JustPaste.it

Sok z baobabu

I kto by przypuszczał, że kornwalijska peregrynacja taką plamą się zakończy a sok z baobabu będzie już na zawsze kojarzył mi się z krainą Króla Artura?

I kto by przypuszczał, że kornwalijska peregrynacja taką plamą się zakończy a sok z baobabu będzie już na zawsze kojarzył mi się z krainą Króla Artura?

 

No i... No i w przeddzień wyjazdu z Kornwalii, za ostatnie, wysupłane i niemałe pieniądze, z zachwytem, podziwialiśmy Eden Project. Miejsce absolutnie niezwykłe, o którym, za niedługo, napiszę więcej.

Rzecz cała to, przykryte stalowo-pleksiglasowymi kopułami, “biomy” z klimatem i roślinnością równikową i podzwrotnikową. Samowystarczalne energetycznie gdyż cały kompleks jest zasilany, w przemyślny sposób, energią geotermalną. Ale dziś nie o tym...

I, gdyśmy w “ochach” i “achach”, wieczorem, na kampingu wspominali te cudowności, nagle, jasny piorun strzelił i zachwycającą atmosferę szlag nagły trafił. Ze zdecydowanym naciskiem na “nagły”.

Tak nagły, że doszło do katastrofy. Okropnie nieprzyjemnej.  Dopadło to nieszczęście nas wszystkich, czym się i sprawiedliwość kosmiczna wyraża i, dzięki czemu, cierpieć jest zdecydowanie lżej a nawet przyjemniej, w czym się ludzka małość przejawia...

Jedną z atrakcji Projektu jest możliwość zjedzenia i napicia się czegoś, co, na codzień, jedzą i piją np. mieszkańcy dorzecza Orinoko czy innej Amazonki, Konga lub Nilu. Ponieważ nie za bardzo miałem ochotę na mrówki ani np. cudownej urody larwy pod korą drzew tropikalnych mieszkające, zdecydowałem się spróbować soku z baobabu. No przepychota! Zimny, kwaśno-słodkawo-cierpki z odrobiną goryczki i nieokreślonym ale pięknym zapachem. A ponieważ lubię dzielić się własnym szczęściem, cała rodzinka chlapnęła po szklaneczce, gustem moim i wyrafinowanym smakiem się zachwycając. Co ego moje rozkosznie połechtało...

A jeśli się już wie, że sok ten jest autentycznym płynem przez baobab produkowanym, bez żadnych dodatków, przypraw, wzmacniaczy smaku i zapachu to arcymistrzostwo napitkowe przyrody powala. Jak to tak? Bez przepisu, książek kucharskich, szkoleń rozlicznych i nauk? Ano tak!

Niestety. Miłe złego początki. Bo nikt nas nie poinformował a ja, przyznam, nie przewidziałem, że ta ambrozja jest (niestety) “niekompatybilna” z florą przewodu pokarmowego białego Europejczyka! I, prawdopodobnie, z wszystkim innym też nie!

O przewspaniała klozetowa muszlo! O papierze “do twarzy” mięciutki! O spłuczko wielce wydajna! Bądźcie pochwalone!

Wybaczcie. Dźwięki i zapachy, które mękom naszym towarzyszyły, waszej pozostawiam wyobraźni... I widok pięciu osób od namiotu do WC, kilka godzin biegających. I jaja, które całemu kampingowi żeśmy uczynili. I salwy śmiechu przewrednego, pośród cierpień naszych niewysłowionych wybuchające. Ach!

I kto by przypuszczał, że kornwalijska peregrynacja taką plamą się zakończy a sok z baobabu będzie już na zawsze kojarzył mi się z krainą Króla Artura?

Któremu napitek ten polecam. Jak i rycerzom jego...