JustPaste.it

Dwie strony

jawa, czy sen? euforia, czy depresja? życie idealne, czy parszywa egzystencja?

jawa, czy sen? euforia, czy depresja? życie idealne, czy parszywa egzystencja?

 

Uwielbiam to uczucie, które przeszywa moją pierś, kiedy leżysz obok nagi. Wtedy wiem, że każdy Twój ruch jest instynktowny, naturalny. Kiedy tak leżysz wtulony w moje włosy ogarnięty snem o świcie czuję, że niczego więcej nie potrzebuję do życia. Ogarnia mnie błogość tak lekka, iż wydawałoby się, że jestem zawieszona gdzieś w przestrzeni. Gdzieś między ziemią a niebem. Zdaje mi się wtedy, że mogę oddychać tylko Tobą, czerpać soki z głębi Twoich źrenic, żywić się każdym Twym skinieniem. Widząc Ciebie niewinnie śpiącego tuż obok, wiem, że tak właśnie odczuwa się pełnię szczęścia.

Nie mogę zamknąć powiek, chcę się w Ciebie wpatrywać nieustannie. Nie spuszczę wzroku, za bardzo się boję, że Cię stracę. Boję się, że, gdy tylko się odwrócę znikniesz niepostrzeżenie 

i okaże się, iż nikt Cię nigdy nie znał, nie widział, a ja tylko uroiłam sobie tę wyniosłą historię miłosną. Jak bredzenie schizofreniczki. Cały czas, każdego dnia o świcie, kiedy tak leżysz obok i przewracasz się na drugą stronę ten strach odradza się we mnie na nowo. I wydaje się być tak realny, że muszę pogładzić Cię po ramieniu, żeby poczuć delikatną tektonikę Twojej skóry. Abym mogła wchłonąć Twój zapach z atłasowej pościeli, Twą bliskość na wyciągnięcie ręki. Często gładzę Cię po włosach , kiedy śpisz. Pewnie pomyślisz, że to głupie, jednak wyglądasz wtedy tak hipnotyzująco, że mogłabym tulić Cię w ramionach, jak małe dziecko.

Znowu 81f96d929e5aa2d8a78d16e59cefdbf8.jpgboję się, że to sen. Zamykam na chwilę jedno oko… Jesteś. Drugie… Jesteś. Motyle w moim brzuchu znowu dają o sobie znać. Niewiadomo dlaczego mój organizm bez żadnego konkretnego powodu produkuje tyle adrenaliny. Sama Twoja obecność pobudza każdą część mego ciała, każdy jego skrawek.

Przewracasz się na drugi bok. Nasze nogi tak zwyczajnie, naturalnie leżą teraz obok siebie i stykają się stopami. Tak po prostu, jednak dreszcz, który mnie przeszywa jest na tyle silny, że po raz kolejny całe moje ciało spowite zostało gęsią skórką. To dziwne, a zarazem urocze, że cały czas od tylu lat reaguję tak samo.

Ocierając delikatnie Twoją łydkę pieszczę koniuszkami palców tors. Nie czekając długo zauważam, jak czerpiesz większy haust powietrza i powoli unosisz powieki.  Kiedy tylko otwierasz oczy i widzisz mnie przed sobą – uśmiechasz się i mówisz:

-Dzień dobry kochanie. - Przeciągasz się jeszcze, jak kot na słońcu, podnosisz i siadasz na krawędzi łóżka. Twoje głębokie piwne oczy wpatrują się we mnie. Czuję Twój wzrok na twarzy, włosach, dekolcie przykrytym błękitną pościelą. Wiem, że Tobie też po głowie kołacze się tysiące myśli. Całujesz mnie w czoło i idziesz nagi do łazienki. Nie potrafię przestać się uśmiechać. Świadomość Twojej osoby tak blisko mnie dodaje niesamowitej siły. Energicznie ocieram dłońmi twarz i śmieję się sama do siebie. Z dnia na dzień jestem coraz szczęśliwsza.  

                 Wchodzisz do kuchni. Elegancki, jak zawsze. Po całym pomieszczeniu rozeszła się woń Twoich perfum. Uwielbiam, kiedy dom przechodzi Twoim zapachem. Stawiasz teczkę na krzesło, ja podaję Ci w kubku Twoją ulubioną słodką kawę, a Ty bez słowa mnie całujesz. Zrobiłam Ci nawet kanapki do pracy. Takie, jak lubisz. Z sałatą i szynką. Wypijasz pierwszy łyk i z odprężeniem zamykasz oczy. Słyszę, jak powoli przełykasz napój, a on przelewa się przez Twoje gardło. Kiedy tylko otwierasz powieki widzę błysk w oku.

-Jesteś piękna, wiesz? -Zostawiasz kubek na stoliku, jakby w ogóle nie obchodziło Cię to, iż za chwilę wychodzisz do pracy, potrzebujesz dużej dawki kofeiny, a napój stygnie. Podchodzisz do mnie i gładzisz po policzku. Odgarniasz moje włosy, a ja kurczowo trzymając się parapetu jeszcze bardziej się w niego wbijam, przesuwając przy tym wszystkie stojące tam doniczki. Jednym swoim gestem potrafisz sprawić, że cała drżę i chcę więcej. Odpływam gdzieś w nierealny świat i pragnę tylko Twej postaci. Z Twojej twarzy znika uśmiech, jest poważna, skupiona, jakby ta chwila była najważniejszym momentem w naszym życiu. Delikatnie wpijasz się w moje usta. Czuję na wargach słodki smak kawy. Kolejny raz nogi mam, jak z waty, jest tak błogo, intymnie. Moje dłonie wędrują gdzieś między pasmami Twoich włosów, a Ty z przejęciem pieścisz moje plecy.

Kiedy uwalniasz mnie z rozkosznego uścisku, oboje się uśmiechamy, a Ty podszczypujesz mnie w pośladek i z czułością żartobliwie mówisz:

-Zadzwonię maleńka. - Uwielbiam Twoje poczucie humoru i ten dołeczek nad prawym koniuszkiem ust. Jest niesamowicie rozkoszny i uroczy. Nigdy nie potrafię sobie odmówić pogłaskania go. Przez śmiech słyszę dźwięk zatrzaskujących się drzwi. Na stoliku został prawie pełny kubek ze stygnącą kawą i przygotowane przeze mnie kanapki. Szybko je chwytam i w samym szlafroku wybiegam na klatkę schodową.

– Śniadanie! – Krzyczę na całe gardło. Ty czekając na windę odwracasz wzrok, z uśmiechem podchodzisz do mnie.

-Jesteś aniołem. -Całujesz mnie w nos i udając zdegustowanego i zazdrosnego zakrywasz rozpięty nieco szlafrok.

                Dzięki Tobie mam zapas energii na cały dzień. Mogę nawet harować, jak wół, nic nie zetrze mi uśmiechu z twarzy. Każdego dnia ludzie pytają czy, coś się stało i jak to możliwe, że nie opuszcza mnie pozytywny nastrój. Odpowiadam po prostu, że jestem szczęśliwa. Jestem zakochana. Od wielu lat jestem szczęśliwie zakochana. Mówią, że swoim optymizmem rozpromieniam wszystko wokół. Nie… To tylko złudzenie. To Ty rozpromieniasz swoją obecnością moje życie! To dzięki Tobie wszystko przybrało ostrzejszy wymiar, barwy są bardziej nasycone, soczyste. Każdy zapach, dźwięk jest teraz wyraźniejszy. To dzięki Tobie mogę funkcjonować, oddychać. Wiem, że nie muszę martwić się o kolejny dzień. Ty jesteś tą podporą, dzięki której łatwiej iść przez życie. Jesteś spełnieniem marzeń i pewnością, że jutrzejszy dzień będzie jeszcze lepszy.

                Twój telefon odrywa mnie od pracy. Na chwilę porzucam projekty, zsuwam je na bok i wciskam zieloną słuchawkę. Twój niski głos przelewa się, jak ambrozja przez moje uszy, nozdrza i powieki. Zagnieżdża się na krawędzi przysadki i zakleszcza, jak pasożyt. Tętni w mojej głowie w rytmie pulsu, jak krew w żyłach. Opowiadasz, jak tęsknisz i nie możesz usiedzieć w gabinecie. Jak chcesz mnie porwać na randkę do teatru i nie mam prawa odmówić. Uśmiech utrzymuje się na mojej twarzy przez kolejne godziny. Wysyłam Ci krótką wiadomość. PRZEZ CIEBIE NIE MOGĘ SIĘ NA NICZYM SKUPIĆ. Jednak dzięki temu wszystko przychodzi łatwo, bez większych problemów.

                Po godzinie 15 wychodzę. Momentalnie zapominam o sprawach związanych z pracą, gdy tuż przed drzwiami widzę Twoją uśmiechniętą twarz. Jesteś rozpromieniony, jak zwykle. 

-Wyrwałem się szybciej  – Mówisz i wręczając mi żółtego tulipana – całujesz. W tej chwili tylko tego było mi trzeba.

                Przy Tobie nawet tak banalna czynność, jak krojenie warzyw na sałatkę jest czymś niezwykłym, niepowtarzalnym. Przyprawia moje życie o żart, niewymowną radość. Każda chwila z Tobą to szczypta humoru. Przygotowywanie obiadu, jak i każdego innego posiłku jest tylko i wyłącznie przyjemnością. Przy Tobie nie czuję nawet zmęczenia. Zawsze na wstępie pomyślisz o mnie, robisz odprężający masaż, bierzesz w ręce, tulisz do swej piersi, przykrywasz ramieniem, gdzie tak bezpiecznie. Kiedy ja biorę odświeżający prysznic i stroję się dla Ciebie, Ty szykujesz coś w sypialni i sprzątasz po obiedzie. Gładzę delikatnie moje ciało balsamami, zakładam Twoją ulubioną bieliznę, pończochy i czerwoną sukienkę, którą tak lubisz. Układam każdy lok z niesamowitą precyzją. Moje dłonie pracują szybko i sprawnie, dokładnie wpinam we włosy czarną różę, maluję usta kaszmirową szminką. Są teraz jeszcze bardziej pełne i wyraziste. Ociekają namiętnością. Zakładam wysokie, czarne szpilki i spryskuję się perfumami. Trochę na szyję, choć zawsze potem narzekasz, że jest gorzka, między piersi. Stresuję się, jak przed pierwszą randką. Tak bardzo chcę Ci się spodobać. Chcę Cię olśnić, powalić na kolana. Wychodzę, a Ty czekasz w korytarzu i wpatrujesz się we mnie bez słowa. Trzymasz mój płaszcz, a ja dziękuję Ci uśmiechem i wsuwam się w niego powoli smyrając Cię po twarzy puszczonym swobodnie lokiem. Zaciągasz do płuc woń mego szamponu, jak najlepszy tytoń i ściskasz mnie czule w talii.

                Kocham trzymać Cię za rękę, kiedy idziemy ulicą. Kocham Twoją bliskość, silne ramię przy moim boku.  Wiem, że to brzmi prymitywnie, ale czuję wtedy, iż jesteś tylko mój i żadna kobieta mi Ciebie nie odbierze.

W drodze powrotnej kupujesz mi na zamykanym już stoisku słonecznika. Chwytasz mnie w ręce i kręcisz dookoła, jak małą dziewczynkę. Szepczesz  do ucha, jak bardzo kochasz. Od tej karuzeli, a może raczej od miłości zawieszonej w powietrzu i nadmiaru wrażeń, kręci mi się w głowie, a wkoło wirują małe światełka starówki.  Czuję, jak Twoje paznokcie przesuwają się po krągłościach sukienki, wbijają się w biodra, głaszczą po łopatkach. Twoje oczy błyszczą blaskiem miasta, śmieją się. Cały świat przesuwa mi się przed oczami. Nie ma nic. Tylko Ty trzymający mnie w ramionach.

Uwielbiam z Tobą rozmawiać, godziny płyną wtedy bez opamiętania. Choć w tylu sprawach mamy odmienne zdania to z nikim nigdy nie potrafiłam tak wymieniać myśli. Jesteś dla mnie niezwykle interesujący, intrygujący, jak nikt wcześniej. Codziennie pragnę odkrywać Cię od nowa.

Już w drodze do domu zaczepiasz mnie i podszczypujesz. Czasem zachowujesz się, jak słodki urwis. Uwielbiam, kiedy tak swobodnie się ze sobą czujemy. Przebywanie z Tobą to cudowna zabawa i odprężenie, znowu mogę poczuć się bezproblemowo.  Dzięki temu mam ochotę najzwyczajniej w świecie się na Ciebie rzucić i zrywać czym prędzej każdą warstwę ubrań. Mam niesamowitą, nieposkromioną chęć rozerwania tego wszystkiego na strzępy, byle tylko poczuć zapach Twojej skóry, jej tektonikę pod moimi palcami, przyspieszone bicie serca, wrzący od emocji puls. Przestaję nad sobą panować, zbyt mocno na mnie działasz. Na każdy zmysł, każdą cząstkę mego ciała.

Pospiesznie wbiegamy do windy. Zrzucam z siebie płaszcz, rozpinam Ci koszulę i już moje dłonie wędrują po Twoim nagim torsie. Opuszkami palców gładzę powieki i wargi, które już w następnej chwili obcałowują całą moją szyję i dekolt skąpane w kroplach potu. Łapczywie podwijasz mi sukienkę i unosisz mnie do góry, a ja oplatam nogami Twoje biodra. Przyparta do ściany wciskam pośladkiem przycisk STOP. Winda gwałtownie zatrzymuje się między piętrami. Namiętność unosi się w powietrzu i wypełnia całe ciasne pomieszczenie. Czuję na ramieniu Twój przyspieszony oddech, który skrapla się i zwilża mi skórę. Zatapiasz twarz w moich gęstych włosach, pieścisz biodra, talię, piersi. Chcesz więcej, wiem o tym. Też tego chcę. Zachłannie chłonę, jak gąbka każdy Twój ruch, wyłapuję każdy napinający się mięsień. Z nienasyceniem ściskam Twoje barki, pod palcami czuję zaczerwienioną skórę naciągniętą na wysunięte łopatki.

Pragnę Cię tak bardzo, że cały świat nie ma znaczenia, jest teraz zamglony i nierzeczywisty. Tak dobrze czuć Cię w sobie, czuć Twoją miłość, pożądanie, które są teraz wręcz namacalne. Każdy nasz ruch jest nieprzewidywany, impulsywny, energiczny i przepełniony uczuciem. Ta bliskość sprawia, iż nawet miejsce wydaje się być bardziej przystępne. W tej chwili nie ma to dla nas znaczenia. Oddaję Ci całą swą intymność, każdą cząstkę mego ciała. Uwielbiam Cię za tą spontaniczność.

                Kiedy oboje zaspokoiliśmy na chwile swoje żądze z głośnym rechotem, niczym pijani wpadamy do mieszkania. Tak, przy Tobie jestem pijana. Pijana powietrzem, miłością w nim zawieszoną.

Kiedy wchodzę do sypialni otulona ręcznikiem, wycierając mokre włosy Ty czekasz z winem i muzyką. Świece okalają blaskiem cały pokój, są z zamysłem rozstawione po kątach. Siedzisz na brzegu łóżka i wyciągasz do mnie rękę. Nie potrafię Ci się oprzeć, jesteś taki przystojny, że aż zapiera mi dech. Oddech utknął gdzieś w piersi. W półmroku naszej sypialni wyglądasz jeszcze bardziej kusząco. Twój zarost i iskrzące się w świetle świec oczy przyciągają mnie bez reszty. Tęczówki świdrują wszystkimi odcieniami brązu, a Twoja skóra układa się w nieskazitelną, miodową powłokę. Nie pozostawiam nic na później. Oddaję Ci całą siebie.

Chwytam Cię za rękę, siadam obok, upijam łyk wina z kryształowego kieliszka, którego mi podałeś i wpatruję się w Twoje oczy. Ich głębia jest fascynująca. Za każdym razem, kiedy tak na mnie patrzysz pogrążam się w niezwykłej przestrzeni. Czuję, że nic nie ma znaczenia, ten cały namacalny świat jest tylko iluzją, a my jesteśmy bytem, który trwa dzięki swojej miłości. Wtulam się w Twoje ramię, by móc poczuć przeszywający męski zapach. Jest tu bezpiecznie i ciepło. Mogłabym spędzić tu całą wieczność słuchając bicia Twego serca i głosu, który przedziera się nawet przez klatkę piersiową. Całuję Twoją szyję, rozpinam brunatny kołnierzyk koszuli. Od woni Twojej skóry i perfum, aż kręci mi się w głowie. Chcę Cię tulić do skończenia świata. Czas stanął dla mnie w miejscu, nic nie ma znaczenia, nie mogę oderwać się od Twojej piersi. Głaszczesz mnie po wilgotnych jeszcze włosach, jak małą dziewczynkę i szepczesz do ucha:

-Zawsze będę przy Tobie…. -Te słodkie słowa oplatają moje ciało niczym ciepły koc. Rozchodzą się tuż pod skórą i pulsują coraz silniej. Jesteś całym moim światem. Jego początkiem i końcem. Całą jego treścią. Gdyby Cię zabrakło, razem z Tobą zniknęłoby wszystko inne. Nie zostałoby mi nic. Tylko głucha pustka walająca się gdzieś po opustoszałej świadomości. Dlatego też każde takie zapewnienie z Twoich ust napawa mnie poczuciem bezpieczeństwa i siłą. Wiem, że czuwasz niczym Anioł Stróż.  

Jednym zgrabnym ruchem wyjmujesz z mojej dłoni kieliszek z brunatno czerwonym winem, stawiasz go na stoliku i sadzasz mnie sobie na kolanach. Czuję  się przy Tobie taka mała. Tak, jakby prawie nie było mnie widać zza Twoich silnych ramion. Kocham, kiedy tak chłonę każdy Twój oddech, a temperatura Twojego ciała odbija się na mojej skórze, jak promień porannego słońca. Kocham, kiedy jesteśmy tak blisko, że słyszę przyspieszone krążenie w Twoich żyłach. Przyprawia mnie to o dreszcz i zawrót głowy.

Delikatnie muskasz moje nagie ramię. Twoje pełne wargi wędrują po moim karku, dekolcie i szyi. Każdy fragment mego ciała pieszczony przez Twoje dłonie i usta drży, pogrąża się w uniesieniu, zapomnieniu, swoistej nirwanie. Kompletnie odrywam się od rzeczywistości, zatapiam w rozkoszy. Za każdym razem reaguję podobnie, a jednak całkiem inaczej. Każdy Twój dotyk jest dla mnie darem.

Mój szlafrok wędruje na podłogę obok łóżka. Czuję się bezwładna, bezsilna wobec pragnień, które nami targają. Poddaję im się zupełnie. Usilnie próbuję walczyć z guzikami Twojej koszuli, które uparcie się zacisnęły. Niechętnie przeciskają się przez otwory, jednak zawzięcie nie daję za wygraną. Twoje mięśnie drgają miarowo w rytmie naszych pieszczot, czuję, jak powietrze w pokoju zagęszcza się, zachodzi mgłą, aż ciężko oddychać. Każde tchnienie staje się coraz płytsze i głośniejsze. Namiętność unosi się nad pościelą, zawieszona tuż nad naszymi głowami świdruje złowierczo. Ach, każda minuta, sekunda z Tobą doprowadza moje ciało do wrzenia, pulsacji.

Otulona Twoimi pocałunkami zasypiam z uśmiechem na twarzy, a Ty nucisz cicho moją ulubioną piosenkę. Twój aksamitny głos kołysze się głęboko w moim umyśle, zatacza kręgi i odbija się od granic świadomości, jak cicha modlitwa od kościelnych murów. Zdążę tylko wyszeptać Ci do ucha, jak bardzo kocham. Każdego dnia coraz bardziej. I wycieńczona usypiam, jak małe dziecko na Twej piersi ukochany.

 

                Budzę się otulona po szyję gryzącą, nieprzyjemną w dotyku kołdrą. Odruchowo się drapię i z niesmakiem przeciągam. Obok leży wielki, zarośnięty facet w brudnym, śmierdzącym kiełbasą, wyciągniętym podkoszulku. Otwartymi ustami łapczywie chwyta powietrze. Odwracam wzrok. To nie jest widok, którym chciałabym się dłużej napawać. Czym prędzej wstaję, ubierając wielkie, błękitno-szare kapcie zerkam jeszcze z niepewnością, czy nie obudziłam szanownego małżonka.  Otwieram okno balkonowe, by przewietrzyć sypialnię. Siekierę można by powiesić. Spośród całej mieszanki nieciekawych, dusznych zapachów wyróżniam nieświeży oddech współmałżonka, a także dym papierosowy, który przetaczał się przez pokój od wieczora. Cóż, Pan śpiący tuż obok ma w zwyczaju palić w łóżku, bardzo często robiąc przy tym dziury w prześcieradle od spadającego popiołu. Jak najszybciej uciekam z tego jakże niemiłego pomieszczenia. Spazmy rozczarowania, nienawiści i obrzydzenia ciągną się za mną niczym ogon.

7e6bfccda0f133629511338f9c5df6c1.jpg

Siedzę przy kuchennym stole i rozmyślam nad moim życiem. Czuję się tak samotnie, jak nigdy. Każdego ranka trudno ogarnąć rozproszone myśli, jednak dziś szczególnie ciężko mi to przychodzi. Niezwykle opornie układam  wszystko w głowie i zmuszam się do oddychania. Wdech, wydech… Powieki bezwładnie opadają, tak jak i ręce, które bezsilnie leżą teraz na blacie. Bezmyślnie chwytając papierosa i zapalniczkę wychodzę na balkon.

Zanim usiądę pod szarą, balkonową ścianą zdążę jeszcze otulić się szlafrokiem. Poranek jest niezwykle zimny, wiatr przeszywa mnie, jak sztylet. Chłód przykleja mi się do twarzy i stóp. Rozlewa się po całej skórze, z coraz większą trudnością się poruszam. Jednym energicznym ruchem odpalam papierosa i zaciągam chemikalia aż do płuc. Zamykam przy tym z rozkoszą oczy co jest chyba złym pomysłem. Jakieś dziwne obrazy przemykają mi przez głowę. Rzeczywistość rozpływa się wraz z tytoniowym dymem, jednak świadomość coraz bardziej mi ciąży, umysł płata figle. Pospiesznie otwieram oczy. Rozglądam się wokół. Cisza. Wschodzi słońce nad smutnymi blokami, po ulicy przesuwa się kilka samotnych samochodów. Jestem tylko ja, moje pogmatwane myśli i ten dym unoszący się nad głową.

Słyszę… Tak, wstał. Nie zastanawiając się długo gaszę papierosa w doniczce z frezjami i wracam do rzeczywistości.

– Nie mogłaś nawet zrobić mi kawy, prawda?! –Wydaje mi się, że z ust faceta sączy się piana. Żarzą się ogniki w jego źrenicach, nawet mnie to nie przeraża. Patrzę tylko na niego z pogardą i podłączam czajnik. Bez słowa otwieram lodówkę i mechanicznie robię mu drugie śniadanie. Kiedy wychodzi z kuchni automatycznie robi się swobodniej, a mój oddech staje się nieco głębszy. Spoglądając na niego przez ramię rozważam, czy się śmiać, czy płakać. Wybieram obojętność. Rzucam kanapki na stół, zalewam kawę i wychodzę. Jakoś nie mam ochoty na czułe pożegnania. Wystarczy mi to, że jego nieświeży zapach zdążył rozejść się już po kątach. Fuuj. Chyba zrobię przewiew.

                Znowu całe biurko zawalone jakimiś papierami. Bez pasji kreślę coś na tekturze. Beznamiętnie zaznaczam i odmierzam. Kolejny raz czuję na sobie wzrok szefa. Nie wiem, czy patrzy mi się w dekolt, czy na ręce. Jedno i drugie mnie deprymuje. Po cholerę się tu kręci?! Krótkie, ulotnie rzucone zdanie z koleżanką, która siedzi tuż obok. Kolejny raz wypytuje o moje życie. Próbuję ją zbyć, ale jest zbyt nachalna. Mam dość wpieprzania się innych w nieswoje sprawy. Nie potrafię pojąć co ludzi podnieca we wtykaniu nosa w czyjeś problemy. Rozumiem, że znamy się długo, ale to nie upoważnia jej do ciągłego trucia mi nad głową.

– Widzę, jak się męczysz. Po co w to brniesz? – Co jej dają te głupie pytania? – Przecież wiem, jak jest. Przede mną się nie schowasz. Znam Cię na wylot. – Kładzie mi rękę na ramieniu. Nie mogę. Przecież nie mogę się rozkleić! Ile można? Serce łomocze tak mocno, że zaraz połamie mi żebra. Czuję, jak zaciska mi się gardło, coraz trudniej oddychać, a w oczy napływają łzy.

Godzina 15:30. Wychodzę z pracy. Trzaskam drzwiami. Chyba zaraz się rozpada, wiszą nade mną ciemne chmury. Są ciężkie, ołowiane, walą po głowie. Odpalam starego Forda i ruszam w stronę domu. Domu, hm… Jeśli można tak nazwać to miejsce. Jakoś mi się nie spieszy. Jestem powolniejsza niż zwykle.

                Pusto. Głucho. Zimno. Szanownego małżonka nie ma. Odsłuchuję automatyczną sekretarkę.

–Yy… -Słyszę jego zachrypnięty głos. –Muszę dłużej zostać w pracy, nie czekaj na mnie. –Jak zawsze. Dobrze, że chociaż się tłumaczy, jednak brak tej informacji nie zrobiłby mi dużej przykrości. Jakoś mało mnie to obchodzi. Przyzwyczaiłam się już do tej mojej samotności. Zapuściłam w niej korzenie.

                Nie chce mi się jeść. Dla zasady, jaką wpoiła mi mama, że „obiad trzeba jeść” wyjmuję mrożone warzywa i wrzucam je na patelnię. Nic mi się nie chce. Zaczynam się zastanawiać, czy moje życie zawsze tak wyglądało. Czy zawsze było takie nudne, szare, jałowe? Czy moje wnętrzności zawsze były zgnite i porozpruwane? Już nawet nie czuję, czy bije mi serce. Kiedy ostatnio się śmiałam? Hmm… To pytanie jest niezwykle interesujące. Wczoraj, kiedy podawałam dziecku upuszczoną lalkę na ulicy, czy bezsennej nocy oglądając komedię na Canal +? Nie pamiętam. Może po prostu nie chcę pamiętać. Ech, chyba lepiej mi żyć tak z dnia na dzień, nie kalkulując za dużo, nie analizując. Ajj… Warzywa na patelni złowierczo syczą. Chyba nieco się przypaliły. To nic, jakoś ostatnio nawet nie rozróżniam bodźców smakowych. Mogłabym zjeść wszystko, dopóki mój żołądek by nie zaprotestował. Jednym zgrabnym ruchem zgarniam włoszczyznę drewnianą łyżką na talerz. Mam ochotę wyrzygać na niego wszystkie swoje frustracje i całe to cholerne niespełnienie. Wyłączam gaz, zalewam patelnię zimną wodą. Gwałtownie unosi się para przez różnicę temperatur. A może… A gdyby tak pozamykać wszystkie okna i upajać się zapachem metanu z gazówki? To byłoby bezbolesne, kojące doświadczenie. I może wreszcie byłabym szczęśliwa? Hmm. Naprawdę coś już ze mną nie tak. Inaczej wyobrażałam sobie swoje życie. Przecież zawsze marzyłam o dziecku. Jednak najwidoczniej nie to mi pisane… Z resztą to chyba nieaktualne. Taka mała, niewinna istota nie może wychowywać się w chłodnej, toksycznej atmosferze, jaka tu panuje. Nawet okna są oszronione przez temperaturę wykrzykiwanych tu często słów. Od kiedy moje życie tak wygląda? Nawet nie pamiętam, jak wyglądało wcześniej… Od kiedy żyję wypalona, pozbawiona jakiej kol wiek chęci walki, bez uczuć, w pustym, cholernie duszącym mnie mieszkaniu? A tak w ogóle to jaki mamy dziś dzień?...

                Ile można siedzieć samemu i gapić się w telewizor? I tym razem wdrążam w życie mój cowieczorny plan spacerowy po zaciemnionej starówce. Chwytam zwinnie płaszcz i wymykam się. Po kilku krokach zawracam. Kolejny raz zapomniałam zamknąć drzwi. Z resztą nawet gdyby ktoś miał chrapkę na ograbienie naszego mieszkania to bardzo bym się nie przejęła. Do życia nie jest mi potrzebny telewizor, czy DVD. Nie są niezbędne dobra materialne, nie o to mi w życiu chodzi. Chciałabym trochę spokoju i komfortu psychicznego, którego nie potrafię osiągnąć od wielu już lat. Jest poza zasięgiem moich możliwości, a z dnia na dzień jestem coraz słabsza. Dlatego też mój upragniony cel odsuwa się dalej i dalej. Poza horyzont mojej wyobraźni. Już prawie go nie widać…

Schody wydają się jeszcze dłuższe niż zwykle. Każdego dnia przybywa im paręnaście metrów. Schodzę w dół, a zdaje się, że stopni jest coraz więcej. Moja głowa toczy się gdzieś za mną, turla się i brzęczy. Stuka, tak jak moje obcasy na wypolerowanej posadzce. Aj, aj. Boli. Z każdym uderzeniem skruszają się kości czaski. Pozostaje dziura, na chodnik wylewa się mózg. A tak niedawno myty był korytarz. To nieciekawy widok, kiedy wnętrzności wypływają przez otwartą ranę, a pod ręką nie mam jałowego bandaża.

Wychodzę z bloku, jakbym gdzieś się spieszyła. To śmieszne, bo w rzeczywistości kręcę się bez celu. Zupełnie nie wiem dokąd idę, byle przed siebie, byle najdalej od tego toksycznego miejsca.

Starówka, jak co wieczór mruga światłami miasta. Latarnie błyszczą, jak zagubione świetliki w czasie godów. Działają na mnie zaskakująco kojąco. Sama nie wiem co jest dla mnie bardziej uspokajające: zimny, świeży powiew wiatru, czy świadomość pewnego oderwania od rzeczywistości.

Siedząc już którąś godzinę na pieprzonym bulwarze spoglądam w niebo. Jest takie czyste, krystaliczne. Patrząc na nie czuję niesamowitą przestrzeń i wolność. Jakoś łatwiej się oddycha, czerpię powietrze pełną piersią wolną od spalin i ołowiu osadzonego na ulicznych lampach. Sklepienie jest całe usłane gwiazdami. Mam ochotę zliczyć je wszystkie, zawładnąć całym tym nieskończonym światem. Kolejne niemożliwe marzenie do spełnienia. Zupełnie, jak to dotyczące szczęścia.

Telefon milczy. To nic, że zbliża się północ, a ja siedzę sama licząc na to, że ktoś mnie zaczepi, okradnie, pobije, zgwałci… Może wtedy zostałabym w końcu zauważona? Bo teraz czuję się zupełnie niewidoczna. Rozpłynięta w przestrzeni, poza czasem, gdzieś na granicy świadomości. Może ktoś dostrzegłby moje rozgoryczenie, moją wewnętrzną pustkę, cholerną głębię nie do wypełnienia?... Jestem wypalona z wszelkich uczuć, pragnień, marzeń. Moja dusza jest tylko strzępkiem dawnych nadziei i ideałów.

Zaczyna padać. Oo tak. Tylko tego było mi trzeba. Zimny, przenikający na wskroś deszcz. Każda kropla wbija się, jak szpilka w moje ciało, przeszywa serce, które i tak bije już przytłumione. Skóra rozrywa się na zakrwawione płaty, szramy stają się większe, głębsze, bolesne. Nigdy nie zdawałam sobie sprawy, że woda płynąca wprost z nieba może tak niewyobrażalnie ranić. To pewnie dlatego ludzie zazwyczaj boją się deszczu i zawsze chowają się w ciepłych mieszkaniach, albo za szerokimi parasolami.

Idę włócząc powolnie nogami. Idę środkiem opustoszałego już miasta nie zważając na to, że jestem doszczętnie mokra, zziębnięta. Moja sina skóra pomarszczyła się i zgniotła, jak kartka niepotrzebnego już nikomu papieru. Krople deszczu z czoła spływają mi aż na brodę, przez zarumienione policzki, pociągający co jakiś czas zaczerwieniony nos. Tusz na rzęsach rozmazał się w czarny bohomaz pod oczodołem i nadał mojej twarzy nieprzyjemny wyraz. Włosy nastroszyły się w posklejane kępki, strąki poprzyklejane do policzka, po których spływa teraz deszcz wprost na moje ramiona.

Nagle ktoś trąca mnie niechcący idąc z naprzeciwka. Odruchowo odwracam głowę, choć wcale nie chcę zwracać na siebie uwagi, a tym bardziej ukazać komuś swoją nieciekawą osobę. Wolałabym zapaść się pod ziemię, siedzieć pod ciężkimi bruzdami piachu, gruzami ludzkich myśli. Schować się w głębokim kapturze, tak, żeby nikt nie wiedział kim jestem, wmieszać się w tłum, którego na moje nieszczęście o tej porze już nie było.

Chyba skądś Cię znam. Ta sylwetka, oczy, włosy przypominają mi coś, co wzbudza krew w żyłach. Każdy kosmyk falujący na Twoim czole przywołuje miły dreszcz. Przyglądasz mi się, jakbyś i Ty pamiętał. W Twoich oczach iskrzy się płomyk radości, jest taki naturalny, niezmanierowany. Tak dawno nie cieszyłam się swobodą i prostotą ludzkiego szczęścia. Zapomniałam, że to właśnie małe rzeczy dają najwięcej pozytywnych emocji. Uśmiechasz się, a Twoja twarz koi moje zszargane nerwy. Jest najpiękniejszym widokiem, jakiego mogłabym oczekiwać od życia. Widząc jej spokojny wyraz, przelewa się we mnie ciepło i poczucie bezpieczeństwa. Pamiętam dokładnie smak Twoich ust, gęstą ślinę na swoich wargach, każdy milimetr Twojego idealnego ciała. Przywołuję emocje, które we mnie wzbudzałeś i rozdmuchuję je na nowo. Przechodzą z małej iskry, płomienia w całe ognisko, miszmasz pozytywnych uczuć. Zapominam o tym, jak one mało znaczą dla ludzi i jak nieistotnie jest dla mnie moje parszywe życie. Momentalnie odpływają myśli o bezsensie mojego jestestwa, o bezsilności wobec przeznaczenia i człowieczego losu. Ogarnia mnie bezwarunkowe spełnienie, permanentne szczęście, które z każdą sekundą, kiedy na Ciebie patrzę poszerza swoje granice. Rozlewa się, jak balsam na moje rany, które wydają się być już mało istotne. Goisz każdą bliznę swoim gorącym oddechem. Oddam za to wszystko. Oddam wszystko, żeby to uczucie trwało, jak najdłużej, całą wieczność. Oddam wszystko za jeden uśmiech. Jeden Twój uśmiech.

Tak, to Ty. Zaczekaj, zaczekaj! Zostań tu ze mną i złap mnie za rękę! To Ty siedzisz w mojej głowie od nieskończoności i nie możesz odejść! To Ty zakleszczyłeś się na granicy mojej świadomości i dajesz nadzieję na odrobinę szczęścia. Tak, to Ty nawiedzasz mnie w snach!