JustPaste.it

Obiecanki cacanki.

Nie dziwcie się, że od pewnego czasu słowo "literat" brzmi dla mnie jak obelga.

Nie dziwcie się, że od pewnego czasu słowo "literat" brzmi dla mnie jak obelga.

 

Obiecanki  cacanki

Obiecywałem sobie, a przez siebie i wam, że zacznę tu pisać inaczej. Jak? A nie mam pojęcia! No, inaczej. Biegało mi już po głowie, żeby tak bardziej bezpośrednio, „pa duszam” – jak mówią sąsiedzi. Bo właśnie tak wywnętrzają się inni. Przynajmniej na bardzo prawdopodobny pozór. W każdym razie taki, na który łatwo można byle kogo nabrać. Chodzi o różne sentymenta, miłość bliźniego swego i cudzego, infantylia o koteczkach, pieskach, w końcu baranach też. A ja miałem pewien knif, żeby się zbytnio nie narażać.

Sam ten knif był nieco narażonym, co prawda. Bo wpierw należało zdecydować, o czym właściwie mam pisać. Tak mnie wyćwiczono, by najpierw choćby z grubsza określić, o czym i co się chce napisać. To nic, że wielu piszących zupełnie tę zasadę lekceważy. Piszą byle co o byle czym. Gorzej, że często sami nie mają pojęcia, o czym piszą i co piszą. Liczy się sam fakt, że piszą. Wiele rzeczy z tego wynika. No bo jeśli piszą, to są piszącymi. Jeśli piszącymi, to są literatami. Jeśli są literatami, należy im się legitymacja. Jeśli legitymacja, no to… Dośpiewajcie sami.

2b67a93e04f01e1b5d7cf1e0a6014b64.jpg

Nie dziwcie się, że od pewnego czasu słowo „literat” brzmi dla mnie jak obelga. Po prostu, od małego ćwiczono mnie inaczej. Ostatnio zastanawiam się, czy „związek literatów” to coś innego, niż „związek pisarzy”. W każdym razie sam też mam taką podejrzaną legitymację. Tym bardziej podejrzaną, że to kolega, w ramach nepotyzmu oczywiście, wciągnął mnie na członka i tę legitymację dał. Święta Panienka niechaj mu wybaczy, ja nie muszę. No bo to kolega.

Wracając do tego, o czym by tu pisać. Rzecz jasna, istnieją tematy, których unikam jak ognia. Na przykład, polityka. Piszę o niej, gdy już naprawdę muszę. Gdy nie da rady nie pisać. Wtedy, gdy polityka mnie dopadnie. To się zdarza o wiele częściej, niżbym sobie życzył. Tak już jest, że gdy polityka kogoś dopada, zawsze tego kogoś jasna cholera bierze. Pytanie za 100 punktów brzmi: czy to sprawa polityki, czy raczej polityków.

No, o tym pytaniu to z dziesięć felietonów można by napisać.

To samo dotyczy religii. Polityka i religia to są dwa najbardziej korzystne tematy. Można tu naprawdę pisać byle co i nigdy nie będzie to głupie. Znaczy, może nawet być głupie, ale tego nikt głośno nie powie. Czyli, są to także dwa najbardziej bezpieczne tematy. Poza tym, w tych dwóch tematach najłatwiej można karierę zrobić. Ani mądrością, ani sensem w ogóle się nie przejmując.

Jasna rzecz, dotyczy to polityków i religiantów.

764de712b001519a92aa5ae1196ce125.jpg

Co do ludzi postronnych, takich jak ja, wszystko się komplikuje. Czasami nawet niezmiernie. Szczególnie w kwestii religii. Poruszyć taką kwestię, to może być ogromne ryzyko. Osobliwie dla nerwów.

Rozmowa z religiantem o religii to coś gorszego nawet, niżeli z ślepym rozmowa o kolorach. Bo ślepy o kolorach to nawet trochę słucha, chce się o nich czegoś dowiedzieć. A religiant o religii od razu wszystko wie i niczego nie musi wysłuchiwać. On chce wyłącznie mówić. Nawet wtedy, gdy o samej religii nie ma zielonego pojęcia, ani teologiem nie jest, ani tym bardziej historykiem. Dlatego wspomniałem o nerwach.

Tak więc, polityka i religia odpadają w przebiegach. Można by stwierdzić, że właśnie z powodu nerwów. Bardzo o nerwy dbam.

Prawdę pisząc, jakby tak o ścisłość szło, to u nas w ogóle nie ma o czym pisać. Mówić tak, mówić u nas jest zawsze o czym, zwłaszcza przy piwie. Tym bardziej, że mówionego nigdy się potem nie pamięta. Na szczęście. O ścisłość pisanego też nigdy nie chodzi. Też na szczęście. Stąd wniosek, że pieniędzy to nam często brakuje, choćby na to piwo, ale szczęścia nie brakuje. Zresztą pieniądze szczęścia nie dają, co każdemu wiadomo, choć nikt w to nie wierzy.

A ludzie w co wierzą? No, różnie. Są tacy ryzykanci, którzy wierzą nawet w Tuska albo Kaczyńskiego, chociaż obaj tysiące razy zrobili nas w bambuko. Tacy nawet bywają, którzy wierzą w toto-lotka. W UFO. W UFO bardzo łatwo się wierzy. Łatwiej, niż w reklamę banku PKO. W prawo, albo w sprawiedliwość, bo w oba razem broń Boże. Choć to wydaje się szczytem komizmu, ale znam takich, którzy wierzą własnej żonie. Naprawdę. W ogóle ludzie wierzą przeważnie w to, na co nie ma żadnych dowodów. Jeśli zaś są dowody, to one są wprost przeciwne. Ale coś takiego nikomu jakoś nie przeszkadza wierzyć. Zdumiewające.

Ile o tym wierzeniu można by felietonów napisać, aż zniechęcenie ogarnia najbardziej chętnych ludzi. Wyjąwszy, rzecz jasna, dziennikarzy. No bo dziennikarze, o czym by nie napisali, natychmiast zapominają. Ostrzegam, że tego nie można przytaczać jako dowodu głupoty – raczej wprost przeciwnie. Chodzi bowiem o pieniądze. Tam, gdzie o nie chodzi, żadnej głupoty być nie może. Nawet dzieci są tego całkiem pewne.

Sprawa jest doskonale równoległa. Dziennikarze zapominają o tym, co pisują – my zapominamy o tym, co czytamy. Tym sposobem osiągamy równowagę. Mentalną, duchową, i jaką tam jeszcze.

618dc013e5c8ae97a1c1285ec46db799.jpg

 Pewnie myślicie, że to wszystko nie ma żadnego związku z polityką i religią. Tymczasem właśnie to jest czystą polityką i jeszcze bardziej czystą religią. Religia to przecież wiara, wiara to religia. Po prostu wymiennie. Zaś w polityce wiara ma dodatkową wagę, też wymienną, ale na życie. Ludzie, którzy politykom nie wierzą, zwykle strzelają do nich. Co zresztą widać w Afryce i na tak zwanym Bliskim dalekim Wschodzie. Nawet armat w tym celu używają, kałachów to już nie wspominając.

A co u nas? Nas to różne kryzysy dotykają, ale kryzys wiary to jakoś nie, nie dotyka. Ani w polityków, ani w religię, choć kilku dziennikarzy twierdzi zupełnie inaczej. Oni dokładnie wiedzą, za ile tak twierdzą.

Rzecz rypnie się po wyborach. Z góry przecież wiadomo, kto pomimo bambuka dostanie najwięcej głosów.

 

07bf997fc726efcd0d3302bd6265b7f4.jpg