JustPaste.it

Opętani

Na pozór otaczają nas normy cywilizacji i jej normalni przedstawiciele. W rzeczywistości tchnienie czarownicy odbiera rozumy pęczkami, gomółkami, ulęgałkami. Cywilizacja to iluzja.

Na pozór otaczają nas normy cywilizacji i jej normalni przedstawiciele. W rzeczywistości tchnienie czarownicy odbiera rozumy pęczkami, gomółkami, ulęgałkami. Cywilizacja to iluzja.

 

 

bc9d511ab46da1b28e2bfc719f1bd6e8.jpg
Tytus miał w tym miesiącu skończyć 18 lat. Rozpierała go z tego powodu taka duma, że mało nie rozpękło go na dwie połowy. Wreszcie będzie mógł robić co chce, nie słuchając natrętnego bzyczenia matki! Wreszcie będzie mógł chodzić na dyskoteki i podrywać chętne dziewczyny!
Nadeszła sobota. Dzień rozrywki. Tytus odważnie, bez wahania, z rękami podpartymi pod boki zszedł do kuchni i rzekł autorytatywnie:
- Mama, wychodzę na dyskotekę. Za kilka dni kończę 18 lat i będę w pełni dorosły. Więc te kilka dni i tak nie robi różnicy. Wychodzę i wrócę rano.
- Nigdzie nie wyjdziesz - warknęła matka, mieszając ogromną warząchwią w garze z zupą pomidorową. - Chłopcy dojrzewają dopiero w wieku 21 lat i prędzej kaktus mi na dłoni wyrośnie niż gdziekolwiek wyjdziesz i będziesz robił złe rzeczy z jakimiś latawicami i niby to niewinnymi podlotkami!
- Ale tylko trzy dni dzielą mnie od osiemnastki! Już dawno moi kumple chodzą na dyskoteki a ty traktujesz mnie jak oseska ciumkającego mleczko ze smoczka! Nie ma w ogóle mowy o dalszym takim traktowaniu!
- Ty gnojku! - wykrzyknęła matka- Wychowywałam cię od małego i co! Wyhodowałam żmiję na własnym łonie!
- Jeśli nie pozwolisz mi dzisiaj wyjść, to rzucę na ciebie urok! - krzyknął Tytus, bo żaden argument innego rodzaju nie przyszedł mu do głowy. Wiedział doskonale, że matka jest bardzo przesądna i sądził, że słowa te odpowiednio zadziałają.
Matka odwróciła się nagle, z warząchwią w dłoni, z wciąż skapującą z niej zupą. Wysyczała:
- Biblia mówi -"Nie pozwolisz żyć czarownicy!" I ja na to nie pozwolę! Czarownik w moim własnym domu!
Zastygła na chwilę, a potem z okropnym wrzaskiem rzuciła się na Tytusa, z całej siły tłukąc go warząchwią po głowie. Tłukła raz po razie, aż zaczęła tryskać krew. Kiedy głowa Tytusa nagle pękła, otwierając czaszkę i mózg w jej wnętrzu, matka zamarła na chwilę.
- Co ja zrobiłam - pomyślała w nagłej panice.
Lecz wkrótce otrząsnęła się z szoku i ponownie wyszeptała:
- Nie pozwolisz żyć czarownicy...
Po czym rzuciła się pod figurę matki boskiej i zaczęła gorliwie się modlić. Trwała tak przez kilka godzin, kiwając się w przód i tył, wykrzykując słowa wszystkich znanych jej modlitw. Krzyczała bardzo głośno, aż wreszcie zniecierpliwieni sąsiedzi wezwali policję. Radiowóz podjechał pod dom po kilkunastu minutach.
- Znowu awantura domowa - westchnął głośno sierżant O'Reilly.
- No... - odpowiedział równie entuzjastycznie posterunkowy Corgan.
Wysiedli niemrawo z samochodu i podeszli do drzwi domu. Już z odległości kilku metrów słyszeli dzikie wywrzaskiwanie: - Jezu zbaw mnie od czarowników i czarownic! Są wszędzie! O Jezu, zbaw mnie i wskaż każdą czarownicę i czarownika w tym mieście, bo trzeba ich spalić! Albowiem nie pozwolisz żyć czarownicy! Jezusie! Maryjo! Duchu Święty!
I tak bez końca. Funkcjonariusze policji stanowczo weszli do domu, nie fatygując się nawet pukaniem do drzwi, bo kobieta i tak pewnie by ich nie usłyszała. Zaczęli przeszukiwać dom. Nie trwało długo, aż znaleźli zmasakrowane zwłoki Tytusa. Dziki wrzask pochodził prawdopodobnie z salonu. Zakradli się tam z wyciągniętą bronią. Postać kobiety leżała krzyżem na podłodze pod figurą matki boskiej naturalnej wielkości.
- Skuj ją - polecił O'Reilly swojemu partnerowi. Kiedy Corgan pochylił się nad oszalałą kobietą, ta nagle zerwała się i z całej siły wbiła mu palce w oczy. Corgan zaczął strasznie krzyczeć, a z pękniętych gałek ocznych ciekła mu strumieniami krew.
O'Reilly nie miał wyboru. Huknął strzał i kobieta trafiona w głowę upadła ciężko na ziemię. Sierżant wyprowadził wciąż krzyczącego partnera, wsadził do radiowozu i z piskiem opon ruszył do szpitala. Na miejscu natychmiast zajęto się Corganem.
O'Reilly siedział i czekał. Jeździł z Corganem od dwunastu lat, i szczerze mówiąc, chociaż unikał takich myśli, bardzo się do niego przywiązał.
Po bardzo długim czasie i ośmiu wypalonych przez sierżanta, mimo zakazu palenia, papierosów, zza drzwi wyszedł zmęczony lekarz.
- Sierżant O'Reilly? Pan Corgan ciągle pana woła. Oczu nie da się, niestety, uratować.
O'Reilly stał wstrząśnięty. Pomyślał, że już nigdy nigdzie nie pojadą razem na patrol. Wbrew jego wysiłkom, w jego oczach pojawiły się łzy.
- Nie? - wyszeptał
- Nie, nie , nie i nie - odparł dziwnie wesołym głosem lekarz. - Ale możemy mu wszczepić sztuczne oczy, na przykład lalki! Takiej wie pan, co to otwiera i zamyka oczy. To będzie prawdziwy cud medycyny! Będzie co prawda wyglądał nieco lalczynie, lecz cóż to w obliczu takiej straty jak wzrok! - lekarz, wyraźnie podniecony zaczął chichotać.
- Lalczynie? - powtórzył dziwnym głosem O'Reilly.
- O tak, tak ,tak! Sam pan zobaczy, moja córa ma taką lalę ogromną, z wielkimi niebieskimi oczami ozdobionymi pięknymi rzęsami! Operacja dzisiaj o piątej.
- Pan zwariował - powiedział bardzo poważnym tonem O'Reilly i zacisnął dłoń na kaburze Glocka.
- To pan zwariował, ty nędzny pacykarzu! Nawet nie nosisz munduru, co z ciebie za policjant, skoro odmawiasz pomocy koledze!
To powiedziawszy, lekarz zaczął kręcić się wokół własnej osi, aż furkotały poły jego białego fartucha; wyraźnie wyrażał w ten sposób swoją złość.
Zabrzmiał kolejny wystrzał. Tym razem O'Reilly trafił prosto w serce. Wolnym krokiem skierował się do recepcji.
- Gdzie leży pacjent Corgan? - spytał młodej panienki za biurkiem.
- Sala 14 - odparło dziewczę piskliwym głosikiem.
O'Reilly odnalazł salę 14 i długo wpatrywał się w przyjaciela, leżącego w łóżku z obandażowaną głową.
- Lalczyne oczy... nie pozwolę, żeby ci to zrobili, nie pozwolę na to... wybacz, stary druhu...
Rozległ się trzeci wystrzał.
O'Reilly odwrócił się i ciężkim krokiem wyszedł ze szpitala.