieniem literek, tylko końcowe zdania wyraźne, w pole wyjdź pewnego ranka na snop żyta rączki złóż i ucałuj jak kochanka, ja żyć będę w kłosach zbóż. Ryczała w nieb głosy, a mama ocierała jej łzy chusteczką i prosiła nie płacz kochana  i sama też ryczała. A tego bez oka potem zabrali w nocy i wywieźli na sybir, za okupacji niemieckiej był sołtysem, uznali za wroga władzy sowieckiej. Tak rozpoczęła się pierwsza czystka stalinowska, podejrzanych mimo zasług wywożono, likwidowano. Czekaliśmy  niecierpliwie  na  wizę do Polski , nad nami  wisiała groźba Syberii