JustPaste.it

Jak tytuł książki

"Doctor Who". Kto w Polsce słyszał o tym tytule? A kto w Polsce umie powiedzieć o nim coś więcej? A ile osób w Polsce szaleje na punkcie tego niepowtarzalnego serialu sci-fi?

"Doctor Who". Kto w Polsce słyszał o tym tytule? A kto w Polsce umie powiedzieć o nim coś więcej? A ile osób w Polsce szaleje na punkcie tego niepowtarzalnego serialu sci-fi?

 

Myślę, że na sto osób nie przypada nawet jeden fan Doktora, czasem nawet nauczyciele angielskiego nie wiedzą, o co chodzi. Aż dziwne, bo w kulturę i najnowszą historię Anglików ten tajemniczy kosmita jest bardziej wpisany niż Jak rozpętałem wojnę światową? czy Stawka większa niż życie w naszą. Jakby tego było mało, ich bajeczka wciąż trwa - ten najdłuższy w historii fantastyki naukowej serial jest i długo jeszcze będzie nagrywany, pomimo że pierwsze odcinki emitowano prawie pół wieku temu! A kiedy jego specyfika wreszcie nakaże zakończenie opowiadania, zostaną dziesiątki utworów spin-off, książek, audiobooków, komiksów, parodii, no i rzecz jasna setki fanfików autorstwa zakochanych w nim fanów...

Tu właśnie chciałam zaprezentować jeden z nich, który co prawda nie opowiada o samym zainteresowanym, ale wprowadza do jego magicznego świata. Jego nazwa to zdanie-niedomówienie Jak tytuł książki, które jest oczywiście puszczeniem oczka do fanów serii, którzy na końcu skojarzą, o co mi chodziło. Nie będę jednak wyjaśniać pozostałym, o co w owej nazwie-zagadce chodzi, jednak z drugiej strony zapewniam, że niewiedza ta nie będzie im w niczym przeszkadzać. Po prostu polecam przeczytać - być może spodoba się Czytelnikowi ten tak niespotykany u nas sposób widzenia świata i kiedyś dowie się on, dlaczego wybrałam taką nazwę. Dalsze rozwodzenie się na temat samego serialu nie ma w zasadzie żadnego sensu - można takowe znaleźć w wielu miejscach w internecie zarówno po angielsku, jak i po polsku (podpowiadaczka Google sugeruje ten tytuł jako czwartą propozycję po podaniu jej słowa "doktor" przez k oraz jako pierwszą przez c) i czego tak naprawdę w pojedynkę nie da się opisać.

__________

 
Do poczekalni weszła nieśmiało kobieta o srebrnych włosach i rozejrzała się płochliwie ni to podziwiając wnętrze, ni to rozglądając się za kimś. Miała na sobie długi szary płaszcz w kolorze nieco ciemniejszym od włosów, którego mimo zdziwienia i delikatnych protestów pani w portierni, zdecydowała się nie oddawać do szatni. Na pierwszy rzut oka można by było powiedzieć, że tak jak wszyscy przyszła do lekarza, jednak po dłuższym zastanowieniu dochodziło się do wniosku, że nie jest pewna, czego chce.
Pokręciła się trochę po zaniedbanym pomieszczeniu, poobserwowała mijanych obok czekających, zerknęła parę razy do otwierających się niekiedy numerowanych drzwi, wreszcie niby mimochodem podeszła do rejestracji, zapytała o parę rzeczy i z pełnym wdzięku brakiem pośpiechu zajęła sobie miejsce. Za pół godziny mogła już wejść pod wskazane wcześniej drzwi.
- Przepraszam... - zajrzała do środka zaraz po naciśnięciu klamki, a widząc za biurkiem niewysokiego mężczyznę o łagodnej twarzy spytała dla pewności. - Czy... pan jest doktorem psychologii?
- Tak, dobrze pani powiedzieli - odpowiedział zapytany przyjaźnie - Doktorat i dwa fakultety.
- Więc... Pomyślałam sobie, że przyjdę, bo... - zaczęła kobieta ostrożnie, zdając sobie sprawę, że to, co teraz ma zamiar powiedzieć, zabrzmi śmiesznie albo dziwnie, niezależnie jak by tego nie powiedziała. - Od jakiegoś czasu, właściwie: odkąd pamiętam, śni mi się, że muszę poszukać doktora, że muszę go znaleźć... Ciągle "doktor" i "doktor". No więc pomyślałam, że skoro niektórzy lekarze faktycznie zajmują się takimi rzeczami, takimi dziwnymi snami, to może faktycznie poszukam jakiegoś doktora i poproszę, żeby mi wyjaśnił. I tak padło na pana - dokończyła ze śmiechem i nadzieją.
- Słyszy pani w śnie słowo "doktor"? - spytał wzrokiem zachęcając, żeby weszła do środka.
- Tak. Ciągle powtarzane. Nie żebym nie mogła spać. To jest tak szeptem - kluczyła obserwując, jak psycholog wydobywa szufladę z folderami. - Ale uznałam, że to dziwne.
- Czy mam panią w karcie?
- Nikt nigdzie mnie nie ma - westchnęła zdając sobie sprawę, że słyszy takie pytanie nie po raz pierwszy i siadając na miejscu jak najbliżej biurka doktora. - W żadnych kartach, listach... Nie wiem, gdzie ja do tej pory byłam, skoro teraz nigdzie mnie nie ma.
Mężczyzna spojrzał na nią nieco podejrzliwie. Nie wydawała się żartować, więc po chwili zastanowienia sięgnął pamięcią do ostatnich minut, kiedy mówiąc o snach określiła, że ma je "odkąd pamięta". Nie chcąc tracić czasu na pytania "papierkowe" spytał od razu:
- Czy nie miała pani czasem amnezji?
- Myślę, że miałam - kobietę wyraźnie ucieszyło zainteresowanie lekarza. - Ale nie pamiętam dlaczego...
- Ależ to zrozumiałe - uśmiechnął się i drążył dalej - Co pani pamięta jako najdawniejsze?
- Pamiętam, że stałam przed drzwiami jakiegoś bloku i niczego nie mogłam sobie przypomnieć - w jej głosie pojawił się smutek. - Nie wiedziałam, dokąd mam iść i skąd przyszłam. Zaczęłam wypytywać ludzi, ktoś skierował mnie do jakiegoś przytułku. Wszyscy byli tacy mili... Znalazłam jakąś pracę, mieszkanie... Ale wciąż zostały mi te pytania: skąd przyszłam i kim jestem? I od początku jako odpowiedź słyszałam tylko to "doktor" i "doktor"...
- To dziwne... - przyznał wreszcie psycholog nie wiedząc, jak skomentować inaczej to, co usłyszał, co nie zdarzało mu się często. - I kiedy to było?
- Około trzy lata temu.
- I przez ten czas nie była pani u żadnego lekarza?
- Nie. Moje życie chciało się poukładać. Myślałam też, że rozwiązanie samo się znajdzie.
- Rozwiązania same się nie znajdują, a życie samo nie układa - westchnął dekadencko. - Porozmawiajmy o tym. Coś dzieje się w tych snach?
- Nie, słyszę tylko głos. Taki cichy. Trochę, jakbym ja sama mówiła.
- I ten głos mówił pani, żeby iść do lekarza?
- Oh, jak pan wszystko upraszcza - uśmiechnęła się wyrozumiale. Oczywiste było, że ciężko będzie to wszystko wyjaśnić, tak na prawdę właśnie to był jeden z ważniejszych powodów, dla których wcześniej nie chciała tu przychodzić. - Ten głos niczego mi nie rozkazuje, nie podpowiada...
- Powtarza tylko jedno słowo?
- Tak.
- A pani je interpretuje?
- Tak spróbowałam.
Przeważnie tajemnicze, nie dające spokoju sny są skomplikowane, wymagają uproszczenia na bardziej podstawowe elementy, które tak doświadczony człowiek jak on, łatwo mógł znaleźć. Tutaj jednak sen wymagał nie uproszczenia, a dopowiedzenia, rozwinięcia i lekarz przez chwilę bezradnie zastanawiał się, po jaką literaturę powinien sięgnąć.
Jego pacjentka wynotowała ze zdziwieniem, że kiedy jest zamyślony, bardzo zwraca uwagę na błękit jego oczu, które pięknie wyglądają w cieniu krótkich białych włosów. Skarciła się za to w myślach, po czym zaczęła zbierać się lękliwie do wyjawienia mu drugiego, bardziej wymiernego problemu.
- Proszę wybaczyć, że tak nagle zmienię temat - zebrała się prawie szeptem. - Czy mógłby pan zbadać moje serce?
- Ma pani bóle? - zapytał lekarz z nagłym lękiem.
- Nie, nie, wręcz przeciwnie - roześmiała się, żeby jak najszybciej przywrócić mu dobre samopoczucie. - Nic mnie nie boli, nawet jak na przykład niosę ciężkie rzeczy, nie męczę się mimo wieku. Po prostu... Mam czasami takie dziwne wrażenie... - spróbowała wydusić z siebie prawdę, ale zrezygnowała - Bardzo bym była wdzięczna, gdyby mnie pan przebadał.
- Zalecałbym w takim razie wizytę u kardiologa.
- Panie doktorze, te kolejki... - Uśmiechnęła się prosząco, żeby tylko nie mieć konieczności stąd wychodzić. - A ja tylko na prawdę z takim małym drobiazgiem, który mnie dręczy, tak od niedawna. Właściwie... wystarczyłoby, żeby pan przebadał puls dłonią.
Nie czekając aż zaskoczony psycholog zacznie protestować, wzięła jego dłoń i umieściła w okolicy swojej piersi, gdzie w międzyczasie zdążyła rozpiąć nieco płaszcz. Mężczyzna wynotował jednak z jeszcze większym zdziwieniem, że nie była to lewa, a prawa pierś. Mimo to coś nietypowego powstrzymało go od cofnięcia ręki czy powiedzenia czegokolwiek.
- Ja... nie mam odpowiedniego przygotowania teoretycznego - wykręcił się zmieszany, jakby to miało wystarczyć za wyjaśnienie tego, że nagle nie jest pewien, co i gdzie powinno się znajdować w ludzkiej klatce piersiowej, i zabrał rękę z powrotem na biurko.
Kobieta jawnie niczego nie okazując, z radością obserwowała potwierdzenie swoich podejrzeń.
- Ależ nie jest potrzebne żadne przygotowanie - powiedziała tylko. - Zaledwie zwykłe słuchawki.
- Cóż, nie wiem, czy dysponuję... - odpowiedział mężczyzna szukając jakiegoś rozwiązania pod wpływem nagłego napływu zainteresowania i zauważalnego zdenerwowania. Wtedy przypomniał sobie, że przecież z powodu braku wolnych lokali, jego gabinet bywał czasami pożyczany innym specjalistom, zwłaszcza że jest nieco większy niż inne. I był pewien, że ostatnio dyżury pełnił tu jakiś kardiolog. Skierował się do jednego z biurek stojących bardziej w tle i po sekundzie poszukiwań wyciągnął parę kabelków lekarskich, po czym wcisnął słuchawki do uszu i przyłożył końcówkę tam, gdzie wcześniej trzymał dłoń. Posłuchał, potem dla pewności jeszcze przeskoczył z nasłuchem dla porównania na lewą stronę, zaraz znów w pełnym zdziwieniu na prawą.
- Niesamowite - nie wytrzymał stwierdzając, że teraz nie mogłaby to być pomyłka spowodowana mylnym odczuciem czy wyraźniejszym pulsem. - Pani ma dwa serca. Doprawdy... Zaskakujące.
- Prawda? - uśmiechnęła się uważnie obserwując reakcję doktora.
- Ale... - mężczyzna zamachał wolną ręką, trochę jakby miał zamiar złapać się za głowę. - To jest niespotykane! Że ludzki układ krwionośny jest w stanie funkcjonować z taką anomalią...
- To się często zdarza? - dopytywała kobieta z zainteresowaniem.
- Cóż, nigdy nie słyszałem o takim przypadku ani przez kilka lat praktyki lekarskiej, ani nawet podczas zajęć z medycyny na studiach, kiedy omawialiśmy sytuacje zapamiętane w historii... Zdarzają się przypadki ludzi z sześcioma palcami u jednej ręki, ale to...
Na twarzy kobiety zaczęło pojawiać się wreszcie adekwatne do sytuacji przejęcie. Nigdy dotychczas nie patrzyła na to tak poważnie, czuła się dobrze, więc uważała to jedynie za interesującą ciekawostkę, które ludziom po prostu się zdarzają. Nie zastanawiała się nad tym, zwłaszcza że miała w związku ze sobą całą masę innych pilniejszych niejasności, uważała, że nie miała na tyle dużego pojęcia o medycynie, żeby wyciągać jakiekolwiek wnioski, choć też nie mogła tego powiedzieć na pewno, gdyż nie znała swojej historii.
- To rzeczywiście dziwne - szepnęła.
Lekarz poświęcił słuchawkom jeszcze chwilę podejrzliwej uwagi, aż wreszcie odłożył je i przyjrzał się kobiecie dokładnie.
- "Dziwne" nie jest chyba najodpowiedniejszym słowem. Ma pani dwa w pełni rozwinięte serca, równolegle pracujące... Nie przeszkadzają sobie, poprawnie spełniają swoją funkcję, krew biegnie w odpowiednim kierunku... - Widząc u pacjentki pełne podziwu szeroko otwarte oczy dorzucił szybko. - Nie, nie, nie zaobserwowałem tego badając panią słuchawkami. Tak po prostu musi być, skoro pani tu przede mną stoi i, jak sama pani mówi, ma się dobrze - oparł głowę na lewej dłoni, której łokieć ułożył gdzieś między papierkami i na koniec dodał z lekkim rozbawieniem niewiadomego pochodzenia. - Uważam, że jednak powinna się pani udać do kardiologa.
Kobieta odpowiedziała coś niechętnie podobnie jak wcześniej, ale nie interesowało go to.
- Taki przypadek kardiologiczny... - westchnął wciąż zachwycony. - Szkoda, że mam już ten doktorat: ten temat byłby jak znalazł.
- Przecież jest pan psychologiem.
- Przeszedłbym na kardiologię, dlaczegóż by nie? Ale koledzy z kardiologii... - sprawiał wrażenie z nadmiaru emocji mówi sam do siebie, na koniec zwrócił się jednak znowu wprost do swojej nietypowej pacjentki. - Czy miałaby pani coś przeciwko, gdyby od czasu do czasu chciało się z panią spotkać paru zainteresowanych studentów medycyny..? - zaryzykował i napotykając na pełen zakłopotania uśmiech dorzucił wyjaśnienie. - Przyczyniłaby się pani do rozwoju nauki w naszym pięknym kraju.
- Proszę mi wierzyć, że bardzo chętnie.
Lekarz ucieszył się, po czym nagle ochłonął i przebiegł wzrokiem po blacie biurka.
- Przez ten cały bałagan zupełnie zapomniałem zapytać, jak się pani nazywa... - stwierdził przepraszająco. - A przecież mam wypełnić kartę. I tak na powitanie... Żaden ze mnie gentleman.
Napotkał na śmiech wyrozumiałości.
- Jeśli chodzi o moje imię... Podobało mi się "Małgorzata".
- Nie przypomniała sobie pani do dzisiaj nawet własnego imienia? - psycholog był prawie przerażony, ale uspokoił się trafiając na spłoszone spojrzenie. - Cóż... I tak się zdarzało. Powinna pani poszukać jakiegoś lekarza wcześniej. I nie mówię tylko o snach. Małgorzata? - powtórzył wpisując - A nazwisko?
- Niewiadomska.
- Nawet pani pasuje.
Kilka pretekstów i Małgorzata okazała się być ostatnią osobą zapisaną w tym dniu na wizytę u psychologa, tak więc nikt nie miał nic przeciwko temu, żeby razem opuścili przychodnię. Wydaje się nie być wiarygodne, żeby dwoje dotychczas obcych sobie ludzi nawiązało tak bliską znajomość w tak krótkim czasie i w dodatku w takim wieku, jednak owszem, czasami się to zdarza, jeśli jedna z tych osób ma w sobie coś nietypowego, co jednocześnie budzi zaufanie, przyciąga i rozprasza, a druga jest zaciekawiona, co to takiego jest. Są to w zasadzie warunki wystarczające, żeby dwoje nie całkiem już obcych sobie ludzi zaczęła rozpierać ochota, żeby rozmawiać ze sobą godzinami o nieistotnych rzeczach i to tym dłużej, ile dotychczas rozmawiać im się zdarzało, poznawać razem różne znane sobie już miejsca i zapraszać nawzajem do restauracji. I nie chodziło tu już nawet o ciekawostki anatomiczne, o których doktor, nazywany przez Małgorzatę Danielem, błyskawicznie zapomniał. Także Małgorzata o nich zapomniała. Zapomniała o wielu nieprzyjemnych rzeczach, które jeszcze nie dawno nie dawały jej spokoju i wydawało się, że ten niespodziewany zanik pamięci nagle przyniósł jej coś dobrego.
Jednak każda amnezja musi w końcu minąć.
 
Któregoś popołudnia kilka tygodni później, setki kilometrów stamtąd, coś wybuchło. Początkowo nie było wiadomo dlaczego, więc niczym chmury pyłu dookoła podniosły się też burze dyskusji na temat przyczyn, winnych, zaniedbań i skutków wybuchy, czyli wszystkiego tego, o czym wypada dyskutować, kiedy nic się nie rozumie. Panika i zdziwienie nie zdążyły się jednak nawet daleko roznieść, gdy wieczorem tego samego dnia wybuchło coś ponownie. Eksplodował obiekt całkiem innego typu, na innym rodzaju terenu i w całkiem innym państwie, co jednak nie przeszkodziło snuć komentującym mądrych teorii na ten temat, które rozniosły się spotęgowanym echem po całym kraju.
W którym momencie ktoś podniósł wzrok na niebo? Nie wiadomo, bo od tej chwili nikt już nie mierzył czasu. Kiedy z chmur sfrunęły chmary połyskujących robotów o walcowatostożkowym kształcie, bez rąk i twarzy, kiedy w okolicy równika każdy już je dostrzegał, kiedy wreszcie ich lasery zaczęły znaczyć nowe terytorium poprzez zabijanie przypadkowych ludzi, a na całym świecie kolejne budynki, fabryki i siedziby wybuchały coraz częściej, wtedy ani czas ani nic innego nie miało już znaczenia. Cały świat zaczynał powoli okrywać się paniką i przerażeniem.
 
Małgorzacie już prawie nie zdarzało się spędzać czasu w swoim mieszkaniu. Odkryła, że nie lubi samotności i dlatego pierwszy raz zobaczyła zjawisko w telewizji u swojego nowego przyjaciela.
Uczucie osaczenia jeszcze nie dotarło jeszcze do Polski na poważnie, jednak już od wczoraj wieczorem i tak nie było w mediach nic ważniejszego nad temat rozchodzącej się po kontynentach apokalipsy.
Pokazywano właśnie retransmisję z jednego z ostatnich wybuchów komentowany przez młodą kobietę o pełnych lęku skośnych oczach. Wskazywała na otwierających ogień wojskowych, na czołgi i rakiety oraz ich pociski, które zawsze rozpływały się po drodze w powietrzu tuż przed celem. Co jakiś czas pojawiały się rozmowy z uratowanymi i niewyraźne zdjęcia wciąż powiększającej się chmury obcych i siejących przez nich zniszczeń.
- Co to może być? - odezwała się Małgorzata wpatrzona w ekran, ale wtedy któraś kamera uchwyciła wrogą postać w całej okazałości, z odległości zaledwie metra i Małgorzata już nie słyszała odpowiedzi. Nagranie trwało zaledwie dwie sekundy zanim dziennikarz zdążył uciec, ale dla niej czas jakby się zatrzymał. Czuła się, jakby wszystko w niej zamarzło i powoli pękało.
Z głębi jej podświadomości przypłynęło zupełnie nowe słowo, nazwa.
- Muszę tam lecieć - odwróciła się do Daniela.
Mężczyzna z wrażenia zaniemówił. Nie wiedział, czy najpierw nazwać szaleństwem chęć obejrzenia robotów z bliska czy pokonania odległości dzielącej ich od miejsca relacji.
- Nie widziałaś, co robią z ludźmi? Nie można się do nich zbliżać!
- Oni przyjdą też tutaj - powiedziała z surową powagą, która niezwykle kontrastowała mu ze znanym mu obrazem delikatnej roztrzepanej kobiety.
- Ale... - wpatrywał się w nią rozważając to, co właśnie powiedziała i przypomniał. - Transmisja idzie przecież z Hongkongu.
- To daleko? - pomrugała oczami
- To kilka tysięcy kilometrów, na innym kontynencie - wyjaśnił po namyśle rozważając przy okazji, czy rzeczywiście jest to wiedza, która mogła komukolwiek umknąć.
- To blisko... - szepnęła na podstawie tego, co czuje, ale za chwilę dodała przytomniej. - Masz rację: to daleko. Dlaczego mam wrażenie, że to blisko?
Mężczyzna nie wiedział, co odpowiedzieć, tym bardziej na to, co usłyszał zaraz potem:
- Oni przyjdą tutaj. Poczekam.
Kilka minut później pod wpływem bardziej codziennych tematów budząca lęk powaga gdzieś się rozpłynęła, jednak Daniel jako człowiek z doświadczeniem psychologicznym i sporymi umiejętnościami w kwestii patrzenia przez ludzi na wylot, wiedział, że to tylko powierzchowna zmiana. Że to właśnie wtedy przez krótką chwilę widział prawdziwą osobowość, a teraz tylko coś w rodzaju maski. Jednak równie oczywiste było dla niego, że sama zainteresowana tego w sobie nie zauważyła.
On również postanowił poczekać.
 
To było wręcz niesamowite jak w ciągu kilku godzin wszystko przyspieszyło. Najdalej dzień temu gromady metalowych puszek unosiły się czujnie pomiędzy chmurami, a tymczasem teraz już nie tylko przemierzały opustoszałe ulice, ale i wdzierały się bezczelnie do mieszkań, sklepów i siedzib rządowych wywołując jeszcze większe szaleństwo. Nie strzelały już jednak - zniszczeń było już dość, były jedynie oczywistym oznaczeniem, kto tu teraz rządzi. Teraz chodziło im o coś innego.
Daniel był zszokowany jak szybko dotarły do Polski i opanowały również ich miasto i straszyły przelatując przed oknami. Wydawało się jednak, że zamiast uciekać lepiej będzie pozostać w domu i przede wszystkim nie wyłączać telewizora, żeby wiedzieć, co się dzieje, na czym szczególnie zależało Małgorzacie.
Każda stacja na całym świecie nadawała to samo: cudaczne istoty znajdują skupiska dziennikarzy (który mają interesujący nawyk nie uciekania w chwili zagrożenia życia), jeden z nich wznosi się nad ich kamery i... zaczyna przemawiać.
- Jesteśmy Dalekami - metaliczny głos brzmiał jak pręty uderzające w obwody wysokiego natężenia. - Ogłaszamy, że wasza planeta zwana Ziemią zostanie zamieniona w trzydziestą trzecią kolonię wraz z pozostałymi planetami Układu Słonecznego. Waszym obowiązkiem jest przystosować się i wypełniać rozkazy nowych posiadaczy planety. W ten sposób uzyskacie szansę na pozostanie przy życiu. Sprzeciw będzie karany natychmiastowym unicestwieniem.
Na dźwięk znanej już sobie nazwy Dalekowie Małgorzata chwyciła Daniela za rękę i pomimo jego pełnych obaw milczących oporów wciągnęła go na zewnątrz. Nie wiedział nawet co ma powiedzieć, więc szepnęła tylko "Zaufaj mi" i ani się obejrzeli byli już na placu, który Małgorzata rozpoznała w wiadomościach na kanale lokalnym.
Jak okazało się na miejscu, nie tylko ich dwoje przyciągnęła absurdalna wizja robotów przejmujących władzę nad planetą. Kilkudziesięciu ludzi stało wokoło środka placu, gdzie jakiś czas temu rozstawili się Dalekowie, i nie wiedzieli, czy mają próbować negocjować, milczeć, krzyczeć czy po prostu uciekać.
Większość trwała w takim szoku i zdumieniu, że w grę wchodziła tylko ta druga możliwość, jednak znalazło się też kilka osób na sprawdzenie pozostałych rozwiązań. Ku niezadowoleniu Małgorzaty ktoś wysunął się z grupy na środek placu wprost ku obcym.
- Nie wiemy, skąd się tu wzięliście - młody chłopak zakłócił panującą dookoła ciężką ciszę. - Widzimy jedynie spowodowane przez was zniszczenia i groźby. Ale jeśli myślicie, że nas przestraszycie - brak zauważalnej reakcji skłaniał go, by mówić coraz pewniej - i że dzięki temu skulimy uszy i będziemy się was grzecznie słuchać, to się mylicie.
- Niech on tego nie mówi... - szepnęła kobieta sama nie rozumiejąc, dlaczego. Stała jednak za daleko.
- Nie zastraszycie ludzkości! Choćby po waszej stronie stało pół kosmosu, cała Ziemia zjednoczy się, żeby was stąd przegonić i odzyskać, to co nasze! - mówił uniesiony, a w tle potakiwały mu głosy przyjaciół.
Kilku stojących najbliżej Daleków słuchało cierpliwie, teraz chwilę pomyślało. Wreszcie jeden przesunął się bez pośpiechu jak najbliżej niego i spytał niewzruszony:
- Czy to wszystko?
Jego oko umieszczone na cienkim metalowym wysięgniku znajdowało się teraz tuż przy nosie chłopaka. Było to o wiele bliżej niż w jakiejkolwiek z emitowanych dotąd audycji, co sprawiło, że na długą chwilę, podczas obserwacji drgawkowych zmian rozmiarów kół w obrazie oka, stracił on swój animusz.
- Tak - wydusił z siebie mimo wszystko na koniec.
- Unicestwić - odpowiedział Dalek tym samym odczłowieczonym tonem, co wcześniej. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, szare powietrze rozświetliły białe kreski brzęczących laserów. Kilku z kolegów trafionego zdążyło z krzykiem odskoczyć, ale nie wszyscy.
- Nie wymieniać informacji, nie uciekać - pouczyła jedna z kreatur rejestrując rosnące zamieszanie. - Ludzie są przydatni.
- Jak mogłaś chcieć tu przyjeżdżać? - szepnął Daniel z bolesnym wyrzutem.
Małgorzata była spokojna jak nikt inny w okolicy stu metrów. Spojrzała z ukosa prosto w oczy swojego przyjaciela, jakby to miała być odpowiedź, a potem... ruszyła przed siebie, trasą podobną, jak przed chwilą odważna grupka młodzieży.
Roboty zauważyły ruch o nietypowym kierunku i zdecydowaniu. Po kilku minutach konsekwentnego przepychania się Małgorzata była tuż przy nich.
- Z tego, co rozumiem, nie jesteście Ziemianami - powiedziała spokojnie. - Nie wiem, jak z waszą wiedzą o świecie, ale... Powiedzcie mi... Kim jestem?
- Wyglądasz jak człowiek - zakomunikował Dalek o dziwo zainteresowany problemem.
- A jeśli nie jestem człowiekiem? - interesowała się kobieta cierpliwie, jakby nadal rozmawiała z doktorem.
- Unicestwić głupią Ziemiankę! - wybrzęczało kilka z nich z tła. - Jak śmie spierać się z jednym z rasy Daleków!
- Nie boję się śmierci - Małgorzata prawie roześmiała się im w elektroniczne oczy. - Przecież i tak macie zamiar wszystkich zabić, czyż nie?
Widząc tak nieoczekiwaną reakcję roboty zaczęły w pośpiechu przeglądać bazy danych. Lista istot przypominających ludzi nie była długa, a przedziwne zachowanie kobiety jeszcze ją zawężało. Dalekowie nawet nie zauważyli, kiedy zaczęli z ostrożności wycofywać się na boki.
- Boicie się mnie! - zakrzyknęła. - Więc wiecie, kim jestem! Cieszę się. No, śmiało! Powiedzcie to na głos.
Usłyszała tylko panikę. Nie była jednak pewna, czy tylko wśród kosmitów.
- Powiedzcie to! - zażądała głosem zimnym jak lód i ostrym jak ostrze do lodu. - KIM JESTEM?!
- Nie jest człowiekiem! - z którejś strony padł wreszcie piskliwy dźwięk informacji, jednak trudno było powiedzieć, do kogo bardziej była ona skierowana. - Nie boi się niepokonanej rasy Daleków! Unicestwić Wieszczkę Burzy! Unicestwić Panią Czasu! Unicestwić! UNICESTWIĆ!
Pomimo że określenie Wieszczka Burzy padło wcześniej, Małgorzata nie zwróciła na nie aż takiej uwagi. Dopiero ostatnie dwa słowa w niezwykły sposób zahaczyły się w jej pamięci.
- Pani Czasu... - słyszała swoje własne słowa i powtarzała jak echo - Pani Czasu...
Pociemniało jej w oczach, ucichło w uszach i ochłodziło się w umyśle. Nawet nie próbowała rozumieć, co może się z nią dziać.
Po chwili rozejrzała się i stwierdziła, że otacza ją około setka robotów. Większość ludzi gdzieś zniknęła.
- Nie rozumiem was - westchnęła i podeszła do Daleka, który unosił się tuż przy jej głowie i prawdopodobnie był tym, który wygłaszał mowę. - Skąd ta ekscytacja? Wieszczka, Pani Czasu... Czym różnię się od zwykłego człowieka?...
Jej spokój szokował istoty, które nie posiadały uczuć. Robot, który podleciał, wyciągnął ku twarzy nieznajomej swoje mechaniczne oko. Wyglądało na to, że jest tu kimś więcej, skoro wciąż, w przeciwieństwie do reszty, nie boi się rozmawiać z Panią Czasu.
Małgorzata wciąż obserwowała przysuwające się oko, aż wreszcie powiedziała niegłośno sięgając do kieszeni płaszcza:
- ...jeśli można mnie tak po prostu zabić?
Jedna sekunda i pole widzenia Daleka przysłonił mały metaliczny punkt, który w tej samej chwili błysnął na pomarańczowo. To było ostatnie, co robot zobaczył. Odtąd stał już martwy nieruchomo jak skała.
- Nic nie będzie z waszych planów - mruknęła do pozostałych. - Władcy Czasu tu są.
 
Strach to rzecz względna. Jeszcze wczoraj cały świat drżał z powodu niepowstrzymanej inwazji, dzisiaj ją oblatywał strach, kiedy przyszedł czas na naciśnięcie klamki od drzwi znajomego gabinetu. Wczoraj Daniel w niespotykany sposób rozpłynął się i Małgorzata daremnie go wołała wśród rozchodzących się czuwających wciąż w tle gapiów. Wreszcie sama musiała uciekać, kiedy coraz większa liczba dziennikarzy zaczęła się orientować, że wywiad z pogromczynią armii niszczycielskich robotów może być artykułem ich życia.
On też się ich nie bał, była tego pewna. Bał się o nią. I ostatecznie bał się również jej, co wcale jej nie dziwiło. Sama siebie przerażała. Nikt nie wiedział, dlaczego chciała wtedy jechać na ten plac. Szaleństwo? Naiwność? Wyolbrzymiona ciekawość? Trzeba było zaufać.
A kiedy nagle sytuacja potoczyła się jak potoczyła, przygniotło go to, że w ogóle jej nie poznał i nie mógł jej już wtedy spojrzeć w oczy, musiał przemyśleć.
Przypomniała sobie, że przecież znajdzie go tutaj. Mogło wydarzyć się jeszcze coś gorszego, o czym nawet nie chciała myśleć. Na szczęście pani w portierni rozwiała wątpliwości. I teraz Małgorzata zaczęła się bać na poważnie.
Pomimo wszystkich tych trafnych oszacowań, które wydawały się jej być jasne i oczywiste, kompletnie nie potrafiła przewidzieć, jak doktor zachowa się teraz. Obawiała się wizji, że nagle dostrzeże w niej jakąś wyższość, że będzie czuł się oszukany, będzie udawał, że jest zajęty byleby tylko nie spojrzeć jej w oczy i będzie marzył, żeby już tylko zostać ponownie sam i spokojnie załamać się nerwowo.
Można powiedzieć, że Małgorzata przygotowała się na każdą ewentualność, dla każdej z nich przypisując sobie parę słów wyjaśnień i pocieszenia, ale kiedy wreszcie otworzyła drzwi i przyjaciel powiedział po prostu: "O, witaj, Małgorzato. Proszę, usiądź", tak jak niegdyś siedząc przy swoim biurku i spokojnie na nią spoglądając, wtedy zaniemówiła bezradnie i zrobiła, o co prosił.
- Muszę ci powiedzieć, że... - Zaczął lekarz zwyczajnie, ale widać było, że i jemu rozmowa sprawia problem - nigdy nie przeżyłem dotąd czegoś takiego. - Widział, że przyjaciółka zachęca go wpatrując się wielkimi oczekującymi oczami, ale nie wiedział, co powiedzieć dalej, więc przeszedł od razu do tego, co planował powiedzieć przede wszystkim. - Cieszę się, że odzyskałaś pamięć i wiesz już, kim jesteś.
- Na prawdę? - zapytała, ponieważ jego ton głosu w żaden sposób nie dawał jej możliwości zadecydować, czy stwierdzenie było szczere.
- Tak - uśmiechnął się. Również i tym razem Małgorzata nie odgadła tego, co chciała, postanowiła uwierzyć w to, co odebrała werbalnie.
- A ja nie jestem - powiedziała. - Bo teraz patrzysz na mnie inaczej, niż bym chciała.
- Patrzę na ciebie teraz tak, jak na kogoś, kto ma wyjechać bardzo daleko. - odpowiedział bez cienia wyrzutu. Kobieta wreszcie dopatrzyła, że jest szczery, tak jak zawsze. - Jak się nazywa twoja planeta?
- Gallifrey - odpowiedziała spuszczając oczy na mgnienie. Nie spodziewała się, że tak szybko o to zapyta.
- A więc jednak nici z doktoratów - zaśmiał się pogodnie. - To daleko, prawda?
- Przy pomocy TARDIS: dziesięć minut, ale SIDRAT: ponad dwie godziny.
- Czyli dla ciebie..?
- Ponad dwie godziny.
- Czyli blisko - uśmiechnął się gorzko.
- Nie. Daleko.
Nie dość, że słowo "daleko" miało (choć jedynie dla lekarza) irytująco podobne brzmienie do słowa "Dalek", które jeszcze przed chwilą mogło zniszczyć świat, to teraz także jego zwykłe znaczenie było nie do zniesienia i na domiar złego ciągle się powtarzało. Oboje skomentowali je chwilą niezręcznego milczenia.
- Ciekawe, że nie pytasz się, kim były tamte istoty - zaczęła Małgorzata niespodziewanie.
- Jakoś mnie nie interesują. Co dzień zdarzają się jakieś katastrofy, to i o tej już zapomniałem - wykręcił się naiwnie.
- To dobrze - odpowiedziała ciężko - bo jedyne, co umiałabym o nich powiedzieć to to, że nie ma nic gorszego we Wszechświecie. Na szczęście miałam długopis dźwiękowy. Przestraszyli się swoich największych wrogów.
- Kosmiczne spory, jak w filmach... - westchnął, żeby zamknąć temat. - Ale ja jestem psychologiem i bardziej mnie ciekawi, czy w końcu dowiedziałaś się, o czym były twoje sny? Co znaczyło słowo "doktor", które słyszałaś?
- Miałam znaleźć "doktora" - wyjaśniła zerkając tajemniczo. - I znalazłam.
- Na pewno tego, którego miałaś znaleźć? - zażartował.
- Na pewno.
Spoważniał uznając, że zrozumiał. Widząc to Małgorzata wstała i powiedziała wymuszając w sobie śmiałość:
- Wiem, że szykowałeś się na zwykłe pożegnanie, że powiem "żegnaj" i wyjdę, i tak po prostu sobie tu zostaniesz, ale... Najpierw chcę ci coś pokazać.
- A mogę zapytać, co to takiego?
- Pamiętasz, jak wspominałam ci o drzwiach? Że najdawniejsze co pamiętam, to jakieś drzwi? - Widząc jego rozjaśniające się zdziwienie mówiła dalej. - Szkoda, że już o nie więcej dopytywałeś, bo ich tam nie było nigdy przedtem. Pojawiły się razem ze mną, bez sensu z daleka od klatek schodowych i mieszkań. A teraz razem ze mną znikną.
 
Nie wiadomo skąd wziął się deszcz. Nawet podczas kosmicznej inwazji pogoda była piękna i jasna, a teraz cały świat, wszystkie drzewa, domy i powietrze stały się szare jak włosy Małgorzaty. Daniel szedł pół kroku za nią i kulił się w bordowej kurtce, choć nie z zimna, a z jakiegoś innego nieznanego powodu, który go teraz zastanawiał.
- Stały sobie zamknięte około trzy lata i nawet nikt ich nie próbował otworzyć - powiedziała nagle.
Podniósł głowę i zobaczył, że stoi kawałek dalej, przy ścianie jakiegoś bloku. Szary płaszcz unosił się delikatnie na lekkim letnioburzowym wietrze, przez co sama wyglądała teraz jak deszcz. Jej oczy wypełniało coś, czego jeszcze nie widział, jakiś błysk, który spotyka się raczej w źrenicach młodych dziewcząt. Rzeczywiście, drzwi na które patrzyła, wyglądały, jakby były raczej przyklejona dla żartu do ściany niż stanowiły typowe przejście do czegokolwiek. Niby w całkiem odległości od rzędów pozostałych drzwi, ale jednak bez towarzystwa żadnego ganku, schodków i okien.
- I tak by im się nie udało - dokończyła, kiedy tymczasem w myślach mężczyzny rozwiało się dawno już to, co powiedziała przedtem. - Ale ja mam klucz.
Wyjęła małą błyskotkę i otworzyła zamek, który nieużywany już dawno powinien zardzewieć. Przez moment wyglądało to tak, jakby potem miała zamiar już wejść do środka i już się nie pokazać, więc Daniel miał ochotę zwrócić uwagę jej imieniem, kiedy zdał sobie sprawę, że przecież... nie wie, jak się nazywa.
- "Małgorzata" to chyba nie jest twoje prawdziwe imię? - Spytał w takim razie.
- Mam na imię Madame Nostradamus. Tak jak ten jasnowidz Nostradamus, który kiedyś u was żył. Byłam tam, spodobało im się nazwisko i tak wyszło... Ale możesz mnie dalej nazywać Małgorzatą, nawet bym o to prosiła.
- Chyba nie będę miał ku temu wielu okazji.
- Jest pewien Władca Czasu, który nazywa się Doktor - zaczęła niespodziewanie tonem, jakby zbierała się na dłuższą opowieść. - I ja go znałam. I tego dnia, kiedy straciłam pamięć, kiedy wydarzyło się to... ta okropna katastrofa, on był razem ze mną. Nie wiem, czemu jego imię odbijało mi się echem tyle lat w pamięci, ale teraz on mnie już nie potrzebuje. Ja jego też nie - znów parę sekund zbierania się. - Kilka tygodni temu znalazłam sobie innego doktora. Który nie pozostawi mi tylko echa w pamięci. I nigdzie się bez niego nie ruszę - dokończyła kategorycznie.
Wspomniany doktor zaniemówił. Małgorzaty wcale to nie zdziwiło.
- Jeśli boisz się, że jutro twoi pacjenci przyjdą i cię nie zastaną - zaczęła z dumą opisywać - to się nie martw. Jeśli chcesz, możemy wrócić jutro. Jeśli chcesz, możemy wrócić za pięć minut, a ja jeszcze zdążę ci zrobić szalik na drutach. Możemy wrócić nawet tydzień temu, jeśli chcesz...
- Co takiego..? - Daniel nic z tego nie rozumiał, choć bardzo chciał. Od wczoraj nie był już w stanie, tak jak dotąd, tak po prostu zadecydować, co jest możliwe, a co nie, więc nie powiedział tego. Niemniej głowę wypełniało mu poczucie, że nic z tego nie rozumie.
- Jesteśmy Władcami Czasu! - Rozłożyła wesoło ręce. - To my rządzimy czasem, a nie on nami!
Nacisnęła metalową klamkę do skrajnego złudzenia przypominającą inne pobliskie klamki i odepchnęła na oścież. Nic nie było widać, może najwyżej jakieś kontury.
Wpatrywał się na przemian w ciemne wnętrze rozmazujące się w mglistym powietrzu i w twarz swojej przyjaciółki. Oczywiście, że mógłby lecieć, że chciałby, ale czy powinien? Czy można tak po prostu odlecieć, zostawić swoją planetę i wierzyć, że to w porządku, że nikt tego nie zauważy, tak bezkarnie oderwać się od świata i od czasu?
- Moje miejsce jest tutaj - powiedział zastanawiając się, czy Małgorzata będzie na tyle zdecydowana, by go przekonywać.
Była.
- Jesteś pewien? - spytała. - Rozmawiałam z tobą tak wiele razy i zawsze mi czegoś brakowało, takiej jednej wiedzy o sobie. Nie jesteś z Polski. Jak dokładnie tutaj trafiłeś? Bo chyba mi nie wmówisz, że "Yana" to polskie nazwisko? - Widząc jego nagłe zmieszanie roześmiała się dziewczęco, co i u niego wywołało uśmiech. - Miałam niekiedy wrażenie, że podobnie jak ja sam doczepiłeś sobie do niego imię. Że zamieszkałeś, poukładałeś sobie świat, ale że miałeś na to więcej czasu, to udało ci się to ukryć przed sobą...
- Nawet niezły psycholog z ciebie - przyznał doktor ukrywając smutek.
- Nawet nie masz żadnej rodziny w okolicy. Sam mi wszystko powiedziałeś. Udało ci się zapomnieć, że jesteś samotny?
- Ale... na pewno tego chcesz?
- Tak.
Wśród szumu deszczu prawie nie było słychać, jak dwie postacie znikają za trzyletnimi malowane na biało drzwiami. Przebił się tylko nieco wyraźniejszy odgłos podobny do świstu powietrza wychodzącego z gwizdka, który towarzyszył zanikaniu ich obrazu.
 
__________

 

Być może już nigdy nie napiszę już o Madame Nostradamus, jednak jeśli Czytelnikowi spodobało się opowiadanie o niej, lubi science-fiction, a jednak nie słyszał jeszcze nigdy o Doctorze Who, to najwyższa pora to zmienić :) Szczególnie w tym celu polecam:

 - Historia serialu Doctor Who - rozwój serialu i produkcji na przestrzeni blisko 50 lat uzupełniona dodatkowo charakterystką głównej postaci w kolejnych sezonach i seriach;

- Forum fanów serialu Doctor Who - rozległe dyskusje, komentarze i spekulacje wielbicieli na temat głównego bohatera i pozostałych postaci, fabuły, niejasności i przyszłości serialu;

- Blog Whomanistyki - najróżniejsze nowinki na temat przeróżnych wydarzeń, produkcji, zwiastunów, aktorów, a ponadto możliwość obejrzenia starych odcinków on-line.