JustPaste.it

Tam, gdzie trawa zieleńsza

Jakże łatwo jest mieszkać za granicą* – wszystkimi naszymi niepowodzeniami i porażkami możemy obarczać fakt, że nie jesteśmy „u siebie”.

Jakże łatwo jest mieszkać za granicą* – wszystkimi naszymi niepowodzeniami i porażkami możemy obarczać fakt, że nie jesteśmy „u siebie”.

 

0f707863eb6031fdec9eab3185dd5afb.jpgGdy przychodzi jeden z tych gorszych dni za granicą, nietrudno jest mówić, że we własnym kraju byłoby łatwiej. Znaleźliby się znajomi w potrzebie, praca dostosowana do kwalifikacji i oczywiście o dobrego fryzjera nie trzeba by było pytać nieznajomych. Tylko czy rzeczywiście osoby, które znamy od wielu lat, są wtedy, gdy ich najbardziej potrzebujemy i czy naprawdę życie byłoby mniej skomplikowane wraz z naszym powrotem do kraju?

Gdy nachodzi mnie uczucie smutku i porażki myślę sobie wtedy, że to przez nieprzyjazne mi otoczenie. W mojej głowie pojawia się proste równanie: mieszkanie za granicą jest winne wszystkiemu. Jeśli danego dnia chodzę senna przez cały dzień – to pewnie przez ten dziwny klimat. Gdy źle przyjmą mnie koledzy w pracy, to pewnie przez to, że pracuję z obcokrajowcami (bo Polacy z pewnością posiadają same zalety, gdy są naszymi współpracownikami!). Jeśli biurokracja za bardzo się naprzykrza, nagle znajduję setki lepszych rozwiązań w Polsce (a przy polskiej rozrośniętej biurokracji to naprawdę nie lada zadanie).

W rozkroku

Chyba najtrudniejsze w mieszkaniu na obczyźnie jest zaakceptowanie, że nie można znaleźć jednego miejsca, w którym ulice będą czyste, w sklepie za rogiem znajdziemy biały ser, codziennie będzie świecić słońce, nieznajomi będą się do nas uśmiechać, przyjaciele będą na wyciągnięcie ręki i zawsze będziemy mogli dogadać się z innymi. Gdy jestem tu, gdzie mieszkam obecnie, cieszę się, że niemal wszędzie jest bezpiecznie. Źródłem zadowolenia jest również fakt, że często stać mnie na więcej niż w Polsce. Mam też większy wybór. Często jednak muszę długo szukać możliwości, miesiącami ciągną się próby zaspokajania moich potrzeb. Tu gdzie jestem nie mam wypróbowanego szewca, sprzedawców, lekarzy. Wszystkie znajomości wypracowuję z czasem. No i wciąż muszę wszystkich prosić o radę.

Pakuję walizki, kupuję bilet i lecę na kilka dni do Polski. Gdy już jestem na miejscu (oprócz zapychania się kabanosami), staję się niewolniczką myślenia, że życie moich polskich znajomych toczy się beze mnie. Często o ważnych wydarzeniach dowiaduję się wiele miesięcy później, nie jestem przy nich obecna. Wydaje mi się wtedy, że gdybym tylko została, to byłabym częścią wszystkich tych spraw. Zapominam, że przyjaźnie rozpadają się nie tylko z powodu odległości (a niekiedy odległość właśnie działa na ich korzyść). Okazuje się także, że szewc, do którego chodziłam przez prawie całe życie, splajtował, a moja przyjaciółka po raz n-ty szuka nowego fryzjera.

Co Wy na to, drodzy czytelnicy? Myślicie o wyjeździe? Jesteście już za granicą? Żałujecie? Cieszycie się?

 

*autorka tego wpisu jest za granicą dopiero/już (niepotrzebne skreślić) od trzech lat.

 

Źródło: http://lesstravelledblog.wordpress.com/2011/08/03/tam-gdzie-trawa-zielensza/