JustPaste.it

Papież i Generał jako Obywatele - o co toczyła się gra i na jakim poziomie?

Dwie decyzje, dwie listy ofiar; Papież i Generał – wymiana listów: Wybitny i Czcigodny Mężu!; USA kontra PRL – dogmat polityczny u źródeł tragedii; IPN na IPiBN.

Dwie decyzje, dwie listy ofiar; Papież i Generał – wymiana listów: Wybitny i Czcigodny Mężu!; USA kontra PRL – dogmat polityczny u źródeł tragedii; IPN na IPiBN.

 

© Edward M. Szymański

 Papież i Generał jako Obywatele – o co toczyła się gra i na jakim poziomie?

 

Dwie decyzje, dwie listy ofiar; Papież i Generał – wymiana listów: Wybitny i Czcigodny  Mężu!; USA kontra PRL – dogmat polityczny u źródeł tragedii;  IPN na IPiBN.

 

Myślenie obywatelskie

         Przez myślenie obywatelskie rozumiem myślenie o sprawach własnego państwa: jego pomyślności i jego bezpieczeństwie. Myślenie o bezpieczeństwie państwa, a w szczególności o poziomie tego myślenia jest tematem  niniejszego artykułu.

Czy jest to ważny problem?

Część I

Różne perspektywy

Dwa cytaty:

Za wojnę są odpowiedzialni nie tylko ci, którzy ją bezpośrednio wywołują, ale również ci, którzy nie czynią wszystkiego, co leży w ich mocy, aby jej przeszkodzić.

                                                                 Papież (1979 – Oświęcim-Brzezinka)1)

     

12 grudnia w godzinach przedpołudniowych odbyłem też bardzo krótkie telefoniczne rozmowy z Susłowem i Ustinowem. Chciałem mieć całkowitą  jasność co do ewentualnych radzieckich reakcji. Czy nic nas nie zaskoczy? Upewniłem się u Susłowa, a w mniejszym stopniu u Ustinowa, że będzie to nasza wewnętrzna sprawa.

                                                                 Generał (1992, Stan wojenny .DLACZEGO…)2)

Dwie decyzje

13 grudnia 1981- stan wojenny jako środek prewencji przeciwko wojnie domowej, której konsekwencją byłaby interwencja zbrojna; zaangażowane środki: 70 tyś żołnierzy, 49 tyś osób w ramach Rezerwowych oddziałów MO, 30 tyś funkcjonariuszy MSW (milicji, ZOMO i SB) mających do dyspozycji 1750 czołgów, 1400 wozów opancerzonych itd.; czas akcji: od 13 grudnia 1981 –  do 22 lipca 1983.

Ofiary:

91   osób, według ustaleń Nadzwyczajnej Komisji Sejmowej

10 kwietnia 2010 – lot do Smoleńska w celu upamiętnienia zbrodni katyńskiej; zaangażowane środki: pułk  – 36 SPLT, dwa samoloty: Jak-40 i Tu-154M, czas akcji – kilka godzin.

Ofiary:

96 osób, w tym prezydent RP, poza 8 członkami załogi – członkowie elity przywódczej polskiego państwa.

      Czy można porównywać te dwa brzemienne w skutki wydarzenia? Dlaczego nie? Obydwa były skutkiem decyzji (i ich realizacji) o najwyższym dla bezpieczeństwa polskiego  państwa znaczeniu.

      Czy poniesione ofiary nie zobowiązują żyjących do gruntownego przemyślenia tych decyzji w najróżniejszych ich aspektach nawet,  jeśli ktoś uważa te decyzje za słuszne lub niesłuszne?

Dwa rodzaje ośrodków decyzyjnych

       Oczywista jest różnica warunków organizacyjnych, w jakich zapadały decyzje.

       W 1981 roku generał  Jaruzelski jednoosobowo sprawował  najwyższe  funkcje władzy politycznej i wykonawczej w państwie.  Okoliczność ta sprzyjała podjęciu decyzji w najwyższym stopniu racjonalnej z punktu widzenia bezpieczeństwa ówczesnego państwa zagrożonego wojną domową oraz „bratnią pomocą”. Sprzyjała również zdyscyplinowanej realizacji decyzji, dzięki czemu liczba ofiar,  jak na skalę przedsięwzięcia  była względnie niewielka. (Czy takie określenie ma  coś wspólnego z lekceważeniem ofiar?!  Dotyczy to także ofiar drugiej tragedii. )  

       Przeciwnicy nie zdradzają, zdradzają przyjaciele. W polityce, jak w ruchu drogowym, obowiązuje zasada ograniczonego zaufania.

        Generał stosownie do wagi decyzji jeszcze w ostatnim momencie starał się upewnić, „czy nic nas nie zaskoczy?”  Dlaczego nie wykonał jednego telefonu, ale dwa? Dlaczego do tych osób , a nie innych? Jak potoczyłyby się sprawy, gdyby zadzwonił do Andropowa? Wybór wymagał najwyższych kompetencji politycznych  i jednocześnie politycznej wyobraźni, że niczego nie można robić „w ciemno”, że rozpoznanie najróżniejszych uwarunkowań decyzji, to elementarny obywatelski obowiązek kogoś, kto bierze odpowiedzialność za los państwa.

         2010 – inne już warunki funkcjonowania głowy polskiego państwa. Zgodnie ze standardami demokracji i politycznego pluralizmu  poszczególne funkcje państwowe są personalnie rozdzielone, inny jest kształt struktury centrum decyzyjnego państwa.

          Strategiczna decyzja o locie do Smoleńska w swej fazie realizacyjnej rozłożona została na cząstkowe zadania. Realizacja każdego z cząstkowych zadań wymagała wyobraźni wykraczającej poza formalne tylko obowiązki, aby na różnych „stykach” w działaniach osób czy instytucji nie doszło do jakiejś niespójności, niedrożności czy różnych  zakłóceń. 

         Pytania podstawowe: czy  przed lotem znalazł się ktoś, kto zadzwoniłby do najwyższych rangą przedstawicieli Rosji z pytaniem o to, czy strona rosyjska jest gotowa na przyjęcie polskiej delegacji i czy zrobi wszystko, aby lot był bezpieczny?  Czy odbyła się w ostatniej chwili jakaś narada po stronie polskiej, której głównym tematem byłoby pytanie: czy coś nas nie  zaskoczy?

         Sprawa wcale nie była bagatelna. Głowa polskiego państwa wraz z przedstawicielami jego najwyższych elit politycznych  miała  lecieć na terytorium obcego państwa. Z kim należało uzgadniać warunki bezpiecznego lotu? Z odźwiernymi na Kremlu?

Dwie perspektywy

       W książce Świadectwo kardynał Stanisław Dziwisz w rozmowie z Gian Franco Svidercoschim w kontekście rozmowy o pojawiających się podejrzeniach, iż Papież przejawia jakby pewną nostalgię za komunizmem, zauważa:

       Ojciec Święty postrzegał historię w perspektywie teologiczno-moralnej, a nie politycznej czy gospodarczej.3) [s.168]

       Czy kardynał Dziwisz przypadkiem nie wprowadził wspomnianego rozróżnienia tylko po to, by usprawiedliwić różne papieskie wypowiedzi, jakich przecież nie można było uniknąć sprawując  tak wysoki urząd  w pełnym sprzeczności świecie? To rozróżnienie nie jest niczym nowym. Bardzo lapidarnie np., a mimo tego dość  klarownie  ujmuje taki problem hiszpański intelektualista Ortega y Gasset w swym słynnym eseju  Bunt mas:

         Władza doczesna  i władza religijna są tak samo duchowe; ale pierwsza reprezentuje ducha czasu; opinię publiczną, światową i zmienną; druga – ducha wieczności: opinię Boga o ludziach i ich przeznaczeniu.4) [s. 153]

         Nie muszą wiec dziwić i takie słowa kardynała:

        Karol Wojtyła nie był człowiekiem stronniczym. Mogę szczerze zaświadczyć, że nie był zwolennikiem ani Moskwy, ani Waszyngtonu. Był człowiekiem Bożym. Otwartym na wszystkich. Był człowiekiem wolnym. I nigdy nie dał się manipulować ugrupowaniom politycznym. [op. cit., s. 169]

         A w jakiej perspektywie postrzegał świat i jego problemy Generał? Jego obowiązkiem, podobnie jak obowiązkiem Reagana czy Breżniewa, było postrzeganie świata w perspektywie ekonomicznej, gospodarczej czy militarnej.

         Różnice tych perspektyw są widoczne w przytoczonych na samym początku cytatach. 

Dwa podejścia do kwestii bezpieczeństwa,

 czyli amerykańska lekcja poglądowa

         Eurodeputowany, znacząco udzielający się publicystyczne Janusz Wojciechowski podjął na swoim blogu niezwykle ważny dla moich rozważań problem swoistych blokad myślowych, jakie przytrafiają się naszym politykom czy przedstawicielom różnych opiniotwórczych środowisk.

         Blokad, których podstępny efekt bywa tragiczny, a których   przecież – warto tu dodać -   nikt nikomu nie jest w stanie narzucić na siłę.

        Owe blokady zauważa w postawie tych, co nie wierzą, albo zbyt pochopnie odrzucają myśl o możliwości  zamachu na życie polskiego  prezydenta.  Porównuje tu podejście amerykańskie i polskie:    

        Amerykanie mają jakąś obsesję zamachu na ich prezydenta. U nas myśl o zamachu na polskiego prezydenta uznawana jest za szaleństwo.5)

         Skąd mogły się wziąć te amerykańskie obsesje? – można zadać takie pytanie.  Z historii –  można  odpowiedzieć. Amerykanie już kilka zamachów na swoich prezydentów przeżyli. Niektóre były nawet udane. Wiedzą już jak poważne konsekwencje dla całego państwa niosą takie zamachy.

        Janusz Wojciechowski  barwnie opisuje zapobiegliwość amerykańskiej administracji w zapewnieniu bezpieczeństwa prezydenta Obamy w Polsce:

        Prezydent lata fortecą, osłanianą przez stado bojowych samolotów. Prezydent po ulicach i krawężnikach śmiga siedmiotonową pancerna limuzyną, ochranianą przez batalion uzbrojonych po zęby komandosów.

       Gdzie  przejeżdża pan prezydent, tam najpierw setki agentów sprawdzają każde okno, każdy płot, każde drzewo, każdy listek. Agenci w studzienkach, w piwnicach, snajperzy w kominiarkach za kominem.

       W kraju, do którego przybywa prezydent, cała policja, wojsko, wszystkie służby postawione są w stanie najwyższej gotowości. Pół miasta wyłączone z ruchu, zablokowane ulice, wywiezione samochody, wypędzeni wszyscy ludzie, psy, koty, a nawet mysz się nie prześlizgnie.

      Tak się ochrania prezydenta Stanów Zjednoczonych.

      Ta prezentacja służy autorowi porównaniu z polską mizerią. 

Dwa krajobrazy: przed i po 10 kwietnia

        Mizerią materialną, ale też i z mizerią intelektualną:

        U nas owszem, też uwija się wokół prezydenta paru gości ze słuchawkami w uszach, ale to raczej atrapa niż rzeczywista ochrona. No bo co polskiemu prezydentowi mogłoby się stać?

Kiedy samolot z polskim prezydentem leciał do Smoleńska, nikt nie szalał, nikt nie sprawdzał lotniska, latarni ani brzózek. Nikt nie badał, kto siedzi na wieży kontrolnej, nikt nie interesował, czy jest radar, czy działa system naprowadzenia.

        Czekał na prezydenta jeden czy dwa samochody BOIR i to wystarczyło. I tak dobrze, mogli przecież taksówkę wynająć ze Smoleńska, w ramach tak powszechnie postulowanej oszczędności. Były przecież co rusz zarzuty, że kancelaria prezydenta działa nazbyt wystawnie, a premier dawał przykład oszczędzania i ku wzruszeniu całego narodu przez pierwszy tydzień swojego urzędowania latał rejsowymi samolotami.

        Powyższy cytat jest ni mniej ni więcej, ale oskarżeniem o brak wyobraźni polskiej klasy politycznej w zakresie postrzegania spraw bezpieczeństwa państwa. I z takim oskarżeniem całkowicie się zgadzam niezależnie od tego, kto i w jakim stopniu powinien się poczuć jego adresatem.  A ten – przynajmniej według mnie -  wcale nie musi być jednoznacznie identyfikowalny personalnie czy instytucjonalnie.

         Nie zgadzam się zaś z inną częścią wypowiedzi, choć jest niezwykle sugestywna i na swój  sposób inspirująca:

         Smoleńska tragedia doskonale pokazuje, że my Polacy nie mamy za grosz tej amerykańskiej obsesji, że ktoś mógłby nam zabić prezydenta.

        Kto by miałby go zabić i po co? Rosjanie? Ha, ha, ha....

        My nie mamy tej amerykańskiej obsesji i nie wierzymy w zamach na polskiego prezydenta, nawet wtedy, gdy samolot z prezydentem spadł i się rozbił, w dość dziwnych warunkach i okolicznościach.

        Nie wierzymy w zamach nawet wtedy, gdy samolot z polskim prezydentem był fałszywie naprowadzany, na błędnym kursie i ścieżce. Nie wierzymy w zamach nawet wtedy, gdy samolot wywrócił się ponoć o brzózkę i wykonał takiego fikołka, o jakim fizykom się nie śniło.

Nie wierzymy w zamach nawet wtedy, gdy samolot palił się w smoleńskim błocie, a na lotnisku piętnaście minut trwała drętwa cisza i nikt nawet nie włączył syreny

             Ja także nie wierzę w zamach! Dlaczego nie wierzę? Bo wiara nie powinna być tu czynnikiem wyjściowym. Mogę podejrzewać stronę rosyjską o najbardziej nawet wyrafinowaną intelektualnie grę w smoleńskiej kwestii, ale to niewiele ma wspólnego z moją wiarą.  Uwierzę, jeśli ktoś mi udowodni. Ale nie przedtem!

             Błogosławieni, którzy  nie widzieli, a uwierzyli! – ale nie w polityce!

             Odwołanie się do wiary jest zaproszeniem do rezygnacji z usług rozumu, co w polityce bywa śmiercionośne. Wierzyć można we własne siły, ale i ta wiara powinna być podparta rozumową kalkulacją, jeśli chce się coś osiągnąć.

Wierzyć, a podejrzewać

            Wierzyć, a podejrzewać, to bardzo różne sprawy. Podejrzewać, a wiedzieć czy być przekonanym, to także bardzo różne sprawy. Wiedzieć samemu o czymś, a udowodnić to innym, to znowu  jeszcze inna sprawa.

           Politycy, publicyści czy nawet przedstawiciele świata nauki zbyt często, zbyt pochopnie a nawet niekiedy zbyt natarczywie każą odbiorcom swoich wypowiedzi po prostu wierzyć zamiast odwoływać się do ich zdolności myślenia i podnosić poziom tego myślenia.

           Czy można się zatem dziwić nucie zawodu, jaki przebija w dalszej części wypowiedzi?:

           My Polacy nie wierzymy w zamach nawet wtedy, gdy Rosjanie odegnali wszystkich precz od wraku, samolotu, potem pocięli go piłami i do dziś nie chcą go oddać.

Nie wierzymy w zamach nawet po tym, gdy Rosjanie kluczą, zwodzą i nie chcą nam oddać czarnych skrzynek. Nie wzbudza to w nas żadnych podejrzeń, niczego nie daje do myślenia.

           Tylko ostatnie zdanie jest trochę  optymistyczne. Zakłada ono bowiem,  że ewidentne fakty powinny być źródłem określonych podejrzeń i  pobudzać do myślenia. Ale czy to wystarczy, aby uwierzyć w zamach. Najpierw trzeba  udowodnić. że zamach faktycznie miał miejsce, a  to byłaby już kwestia niezwykle trudna. 

            Coś jest po czymś, to nie oznacza, że jest skutkiem tegoż. Jeśli Rosjanie zachowują się podejrzanie czy niewłaściwie po tragedii, to jeszcze nie oznacza, że muszą być jej autorami. Smoleńską tragedię mogli przecież potraktować jako okazję   do rozgrywania innych spraw. 

            Polacy mogą sobie wierzyć, że był zamach, ale czy potrafią to udowodnić światu? Jak w takim razie w oczach świata będą wyglądać?

Bezgraniczna wiara

            W pełni zgadzam się z wypowiedzią Janusza Wojciechowskiego  w ostatnim zdaniu cytowanego tu wpisu, jeśli odnieść ją do stanu ducha aktualnych polskich elit państwowych i politycznych:

            Żyjemy w szczęśliwym kraju, gdzie wiara w drugie państwo i w drugiego człowieka jest bezgraniczna.

            Zgadzam się w pełni, to znaczy, że tragedia smoleńska jest tu dla mnie  tylko pewnym przykładem, ilustracją naiwności w polityce. Ta bezgraniczna wiara ma swoje historyczne ukorzenienie.

             Gdyby generał Jaruzelski nie wprowadził stanu wojennego, to Kreml nie byłby w stanie po swojemu rozwiązać problemu Solidarności i  zdyscyplinować krnąbrnej Polski?

             Jak mieliby to zrobić i po co, skoro strupiałe  kremlowskie władze były już bezzębne i bezradne, a za nami ujmuje się Ameryka i nas popiera polski papież?  – Ha, ha, ha…

             Tak można byłoby określić stan ducha  przeciwników stanu wojennego w momencie jego wprowadzania. Tak wierzyli liderzy solidarnościowej opozycji.  Tak wierzyli jako młodzi uczestnicy ówczesnej  wojny polsko-jaruzelskiej  i tak wierzą do dziś jako jej weterani i jednocześnie jako przedstawiciele elit politycznych i państwowych w naszym państwie.

              Nie potrafili intelektualnie  suwerennie  dostrzec zagrożenia dla polskiej państwowości przed 13 grudnia 1989 roku, to i nie potrafili dostrzec zagrożenia przed 10 kwietnia 2010 roku. W pierwszym przypadku nie potrafili i właściwie nie mogli z uwagi na swoistą „deprywację informacyjną” jakiej przez lata  doświadczało całe społeczeństwo. W drugim przypadku nie potrafili, ale już mogli.

              Czy przy tak zorganizowanej podróży do Smoleńska, jak miało to miejsce, tylko mgła mogła być elementem zaskoczenia?  Czy nawet kilku sfrustrowanych emerytów z dawnego KGB czy GRU nie byłoby w stanie na własną rękę podsypać trochę piasku w tryby  tego lotniczego przedsięwzięcia?

              Nie zamierzam tu odpowiadać na powyższe pytania. Chcę wskazać na  ogólniejsze przyczyny, które złożyły się na smoleńską tragedię.

Dwie historyczne przyczyny  kolejnej tragedii

         Generalną przyczyną   jest słabość wyobraźni politycznej polskich elit państwotwórczych.  Tezę tę trudno by nazwać oryginalną wobec ewidentnej wymowy faktów.

Ta słabość wynika z historii trochę dalszej i historii najnowszej. Można powiedzieć, że z historii przedwczorajszej oraz z historii wczorajszej i wręcz  dzisiejszej, jeśli takie określenie można uznać za sensowne.

         Przyczyna historycznie  wcześniejsza  jest  zrozumiała i ma swoje źródło w fakcie,  że polskie elity polityczne były sukcesywnie biologicznie eliminowane w czasie drugiej wojny światowej przez obydwu sojuszników wrześniowego najazdu na Polskę w 1939 roku.  Proces ten był jeszcze po wojnie kontynuowany w czasach stalinizmu, a pozostałe szczątki elit zostały dość skutecznie na długo  zmarginalizowane. O tym pisałem w poprzednich artykułach i  pogląd o świadomej eksterminacji polskich elit jest szerzej podzielany przez różne środowiska opiniotwórcze.

          Przyczyna historycznie nowsza wcale nie jest ani zrozumiała, ani formułowana przez jakieś bardziej znaczące środowisko. Ta przyczyna jest poniekąd efektem pierwszej, choć jej źródło jest dość specyficzne. W dwudziestoletniej już  historii postkomunizmu w Polsce doszło  do swoistej infantylizacji  rozumu politycznego dominujących dziś elit politycznych i wpływowych   ośrodków opiniotwórczych. Infantylizacji poniekąd na własne życzenie.

         Ważną składową tego i jej przejawem  jest  niezdolności  tych elit do suwerennego, samodzielnego    zracjonalizowania doświadczeń płynących ze skutków umów jałtańskich oraz powodów wprowadzenia  stanu wojennego. Innymi słowy polska myśl państwotwórcza dominujących dziś elit nie potrafiła  wyciągnąć racjonalnych wniosków z nieodległej przecież historii. 

           Pokazanie tego jest zadaniem  niezwykle trudnym. Stąd znowu artykuł o Papieżu i Generale, by pokazać poziom ich myślenia o sprawach tak dla historii Polski doniosłych, a jak się okaże nadal aktualnych.

           Poziom ich myślenia, a nie głębokości ich wiary.

           Jak ten poziom myślenia  pokazać?  Myślę,  że jak najbardziej naturalnym   zabiegiem jest sięgnięcie do dokumentów najbardziej chyba miarodajnych, jakimi są listy, które do siebie wystosowali.6 W tym artykule ograniczę się do omówienia  dwóch pierwszych listów, jakie opublikowane zostały staraniem Tygodnika Powszechnego i dostępne są jeszcze w Internecie. Przedtem jednak kilka zdań dotyczących kwestii sposobu pisania o Papieżu

Papież o swoim polskim obywatelstwie

          Dość powszechnie formułuję się postulat w odniesieniu do Papieża, by w widzieć wielkość jego duchowego formatu i nie redukować go do  marginalnych w papieskim  życiu spraw związanych ze sferą polityki. Żadna taka redukcje nie jest moim zamiarem, ale  papieskiego wpływu  na polskie sprawy, również polityczne, w czasie apogeum zimnowojennych zmagań po prostu ominąć nie sposób, jeśli cokolwiek z tamtych wydarzeń próbuje się zrozumieć, a nie tylko przyjąć na wiarę.

         Papież nie żył na Marsie. Poruszał się po burzliwym geopolitycznym oceanie z pewnością wytrawnego żeglarza, a niemal skutecznego zamachu na życie doświadczył w macierzystym porcie.

         Czy w ogóle wypada mówić o Papieżu jak o obywatelu. Wypada, przecież sam o sobie o takich  sprawach mówił. Jeśli mówił, to po coś.  Sam o nich mówił już trakcie pierwszej  pamiętnej wizyty w Polsce w 1979 roku. Podczas spotkania w Belwederze, a więc z przywódcami polskiego państwa powiedział m.in.:

         Pozwolę sobie również wyrazić radość z wszelkiego dobra, które jest udziałem moich rodaków żyjących w Ojczyźnie — jakiejkolwiek natury byłoby to dobro i z jakichkolwiek założeń wypływało. Myśl, która rodzi prawdziwe dobro, musi nosić na sobie znamię prawdy. Dobra tego oraz wszelkich dalszych osiągnięć w każdej dziedzinie pragnę życzyć Polsce w jak największej obfitości.

        Zastanawiające jest określenie — jakiejkolwiek natury byłoby to dobro i z jakichkolwiek założeń wypływało. Czy takie określenie może sugerować negowanie wszelkich realiów w jego ojczyźnie? Czytajmy dalej:

Pozwólcie, Szanowni Panowie, że będę to dobro nadal uważał za moje dobro, że będę tak samo głęboko odczuwał mój udział w nim, jakbym nadal mieszkał na tej ziemi i był obywatelem tego państwa. [patrz: przypis 1]

       Państwa peerelowskiego, godzi się przypomnieć i podkreślić. Warto jeszcze następne zdanie przytoczyć:

I z taką samą też — a może nawet jeszcze powiększoną przez oddalenie — siłą będę odczuwał nadal wszystko to, co mogłoby Polsce zagrażać, szkodzić, przynosić jej ujmę, co mogłoby oznaczać zastój czy załamanie.

       Zapewne Papież nie przypuszczał, że już wkrótce nie tylko będzie odczuwał wszystko to, co mogłoby Polsce zagrażać, ale poczuje się samemu zobowiązany,   by zgodnie z przytoczonym na samym wstępie cytatem  czynić wszystko, co w jego mocy, aby  przeszkodzić wojnie.  Wojna domowa też jest wojną – wypada zauważyć.

       Pierwsze antywojenne wystąpienie Papieża będzie  miało miejsce  ledwie za kilka miesięcy.

       Przeciwko ewentualnemu wkroczeniu  wojsk sowieckich do Polski Papież wystąpił już w grudniu 1980 roku wysyłając list do Breżniewa i dołączając się do znanej interwencji dyplomatycznej prezydenta Cartera . Jest to sprawa dość znana.  Papież ewidentnie dał tym wyraz swej obywatelskiej postawy. A jak to było w grudniu następnego roku po wprowadzeniu stanu wojennego?

Część II

Papież i Generał w pierwszych listach do siebie

        Z Wadowic (miejsca urodzin Papieża) do Kurowa (miejsca urodzin Generała) jest około 250 kilometrów. Losy wojny skierowały drogi głównych tutaj bohaterów prowadzące  w dwa różne światy. Można powiedzieć, że wręcz w dwie różne cywilizacje, które w historycznych zmaganiach oddzieliły się od siebie  żelazną kurtyną.

Preludium epistolograficzne

Pierwszy papieski krok i pierwsza reakcja Generała

        Informacja o wprowadzeniu stanu wojennego była dla Papieża szokująca. Trudno zrazu  było w Watykanie o jakieś wiarygodne dane. Chmury zalegały nad Polską i nawet satelitarne instrumenty zwiadowcze okazały się nieużyteczne, by amerykańscy sztabowcy   mogli orzec, czyje czołgi znalazły się na ulicach polskich miast.  Łączność z Polską była przerwana i docierały bardzo niejasne,  dramatyczne wieści.   

        Na tragiczną wiadomość o śmierci górników w kopalni „Wujek”, która dotarła do Watykanu 17 grudnia, Papież natychmiast zareagował listem do Generała, jaki trafił do jego rąk jeszcze tego samego dnia. Już po kilku godzinach – jak mówi Silvercoschi w wywiadzie z kardynałem Stanisławem  Dziwiszem – w Watykanie zjawił się Jerzy Kuberski, wówczas minister ds. wyznań z prośbą od Generała, by Papież wycofał swój list. Powód? Oddajmy głos włoskiemu dziennikarzowi, by  bliżej się przyjrzeć tej sytuacji:

        Generał – powiedział [J. Kuberski –  E. Sz.] – nie mógł się pogodzić  z nawiązaniem do nazizmu. Silvestrini [arcybiskup, sekretarz Rady do Spraw Publicznych Kościoła – E. Sz.] odpowiedział zdecydowanie, że taka prośba jest nie do przyjęcia i że generał może ewentualnie sam napisać do Ojca Świętego.

       Dla Watykanu sprawa na tym się zakończyła, choć Ojciec Święty najwyraźniej pomyślał później, że istniało ryzyko uzyskania efektu odwrotnego niż ten, który sobie zamierzył, czyli ograniczenie ofiar. I tak nawiązanie do inwazji hitlerowskiej zmienione zostało we wspomnienie „wielkich upokorzeń”, które Polska musiała znieść, i ogromnej ilości krwi przelanej przez naród w „ciągu ostatnich dwóch stuleci”.[ op. cit., s. 131]

        Wszystko jest w tej wypowiedzi interesujące. Po pierwsze Papież  wysłał   list  do Generała z uwagą, że zostanie on też wysłany do różnych rządów, co dzisiaj już wiadomo z treści tego listu. Papież był wprawdzie głową państwa watykańskiego, ale głową państwa polskiego był wówczas Generał. Głową, która nie była kukiełką w czyichś rękach – tego wówczas Papieżowi nie było wiadomo.

           A do kogo pisał Papież rok wcześniej? Do Breżniewa! Pisanie do głowy polskiego państwa nie miało wtedy żadnego sensu. Teraz  zaś  Papież nie narusza swym gestem elementarnych obywatelskich powinności pisząc do polskiego obywatela. Wzmacnia to jego głos jako obywatela, jednocześnie też na swój daje szansę wzmocnienia pozycji Generała na scenie międzynarodowej.

          Po drugie, dla Watykanu sprawa się na tym zakończyła. Dla Watykanu czyli dla watykańskiej administracji pilnującej swych sformalizowanych procedur.   Ale nie dla Papieża!  Papież nie „odfajkował”  tej sprawy!

          Sam fakt, że minister Kuberski pojawił się już po kilku godzinach,  mógł  być jakoś zastanawiający. Czy można było zakładać, że Generał zwoływał jakąś naradę, konsultował sprawę z Kremlem, by dać stosowną  odpowiedź? Pojawiła się ona ledwie po kilku godzinach, a więc decyzja podjęta musiała być błyskawicznie, a ministerialna ranga przynoszącego odpowiedź podkreślała wagę problemu. A może Generał miał trochę racji?  

        Po trzecie, Papież mógł pomyśleć, że istniało ryzyko uzyskania efektu odwrotnego niż ten,  który sobie zamierzył, czyli ograniczenie ofiar. Czy akurat tak pomyślał? – nie wiemy, tak mówi Silvercoschi. Jest to jednak prawdopodobne, i tak przyjmijmy.  A ryzyko to  przecież nie jest pewność. A więc – dla Papieża -  jeśli istnieje choćby tylko ryzyko większej liczby ofiar, to należy odrzucić wszelkie możliwe uprzedzenia, by to ryzyko zminimalizować. Czy ktoś, kto wprowadza stan wojenny w ojczyźnie, w wyniku czego są już pierwsze ofiary,  mógł Papieża usposabiać pozytywnie? Papież kochał dyktatorów? Takie mniemanie byłoby z dużą pewnością nieuzasadnione, jednak tam, gdzie w grę wchodzi ludzkie życie, nie może zabraknąć przynajmniej próby dialogu.

Czy zastrzeżenie  Generała było niezasadne?

        Przejdźmy do treści pierwszej wersji listu, która poprzedzona była zrozumiałym zestawieniem pomiędzy stanem wojennym i „okupacją hilerowską”, jak pisze  Silvercoschi kilka linijek przedtem.  O co prosił Generał ustami ministra Kuberskiego? Generał nie mógł się pogodzić z nawiązaniem do nazizmu. – takie sformułowanie sugeruje jakby jakieś osobiste upodobanie czy przekonanie Generała. Nawet jeśli faktycznie było to osobiste przekonanie, to na czym mogło być ono ufundowane? Czy tylko na osobistej miłości do Wielkiego Brata, na chęci wywiązania się ze swych powinności jako wasalnego zarządcy krainą pod nazwą Polska? Oponenci i oskarżyciele  Generała zdają się do dziś nie mieć najmniejszych nawet wątpliwości.

        A dała tu o sobie znać generalska wyobraźnia polityczna:  konkretno-sytuacyjna, ale, co się daleko później okazało także dalekosiężna,  horyzontem obejmująca dziesięciolecia.

        Generał z całego papieskiego listu, który wcale nie musiał mu  się podobać, zdecydowanie odrzucił niefortunne jego zdaniem określenie czy porównanie. A gdyby tego nie zrobił?

        Generał osobiście walczył  z niemieckim faszyzmem  jako żołnierz.  Papież  walczył w inny sposób, ale nie jako żołnierz.  Kreml z chęcią podjąłby się propagandowej obrony polskiego generała. Czy w takiej sytuacji Papież miałby jakiekolwiek szanse   na przyjazd do Polski w 1983 roku? Kremlowskie władze pozostałyby bierne?  Poczucie dumy ze zwycięstwa nad faszyzmem pod przywództwem Armii Czerwonej, która miała w nim największy wkład było (i jest nadal) jednym z najważniejszych filarów ideologicznych umacniających sowieckie i rosyjskie aspiracje do odgrywania wyjątkowej roli w świecie. 

         Spójrzmy także na ten generalski sprzeciw  przez pryzmat tragedii smoleńskiej i znamiennego wydarzenia, jakie rok  później miało miejsce.

        Rodziny ofiar smoleńskich ufundowały tablicę, którą udało się zamontować na kamieniu dostarczonym na miejsce tragedii przez lokalne władze,  ale bez uzgodnienia treści napisu na tablicy ze stroną rosyjską. Użyte zostało sformułowanie o zbrodni ludobójstwa na określenie zbrodni katyńskiej.  Wielu polskich parlamentarzystów i środowisk uznaje  zbrodnię katyńskął za zbrodnię ludobójstwa, z czym nie zgadzali i nie zgadzają się Rosjanie.

         Gospodarze byli dość cierpliwi w sprawie tablicy, ale próbowali wcześniej monitować polskie władze o stosowną interwencję. I co?  I nic. Zabrakło wyobraźni.  Gdy więc miało dojść do spotkania najwyższych przedstawicieli obu państw, Rosjanie najzwyczajniej zmienili tablicę na inną.  Rozległ się szeroko głos oburzenia polskiej opinii publicznej. Z wielką trudnością przedzierał się do polskiej  świadomości  argument, że Rosjanie są u siebie, że mają własne przepisy w takich sprawach - uzgodnione z resztą z polską stroną! -  i  wcale nie muszą akceptować kwalifikacji zbrodni katyńskiej jako ludobójstwa, jak domaga się tego wielu Polaków.

          Tragedia porównywalna ze smoleńską katastrofą się nie stała, ale po raz kolejny polska strona została zaskoczona,  doznała porażki  w relacjach ze stroną rosyjską w oczach światowej opinii publicznej. Kto ze światowych obserwatorów będzie usprawiedliwiał taki incydent  faktem, że rodziny ofiar mogły sobie nie zdawać sprawy z zawiłości różnych  formalnych  uregulowań? Rodziny ofiar są polskimi obywatelami i polskie państwo za nich odpowiada. Na władzach polskiego państwa spoczywał obowiązek  dopilnowania, by nie występować w roli kogoś, kto nie orientuje się w regułach  gry politycznej  w stosunkach międzypaństwowych.

         Co pozwalało polskiej stronie wierzyć, że strona rosyjska przejdzie na tymi tablicami do porządku dziennego? Czy znowu nie wypadało komuś zadać w odpowiednim gronie pytania o to, czy nic nas nie zaskoczy?   Państwo polskie zostało po prostu lekko skarcone  przez państwo rosyjskie stosownie do oszacowanej przezeń wagi problemu. Tyle o samej  tablicy.

         A co właściwie było historycznym podłożem tragedii smoleńskiej?  W gruncie rzeczy to samo, na co Generał zwracał uwagę Papieżowi  przed trzydziestu laty na samym początku stanu wojennego. W ciągu tych lat przestał istnieć Związek Radziecki, zmieniła się mapa geopolityczna na znacznym obszarze Europy i Azji, zmieniły się ustroje polityczne w wielu państwach, ale pewne sprawy pozostały do dziś nie załatwione. Zmieniły swą postać, zostały niejako przez czas wysublimowane do innych trochę formuł (Rosjanie już sami przyznają że była to zbrodnia stalinizmu), ale to są  wciąż te same  sprawy. Czy nawet po trzydziestu latach nie okazały się ważne? A czy w 1981 roku były one mniej ważne? Były ważniejsze, a Papież stawiał je mocniej.

          Lot do Smoleńska  wynikał z upominania się Polaków o polskie sprawy. Papież zaś przez nawiązanie w pierwszej wersji listu do faszyzmu  dotykał ich  w szerszym kontekście, w szeregu wielu innych  zbrodni stalinizmu. Papież nie był tylko polskim obywatelem, ale także głową państwa watykańskiego i jego głos był wtedy mocniejszy niż polskiego prezydenta   trzydzieści lat później.

         Swoim sprzeciwem w tak pozornie małej sprawie Generał wykazał się olbrzymią intuicją  i  wyobraźnią polityczną. Nie wystarczy mieć moralną rację. Trzeba jeszcze wiedzieć, jak o nią zabiegać. Tragedia smoleńska jest tu dojmującym doświadczeniem.  Doświadczeniem dotyczącym wszystkich polskich obywateli niezależnie od tego, po jakiej stronie doraźnych sporów się sytuują.

         Kto dziś, przynajmniej na razie,  rozliczenia z historią  lepiej potrafi na arenie międzynarodowej  rozgrywać: Polacy czy Rosjanie? Kto tu dla kogo może być nauczycielem?

         Na czyich  doświadczeniach Polacy mają się uczyć?  Na cudzych? Jeśli nie potrafi się korzystać z własnych doświadczeń, to nauka na cudzych może skutkować karykaturalnymi czy wręcz tragicznymi efektami.

          Cała ta dygresja o tablicy powstała w oparciu o bardzo interesujące  wypowiedzi obserwatorów czy świadków działania głównych bohaterów opisywanych wydarzeń.  Jeszcze bardziej interesujące mogą być  wypowiedzi samych bohaterów, których decyzje współokreślały przez całe lata  bieg polskich spraw.

Papież do Generała

       Papież czyni to,  co powinien jako obywatel: stara się na miarę swych możliwości poprzez osobisty apel do Prezesa Rady Ministrów Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej  zapobiec dalszemu przelewowi krwi. Nie ma tu już sformułowania nawiązującego do nazizmu. Prośba Generała została uwzględniona.

       W pierwszej części listu można przeczytać:

Pan Prezes Rady Ministrów

Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej

Generał Armii Wojciech Jaruzelski

Warszawa

        Wydarzenia ostatnich dni, wiadomości o zabitych i rannych Rodakach w związku ze stanem wojennym wprowadzonym od 13 grudnia, nakazują mi zwrócić się do Pana Generała z usilną prośbą i zarazem gorącym wezwaniem o zaprzestanie działań, które przynoszą z sobą rozlew polskiej krwi.

      W ciągu ostatnich zwłaszcza dwu stuleci Naród Polski doznał wiele krzywd, rozlano też wiele polskiej krwi, dążąc do rozciągnięcia władzy nad naszą Ojczyzną.

     Ostatnia wojna i okupacja przyniosła stratę około sześciu milionów Polaków, walczących o własną i niepodległą Ojczyznę.

      W tej perspektywie dziejowej nie można dalej rozlewać krwi polskiej: nie może ta krew obciążać sumień i plamić rąk Rodaków.

      Zwracam się więc do Pana, Generale, z usilną prośbą i zarazem gorącym wezwaniem, ażeby sprawy związane z odnową społeczeństwa, które od sierpnia 1980 r. były załatwiane na drodze pokojowego dialogu, wróciły na tę samą drogę. Nawet jeżeli jest ona trudna, nie jest niemożliwa.

      Domaga się tego dobro całego Narodu.6)

      O co  i dlaczego Papież zwraca się do Generała klarownie przedstawia pierwsze zdanie. Następne trzy zawierają historyczno-moralną argumentację na rzecz postulatu, że  nie może ta krew obciążać sumień i plamić rąk Rodaków. Chyba trudno byłoby do tego miejsca znaleźć punkty zaczepienia do jakiegoś komentarza poza zwróceniem uwagi, na głębokość dziejowej perspektywy, z jaką Papież podchodzi do aktualnych wydarzeń. 

        Ważne punkty zaczepienia pojawiają się w piątym akapicie. W postulacie, by sprawy w Polsce, które od sierpnia 1980 r. były załatwiane na drodze pokojowego dialogu, wróciły na tę samą drogę ukryta jest teza, że była to rzeczywiście droga pokojowego dialogu.

         Solidarność wcale nie była bezbronna: posługiwała się bronią strajkową wymuszając na  polskich władzach kolejne ustępstwa. Ponieważ polskie władze nie strzelały, więc z punktu widzenia liderów Solidarności, ale także z punktu widzenia zdroworozsądkowych uczestników strajków  czy pobocznych  obserwatorów  była to broń pokojowa. Ale jak długo można się było taką pokojową bronią posługiwać? Jak mogłoby wyglądać zwycięstwo posługujących się taką bronią?  Przeciwko komu zaś  ta broń była skierowana?

           Niech za odpowiedź na ostatnie pytanie posłużą słowa Breżniewa na zakończenie obrad przywódców państw członkowskich Układu Warszawskiego 5 grudnia 1980 roku, a więc zaledwie kilka  miesięcy po rejestracji Solidarności:

            Towarzysze! Dzisiejsze wydarzenia w Polsce dotykają bardzo głęboko interesów bezpieczeństwa wszystkich bratnich krajów. Wszyscy mamy wzajemne zobowiązania jako sojusznicy i pozostaniemy im wierni. Ze szczególnym naciskiem musimy podkreślić, że sytuacja w Polsce i wiszące nad Polską niebezpieczeństwo są nie tylko sprawami polskimi. Dotyczy to nas wszystkich. Nidy nie zapomnimy, że 600 tysięcy radzieckich żołnierzy poległo na polskiej ziemi, walcząc w obronie Polski przed faszyzmem i za jej wolność. Krew ludzi radzieckich i krew Polaków zlała się w ofiarnej walce wyzwoleńczej.

            Przeciwnicy socjalizmu w Polsce, jak i poza nią, muszą wiedzieć, że socjalistyczni przyjaciele i sojusznicy Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej  nie opuszczą jej w potrzebie. Dyktują nam to uczucia przyjaźni z bratnim narodem polskim i poszanowania go oraz nasza uzasadniona obawa o interesy socjalizmu i pokoju. Dziękuję wam za uwagę.7)

            Wróćmy do słów Papieża. Drugie zdanie mówiące, że powrót na drogę pokojowego dialogu nie jest niemożliwy,  jest już konkretną definicją aktualnej sytuacji.

             Zapoznając się choćby z książkami poświęconymi pułkownikowi Kuklińskiemu, trudno nie odnieść wrażenia, że Kreml więcej widział o Watykanie, niż Watykan o Kremlu. Na jakiej podstawie Papież sądzi, że dalsza kontynuacja pokojowej drogi dialogu jest możliwa?  Jest możliwa ze względów moralnych, ale czy możliwa z uwagi na uwarunkowania ideologiczne,  polityczne,  ekonomiczne i militarne?  [O różnych uwarunkowaniach możliwości pisałem w artykule Ucieczka spod buldożerów historii – na tropach chciejstwa

            Co na ten temat sądził np. marszałek Dmitrij Ustinow, najpotężniejszy polityczny  eksponent  kompleksu przemysłowo-zbrojeniowego na posiedzeniu sowieckiego politbiura już 2 kwietnia 1981 roku?:

           Myślę, że rozlewu krwi nie da się uniknąć, on nastąpi. Ale jeśli będziemy się tego bać, to naturalnie wówczas trzeba oddawać kolejno wszystkie pozycje. A w ten sposób można utracić wszystkie zdobycze socjalizmu.8)  

           Marszałek był 12 lat starszy od Papieża, doświadczył i widział niejedno, zdziałał na rzecz sowieckiej  potęgi militarnej niejedno (np. wykorzystał wziętych po wojnie  do niewoli  niemieckich specjalistów od najnowocześniejszych  broni;  był twórcą sowieckiego przemysłu rakietowego). Marszałek nie mówi tego na użytek publiczny, ale w gronie najważniejszych decydentów na Kremlu. Nie mówił, że to sowieccy żołnierze mają dzisiaj przelewać krew.

           Sam marszałek był twórcą swoistej  idei edukacji ekonomicznej polskiego społeczeństwa   bazującej na fakcie ogromnego uzależnienia polskiej gospodarki od gospodarki sowieckiej, edukacji wymagającej jednak sytuacji, aż się w Polsce trochę „zagotuje”. Polacy byli okrążeni jak  w kotle. Aby trochę ten „kocioł” podgrzać, wcale nie było potrzeby do niego wchodzić militarnie. [Pisałem o tym w artykule o brainstormingu politycznym Breżniewa] Nie ma potrzeby w tym miejscu pewnych rzeczy powtarzać czy rozwijać.

           Wróćmy do słów Papieża. Ostatnie z cytowanych dotąd zdań określa  jakby podstawę wartościowania  jego obywatelskiej interwencji,  gdy  bardzo dobitnie argumentuje,  że  Domaga się tego dobro całego Narodu.

             Mamy tu więc jedną z odpowiedzi na pytanie zawarte w tytule: o co toczyła się gra? O dobro Narodu! – odpowiedzieć można słowami Papieża.

Papież jako głowa państwa watykańskiego

        Ta podstawa aksjologiczna  jest jednak daleko szersza i Papież nie pisze tylko jako polski obywatel, ale także jako głowa państwa watykańskiego.

        Powyższe jest  wyraźnie słyszalne  w drugiej części listu:

       Domaga się tego również opinia całego świata, wszystkich społeczeństw, które słusznie wiążą sprawę pokoju z poszanowaniem praw człowieka i praw narodu.

        Ogólnoludzkie pragnienie pokoju przemawia za tym, ażeby nie był kontynuowany ,,stan wojenny” w Polsce.

         Kościół jest rzecznikiem tego pragnienia.

         Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia, które od tylu pokoleń łączyły wszystkich synów i córki naszego Narodu przy opłatku wigilijnym.

         Trzeba uczynić wszystko, ażeby tegorocznych Świąt Rodacy nie musieli spędzać pod groźbą śmierci i represji.

        Zwracam się do Pańskiego sumienia, Generale, i do sumień wszystkich tych ludzi, od których zależy w tej chwili decyzja.

Watykan, dnia 18 grudnia 1981 r. Jan Paweł II

PS. Ten sam apel przekazuję równocześnie na ręce P. Lecha Wałęsy, Przewodniczącego „Solidarności”, a także na ręce Prymasa Polski Księdza Arcybiskupa Józefa Glempa dla całego Episkopatu Polski oraz Kardynała Franciszka Macharskiego, Metropolity Krakowskiego. O niniejszej interwencji powiadomię również Przedstawicieli Rządów.

            Już pierwsze zdanie nawiązujące do apelu o zniesienie stanu wojennego, że domaga się tego opinia całego świata jest niezwykle interesujące. Czy rzeczywiście opinia całego świata domagała się zniesienia stanu wojennego?

            Czy w najbardziej świeckim państwie w  Europie, jakim była Czechosłowacja,  opinia społeczna była zadowolona z pokojowej drogi dialogu, w czasie której Polacy chętnie do  południowych braci  jeździli i wykupywali różne im towary? Czy opinia obywateli w NRD i wreszcie w ogromnym Związku Radzieckim  domagała się zniesienia stanu wojennego? Zakłócenia w zaopatrzeniu w różne produkty media tych państw chętnie wiązały z niekończącymi się strajkami w Polsce nie omieszkując  też sygnalizowania potrzeby pomocy gospodarczej, jaką trzeba nam udzielać.

            Co na ten temat mają do powiedzenia polscy historycy? Prawie nic, a właściwie to chyba zupełnie nic.  Warto posłużyć się książkowym przykładem. Profesor Paczkowski nawiązując do  dramatycznych  wystąpień  Kardynała Glempa, który wezwanie o pokój w pierwszych dniach stanu wojennego kierował nie tylko do władzy  pisze w książce Wojna polsko-jaruzelska[…]9):    

      Inaczej było w liście, który 18 grudnia Jan Paweł II skierował do gen. Jaruzelskiego. Wezwanie było jednoznaczne: to generał miał „zaprzestać działań, które przynoszą ze sobą rozlew krwi polskiej”, a krew ta „nie może obciążać sumień i plamić rąk Rodaków”, to generał miał „wrócić na drogę” pokojowego dialogu i to do sumienia generała (oraz tych wszystkich, „od których teraz zależy decyzja”) apelował. (s. 214)

       Czy rzeczywiście tak zupełni inaczej? Jest oczywiste, że list personalnie był skierowany do Generała, gdyż w tej chwili był on jedyną osobą w Polsce zdolną do podjęcia jakiejś istotniejszej decyzji i zdolną do jej wyegzekwowania.  Pomijając już ten wątek, to  przecież  ewidentnie z listu wynika, że nie jest on pisany wyłącznie do Generała, skoro jest on także do wiadomości innych znaczących osób w Polsce i nawet do rządów innych państw.

        Dalej autor Wojny polsko-jaruzelskiej napomyka o przekazaniu kopi listu Wałęsie, co rzekomo ubodło  Generała  oraz o omawianym już problemie jego sprzeciwu  wobec niefortunnego jego zdaniem sformułowania użytego przez Papieża. O zasygnalizowanym tu problemie (domaga się tego opinia całego świata)  natomiast ani słowa. A rzecz jest w najwyższym stopniu zastanawiająca. 

              Czy  imienny adresat listu – bądź co bądź generał -  mógł  uwierzyć, że opinia całego świata  domaga się zniesienia stanu wojennego, skoro nawet w Polsce zyskał on wcale nie tak marginalne poparcie? Czy uwierzyć w to mogła breżniewowska ekipa, a trudno było przewidywać, że nie trafi ten list do jej rąk?  To co zrobić z papieską wypowiedzią? Posądzić Papieża, że nie bardzo zdawał sobie sprawę z tego, o czym pisze? Dlaczego tak istotna kwestia pozostawiona została w książkowym omówieniu listu  bez żadnego komentarza? Czytelnicy mają  po prostu tylko wierzyć, że tak waśnie było tylko dlatego, że  tak powiedział Papież i to uznać za historyczny fakt?

      Bardzo prosto taki problem rozwiązuje kardynał Dziwisz, gdy wskazuje na wspomniane już perspektywy teologiczno- moralną oraz polityczną czy ekonomiczną. 

       W perspektywie teologiczno-moralnej można powiedzieć, że ogólnoludzkim pragnieniem jest, by w Polsce nie było już dalej żadnego przelewu krwi a powołanie się na poszanowanie praw człowieka i praw narodu jeszcze wzmacnia tę argumentację.  Generał nawet nie próbuje z tym sądem polemizować w późniejszej odpowiedzi,  ale jego obowiązuje postrzeganie historii, sytuacji obecnej i potencjalnych zagrożeń właśnie  w perspektywie politycznej, gospodarczej czy  militarnej  i za trafność postrzegania różnych zagrożeń  w takich właśnie perspektywach   spoczywa na nim odpowiedzialność.

         Powyższy problem został tu zasygnalizowany, by zwrócić uwagę na poziom racjonalności politycznej, jaki wyznaczały rozgrywki  głównych decydentów, od których zależał bieg polskich spraw w najbardziej dramatycznym okresie powojennej polskiej i światowej historii.

        Papież jako zwierzchnik Kościoła nie mógł występować tylko jako obywatel dbający o dobro narodu polskiego.  Jego argumentacja musiała uwzględniać racje teologiczno-moralne, które daleko wykraczają poza perspektywę oglądu świata z polskiego, a tym bardziej tylko solidarnościowego punktu widzenia. Państwo watykańskie obejmowało swymi religijnymi wpływami przeszło siedemsetmilionową rzeszę  wiernych rozproszonych na całym świecie. Teologiczno-moralna  perspektywa watykańska była perspektywą globalną.

        Ta teologiczno-moralna pespektywa oglądu świata w sposób oczywisty nie była zgodna z perspektywą jego kremlowskiego oglądu. Z drugiej strony, kremlowska perspektywa nie była zaś  tak partykularna i naiwna, jak do  dziś próbują to imputować szerokim rzeszom odbiorców różnych mediów polscy historycy i  krytycy stanu wojennego z ogromną stratą dla poziomu polskiej myśli państwotwórczej.

        Już Stalin miał ponoć  zwyczaj omawiania spraw związanych z toczącą się II wojną światową stojąc przy globusie. Ani Breżniew, ani  Ustinow,  Andropow czy inni członkowie sowieckiego politbiura nie mieli kłopotów z uwzględnianiem globalnej perspektywy w oglądzie różnorakich lokalnych konfliktów i problemów. Taką perspektywę oglądu wymuszały dziesięciolecia zimnowojennych zmagań. Tak szeroka perspektywa wymagała jakiejś pojęciowej werbalizacji,  uporządkowania w jakiejś aparaturze pojęciowej.

        Tego uporządkowania dostarczała komunistyczna ideologia. Można przez pewną analogię do określenia użytego przez kardynała Dziwisza powiedzieć , że Kreml nie  postrzegał historii w perspektywie teologiczno-moralnej, ale w perspektywie  ideologiczno-moralnej.

         Taka ideologiczno-moralna perspektywa właściwa była i jest także  elitom politycznym  Stanów Zjednoczonych  wyłaniającym z siebie kolejnych gospodarzy Białego Domu w Waszyngtonie. Na to też trzeba zwrócić uwagę.

 Czy list papieski był tylko apelem?

           Upomnienie się w post scriptum  o Wałęsę czy informując o zamiarze wysłania listu do różnych osób i rządów sugerować może, że jest on tylko doraźną reakcją na zaskakujące  swym rozmachem świat wydarzenie w Polsce. 

            Czy Papież rzeczywiście nie zdawał sobie sprawy, że wcale niecała światowa opinia

publiczna potępia stan wojenny w Polsce?  Nawet niektóre  zachodnie rządy  odetchnęły z ulgą, że  „polska awantura” została ograniczona do polskich granic. Nie podejrzewam Papieża o naiwność.

             List  był dla Generała także informacją o sposobie myślenia po drugiej  stronie żelaznej kurtyny. Jeśli Papież powołuje się na opinię całego świata,  to nietrudno, ale  w perspektywie ideologiczno- moralnej, zauważyć, że powołuje się na dominujące ośrodki opiniotwórcze na Zachodzie.  Łatwo znaleźć świadectwa, że taka reakcja była przewidywana i w Moskwie, i w Warszawie. List był także pewną informacją o stanowisku Watykanu wobec wydarzeń w Polsce, choćby w takim znaczeniu, że Watykan będzie się przeciwstawiał dalszej eskalacji konfliktów.

             Na tym merytorycznym poziomie korespondencji list był także pytaniem o wiele różnych spraw. I na te pytania Generał starał się odpowiedzieć w liście do Papieża datowanym 4 stycznia 1982 roku, a więc po blisko trzech tygodniach. Warto do listu, który profesor Paczkowski nazwał w cytowanej książce  dość długą epistołą, zajrzeć. Można zrozumieć, że dla profesora była ta epistoła dość długa, skoro  niczego interesującego w niej nie znalazł.  Więc zajrzyjmy do niej. 

Generał do Papieża

           Interesujące już jest pierwsze zdanie.  Do kogo zwracał się Papież w polskiej sprawie niemal równo rok wcześniej? Do Breżniewa! Czy to umknęło uwadze Generała? Czytajmy!:

Warszawa, dnia 6 I 1982 r.

        Wasza Świątobliwość,

        Odpowiadając na skierowany do mnie list dziękuję, iż Wasza Świątobliwość zechciał bezpośrednio przedstawić mi swe niepokoje i pragnienia. (...) [skróty od redakcji „TP”]. Sytuacja obecnie stabilizuje się. Po raz pierwszy od 16 miesięcy życiem naszego kraju nie wstrząsają bezustanne dotychczas napięcia, strajki, akcje protestacyjne oraz różnego rodzaju anarchizujące poczynania.

         Podziękowanie w pierwszym zdaniu jest niekoniecznie wyłącznie kurtuazyjnym gestem. Generał sygnalizuje, do kogo można się zwracać w polskich sprawach. To już istotna nowość na geopolitycznej scenie. Przecież od układów jałtańskich najważniejsze dla Polski sprawy omawiane były bez udziału jej przedstawiciela w relacjach między Moskwą, Waszyngtonem  i Londynem. Ostatnim polskim przedstawicielem, z którym próbowano rozmawiać był Stanisław Mikołajczyk, gdy  próbowano na nim wymusić formalną abdykację z tytułu przedstawiciela  Polski samodzielnie stanowiącej o sobie.

         Podziękowanie Generała może tu być  wyrazem pewnych aspiracji oraz intencji, by przynajmniej spróbować zmiany w dotychczasowych geopolitycznych praktykach, aby chociaż spróbować, by nie było niczego o nas, bez nas..

           Następne zdanie mówiące o ustabilizowaniu się sytuacji w kraju  brzmi trochę jak dziewiętnastowieczny komunikat: Spokój zapanował w Warszawie. W Polsce nadal trwają aresztowania, tysiące osób jest internowanych a General pisze o stabilizacji. Zapewne nie takiej stabilizacji  oczekiwał   Papież.

O jakim zagrożeniu pisze Generał?

          Generał nie tylko relacjonuje o zaistniałej sytuacji, ale także informuje, jak ona jest widziana w perspektywie ideologiczno-moralnej. Tak ona jest postrzegana w kremlowskiej perspektywie, co wcale nie musi oznaczać, że jest to dla Generała satysfakcjonujące. Ale nie uprzedzajmy faktów. Przejdźmy do następnej części w dostępnej Czytelnikom wypowiedzi:

          Motyw przewodni listu Waszej Świątobliwości stanowiła jakże zrozumiała troska o dobro ojczystego kraju, o to aby uniknąć narodowej tragedii, aby nie była przelewana krew Polaków. Podzielałem i podzielam to pragnienie. Właśnie w imię zapobieżenia rozległej, ostrej konfrontacji, masowemu przelewowi krwi, wprowadziliśmy stan wojenny, oddalając w ten sposób widmo wojny domowej od tak ciężko w przeszłości doświadczonego narodu. A przecież niekoniecznie zamknęłaby się ona w ramach wewnątrzpolskich, mogłaby pociągnąć za sobą kataklizm w znacznie większej skali. (...)

         Na ten  fragment wypowiedzi można spojrzeć jako na świadectwo antycypacji całej ideologicznej wojny wypowiedzianej Generałowi przez jego oponentów, w tym i autora popularnej książki Wojna polsko-jaruzelska.  Zginęło dziewięciu górników, a tu jakby kurtuazyjna  relacja  o zapobieganiu masowemu przelewowi krwi, oddalaniu  widma wojny domowej!

          To pisze jednak generał, który znał prawdziwa wojnę  i uczestniczył w prawdziwej wojnie. A w prawdziwej wojnie dziewięć  ofiar to doprawdy niewiele. Generał pisze to do polskiego  papieża, który także był naocznym świadkiem prawdziwej wojny i osobiście doświadczał jej skutków.

          Te dziewięć ofiar stało się na długie lata pretekstem do stawiania Generała na równi w rzędzie z  Hitlerem, Stalinem czy Pol Potem. Dlaczego? To złożona przyczyna i nie sposób  odpowiedzieć na to pytanie jednym zdaniem. Może jednak warto napomknąć, że podczas wizyty Papieża w Kinszasie w 1980 roku msza święta zgromadziła milion osób, a w skutek niedopatrzenia organizatorów napór tłumu spowodował śmierć dziewięciu osób, 80 osób zostało rannych. Czy ktoś mówił o zbrodniczych zamiarach zairskiego dyktatora?

          Najważniejsze w cytowanym akapicie jest jednak coś innego. Generał nie pisze o zagrożeniu interwencją militarną Wielkiego Brata. Pisze o zagrożeniu wojną domową.   Jest to zupełnie inna identyfikacja zagrożenia, jaką przez całe lata, aż po dziś dzień posługiwali i posługują się oponenci Generała. Wejdą, nie wejdą – tylko tak w ludowej świadomości identyfikowano zagrożenie dla Polski w okresie solidarnościowego karnawału.  

         Intelektualną klęską ogromnej części  polskiej inteligencji i świadectwem jej intelektualnej niesuwerenności jest  argumentacja, że przecież 13 grudnia 1981 roku nie było zagrożenia interwencją militarną.  A czy o takim zagrożeniu pisał Generał do Papieża?

Generał precyzyjnie wskazuje dwa podstawowe bezpośrednie zagrożenia: rozkład struktur państwowych oraz ruina gospodarki.

         Przed zastosowaniem tak drastycznego środka, jakim jest stan wojenny, idąc na liczne ustępstwa i kompromisy, próbowaliśmy cierpliwie i mozolnie wielu sposobów dla położenia kresu rozkładowi organizmu państwowego oraz ruinie gospodarki, tak dotkliwie odczuwanej w warunkach życia naszego społeczeństwa. (...)

          Dotychczasowe państwo jest już demontowane, gospodarka znajduje się w stanie najwyższego  kryzysu. Czy powstają nowe struktury państwowe? One są dopiero w stadium zalążkowym, jeśli za takowe uznać ciągle jeszcze luźne struktury Solidarności.  Czy w ogóle istnieją jakiekolwiek szanse, że te nowe władze jakoś okrzepną strukturalnie i mają ku temu warunki? Tutaj Generał niemal stawia przysłowiową  kropkę nad i:

          30 października, w Sejmie, wskazywałem, że radykalni zapaleńcy z kierownictwa „Solidarności” tworzą kontrwładzę, co w połączeniu z działalnością antyradziecką jest sprawą niebezpieczną i złowrogą. (...)

           Czy powyższe uwagi są tylko wyrazem złudzeń Generała? Taka diagnoza sytuacji pojawiła się już w przemówieniu Breżniewa w grudniu 1980 roku na spotkaniu przedstawicieli państw członkowskich Układu Warszawskiego. Czy Kreml faktycznie pozwoliłby na utworzenie nowego  solidarnościowego rządu? Może i tak, ale  pod warunkiem, że kierowniczą rolę nadal sprawowałaby partia komunistyczna, a Solidarność dobrowolnie zdeklarowałaby swą miłość do socjalizmu i Wielkiego Brata. Trudno jednak posądzać kremlowskie władze o wiarę w cuda. Po prostu spokojnie czekają, aż się w Polsce „zagotuje”.  Kto podgrzewa w polskim kotle i po co? Generał jasno wskazuje:   

         Istnieją dowody potwierdzające powiązania inspiratorów i organizatorów tych działań z niechętnymi, bądź też wrogimi Polsce Ludowej zachodnimi ośrodkami. Pragnęły one posłużyć się konfliktem wewnątrzpolskim jako sposobem podważenia europejskiego i światowego układu sił, zantagonizowanie stosunków Wschód–Zachód. (...)

        Dzisiaj nie ma potrzeby niczego tutaj udowadniać. Pomoc ze strony administracji Cartera była udzielana i nie robi się już z tego żadnej tajemnicy. Nawet angloamerykańscy badacze stwierdzają, że dla Waszyngtonu Solidarność była po prostu narzędziem czy instrumentem w jego walce z systemem komunistycznym.  Wiadomo także że swoista „pomoc”  udzielana  była przez  wschodnioniemiecką STASI. Czy była też pomoc ze strony KGB? O tym chyba nieprędko się dowiemy coś pewnego. Oczywiście, wierzyć można, że żadnej takiej pomocy nie było, ale np. mnie osobiście wierzyć się nie chce.

          Tajne służby mają to do siebie, że są tajne. Składają się jednak z żywych ludzi i od czasu do czasu coś z nich wycieka wbrew woli ich mocodawców.  Podejrzewam zaś, że np. niezupełnie z palca wyssana może być jakby na marginesie rzucona uwaga tropiciela zakulisowych spraw zamachu na Papieża Nigela Westa:

          Prawdę powiedziawszy, KGB omijała niekiedy wydany w 1956 r. zakaz rekrutowania agentów wśród Polaków, prowadząc informatorów pod „fałszywa flagą”. Ludzie z KGB udawali, że są oficerami SB albo cieszącej się większym zaufaniem wojskowej służby kontrwywiadu.10) [s. 199]

          Wracając już do listu,  jakie były bezpośrednie skutki stanu wojennego dla społeczeństwa, a w szczególności dla opozycji? Generał niczego nie ukrywa:

          Zdaję sobie sprawę, że wprowadzenie stanu wojennego stanowiło szok dla społeczeństwa. Wielu ludzi czuje się zawiedzionych w swoich nadziejach, przytłoczonych okolicznościami, rozgoryczonych. Staramy się i starać będziemy, aby wszystkie poczynania dyscyplinujące miały charakter humanitarny. Stopniowo zwalniamy osoby internowane. Jednakże to, jak długo będzie trwać stan wojenny, oraz które z jego rygorów i przez jaki czas będą utrzymywane zależy tylko od  społeczeństwa. Przede wszystkim jednak zależy to od tego, czy kręgi związane z „Solidarnością” podporządkują się ograniczeniom i przewartościują swe ekstremalne dążenia, czy też nastąpi recydywa nieładu oraz politycznych skrajności. (...)

         Powstała cała martyrologiczna literatura tworzona przez naukowców, dawnych uczestników opozycji , publicystów opisująca „zbrodnie zawiedzionych nadziei” , opresyjność wojskowego dyktatu i  ta literatura doskonale odzwierciedla poziom racjonalności politycznej współczesnych krytyków stanu wojennego.  Myślenie tych osób jakby zatrzymało się na poziomie racjonalności, jaki osiągnęli przed trzydziestu laty i czas niewiele tu zmienił.  Wiara, że „nie weszliby”  zastygła w  pewien  dogmat   myślowy wraz z wiarą o kompletnej bezradności kremlowskich władz, wiarą, że zgodziłyby się one na przejęcie władzy przez Solidarność, gdyby nie zwyczajne tchórzostwo i służalczość Generała.

Racje nadrzędne stanu wojennego

         Skoro stan wojenny przyniósł tyle  zawiedzionych nadziei, to jakie racje nadrzędne były powodem, że na apel Papieża  powołującego się na racje teologiczno-moralne i dobro narodu polskiego  nie został natychmiast zniesiony?   Generał wprost na te racje wskazuje w pierwszym zdaniu akapitu kończącego list:    

          Potrzebą Polski jest silne państwo i nie można pozwolić na jego osłabienie. Jednakże wiemy, że państwo musi być silne poparciem społecznym. Będziemy o nie uczciwie zabiegać. Nasze zainteresowanie ułożeniem i rozwojem dobrych stosunków między Kościołem i Państwem jest niezmienne. Ostatni okres przyniósł liczne dowody wiarygodności władz w tym dążeniu. Były to nie tylko deklaracje, ale i czyny. Zamierzamy nadal iść tym szlakiem i liczymy na dalsze współdziałanie ze strony Kościoła. Ufam głęboko, że Wasza Świątobliwość wesprze nas w tych dążeniach i wysiłkach.

        Z  najwyższym szacunkiem

        generał armii Wojciech Jaruzelski

        Czy potrzeba silnego państwa postulowana przez Generała  jest sprzeczna z dobrem całego Narodu, o jaki zabiega Papież? Ze słabym państwem nikt się nie liczył ani na Wschodzie, ani na Zachodzie. Tak zresztą jest do dziś.

        Papież chciał niepodległego państwa odpowiadającego aspiracjom narodu – można odpowiedzieć. Zgoda, ale Generał wcale nie próbuje ukrywać, że  państwo musi być silne także siłą poparcia społecznego i wcale nie sugeruje, że stan obecny widzi jako docelowy. Przeciwnie, deklaruje, że o takie poparcie będzie uczciwie  zabiegać.  Generał wyraża też nadzieję, że Papież wesprze go w jego staraniach.

        Czy rachuby Generała w liście  skierowanym do Papieża, że liczy na jego wsparcie nie są wyrazem najwyższej bezczelności, cynizmu, arogancji wojskowego dyktatora?

         Generał nie pisze jednak do osób w krótkich spodenkach  politycznych uważających,  że strajkami można wywalczyć niepodległość,  ale do osoby kierującej jednym z najważniejszych ośrodków opiniotwórczych świata i posługującej się niebagatelnym intelektem.  Nie pisze, nie mając merytorycznych  podstaw do uzasadnienia swej decyzji. Na podstawowe argumenty precyzyjnie zwraca uwagę. Czy Papieżowi trzeba było tłumaczyć więcej?

            Czy oczekiwania Generała  zostaną spełnione? Papież na list Generała odpowie dopiero za trzy miesiące. Będzie to znowu niezwykle interesujący dokument. Na jakiś komentarz do niego w niniejszym artykule nie ma już miejsca

 

Część III

Co wynika z pierwszych kontaktów?

Co dokumentują obydwa listy?

            Nawiązany został kontakt między przywódcami dwóch różnych państw i jednocześnie  dwoma polskimi obywatelami, który przetrwa  całą brzemienną dla świata dekadę. Z perspektywy lat łatwo zauważyć, że już nic, co dla Polski najważniejsze, nie będzie się w najbliższym dziesięcioleciu  decydowało poza nimi.

            Te dwie osoby były  samodzielnymi, silnymi  decydentami, choć ich możliwości w  zakresie rozwiązywania spraw polskich były  niezwykle zróżnicowane, ale na swój sposób dopełniające się i niezbędne, by Polska mogła wyjść względnie cało z geopolitycznej zawieruchy.

O co toczyła się gra?

        O dobro narodu – deklarował się Papież,   o silne państwo – deklarował się Generał.

        Między Moskwą i Waszyngtonem rozpoczynała się rozstrzygająca rozgrywka mająca zmienić, jak się później okaże,  geopolityczne oblicze pojałtańskiego  świata. Polska znalazła się w oku historycznego cyklonu, który będzie trwał całą dekadę. Efekt zaskoczył wszystkich, którzy byli zdolni do refleksji nad sprawami geopolityki, ale to będzie później.

         To, co dla liderów  Solidarności wydawało się być kresem ich nadziei na szybką zmianę systemu w samej  Polsce, stało się początkiem nowego etapu w dekompozycji pojałtańskiego ładu światowego, do czego niezbędne było  rozmontowywanie żelaznej kurtyny.

          Młodsi Czytelnicy mogą być zaskoczeni, że Generał motywuje wprowadzenie stanu wojennego wojną domową, a nie obcą interwencją militarną.  Niemal do kanonu potocznych wyobrażeń o tamtych czasach  należy przeświadczenie, że stan wojenny był niepotrzebny, ponieważ interwencji zbrojnej by nie było. Skąd taka rozbieżność? Będę się starał na to pytanie odpowiedzieć.  

Na jakim poziomie?

          W tych pierwszych listach ujawnia się już poziom  intelektualnej perspektywy, z jakiej  ich nadawcy patrzą  na  sprawy Polskie i jej bezpieczeństwo. Papież apeluje, by rozpatrywać je w perspektywie historycznej; przynajmniej w perspektywie dwóch stuleci, w której Naród Polski doznał wielu krzywd i dodatkowo  przypomina o ogromie ofiar w czasie ostatniej wojny światowej.

            Generał wskazuje na globalny konflikt Wschód-Zachód jako na źródło pojawienia się w Polsce widma wojny domowej i niebezpieczeństwo, że niekoniecznie zamknęłaby się ona w wewnątrzpolskich ramach. 

             Papież z  perspektywy teologiczno-moralnej apeluje o zaprzestanie dalszego rozlewu krwi i zniesienia stanu wojennego.

             Generał z perspektywy polityczno-militarnej uzasadnia wprowadzenie stanu wojennego  koniecznością uniknięcia właśnie przelewu krwi na ogromną skalę.

Nowy układ personalny światowych rozgrywek

            Dotąd najważniejsze dla świata wydarzenia były efektem rozgrywek między dwoma stolicami nuklearnych potęg: Moskwą i Waszyngtonem. Od wprowadzenia stanu wojennego i nawiązania kontaktów między Papieżem i Generałem ten układ uległ rozbiciu przynajmniej w zakresie dotyczącym spraw polskich,  co, jak się okaże, miało też olbrzymi wpływ na losy całej    Europy Środkowej i niemałej części Azji.

            Polska przestała być wyłącznie pionkiem w tych rozgrywkach. Nieoczekiwanie zamiast być dalej częścią  problemu, zaczęła być częścią rozwiązania w światowych rozgrywkach, co nie dla wszystkich było zrazu widoczne, a już najmniej dla solidarnościowej opozycji.  Wcale nie musiało się to podobać Moskwie, ale tu już Polacy mogli liczyć  na zdecydowany opór Watykanu.  Nie musiało też to podobać się Waszyngtonowi, ale ten trafiał na zdecydowany opór Warszawy.

            W Watykanie Jan Paweł II, w Warszawie generał Jaruzelski, w Waszyngtonie prezydent Ronald Reagan – to trwały przez długie lata personalny skład realnych decydentów przy najważniejszym stoliku  na ówczesnej światowej  scenie politycznej.  Decydencka głowa na miejscu zarezerwowanym dla Moskwy doznawała w tym czasie kolejnych szoków. Sztafecie  Breżniew – Andropow -  Czernienko - Gorbaczow – trudno było sprostać coraz bardziej wytrawnym graczom. Graczom nawzajem się bacznie obserwującym, z których każdy reprezentował inne racje i miał w ręku inną siłę.

           Dziwny to był układ rozgrywających. Moskwa i Waszyngton  to centra kierowania olbrzymimi potencjałami  nuklearnymi, olbrzymimi zasobami demograficznymi,  technologicznymi, terytorialnymi czy surowcowymi.  Watykan to centrum zarządzania strukturą organizacyjną blisko miliardowej liczby wiernych rozsianych na całym świecie.  A

Warszawa? Centrum  sztabowe Polskiej Armii, która nie dała się podzielić, która podporządkowała sobie państwo zajmujące kluczową pozycję w sowieckim imperium, państwo rozsadzane wpływami dwóch antagonistycznych mocarstw. (zob: CIA i KGB na wspólnej drodze wyzwalania Polski…)

A gdzie Solidarność?

         A gdzie Solidarność? Na światowej scenie politycznej nie ma miejsca dla  tych, którzy nie potrafią, niezależnie od historycznych czy innych powodów o czymś realnie decydować. Liderzy Solidarności mogli decydować o mniej lub bardziej lokalnych strajkach, mogli myśleć o pokojowym dochodzeniu do władzy, ale to za mało, na pozycję poważnego i suwerennego  gracza na światowej scenie.

         Zrobiła jednak coś niebanalnego: to Solidarność wykreowała wojskowego dyktatora niejako przeciwko sobie, (a więc w rozgrywkach wewnątrzpolskich), ale tym samym umożliwiła Generałowi występowanie w  obronie polskiej racji stanu w procesie destrukcji pojałtańskiego podziału świata (a więc w rozgrywkach na arenie światowej).

         Odtąd Polska miała efektywnych rzeczników swej racji stanu po obydwu stronach żelaznej kurtyny. Jasne jest, że Warszawa musiała siedzieć obok Moskwy, ale Waszyngton zamiast jak dotychczas mieć przeciwko sobie tylko jednego partnera, miał ich dwóch.

         Solidarność w całej dekadzie, a nie tylko w czasie solidarnościowego karnawału, była ważnym czynnikiem prowadzącym do największej  katastrofy geopolitycznej drugiej połowy  ubiegłego stulecia, jaką był rozpad sowieckiego imperium. Czynnikiem, ale nie suwerennym politycznie podmiotem światowych rozgrywek wymagających racjonalności politycznej na poziomie szachowych arcymistrzów.

           Obronę Solidarności jako pewnego potencjału  społecznego i politycznego  wziął na swe barki Papież, a  Generał dzięki LWP dosiadł się do stolika do spraw polskich zarezerwowanego dotąd tylko dla przedstawicieli Moskwy i Waszyngtonu.

            Ostatnim polskim przywódcą przy tym stoliku (zasiadał przy nim jeszcze przedstawiciel Wielkiej Brytanii) był wiele lat temu  - jak już wspomniałem -   Stanisław Mikołajczyk.  Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie były na gospodarczej łasce  sojuszników i Mikołajczyk nie mógł nimi suwerenie dysponować. W warunkach wojennych państwo bez armii, bez sprawnie funkcjonującej gospodarki niewiele ma do powiedzenia.

          Solidarność w grudniu 1981 roku nie miała władzy nad armią i w najbliższym czasie nie miała też szans, by taką władzę uzyskać nawet, gdyby Generał tego  chciał. Gospodarkę zaś skutecznie paraliżowała, bo była to komunistyczna gospodarka.  Innej jednak nie było.  

Czy nie za mało miejsca dla Solidarności?

            Czy dla Solidarnośći nie została zarezerwowana w tych rozważaniach  zbyt słaba pozycja? Jej byli  liderzy i spadkobiercy mogą być oburzeni. Taki jest jednak świat, a nie tylko mój punkt widzenia. Dla jego usprawiedliwienia posłużę się zdaniem włoskiego specjalisty od geopolityki, profesora i generała Carlo Jeana, autora książki Geopolityka. Przechodząc do zagadnienia aktorów geopolityki pisze: 

           Dlatego dalszy ciąg rozważań prowadzony będzie z perspektywy państwa, jako że to państwa są zasadniczymi aktorami stosunków międzynarodowych, zdolnymi mobilizować niezbędne zasoby i będącymi głównym terenem kreowania, często nakazowego, interesów i polityki, a także terenem, na którym osiąga równowagę pomiędzy wolnością a solidarnością.11) [s. 98]

         Państwa – zauważmy -   nie przemawiają do siebie chórami swych obywateli, ale ustami swych przedstawicieli, z których najważniejsi, niebezpodstawnie,  nazywani są głowami państwa. Od głowy państwa, od poziomu jej wyobraźni politycznej,  umiejętności prezentowania swych racji w doraźnych i dalekosiężnych sprawach,  zdolności podejmowania szybkich i  trafnych decyzji  bardzo wiele dla obywateli danego państwa zależy w różnorakich międzynarodowych rozgrywkach.     

Część IV

U źródeł politycznego dogmatu

         Stan wojenny był niepotrzebny! – to już niemal dogmat dla ogromnej większości polskich  elit opiniotwórczych.  Dogmat jest kwestią wiary,  a nie racjonalnej argumentacji; stąd dziwna sytuacja, gdy sondaże opinii publicznej nadal wskazują, że duża jej  część nadal w ten dogmat nie wierzy.

       Znanym od lat eksponentem tej  tezy-dogmatu  jest profesor Zbigniew Brzeziński, doradca prezydenta Cartera ds. bezpieczeństwa narodowego.  Profesor doradził prezydentowi Carterowi  w sprawach polskich dwie ważne rzeczy.

Pomoc dla Solidarności

         Po pierwsze, doradził, co potwierdzają różne opracowania,  ukrytą  pomoc dla Solidarności już w 1980 roku.  Organizując pomoc dla Solidarności „na propagandę i opór” działał w interesie Stanów Zjednoczonych, co wcale nie musiało być  tożsame z interesem Polski. Mogło być w pewnym zakresie  zbieżne z interesem Polski, ale nie musiało być w pełni zbieżne.

        Sama idea, że oto jedno państwo popiera  związek zawodowy w innym państwie nie była czymś oryginalnym. Kreml z pewnym upodobaniem starał się pomagać nie tylko partiom komunistycznym w różnych państwach świata, ale także związkom zawodowym. Nawet próbował tego na terenie Stanów Zjednoczonych i to w świecie filmowym, czym ogromnie naraził się przyszłemu prezydentowi Raganowi. Władze kremlowskie miały w takiej pomocy  doświadczenie i wiedziały czym ona pachnie.

        Trochę soli w zupie może znacznie poprawić jej smak, ale zawartości  pokaźnej solniczki w talerzu nie wytrzyma żaden żołądek. W wymiarze międzynarodowym, gdy jedno państwo podsypuje soli drugiemu, jej nadmiar może skutkować rewoltą społeczną. Dotyczy to zwłaszcza sytuacji, gdy potencjał państwa obdarowywanego solą nijak się ma do potencjału darczyńców pod każdym możliwym względem.

         Solidarność, podobnie jak Poznański Czerwiec 56, była w swych narodzinach  ruchem rdzennie polskim. Jej niebywały  w świecie rozmach zawdzięcza Papieżowi oraz zdolnościom Polaków do improwizacji, która wyrażała się w sprawności w organizowaniu strajków. Na tę oddolną sprawność do improwizacji zwrócono uwagę w Waszyngtonie.

          Oto nadarzyła się okazja, by Kremlowi odpowiedzieć pięknym za nadobne: pomóc Solidarności, by ta spróbowała rozsadzić cały światowy system komunistyczny od wewnątrz.   

          Co z punktu widzenia amerykańskich interesów wystarczało, aby pomagać Solidarności?

Naturalne korzenie  wiary w dogmat

         Wystarczało  utwierdzać ją w przekonaniu, że „walczy z komuną”,  co akurat było w znacznej mierze  prawdą. Ale ta „walka z komuną” była jednocześnie walką z komunistyczną gospodarką i komunistycznym państwem, które nie posiadało jakichś efektywnych mechanizmów łagodzących skutki strajkowych akcji.  Im więcej zaś  strajków, tym więcej powodów do następnych strajków – taka była uroda systemu gospodarki nakazowo-rozdzielczej. 

          Wielomilionowy ruch, skuteczność i coraz większa łatwość organizacji strajków,  dawał subiektywne poczucie siły jego uczestnikom. Kto nam się oprze, skoro jest nas tylu? – tak w największym skrócie można oddać naturalne i potoczne  podłoże wiary w rychły sukces walki z komunizmem.

Propagandowe wzmocnienie wiary w sukces

          Można docenić chęć amerykańskiej  pomocy dla polskiej opozycji, gdyby nie drobny fakt, że skutkiem ubocznym tej pomocy było ewidentne osłabianie gospodarki  polskiego państwa.  Fakt drobny, ale tylko z punktu widzenia racji wielkiego mocarstwa. A z punktu widzenia małego państwa? (Małego w porównaniu do USA czy ZSRR, a nie np. w stosunku do  Litwy czy Gruzji)  Jak długo bowiem można  było tę gospodarkę osłabiać?

         Takim problemem w Waszyngtonie się nie przejmowano.   Takie ogólniejsze  pytania musiały się jednak  pojawić w Polsce, nawet w świadomości tych, którzy na co dzień o sprawach wykraczających poza sprawy bytowe nie myślą.

          By zaradzić takim wątpliwościom  wystarczało podsunąć następną tezę  i  przekonywać, że system komunistyczny jest już kompletnie niewydolny, zgniły,  że zaraz się rozpadnie i Wielki Brat militarnie „nie wejdzie”.

          Czy te tezy były jakoś naukowo uzasadnione?  Skądże! To były tezy czysto propagandowe! By polska opozycja w nie uwierzyła. I faktycznie uwierzyła, bo były zgodne z jej najgłębszymi życzeniami.  Wiara góry przenosi! – wiara w to powiedzenie wystarczała za wszelką argumentację, która nie obrażałby rozumu. Ta wiara była poniekąd czymś naturalnym, opozycja nie miała innych, równie dla niej  atrakcyjnych  sposobów utwierdzania się w swoich racjach.

         Młodszym Czytelnikom godzi się wspomnieć, że i z drugiej strony, gdy mówiono o państwach zachodnich to najczęściej posługiwano się określeniem zgniły Zachód  lub zgniły kapitalizm.  

         Wspomnianych  tez i jej różnorakich  uzasadnień skrojonych na miarę bardzo niewygórowanej racjonalności politycznej,  opozycja łapczywie szukała  w słuchowiskach radia Wolnej Europy i innych nośnikach informacji. Tezy te  zapadły  tak głęboko w świadomość przedstawicieli polskiej inteligencji, a zwłaszcza opozycyjnych  historyków,  że później, w wolnej już Polsce, zaczęli te propagandowe  niegdyś   tezy przerabiać na tezy naukowe, co wymagało nie lada intelektualnych łamańców.  Propagowanie tych tanich intelektualnie,  pseudonaukowych tez  przyczyniało się do  obniżania  poziomu myślenia o sprawach publicznych  w całej obecnie dominującej klasie politycznej

Nietrafiona interwencja dyplomatyczna

         Drugim ważnym dokonaniem profesora Brzezińskiego było doradzenie prezydentowi Carterowi  interwencji dyplomatycznej w początku grudnia 1980 roku  przeciwko spodziewanej  interwencji militarnej Kremla w Polsce. Cartera wsparli prezydent Francji Giscard d`Estaing, kanclerz Helmuth Schmidt z Niemiec Zachodnich oraz Indira Ghandi z Indii, a wkrótce dołączył się też do protestu Papież. Niemałej rangi na światowej scenie było  to gremium.  

         O czym ta cała akcja świadczy?  O tym, że inicjatywa profesora Brzezińskiego była skuteczna, bo protesty były wystosowane i może taka inicjatywa być powodem do niemałej satysfakcji.  Ale czy w ogóle ta inicjatywa była  potrzebna? Czy rzeczywiście istniało wówczas zagrożenie Polski interwencją militarną z zewnątrz?

        Profesor w wielu swoich wypowiedziach twierdzi, że takie zagrożenie w grudniu 1980 roku istniało, a przynajmniej było wysoce prawdopodobne,  ale  w grudniu 1981 roku już nie istniało. Paul Kengor, autor ciekawej monografii o  Reaganie uważa np. że zagrożenie istniało jeszcze we wrześniu 1981 roku, a później już nie istniało.

         Wątpliwości  o realnym zagrożeniu w 1980. nie są tylko moimi wątpliwościami.  Autor bardzo interesującego opracowania   Prezydent, Papież, Premier. Oni zmienili świat  John O`Sulivan to rzekome zagrożenie nazywa po prostu blefem i wprost twierdzi, że: List papieża do Breżniewa nie był jednak nieodzowny. Sowieci  już miesiąc  wcześniej zrezygnowali z interwencji w Polsce[…]12). [s. 131]  

           W innym miejscu mówi jeszcze dosadniej. Odnosząc się do poglądów, dość powszechnie przyjmowanych i zgodnych z tym, co mówi profesor Brzeziński pisze:

           Taki jest konwencjonalny pogląd historyków na polski kryzys w 1980 roku. Istnieje jednak jeszcze inne prawdopodobne wyjaśnienie przebiegu zdarzeń. Niewykluczone, że Sowieci wcale nie zamierzali dokonać inwazji, ani w 1980, ani w 1981 roku. Zgodnie z tą interpretacją wszystkie przygotowania do inwazji – w tym również plany wojskowe, które mogły zostać zdradzone, manewry widoczne z kosmosu – miały jedynie podsycić niepokój za granicą. Szło o to, by Zachód – gdy w końcu polska armia wprowadzi stan wojenny – odetchnął z ulgą, że nie doszło do sowieckiej inwazji, zamiast oburzać się, że polscy komuniści uczynili to własnymi rękami. [s 128-9]

           Z taką interpretacją, choć z pewnym bardzo ważnym zastrzeżeniem, nietrudno mi się zgodzić.  Te wszystkie manewry mogły być blefem. A dlaczego taki blef mógł się udać? Bo nieudana była interwencja prezydenta Cartera. Interwencja, którą podpowiedział profesor Brzeziński.

           Jak ta dyplomatyczna interwencja w 1980 roku wyglądała? Warto tu sięgnąć do opracowania o Kuklińskim pióra Benjamina Weisera. Oto stosowny fragment ostrzeżenia, według Weisera podyktowanego przez Z. Brzezińskiego, jakie  Cartera wystosował do Breżniewa:

           Pragnę Panu przekazać, że naszym jedynym celem jest utrzymanie pokoju w Europie Środkowej i w tym kontekście, by Polski rząd i naród mogły same rozwiązywać swe problemy wewnętrzne. Jednocześnie muszę zaznaczyć, że nasze wzajemne  stosunki ulegną zdecydowanemu pogorszeniu, jeśli rozwiązanie zostanie narzucone polskiemu narodowi siłą.13)  [s. 196]

            Prezydent  Carter chyba nie był chyba  osobą nazbyt lotną, gdyż pod tak sformułowanym ostrzeżeniem się podpisał. A nie było ono zbyt fortunne. Dlaczego?

            Ostrzeżenie prezydenta Cartera niemal wprost podsuwało Kremlowi sposób rozwiązania kwestii polskiej. Czego domagał się Waszyngton? By polski rząd i polski naród mogły same rozwiązywać swe problemy wewnętrzne. – taki postulat zawierało ostrzeżenie.

          Szefowie dwóch największych resortów siłowych w nuklearnym mocarstwie, szef KGB Andropow oraz szef sił militarnych  marszałek Ustinow, nie byli idiotami.  Nic zatem dziwnego, że już niedługo – bo na początku  kwietnia 1981 roku na spotkaniu z Jaruzelskim i Kanią w Brześciu przedstawili im projekt stanu wojennego opracowany w Moskwie. Kania i Jaruzelski mieli go tylko podpisać. Nie podpisali.  Na szczęście, bo diabeł zwykle śpi w szczegółach.

           Projekt ten mógł dokładnie spełniać postulat wysunięty przez Waszyngton: oto polski rząd i polski naród sami rozwiązują swoje problemy! Po co zatem rozbudowane manewry wojskowe? By utwierdzić w przekonaniu stronę amerykańską, że opcja interwencji  jest jedyną,  jaką Kreml bierze pod uwagę, co dawało szansę zaskoczenia stanem wojennym.

           Stanem wojennym  lub innym alternatywnym rozwiązaniem.

Czy Kreml nie wyobrażał sobie innych rozwiązań?

         Czy opcja stanu wojennego z Generałem w roli głównej była jednak  jedyną, która spełniała życzenia amerykańskiej strony? Niekoniecznie, i tu powrócę do sygnalizowanego zastrzeżenia wobec tezy O`Sullivana.   

        Jeśli niemal cała polska gospodarka opiera się na sowieckich surowcach, a różne gałęzie przemysłu (np. paliwowy, włókienniczy, stoczniowy) są w istotny sposób zależne od gospodarki sowieckiej, to nietrudno o cały szereg różnych wersji rozwiązań przykładnie spełniających amerykański postulat, choć niekoniecznie zależnych od woli Generała. I na to łatwo o przykładowy dokument, wystarczy go tylko uważnie przeczytać.

            Takim  dokumentem może być np.  osobiste posłanie Breżniewa do Jaruzelskiego z dnia 21 listopada  1981 roku, któremu towarzyszy też  „zaproszenie do Moskwy” na dzień 14-15 grudnia.  W orędziu tym można przeczytać:

 Teraz jest już absolutnie jasne, że bez zdecydowanej walki z przeciwnikiem klasowym nie można uratować socjalizmu w Polsce. W istocie rzecz polega nie na tym, czy konfrontacja będzie czy nie, lecz na tym, kto ją rozpocznie, jakimi środkami i po czyjej stronie pozostanie inicjatywa.[Przed i po…, t. 2, s. 692]

             Rozprawa z Solidarnością jest już zgodnie z kremlowskim zdaniem przesądzona. Pozostają tylko szczegóły. Diabelskie szczegóły tkwiące w różnych wersjach, jakie dopuszczało kremlowskie rozwiązanie. Warto się przyjrzeć pytaniom związanymi z przewidywaną (a raczej planowaną) już konfrontacją:

             Kto ją rozpocznie? Czy koniecznie Generał? Może Solidarność, która zrobi wszystko, by stan wojenny został wprowadzony, jak to 10 grudnia zreferuje Susłow?

             Jakimi środkami? – czy przede wszystkim środkami, nad którymi pieczę ma Andropow jako szef KGB, czy środkami nad którymi pieczę ma marszałek Ustinow?

             Po czyjej stronie pozostanie inicjatywa?-  to już raczej retoryczne pytanie. Czy Generał mógłby odpowiedzieć, że po stronie amerykańskiej?

           Na wszelki wypadek  paliwo, by się w Polsce „zagotowało”,  zostało już zorganizowane. (Pisałem o tym w artykule CIA i KGB….) Generał z zaproszenia zrezygnuje i przejmie inicjatywę we własne ręce.

           Co oznaczałoby dla Polski rezygnacja Generała ze stanu wojennego? Któryś  z wariantów wojny domowej pod moskiewską kontrolą: albo pod kontrolą z dominacją Andropowa (KGB), albo pod pełną, drobiazgową kontrolą Ustinowa (czyli najpewniej GRU).

Niezależnie zaś od szczegółów, owe czysto moskiewskie wersje też kończyłyby się stanem wojennym, ale już w znacznie  innych okolicznościach.              

Propagandowe  quid pro quo

         Profesor Brzeziński zainicjował protest przeciwko spodziewanej według niego interwencji militarnej.  Jak ją sobie wyobrażał? Sowieci czołgami  wjeżdżają do Polski, w której już dawno swoje czołgi mają? Po co?  By uganiać się tymi czołgami za milionami członków Solidarności?

         Dziadek Mróz, podobnie jak w czasach kampanii napoleońskiej czy obrony Stalingradu, gotów był pomóc Kremlowi, a w Polsce górnicy gotowi byli do strajków.

         W Czechosłowacji w 1968 roku zbuntował się rząd i wystarczyła efektowna parada czołgowa, by rząd zdyscyplinować. W Polsce zaś zbuntowało się społeczeństwo  i czołgi niczego by nie rozwiązały, gdyż  rząd wcale się nie zbuntował. To był jakościowo zupełnie inny problem.

        Generał w liście do Papieża pisze o  widmie  wojny domowej. To bardzo inna identyfikacja bezpośredniego zagrożenia świadcząca o lepszej orientacji Generała w moskiewskich atutach  niż profesora Brzezińskiego i orientacji w wyższym poziomie intelektualnym kremlowskiej gry, niż to zakładał profesor. Na marginesie, w tej grze nie potrafił też zorientować się pułkownik Kukliński.

         Profesor Brzeziński może więc mieć osobiste powody, by nie pałać sympatią do Generała.

         Co zatem do dzisiaj robi profesor? Konsekwentnie na różne sposoby dezawuuje osobę i kwalifikacje Generała. Przez całe lata powtarza propagandowe tezy, że w 1980 roku było zagrożenie interwencją militarna, a w 1981 roku, tego zagrożenia już nie było, bo  przecież Kreml wystraszył się interwencji  dyplomatycznej zainicjowanej przez profesora jako  doradcy prezydenta Cartera.  

          Klasyczne quid  pro quo – czyli „coś za coś” lub  „to, zamiast tego”  wzbogacone o różne sygnały osobistej niechęci wobec osoby Generała. Wystarczyło podmienić swojemu adwersarzowi motywy wprowadzenia stanu wojennego  na bardziej dla siebie dogodne i już można było łatwiej atakować.

          O przykłady nietrudno. Profesor konsekwentnie wypowiada się w Polskich mediach przy okazji kolejnych różnych rocznic, czy innych wydarzeń.   

          Takim wydarzeniem był np. wyjazd Generała do Moskwy na uroczyste obchody 60. rocznicy drugiej wojny światowej.  Przeciwko zamiarowi tego wyjazdu wypowiedział się też profesor Brzeziński:

 Nie wyobrażam sobie jak demokratycznie wybrany prezydent niepodległej Polski może brać ze sobą do Moskwy ostatniego namiestnika sowieckiego w Polsce i osobę, która w 1981 r. zgniotła "Solidarność" 14) - szeroko tę wypowiedź obwieszczały polskie media.

            Profesor sobie tego nie wyobrażał, ale czyj to  problem?

            Ostatni sowiecki namiestnik – to wcale nieźle brzmi, zauważmy na marginesie. Ważne byśmy już nigdy nie musieli mieć żadnych namiestników. Ale by faktycznie taki namiestnik nie był potrzebny, to poziom racjonalności politycznej polskich elit w zakresie spraw bezpieczeństwa państwa musi być daleko wyższy niż obecny; daleko liczniejsza powinna być liczba osób zdolnych do intelektualnie suwerennego odczytywania sygnałów różnych  zagrożeń w zmieniającym się dynamicznie świecie.

Profesor w krucjacie przeciw Generałowi

           Profesorskich wypowiedzi usiłujących deprecjonować  osobę  Generała i jego kwalifikacje można znaleźć w polskich mediach  wiele. W jednym tylko artykule w Gazecie Prawnej z okazji 27. rocznicy stanu wojennego pt.: Brzeziński o odtajnionych przez CIA raportach Kuklińskiego datowanym na dzień 12 grudnia 2008.15), znaleźć można ich próbki, w których podkreśliłem  negatywne uwagi ad personam:

          Informacje przekazane przez Kuklińskiego potwierdzają, że zagrożenie zewnętrzne dla Polski w zasadzie przestało istnieć w drugiej połowie 1981 r. Wynika z nich też, że można było uniknąć stanu wojennego, gdyby (generał Wojciech) Jaruzelski był bardziej zdecydowany działać jako polski mąż stanu, a mniej jako polityk przyczyniający się do podtrzymania polskiej zależności od ZSRR.[…]

        W tym m.in. zawiera się istotna różnica między nim a Gomułką (I sekretarzem KC PZPR w latach 1956-1970 - przyp.PAP), nie mówiąc już o Piłsudskim". […]

        Obawy to nie jest cecha męża stanu. W drugiej połowie 1981 r. nie było już podstaw do tych obaw. A wiemy też ze źródeł sowieckich, że Politbiuro (KC KPZR) zdecydowało, że nawet w wypadku przejęcia władzy przez Solidarność, Rosja interweniować nie będzie.[…]

        Na spotkaniu w Jachrance pod Warszawą 10 lat temu Rosjanie mówili wyraźnie, że nie zamierzali wejść do Polski i powiedzieli Jaruzelskiemu, że nie wejdą. Gdyby Jaruzelski był bardziej stanowczy, mógłby nie robić stanu wojennego, a pójść na kompromis z Solidarnością. Tego jednak nie chciał, gdyż uważał, że spowoduje to upadek rządów komunistycznych. Uległość wobec Moskwy paraliżowała jego wolę.

        Pewność, z jaką profesor wygłasza swoje tezy pozwala mu też na swoisty  protekcjonalizm wobec osoby Generała, jak choćby w wypowiedzi z 11 grudnia 2006 roku:

        Gdyby generał Jaruzelski zdobył się wtedy na akt historycznej odwagi - nie mówię o osobistej odwadze, bo wiemy, biorąc pod uwagę jego służbę wojenną, że tego generałowi nie brakuje - sądzę, że przeszedłby do historii Polski jako ktoś równy Gomułce, a może nawet (Józefowi) Piłsudskiemu. Na tym polega jego osobista tragedia i na tym polega zmarnowana szansa, jaka istniała 25 lat temu.16)  

        Któż z polskich oponentów nie powtarzał  wyniośle, że Generał to „postać tragiczna”?

Stany Zjednoczone wypowiadają wojnę Polsce

       23 grudnia 1981roku, a więc 10 dni po ogłoszeniu stanu wojennego prezydent Reagan ogłasza objęcie Polski sankcjami gospodarczymi. Czym właściwie był ten gest? To ni mniej, ni więcej tylko ogłoszenie wojny. Wprawdzie nie militarnej, bo na to USA nie było stać, ale na wojnę ekonomiczną – owszem. 

         A może wojna ekonomiczna to jakaś „pokojowa” wojna? Nic z tych rzeczy. Warto jeszcze raz sięgnąć do akademickiego podręcznika Carlo Jeana Geopolityka:

         Tak jak wojna „militarna”, tak i wojna „ekonomiczna” jest prawdziwą wojną, co odróżnia ją od zwykłego współzawodnictwa ekonomicznego. Dzieli z wojną „militarną” przesłankę, że jej celem strategicznym nie może być nic innego jak ”zwycięstwo” nad przeciwnikiem, to znaczy poddanie pokonanego woli zwycięzcy.  Instrumenty normalnego działania ekonomicznego wykorzystywane są w tym przypadku nie na rzecz produkcji i handlu, z wzajemną korzyścią lub przynajmniej bez naruszania interesów innych, lecz dosłownie jako „broń” dla osiągnięcia celów analogicznych do tych, które uzyskuje się  z użyciem siły zbrojnej, to znaczy złamania woli oporu nieprzyjaciela (np. pozbawiając go jego własnych zdolności wojskowych, zadając ciężkie straty jego bazie produkcyjnej, wywołując  głód, epidemie, rozruchy, zmianę klasy rządzącej lub rządu, zamachy stanu, secesje itp.[op. cit.: s. 219]

          Sytuacja stała się cokolwiek śmieszna. Wielkie USA występują przeciwko PRL. Wystarczył rzut oka na mapę, by zrozumieć, że Polska nawet gdyby chciała, to nie mogłaby się poddać.  Strategicznym celem Reagana było obalenie komunizmu, którego centrum kierownicze usytuowane było na Kremlu. Toteż kilka dni później, 29 grudnia także ogłoszone zostały sankcje gospodarcze wobec byłego ZSRR. Amerykańsko-polska wojna ekonomiczna niejako „roztopiła się” w wojnie ekonomicznej wypowiedzianej teraz kremlowskiemu mocarstwu.    

         Można powiedzieć, że Reagan tylko ogłosił wojnę przeciwko Polsce, bo faktycznie wypowiedziana została już za prezydenta Cartera. Podsycanie strajków przestało być jako broń ekonomiczna sensowne po wprowadzeniu stanu wojennego, więc trzeba było zastąpić ten oręż innym. Reagan sięgnął po oręż sankcji gospodarczych, by nadal tę wojnę kontynuować.

          Strajkową bronią osiągnięto zaś  już niemało zadając ciężkie straty bazie produkcyjnej, wywołując głód, rozruchy – słowem, wszystko dotąd toczyło się zgodnie z podręcznikową wizją wojny ekonomicznej. Prezydent Reagan bacznie się wydarzeniom w Polsce przyglądał, ale w sprawy polskie nie angażował się osobiście. Od stanu wojennego natomiast stał się w sprawach polskich wręcz pracoholikiem.       

        Pewien gospodarz postanowił oduczyć swojego konia od jedzenia. Wszystko było na dobrej drodze, ale jednej nocy nieoczekiwanie koń padł. Dlaczego? – dziwił się gospodarz.

Może dlatego, że w nocy coś grzmiało!? – próbował dywagować. Gdyby nie ta feralna noc, wszystko by się udało! - rozpowiadał później.

Kto może  być sędzią?

        Polscy historycy, niemal powszechnie zgadzający się z profesorem Brzezińskim, zdają się nie mieć żadnych wątpliwości co do swoich kwalifikacji merytorycznych i  moralnych; ich wyrok odnośnie Generała i jego decyzji  jest jednoznaczny: pod sąd!  Tych, którzy wątpliwości  mają, a nie wykluczam, że tacy są, jakoś nie słychać w medialnym rozgwarze. Generał praktycznie broni się sam swoimi kolejnymi książkami.

        A przecież zarówno profesor Brzeziński jak i wierna jego propagandowym tezom polska opozycja z lat stanu wojennego występują w charakterze oskarżycieli i sędziów we własnej sprawie. Byli przecież stroną konfliktu i wierzyli, i nadal  wierzą, że żadnego zagrożenia militarnego w grudniu 1981 roku nie było. Powołują się przy tym na stosowne „ustalenia naukowe”. A czy zagrożenie interwencją  militarną to jedyna forma zagrożenia interwencją?

       Nadto, można byłoby zadać pytanie, ile to imperiów nuklearnych owi naukowcy opisali, ile opisali upadków takich imperiów,  by twierdzić, że gdyby nie stan wojenny to sowieckie imperium dzięki pokojowej drodze Solidarności dawno by się rozpadło?  Czy potrafili przewidzieć,  kiedy rozpadnie się tak małe „mocarstwo”  nuklearne jak Korea Północna?  Byłoby to, przynajmniej dla mnie ciekawe, ale  może  nikogo innego to nie interesuje. 

         No więc kto może być sędzią? Proponuję Czytelnikom zabieg trochę nietypowy.

         Arcymistrzowie gry w szachy nie potrzebują żadnych doradców, kibiców czy obserwatorów obsługujących media, by ocenić i docenić kunszt gry innych arcymistrzów.  Arcymistrzowie siły szachowej wyobraźni, bo przecież „siła gry” nie oznacza tu siły mięśni z jaką przesuwają figury, sami się rozpoznają najlepiej, bo niewielu ma ku temu odpowiednie kwalifikacje.

         Podobnie jest i w innych sportach. Z iloma wybitnymi  przeciwnikami zmagał się Małysz? Konkurowali z sobą  na skoczniach jak przysłowiowe lwy. A jak Małysz został przez swych rywali potraktowany podczas ostatnich swoich zwycięstw w Zakopanem? Rywale, ci którzy najdalej skakali, potrafili osobiście, bez żadnej podpowiedzi  kibiców, sprawozdawców czy doradców od marketingu  uznać i docenić  wielkość charakteru polskiego skoczka. Mówi to coś o Małyszu, ale także o jego rywalach jako jego swoistych sędziach.

       Trudno chyba odmówić racji tym, co uważają, że pokojowy rozpad  sowieckiego imperium było wielkim historycznym wydarzeniem.  Od wizyty Papieża w Polsce, poprzez powstanie Solidarności, stan wojenny do upadku Muru Berlińskiego rozgrywała się wielka światowa  batalia z udziałem najtęższych charakterem i umysłem osób tych czasów, dzięki czemu nie doszło do kolejnej światowej  hekatomby.

        Jak  główni bohaterowie tej epoki odnosili się do Generała?   

 

Część V

Świadectwa liderów geopolityki realnej

         Warto się przyjrzeć świadectwom tych, na których spoczywała realna odpowiedzialność za pokojowe przemiany w świecie, którzy bądź samodzielnie ponosili odpowiedzialność za różne brzemienne w skutki decyzje, bądź należeli do ścisłych kręgów decyzyjnych.  

          Głównymi partnerami Generała w grze o Polskę byli decydenci zasiadający w Waszyngtonie, Watykanie i w Moskwie. Z tymi decydentami Generał musiał wchodzić w rozmaite relacje i w tych relacjach musiał im sprostać siłą swego charakteru, wyobraźni  i intelektu. 

          Zacznijmy od Waszyngtonu.

  1. 1.       Waszyngton

          Osoba nr 1 -  Ronald Reagan. Zaczęło się jak najgorzej. Reagan tuż po wprowadzeniu stanu wojennego 23 grudnia wypowiedział pamiętne słowa: Prześladując Solidarność… [rząd] wypowiedział wojnę własnemu narodowi.

          I stało się… .

          Ta propagandowa uwaga wypowiedziana w duchu retoryki zimnej wojny  stała się na lata dogmatem dla polskiej opozycji. Jeszcze w 2006 roku profesor Andrzej Paczkowski bez żadnych zahamowań  metodologicznych wyeksponuje w tytule swej książki słowa  Wojna polsko-jaruzelska.  Język zimnowojennej propagandy stał się językiem ujmowania rzeczywistości przez dominującą dziś medialnie  ogromną część polskiej inteligencji.

         Natomiast w liście do Breżniewa z 23 grudnia 1981 roku Reagan pisze zupełnie  inaczej.  Wskazuje wprost, gdzie należy szukać  przyczyn stanu wojennego:

 W historii naszych dwóch krajów bywały chwile zgody i chwile niezgody. Jednak od Afganistanu nic tak nie oburzyło naszej opinii publicznej jak naciski i groźby wysuwane przez Wasz Rząd wobec Polski, by zdusiła rodzący się duch wolności. Próby ujarzmienia narodu polskiego – czy to przez polskie wojsko i milicję działające na skutek nacisków radzieckich, czy przez jeszcze bardziej bezpośrednie użycie radzieckich sił – niewątpliwie nie przyczynią się do długofalowej stabilizacji w Polsce, mogą za to zapoczątkować proces, którego ani wy, ani my nie będziemy w stanie w pełni kontrolować.17)  

       Jest to zrozumiałe, przecież prezydent Reagan nie będzie się ośmieszał przed sowieckim areopagiem tym,  że wierzy we własną propagandę,  iż to polskiemu generałowi zechciało się  bez ważnego  powodu, dla własnego widzimisię wypowiadać wojnę własnemu narodowi.

      Język  realnej gry politycznej między  dwoma mocarstwami, a język propagandy na użytek małych narodów, to dwa różne języki. Propaganda tworzona jest przez wielkich dla maluczkich.

      Reagan oskarża Kreml o stan wojenny, co jednak nie  przeszkodziło mu  w uroczystym proklamowaniu sankcji gospodarczych wobec Polski, czym zyskał sobie aplauz polskiej opozycji walczącej z komunizmem o niepodległość. Myślenie na poziomie doboszów  wielkich mocarstw głośno podbijających medialne werble na długie lata określiło poziom myślenia polskiej klasy politycznej.

      Przeciwnika się szanuje i docenia. Gdy 14 października 1990 roku Ronald Reagan już jako były prezydent składa wizytę w Polsce i spotyka się z Generałem, nie widać między długoletnimi przeciwnikami żadnej zaciętości. Pojedynek między Reaganem a Jaruzelskim właściwie zakończył się remisem. Reagan, aby tak swobodnie przyjechać do Warszawy i Gdańska musiał do końca kadencji i jeszcze przez całą następną kadencję zmagać się z  Kremlem. A i tak do rozpadu sowieckiego bloku czasu  prezydentury mu nie starczyło.

 Ale to jeszcze nic…

Osoba nr 2 – prezydent  George Bush, wiceprezydent w czasie dwóch kadencji Reagana. 9-11 lipca 1989 składa wizytę w Polsce tuż po Okrągłym Stole już jako nowy  prezydent  i oto co sam we wspomnieniach  pisze:

Zakrawało to na ironię, że amerykański prezydent usiłuje nakłonić przywódcę komunistycznego do ubiegania się o urząd polityczny. Byłem jednak przekonany, że doświadczenie, jakie posiadał Jaruzelski stanowiło najlepszą nadzieję na sprawne przeprowadzenie zmian okresu przejściowego w Polsce.18)

          Najlepszą nadzieję dla kogo? Dla Stanów Zjednoczonych! Zimna wojna się jeszcze nie skończyła. Mur berliński jeszcze stał. Co może oznaczać sprawne przeprowadzenie zmian? Sprawne, to również bezpieczne.

           Czy nie ma w tej namowie uznania dla dbałości Generała o bezpieczeństwo Polski?

Dla jego profesjonalizmu politycznego, który pozwolił mu tak długo przy pomocy armii lawirować między zmagającymi się supermocarstwami?   Długoletnie rozgrywki na światowej scenie politycznej w czasie dwóch kadencji Reagana ukazały Generała jako osobę zdolną do przeprowadzenia w bezpieczny dla Polski sposób jej zmian. Okazuje się, że Polska nie jest już częścią problemu w światowych rozgrywkach, jest już częścią rozwiązania. I to bardzo ważną częścią:

         Powiedziałem, że jego odmowa kandydowania może mimo woli doprowadzić do groźnego w skutkach braku stabilności i nalegałem, aby przemyślał ponownie swoją decyzję.[tamże]

         W sposób bezpieczny nie tylko dla Polski - tu już moja uwaga. Już wkrótce okaże się, że świat będzie doświadczał istnego politycznego trzęsienia ziemi, co mogło być przez  najważniejszych graczy ze światowej sceny politycznej przeczuwalne czy nawet przewidywalne,  ale chyba nikt jeszcze  nie przewidywał jego skali i tempa. Epicentrum tego trzęsienia ziemi będzie  znajdowało się znowu w Polsce. Generał okazuje się w ocenie prezydenta Buscha odpowiednim  człowiekiem na najtrudniejsze dla Polski i dla świata czasy i prezydent nie czeka na opinie o nim rożnych historyków ani tych, którym poziom racjonalności politycznej określiła rozgłośnia Wolnej Europy.

Osoba nr 3 – Sekretarz Stanu USA gen. Aleksander Haig. Po prezydencie Reaganie i jego wiceprezydencie G. Bushu  jako sekretarz stanu był trzecią osobą w Waszyngtonie w czasie stanu wojennego. Po latach z okazji 25. rocznicy stanu wojennego zdeklaruje dobitnie, że:  Jeśli chodzi o Jaruzelskiego, to nie zamierzam dołączać do fali krytyki jego osoby.19)

       Warto przytoczyć jego wypowiedź z bliższego  dystansu czasowego o sytuacji w jakiej znalazła się Polska i jak to było widziane w Waszyngtonie:

Dla Związku Radzieckiego Polska to casus belli - sprawa, dla której gotów podjąć wojnę z sojuszem zachodnim. Sami Polacy nie mogą stać się Panami własnego losu, dopóki ZSRR dysponuje przeważającą siłą i temu się sprzeciwia. Nigdy nie było żadnej wątpliwości, że ten powszechny ruch w Polsce będzie zdławiony przez ZSRR. Jedynymi pytaniami były: kiedy to nastąpi i z jakim stopniem brutalności. Nie dostrzegłem wśród zwolenników twardej linii, skupionych wokół stołu posiedzeń gabinetu lub też w Krajowej Radzie Bezpieczeństwa żadnej chęci do ryzykowania międzynarodowego konfliktu, lub też przelewu amerykańskiej krwi z powodu Polski. Żaden racjonalnie myślący reprezentant władzy nie mógł zalecać takiej polityki. ("Caveat, Realism, Reagan and Foreign Policy" wyd. Nowy Jork 1984 rok).20)

          Czy amerykański  generał uważa polskiego generała za przegranego?

  1. 2.       Watykan

 Jan Paweł II.

         Do ulubionych  wątków publicystycznych do dziś  należy drążenie kwestii niepodległości Polski w różnych czytelnych dla Polaków wypowiedziach Papieża,  będących mniej lub bardziej dobitnym przeciwstawianiem się oficjalnej wówczas ideologii.  Niejako na zasadzie automatyzmu myślowego wszystkie takie  wypowiedzi są przez przeciwników stanu wojennego interpretowane  jako wymierzone bezpośrednio w Generała.  Dają tu o sobie znać zarówno lata obozowej indoktrynacji w peerelowskich czasach jak i efekty amerykańskiej propagandy,  której najgłośniejszą tubą i niejako jej symbolem była rozgłośnie Wolnej Europy.

         Nic więc dziwnego, że tak doniosłe wydarzenie, jakim była bezpośrednia rozmowa Generała i Papieża na Wawelu w ponurych realiach stanu wojennego w ogóle niemal nie istnieje już w świadomości młodszych pokoleń, a przez polską inteligencję, która jeszcze tamte czasy pamięta, obłożona jest jakby nakazem tabu (Pisałem o tym w artykule  Jak urządzić uroczystość z kozłem ofiarnym?).

         Dlaczego tak się stało? Moja hipoteza jest prosta: to spotkanie nie było uzgodnione ani z Moskwą, ani z Waszyngtonem.  Stąd zniewolone propagandą  umysły  (także umysły dominujących dziś elit politycznych), ukształtowane na    poziomie myślenia zdolnego do wykonywania poleceń  z obydwu tych central dystrybucji wskazówek poprawnego myślenia,   nie wiedzą, co o tym sądzić i co o tym pisać; nie potrafią sobie w sposób  intelektualnie suwerenny do dziś z tym poradzić.

       Czytelnikom, szczególnie młodszym, pragnę zwrócić uwagę na  inny jeszcze fakt, który na medialne światło dzienne stara się wydobyć  niezrównany w swych pasjach śledzenia zakulisowych spraw wielkiej polityki  Zygmunt Broniarek.

       Czy Stolica Apostolska może zwracać się do dyktatora wojskowego, którego polskie państwo oskarża o zbrodnię komunistyczną, tytułując go „Czcigodnym Mężem”?  A tak właśnie postąpiła za sprawą Papieża i to w okolicznościach, które tego nie wymagały.

      Papież 6 grudnia 1989 z okazji powołania na ambasadora Polski w Watykanie Jerzego Kuberskiego (tego samego, któremu Generał powierzył misję nakłonienia Papieża do zmiany w liście z 18 grudnia 1981 roku!)  wystosował   przewidziany protokołem  list do Generała  zaczynający się od niezwykle dziś brzmiącej apostrofy. Podaję ją w tłumaczeniu z łaciny za Zygmuntem Broniarkiem:

 „(Do) Wybitnego i Czcigodnego Męża, Wojciecha Jaruzelskiego, Prezydenta Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej (od) Jana Pawła II, PP Papa et Pastor (Papieża i Pasterza). Wybitny i Czcigodny Mężu! Zdrowia i pomyślności!".21)     

         Pod wskazanym adresem Czytelnik może sobie obejrzeć faksymile tego znamionującego przeczucie doniosłych wydarzeń dokumentu, a ponadto poczytać więcej  o sytuacyjnych  okolicznościach jego wystawienia.

         Nawet jeśli taka formuła zwrotu  wynika z tradycji watykańskiego protokołu, to coś jeszcze zwracać może uwagę. Pierwszy list Generała do Papieża datowany jest na 6 stycznia 1882 roku. Odpowiedź Papieża na ten list nosi datę 6 kwietnia 1982 r. Powyższy dokument  został Generałowi wręczony 6 grudnia 1989 roku. Może to czysty przypadek, a może intencja zasygnalizowania pewnej ciągłości w wymianie dyplomatycznych gestów, a Papież miał niepospolitą pamięć.

        To już było miesiąc po upadku Muru Berlińskiego, ale żelazna kurtyna jeszcze istniała, w Polsce ciągle obecne były sowieckie garnizony i chyba nikt nie mógł zasadnie przewidywać, co się jeszcze może wydarzyć.

         Z nowym rokiem państwo miało zmienić nazwę z PRL na RP i nadal potrzebny był ktoś, kto bezpiecznie przeprowadzi tę operację.   

  1. 3.       Moskwa

Tu byłoby trudno o prostą personalizację z powodu wielu zmian na Kremlu, więc tytułem przykładów:

       Konstantin Rusakow  (Sekretarz KC KZR), 10 grudnia 1981 roku na posiedzeniu Biura Politycznego KC KPZR: Z tego, co mówi Jaruzelski, najwyraźniej wynika, że wodzi nas za nos, ponieważ w jego słowach nie wyczuwa się właściwej analizy.[Przed i po 13 grudnia…, t. 2, s. 697]

       Sowieckie politbiuro jeszcze wtedy nie wie, jak postąpi Generał. Nie wie też  ani Adropow, ani Ustinow.

        Biuro Polityczne  KC KPZR Uchwała  dotycząca  Informacji  dla kierownictwa bratnich krajów na temat sprawy polskiej, 13 grudnia 1981 roku:

         Pozytywne wrażenie sprawia odezwa W[ojciecha] Jaruzelskiego do społeczeństwa, w której naszym zdaniem właściwie rozłożono akcenty w podstawowych sprawach. Między innymi, co jest szczególnie ważne, została potwierdzona kierownicza rola PZPR, wierność PRL zobowiązaniem sojuszniczym w ramach Układu Warszawskiego. [tamże s. 701]

          Stan wojenny ogłoszono w niedzielę, a tu proszę – Wielki Brat nie śpi. Wyraża zadowolenie w   dwóch podstawowych sprawach: kierowniczej roli partii i wierności wobec zobowiązań Układu Warszawskiego.

          A co byłoby, gdyby któraś z tych spraw została zaniechana i Generał np. ogłosił, że dogadał się z Solidarnością  (i profesorem Brzezińskim oraz Papieżem, którzy ją wspierali!)? 

Związek Radziecki by się już wtedy rozpadł! -  na różny sposób usiłuje to wytrwale i pracowicie sugerować polskim intelektualistom i byłej  opozycji  profesor Brzeziński.

          Co byłoby, gdyby stan wojenny się nie udał? Wtedy dopiero Kreml przystąpiłby do realizacji „drugiego etapu”, czego ślady  istnieją w dokumentach. Ale tego już nasi historycy nie potrafili dostrzec.  Pomińmy już to i  przejdźmy do następnego  wielkiego gracza na światowej  jakim był Michaił Gorbaczow.

          Oto co pisze ostatni Sekretarz Generalny KPZR w kwietniu 2007 roku  do członków  polskiego parlamentu w obronie Generała po postawieniu go przed sądem:

          Podobnie, jak wielu polskich obywateli, doskonale wiem, że generał, a później również prezydent Jaruzelski wniósł niezastąpiony, konstruktywny wkład w działania zmierzające do politycznego porozumienia i pojednania narodowego w Polsce; w pierwsze w Europie Wschodniej bezkrwawe przejście do demokracji; w uzyskanie przez Polskę niezawisłości i suwerenności […]

          Wiem, że przy podejmowaniu niektórych zasadniczych decyzji generał i prezydent Jaruzelski przejawił niepospolitą odwagę osobistą, powściągliwość i odpowiedzialność, pokonując niebezpieczną presję ciężkich, obiektywnych okoliczności i nader wpływowych konserwatywnych sił.22)

  1. 4.       Warszawa

???!!!

Walka z komunizmem i walka o państwo

          Do kogo należą  przytoczone wyżej głosy?

          Dżentelmeni nie mówią o pieniądzach, oni je mają. – mówi trochę staroświeckie dziś powiedzenie.  Podobnie można chyba mówić o miejscu w historii.

          Kto z kim rozgrywał i o co toczyła się gra najlepiej wiedzą sami rozgrywający;  wypadkowe całych ciągów ich  decyzji, często niebezpiecznych, przez przeszło dekadę   powoli zmierzały  do  rozmontowania  niezwykłej konstrukcji geopolitycznej, jaką była żelazna kurtyna. Na tych osobach spoczywała odpowiedzialność  za pokojowy charakter tego ogromnie  skomplikowanego procesu.

          Od trafności wzajemnego  rozpoznania sił, racji, intencji,  przewidywania  różnych posunięć zależał bieg historii w całym  tym niezwykłym okresie dziejów.  Nie dziwi więc, że niezależnie od  tego, po jakiej stronie żelaznej kurtyny się znajdowali, potrafili z czasem  wzajemnie się doceniać, bo fakty mówiły i mówią o ich kompetencjach, o sile ich charakterów,  o ich odpowiedzialności za role, którymi historia ich obarczyła.

        Polscy oponenci Generała i jego decyzji o wprowadzeniu stanu wojennego do dziś nie dostrzegają, że toczyła się gra o to, kto ma decydować o Polsce. Przecież i Waszyngton,  i Moskwa wcale nie uważały, że Polska i inne kraje środkowej Europy powinny się wymknąć spod ich kontroli.

        Moskwa z błogosławieństwem Waszyngtonu tuż po wojnie urządziła państwo polskie na  swoją modłę.  Dopiero po objęciu watykańskiego tronu przez Karola Wojtyłę i po narodzinach  Solidarności Stany Zjednoczone postanowiły „wyzwolić” Polskę. W jaki sposób? Pomóc, by Polacy gołymi rękoma, na swoje własne ryzyko i na swój własny koszt, którym było doprowadzenie do krachu gospodarczego państwa, doprowadzili  do krachu całego imperium sowieckiego. A później? …. Gruszki na wierzbie.

Część VI

Wnioski z historii

           Jaki wniosek może narzucać się z zestawienia stanu wojennego i tragedii smoleńskiej oraz prezentacji Papieża i Generała jako obywateli? Generalny wniosek sformułować można parafrazując słowa Generała z listu do Papieża, że potrzebą Polski jest silne państwo. Ten ogólny wniosek nie stracił na aktualności, ale życie podsuwa też wniosek bardziej precyzyjny:

potrzebą Polski jest  siła myślenia o bezpieczeństwie państwa.

            Co z tego, że znajdzie się jakichś winnych zaniedbań, czy nawet ktoś wykaże, że faktycznie jakieś elementy zamachu miały miejsce?  Potworna i tragiczna szkoda już się stała i to w sytuacji, gdy polskie państwo, jego najwyżsi przedstawiciele,  realizowali własną suwerenną decyzję,  niedyktowaną przymusem doraźnych, zewnętrznych okoliczności. 

            Demokracja ma to do siebie, że  najwyższe funkcje w państwie mogą być zajmowane przez osoby o bardzo różnych kwalifikacjach, które nie gwarantują odpowiedniego poziomu myślenia o kwestiach bezpieczeństwa państwa. Jakoś trudno mi sobie wyobrazić prezydenta Obamę szkolącego swoją administrację w zakresie abecadła tych spraw. Wręcz przeciwnie, musi polegać na dorobku wiedzy wytworzonej przez swoich poprzedników, co także może nie  być najprostsze, ale  musi mieć przynajmniej łatwy do niej dostęp.  

           Jak na tym tle wygląda polski dorobek? Na jakim terytorium leży Smoleńsk? Jakiej wiedzy i informacji zabrakło w organizacji lotu? Gdzie należało jej szukać? 

           W pierwszym artykule (i  niemal też we wszystkich innych) z cyklu  pod hasłem wojny polsko- jałtańskiej krytycznie odnosiłem się do polskich historyków z kręgów związanych z IPN-em. (Później, nie tylko). Umieściłem tam jednak zastrzeżenie, że nie należy likwidować tej placówki, (a takie głosy zaczęły się pojawiać), bo może ona stanowić szansę dla rozwoju polskiej państwowości. Dziś nie tylko to zdanie  podtrzymuję, ale je wzmacniam.

           Placówka ta powinna mieć szerszy profil zainteresowania i nazywać się przykładowo Instytutem Pamięci i Bezpieczeństwa Narodowego. Bo pamięć narodowa powinna czemuś praktycznemu służyć. Jeśli takim praktycznym celem ma być tylko wymierzanie „dziejowej sprawiedliwości”, to jest to cel chybiony.  Jakie kwalifikacje merytoryczne  mogą mieć historycy, by zasadnie twierdzić o istnieniu lub nieistnieniu zagrożenia dla polskiej państwowości w grudniu 1981 roku. Jakie kwalifikacje mogą mieć też prokuratorzy i sędziowie, skoro opierać się mogą głównie na tym, co historycy im podpowiedzą albo na tym, co przedstawiciele obcych  mocarstw im podsuną?

            Sformułowana teza o potrzebie rozwijania myśli nad bezpieczeństwem państwa nie pojawiła się nagle.   O powiązaniu badań nad przeszłością w aspekcie bezpieczeństwa państwa pisałem już na długo przed katastrofą smoleńską:

        [..] sprawy jakichkolwiek rozliczeń za działalność z okresu zniewolenia, jeśli podejmować, to przede wszystkim w aspekcie obrony aktualnej  suwerenności państwa, w aspekcie jego szeroko rozumianego bezpieczeństwa dzisiaj i jutro.

[eioba, 1918 – odrodzona Polska jako dzieło kolaborantów]

           Smoleńskie doświadczenie podsuwa także inną wskazówkę. Postulowany instytut powinien być dość wyraźnie powiązany z urzędem prezydenta RP. Nie tylko dlatego, że problem bezpieczeństwa głowy państwa jest ważną częścią  bezpieczeństwa państwa w ogóle, ale także dlatego, że prezydent wybierany jest w wyborach powszechnych. Kwestia bezpieczeństwa państwa nie może zaś być kwestią partyjnych przetargów, gdyż dotyczy wszystkich obywateli niezależnie od ich zapatrywań politycznych.

           Myśl partyjna ukierunkowana jest na doraźne korzyści, a myśl o bezpieczeństwie państwa musi znamionować dalekowzroczność, którą trudno osiągnąć bez rzetelnego i pozbawionego emocji oraz sytuacyjnego koniunkturalizmu podejścia do doświadczeń z historii.

          Jeszcze raz wróćmy do cytatu z książki  Generała, gdy pisze że: Chciałem mieć całkowitą  jasność co do ewentualnych radzieckich reakcji. Dla oponentów Generała to tylko jeszcze jeden dowód jego uległości wobec Moskwy. Młodszym Czytelnikom proponuje, by zdanie to odczytali w perspektywie dbałości o maksymalizację  bezpieczeństwa niosącej ogromne ryzyko operacji stanu wojennego i fakt, że to pisze doświadczony na froncie liniowy oficer zwiadu, dla którego rozpoznawanie warunków działania jest oczywistą powinnością. 

           Czego zabrakło przed smoleńską wyprawą? Jasności  co do ewentualnych rosyjskich reakcji.  Wojna się wprawdzie nie toczyła, ale politycznych napięć nie brakowało i nie braknie nigdy. Można się było spodziewać, że reakcje nie będzie zbyt przychylna, ale jak bardzo? Tu nie było żadnej jasności. A była ona nieprzychylna tak bardzo, że Rosjanie odmówili udziału swojego  pilota  mogącego zabezpieczyć manewr lądowania. To było widoczne już na starcie, ale nie było nikogo, kto potrafiłby powiązać konieczność zapewnienia bezpieczeństwa lotu zarówno  na poziomie politycznym jak i operacyjno-technicznym.  Rosjanie nie zostali wcześniej  zobligowani do odpowiedzialności politycznej, to i nie widzieli potrzeby do jakiejś szczególnej staranności zabezpieczenia lotu na poziome operacyjno- technicznym. 

           Czy proponowana korekta  statusu IPN-u daje gwarancję podniesienia polskiej myśli o bezpieczeństwie państwa na wyższy poziom? Żadnej  gwarancji nie daje, ale stwarzałaby szanse.

           Rząd ze swymi partyjnymi ministrami zawsze będzie bardziej dbał o sondażowe słupki, dokonywał personalnych roszad pod kątem doraźnej przydatności politycznej, zabiegał o łatanie dziur budżetowych niż myślał o podnoszeniu poziomu myślenia o  bezpieczeństwie państwa.

           Prezydent zawsze będzie dla kogoś bardziej „nasz” niż  „wasz” i  za każdym razem ma od początku uczyć swoją ekipę abecadła myślenia o bezpieczeństwie państwa? Czym innym jest dostarczanie określonej wiedzy, uwrażliwianie na różne sygnały, a czym innym decydowanie o takich czy innych posunięciach.

           Niezbędną do podjęcia optymalnej decyzji  wiedzę trzeba zdobywać zewsząd wszelkimi możliwymi sposobami, ale nie  może w niej zabraknąć wiedzy pochodzącej z rodzimych pozytywnych i negatywnych doświadczeń.  Tych ostatnich i tych sprzed dziesiątków czy nawet setek, lat jak na to zwracał uwagę Papież. 

             Ani prezydent, ani jego urzędnicy nie będą tej wiedzy zdobywali zajęci bieżącymi sprawami. To już za późno. To samo dotyczy ekipy rządowej.

             Obawy to nie jest cecha męża stanu. – przypomnijmy autorytatywną wypowiedź. Co się jednak w sensie empirycznym pod nią kryje, do jakich sytuacji ona się odnosi?  Prezydent RP się nie obawiał, wsiadł do samolotu i zginął. Co Polska zyskała na tej śmierci?

            Jaką prezydent  miał szansę na bezpieczny lot? Sam na lotnictwie się nie znał. Poszczególne cząstkowe zadania realizowały różne osoby w różnych instytucjach, a kto miał możliwość oglądu, czy całość przedsięwzięcia  jest w sposób elementarny spójna w aspekcie bezpieczeństwa? Łańcuch jest tak silny, jak najsłabsze ogniwo. Na jakie ogniwa należało szczególnie zwrócić uwagę? I kto miał na to zwrócić uwagę? Czy ci, co tylko wykonują cząstkowe polecenia?

             Zabrakło swoistej metarefleksji wolnej od decyzyjnych uwikłań, od personalnych zależności, od doraźnych sporów.   

           Profesor Janusz Kurtyka sam zginął w katastrofie smoleńskiej. Jako historyk  nie wiedział, od kiedy istniało zagrożenie i z której strony może się ono pojawić.   Czy ono pojawiło się dopiero podczas lotu? Ono istniało już dużo wcześniej. Zagrożeniem był sam poziom myślenia o bezpieczeństwie państwa znamionujący polskie elity polityczne.

           Zginęli przedstawiciele koalicji rządzącej i opozycji. O czym to świadczy? W żadnej  z liczących się partii nie ma myśli o bezpieczeństwie państwa na  odpowiednio wysokim poziomie, by chociaż zasiać wątpliwości w umyśle swego przedstawiciela. Wszyscy wierzyli że lot będzie bezpieczny.

             Zabrakło podpowiedzi ze strony profesora Brzezińskiego. Jest to zrozumiałe, dba o interesy Stanów Zjednoczonych, których jest obywatelem, a nie o interesy państwa polskiego. Nie oznacza to jednak, że nie warto czytać o tym, co pisze o bezpieczeństwie różnych państw w wypowiedziach nie przeznaczonych tylko na użytek polskiego odbiorcy i dominujących dziś polskich elit politycznych. Jego książkę Wybór. Dominacja czy przywództwo odczytać można jako propozycję manifestu amerykańskiej racji stanu. Nietrudno jednak zgodzić się z następującą uwagą zawartą już w Przedmowie książki będącej „częściowo prognozą, a częściowo receptą” ( jak sam o swej książce  pisze):

           […]Dążenie do mądrej polityki zagranicznej należy rozpocząć od uświadomienia sobie, że globalizacja oznacza w istocie światową współzależność. Taka współzależność nie gwarantuje wszystkim narodom równej pozycji czy nawet równego poziomu bezpieczeństwa.

            Jaki poziom bezpieczeństwa w tej prognozo-recepcie może być przewidywany dla polskich obywateli?              

            Poziom bezpieczeństwa danego państwa zależy przede wszystkim od jego obywateli, a dopiero w dalszej kolejności od różnorakich sojuszów. Wiara w sojuszniczy, bezinteresowny altruizm międzynarodowy jest zwyczajnym złudzeniem, czego umowy jałtańskie mogą być dobitnym przykładem. Czy przykładowy Polak jest zainteresowany podnoszeniem bezpieczeństwa narodowego obywateli niemieckich, rosyjskich, francuskich, czeskich, obywateli Stanów zjednoczonych itd.?  To na jakiej podstawie zakładać, że obywatele innych nacji mają być zainteresowani podnoszeniem poziomu bezpieczeństwa polskich obywateli?

            Bezpieczeństwo narodowe kosztuje. Jakie inwestycje mogą być najtańsze? Inwestycje w myślenie. Wyłącznie finansowe koszty smoleńskiej tragedii pokryłyby  koszty wzbogacenia dotychczasowej działalności IPN-u w kierunku postulowanego Instytutu Pamięci i Bezpieczeństwa Narodowego na wiele, wiele lat.

            Czy to nie byłby najlepszy sposób na upamiętnienie ofiar?

            Polska wielokrotnie doznawała brutalnego przerwania ciągłości swego państwa, a wraz z tym ciągłości suwerennej myśli państwotwórczej i w szczególności suwerennej  myśli o bezpieczeństwie państwa.  Podnoszenie jej poziomu, jak pokazuje życie,  jest niezwykle pilną potrzebą. Polacy mają tu ogromne zaległości.

           Spór o zasadność stanu wojennego ciągnie się już trzydzieści lat. Czy coś konstruktywnego z tego sporu wyniknęło? Jak długo będzie się toczył spór o przyczyny i winnych tragedii smoleńskiej? Można podejrzewać, że znowu wiele lat.

           Nie upieram się, że pomysł Instytutu Pamięci i Bezpieczeństwa Narodowego jest jedynym czy  najlepszym. Nawet potoczne jednak obserwacje podpowiadają, że naszej klasie politycznej najłatwiej przychodzi likwidowanie czegoś, a bardzo trudne okazuje się budowanie.

            Ile to patriotycznych słów dało się słyszeć, by zburzyć Pałac Kultury i Nauki jako pamiątki po imperialnych zakusach Wielkiego Brata. A czy ktoś postulował, by wybudować nową rezydencją dla urzędu prezydenta RP? Przecież urzęduje on w  Pałacu Namiestnikowskim, wybudowanym przez carskie władze.  Pałac ten nie rzuca się w oczy, to i nie prowokuje do pogłębionej  refleksji.  

           W  całej smoleńskiej tragedii pojawiło się jedno maleńkie pocieszenie. Oto w tych dramatycznych wydarzeniach obroniła się  Konstytucja RP. Państwo ani minuty nie może być „bez  głowy”. Fakt, że przewidywała tak surrealistyczny by się zdawało przypadek, uchronił Polską przed trudnymi do wyobrażenia jeszcze gorszymi konsekwencjami.

           Żadna konstytucja nie zastąpi jednak myślenia na odpowiednio wysokim poziomie.

Część VII

Luźne uwagi


Takie sobie rozmówki o tym,

że świat jest mały 

       

         W czasie stanu wojennego przebywałem poza rodzinną miejscowością.  Z panem Bogusławem, człowiekiem pracy i pewnego sukcesu jako samodzielnego przedsiębiorcy, dziś już na emeryturze, znamy się od lat, bo małomiasteczkowe  realia sprzyjają pamięci o różnych, nawet przypadkowych kontaktach. Niedawno przybrały one  formę spotkań przy południowej kawie, a to w dużej mierze za sprawą  Generała, którego mój rozmówca poznał osobiście dzięki swoim stryjecznym braciom  Edwardowi i Tadeuszowi. Okazało się też, że lekarz pan Jan i mój chyba jeszcze dawniejszy znajomy,  zalicza się także do osób, które poznały Generała i mają o nim jak najlepsze zdanie.  Czy to tylko przypadek?     

          Dlaczego Wielkopolanie  nie brali udziału w polskich powstaniach narodowych? Bo były nielegalne! – padała ironiczna odpowiedź, jaką  zdarzało mi się wysłuchiwać w latach młodości w spotkaniach z rówieśnikami z innych części kraju.

         Brakowało mi odpowiedniej wiedzy, by ripostować, że jeśli sami powstania  organizowali,  to z sukcesem.  O ostatnim Powstaniu Wielkopolskim w 1918.  niby wszyscy wiedzieli, o powstaniu w 1806 roku poza koneserami historii - już  chyba nikt. Oprócz tych powstań chyba  jeszcze tylko mało pamiętane Powstanie Sejneńskie w 1918.  można zaliczyć do polskich powstań zakończonych pełnym sukcesem. Za powód do dumy natomiast uważano powszechnie  bohaterstwo w cząstkowych zwycięstwach wielkich powstań zakończonych wielkimi tragediami narodowymi.

         Powszechnie cenione były i są patriotyczne intencje i niepodległościowe aspiracje, niezależnie od późniejszych  efektów  podejmowanych działań.  To trochę mało w zasiedziałej  z dziada pradziada Wielkopolsce,  która w znacznej mierze  dzięki swej gospodarskiej zapobiegliwości  nie zaznała wielkich przetasowań migracyjnych  i  gdzie cenione jest mozolne kumulowanie gospodarczego i kulturalnego dorobku nawet wbrew niesprzyjającym warunkom.

           Poznański Czerwiec 1956 mimo ofiar przyniósł całej  Polsce odwilż w porównaniu z reżimem Bieruta. Były ofiary, jednak nie aż  tyle, ile na Węgrzech.  Odwaga i waleczność, ale nie aż do samozatracenia, wpisane są chyba w patriotyczny etos Wielkopolan.  Bardzo wielu   Powstańców Wielkopolskich brało  udział w wojnie polsko-bolszewickiej, czym po II wojnie światowej  niebezpiecznie było się chwalić.  Rachunek krzywd i tu jest niemały.  W poważaniu jednak pozostaje efekt całościowy.  Ten zaś po 1989 roku okazał się imponujący.

          I miałoby to być wyłącznie zasługą  strajkowych akcji i różnych manifestacji? A kto i w jaki sposób miałby ich lokalny skutek przenosić na scenę globalnych rozgrywek, jak choćby w przypadku oddolnych inicjatyw powstańczych  starał się to robić Ignacy Paderewski w Powstaniu  Wielkopolskim?

         Nie piszę swego reportażu w imieniu Wielkopolan, do czego nikt mnie nie upoważnił.  Nie mam nawet orientacji,  ilu z nich się ze mną zgadza i w jakim zakresie. Odnotowuję tylko, jakie mogą być moje motywy niezgody na powszechnie lansowane opinie oraz oceny zasadności stanu wojennego  i skąd, z jakich opowieści taka niezgoda może wynikać.

        Profesor Legutko w swym Eseju o duszy polskiej24)  wskazuje, że historia zerwanej ciągłości (chodzi o zerwaną ciągłość tożsamości narodowej) ma swoje symboliczne opowieści. Jako źródło inspiracji swych refleksji wskazuje na opowieść o Lwowie, Warszawie i Krakowie sygnalizując, że takich opowieści może być wiele.

       Opowieść o Poznaniu, a szerzej o Wielkopolsce,  Wielkopolsce małomiasteczkowej i  wiejskiej (dworkowej i chłopskiej) ma swoją specyfikę, w ramach której odnaleźć można duże wyczulenie na sprawy gospodarcze. Na to, że bez gospodarczych podstaw trudno o siłę militarną i jednocześnie o siłę własnej kultury, na to, że wszystkie te obszary bezpiecznej egzystencji są od siebie współzależne.

O książce i nieuprzedzonych  czytelnikach

         Ta towarzysko-osobista dygresja jest także pretekstem do pewnej uwagi o charakterze metodologicznym.

         W jednym z poprzednich artykułów zastrzegałem się, że z zasady nie powołuję się na książkowe wypowiedzi Generała. Po prostu liczyłem się z ich  małą wiarygodnością oraz podejrzewając je o nadmiar swego rodzaju „ideologicznego werniksu” na obrazie  prezentowanych wydarzeń.  Do niedawna jedyną  pozycją jaką przeczytałem była książka Pod prąd, gdyż potrzebne mi było dodatkowe źródło w pomocy w precyzyjniejszej identyfikacji elementarnych faktów czy nawet w ich chronologicznym uporządkowaniu.

         Dzięki kawiarnianym rozmówkom przy kawie mogłem zapoznać się z książką Generała Stan wojenny. DLACZEGO… opatrzoną nawet  autorską  dedykacją  dla  Wiktora, małego wnuka pana Bogusława. I nie żałuję. Nie żałuję, że ją w ogóle przeczytałem i nie żałuję, że przeczytałem ją tak późno.

         Rację chyba mają zachodni historycy, że Generał był bardziej pragmatykiem niż ideologiem i przewidywany „ideologiczny werniks” jest mniej zauważalny niż w pracach oponentów. Swych lewicowych przekonań zaś Generał ani nie ukrywa, ani się ich nie wyrzeka. 

         Dla polskich oponentów Generała posiada ona zasadniczą wadę: prezentuje  racje autora stanu wojennego, któremu się aktywnie kiedyś przeciwstawiali w swej gorliwej „walce z komuną”,  za co spotykały ich mniej lub bardziej dotkliwe represje. Ta niewątpliwa dla jednych wada książki jest jednocześnie ogromną zaletą dla przyszłych pokoleń wolnych od osobistych doświadczeń i uprzedzeń.

          Książka ta jest unikalnym chyba w światowej skali świadectwem żołnierskich doświadczeń skutecznej walki o państwo zagrożone w swych podstawach gospodarczych i militarnych  w czasie decydującej batalii między agresywnymi nuklearnymi mocarstwami. 

          Gdybym tę książkę przeczytał wcześniej, utonąłbym mentalnie w  morzu  faktów dla mnie słabo weryfikowalnych lub w ogóle nieweryfikowalnych, bez orientacji w ich gradacji znaczenia w procesie  starań  Generała o utrzymanie i wzmacnianie podmiotowości polskiego państwa. Dzisiaj jestem w ocenie tych starań chyba bardziej „jaruzelski” niż sam generał Jaruzelski.

            Generałowi np.  nie wypada dzielić się publicznie swoimi podejrzeniami,  które nawet jeśli były zasadne, to nie mógłby ich uwiarygodnić  bez potwierdzenia przez tych, których one dotyczą. Mnie zaś to wypadało  w różnych  swoich dociekaniach. Czy władze kremlowskie faktycznie o wszystkich swoich zamiarach  informowały Generała?  Nie podejrzewały go o naiwność, ale i same nie były naiwne.

            A z drugiej strony, czy władze amerykańskie o wszystkim informowały Papieża?

            Mam satysfakcję, że ze  swoich artykułów  ujmujących różne cząstkowe zagadnienia nie będę musiał po lekturze omawianej tu książki  czynić jakichś  odwołań, choć niektóre kwestie są już dla mnie jaśniejsze, niektóre wymagałyby subtelniejszego  wycieniowania czy nieco innego rozłożenia akcentów lub nawet korekt w jakichś drobiazgach.  (Pomijam już kwestie zwykłej korekty redakcyjnej, której  sam autor nie powinien robić. Za rozliczne niedostatki bardzo Czytelników przepraszam). 

           Po uwzględnieniu  materiałów i  opracowań niezależnych  od  uczestników wojny polsko-jaruzelskiej i pochopnych oskarżycieli Generała wyłania  się zupełnie inny obraz  geopolitycznych mechanizmów, dzięki którym polskie państwo mogło zrzucić z siebie tabliczką z napisem  made in CCCP  i jego obywatele mogli swe państwo przebudowywać uwzględniając inne już standardy.

           Aby coś przebudować, trzeba się na tym znać, trzeba odpowiedniej wiedzy i wyobraźni, by nie zbudować czegoś, co nie wytrzyma wyzwań swojego czasu.  A skąd odpowiednią wiedzę zdobywać?   Kto z zewnątrz jest zainteresowany, aby ją polskim obywatelom dostarczać? Omawiana tu  książka może być bardzo pomocna. Tragedia smoleńska może być ostrzeżeniem, że nie wszystko   w tej przebudowie jest udane czy trafne.

            O legalności powstań

          Każde powstanie jest nielegalne, o co z wyprzedzeniem i odpowiednią wyobraźnią  starają się ci, przeciwko którym może być ono skierowane.

          Z dużym zażenowaniem jako obywatel odbieram proces wytoczony autorom stanu wojennego. Generalny zarzut jest taki, że dopuszczono się uchybień  wobec procedur peerelowskiej konstytucji. A czy wszystkie strajki  były zgodne z tą  konstytucją?

          Duch i litra tej konstytucji nakazywały  staranność  dbałości polskich władz o wierność sojuszniczym zobowiązaniom. Nawet w żołnierskiej przysiędze były słowa o tej powinności.

Dlaczego tak wybiorczo potraktowane zostały  artykuły z tej konstytucji?  Czy nie należało oskarżyć Generała także o to, że nie dopilnował na swoim polskim odcinku trwałości Układu Warszawskiego przez zbyt wczesne i bez walki oddanie władzy w ręce swoich obecnych oskarżycieli?

         Ideologiczni oskarżyciele Generała mają pretensje, że nie przekazał tej władzy już w 1981 roku. Czy wtedy mogło to być bezpieczne?  Nie mają wątpliwości, że tak. To jak wyglądają ich kompetencje w zakresie orzekania o istnieniu lub nieistnieniu zagrożenia bezpieczeństwa państwa w świetle katastrofy smoleńskiej? Kto tu może powoływać się na tytuł eksperta?

          Generał mógł sukcesywnie przekazywać władzę państwową w inne ręce, bo, w odróżnieniu od Stanisława Augusta Poniatowskiego, miał co przekazywać. Co zamierzają przekazać następnym pokoleniom dzisiejsze elity polityczne, skoro nie potrafiły zadbać o bezpieczeństwo głowy państwa ani nawet o zachowanie należytej  kontroli nad grobowym szczątkiem  polskiego terytorium, jakim jest przecież pokład  polskiego samolotu? 

            To pytanie nie wypada kierować pod adresem jednego czy drugiego politycznego ugrupowania, ale pod adresem wszystkich polskich obywateli. Bo ile jeszcze trumien i katastrof potrzeba, by wyzbyć się  wygodnego przyzwyczajenia do propagandowych złudzeń?

 

Przypisy:

 

Część I: Różne perspektywy

1. http://mateusz.pl/jp99/pp/1979/pp19790607c.htm

2.  Wojciech Jaruzelski: Stan wojenny. DLACZEGO… , Polska oficyna wydawnicza „BGW”, Warszawa 1992, ISBN 83-7066-345-1, s. 402

3. Kard. Stanisław Dziwisz: ŚWIADECTWO w rozmowie z Gian Franco Svidercoschim, wydawca: Przemysław Hauser, Warszawa 2007, ISBN 978-83-922882-1-3.

4 Jose Ortega y Gasset: Bunt mas i inne pisma socjologiczne,  PWN, Warszawa 1982, ISBN 83-01-3

5. Wpis na blogu nie datowany, między 29 a 28 maja 20011.

http://januszwojciechowski.blog.onet.pl/1,AR3_2011-05_2011-05-01_2011-05-31,index.ht

Część II: Papież i Generał w pierwszych listach do siebie

6. http://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-reakcja-watykanu-na-stan-wojenny,nId,173490

7. Stenogram ze spotkania przywódców państw członkowskich Ukóładu Warszawskiego [w:] Przed i po 13 grudnia. Państwa Bloku Wschodniego wobec kryzysu w PRL 1980-1982. Tom 1; wybór, wstęp i opracowanie: Łukasz Kamiński, wyd: IPN Warszawa 2006, ISBN 83-60464-22-7,  s. 280

8. 1981 kwiecień 2, Moskwa - Protokół posiedzenia Biura Politycznego KC KPZR, ścisle tajne (fragmenty). [w:] Przed i po 13 grudnia. Państwa Bloku Wschodniego wobec kryzysu w PRL 1980-1982. Tom 2; wybór, wstęp i opracowanie: Łukasz Kamiński, wyd: IPN Warszawa 2007, s. 659

9. Andrzej Paczkowski: Wojna polsko-jaruzelska. Stan wojenny w Polsce 13 XII 1981- 22 VII 1983, wyd: Prószyński i S-ka, Warszawa 2006, ISBN 978-83-7469-428-5, s. 214

10. Nigel West: Trzecia tajemnica. Kulisy zamachu na Papieża, wyd: Wołoszański, W-wa 2005, ISBN 83-913459-8-X

Część III: Co wynika z pierwszych kontaktów?

11. Carlo Jean: Geopolityka, Zakład Narodowy im. Ossolińskich - Wydawnictwo Wrocław 2003, Wyd. 1, dodruk 2007, ISBN 978-83-04-4650-4

Część IV: U źródeł politycznego dogmatu

John O`Sullivan: Prezydent, Papież, Premier. Oni zmienili świat, wyd: AMF, Warszawa 2007,  ISBN 978-60532-04-1

13. Benjamin Weiser: Ryszard Kukliński. Życie ściśle tajne, wyd:  Świat Książki Warszawa 2005, ISBN 83-7391-673-3

14. http://wiadomosci.wp.pl/numpage,59,query,%20jaruzelski,tagi_artykuly.html?ticaid=1cac6

15. http://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/artykuly/100540,brzezinski_o_odtajnionych_przez_cia_raportach_kuklinskiego.html

16. http://fakty.interia.pl/news/rola-generala-jaruzelskiego-w-1981-roku,843405

Część V: Świadectwa liderów geopolityki realnej

17. Paul Kengor: Ronald Reagan i obalenie komunizmu. Zbliżenie na Polskę, wyd: AMF, Warszawa 2007, ISBN 978-83-60532-06-5,  s. 126

18. http://www.fakt.pl/Szok-Bush-popieral-Jaruzelskiego,artykuly,90139,1.html

19.  Rozumiem decyzję Jaruzelskiego:  Marek Wałkuski rozmawia z Aleksandrem Haigiem, Wiadomości 14,12. 2006; trudno dziś w Internecie znaleźć tekst tego  wywiadu; na ten wywiad powołuję się też w artykule Wojna polsko-jaltańska… , oraz w artykule Ucieczka spod buldożerów historii…

20. Za: http://www.wojciech-jaruzelski.pl/main.php?dzial=3&sub=1

21. http://www.zygmunt-broniarek.com/html/broniarek_632.html

22. http://fakty.interia.pl/fakty-dnia/news/list-gorbaczowa-do-sejmu-rp,898476

Część VI: Wnioski z historii

23. Zbigniew  Brzeziński: Wybór. Dominacja czy przywództwo, Wydawnictwo Znak, Kraków 2004, ISBN 83-240-0477-7, s. 12

Część VII: Luźne uwagi

24. Ryszard Legutko: Esej o duszy polskiej, wyd: Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2008, s.18 i n.