JustPaste.it

Marzenie kalifornijskie czyli rock, drugs, sex, love & romance

Druga część powieści o romantycznej miłości, której akcja rozgrywa się współcześnie w światku muzyków rockowych.

Druga część powieści o romantycznej miłości, której akcja rozgrywa się współcześnie w światku muzyków rockowych.

 

Link do pierwszej części powieści

 

Rozdział 13

Rodzice i Ellinor odprowadzili ją na lotnisko. Tym razem ojciec powtόrzył to samo, co matka powiedziała jej już z tysiąc razy.

- Pamiętaj, jeżeli będzie ci źle, to nie trać czasu, nie wahaj się, tylko zaraz wracaj do domu, tu zawsze będzie dla ciebie miejsce - tymi słowami zwrόcił się do młodszej cόrki.

Matka płakała, ojciec był niespokojny, a Ellinor markotna. Annikafiore było ciężko wsiadać do samolotu, widząc ich zatroskane twarze.

Po drugiej stronie oceanu Jimmy przygotowywał się do jej przyjazdu. Czekał z niecierpliwością. Brał na swoje barki olbrzymią odpowiedzialność za drugiego człowieka. Wiedział, że nie może zawieść tych ludzi, ktόrzy pomimo wszystko zaakceptowali go i powierzyli mu swoją ukochaną cόrkę i siostrę. O ileż łatwiej byłoby mu mieć co noc inną fankę, pobawić się i wyrzucić niby popsutą zabawkę. Styl życia prowadzony przez Oscara nie odpowiadał mu. Nie brał aktywnego udziału w zabawach organizowanych po koncertach przez Oscara i Snake'a. Bryan też nie, bo był zbyt nieśmiały, a speszony wyzywającym zachowaniem dziewcząt szybko miał kłopoty z erekcją. Oscar i Snake nie mieli żadnych zahamowań i bawili się świetnie z  dziewczynami oferującymi im swoje ciała. Status gwiazd rocka pozwalał im na coraz częstsze spędzanie gorących chwil w towarzystwie nie tylko fanek, ale także początkujących aktorek i modelek. Loki jasnych włosόw, na czerwono umalowane usta i długie nogi wystające spod mini spόdniczki dodawały im splendoru zdobywcόw i czule łaskotały męską prόżność.

Jimmy przybył na  lotnisko LAX punktualnie. Szybko dostrzegł w tłumie innych pasażerόw swoją dziewczynę. Była najwyraźniej zdenerwowana i dygotała z zimna, chociaż na zewnątrz słupek rtęci wskazywał dwadzieścia cztery stopnie. Objął ją i przyciągnął do siebie. Wiedział, jak trudno było jej opuścić ciepły, rodzinny dom i stanąć na skalistym kalifornijskim gruncie.

-Wellcome w Los Angeles - powiedział uśmiechając się do niej. Nareszcie była razem z nim. Zobaczył jej łzy. -Hej, moja malutka. Co ci? - zapytał. Puściły jej nerwy. Rozkleiła się. Nie mogła zahamować strumienia łez. -No, już dobrze, dobrze. Jestem z tobą. Nie bόj się - starał się uspokoić ją czułymi słowami, lekko masując jej plecy.

Uśmiechnęła się przez łzy. Załadował jej walizki na wόzek i ruszyli w kierunku wyjścia. Po drodze jeszcze nie raz ukradkiem ocierała oczy chusteczką. Widział to i za każdym razem dawał jej znać, że był przy niej przyciągając ją do siebie, ściślej obejmując ramieniem i całując delikatnie jej włosy. Ostro świecące słońce na tle prawie bezchmurnego nieba ożywiło ją. Kiedy opuszczała Sztokholm padał deszcz i było bardzo pochmurno. "Popatrz nawet Stockholm płacze, bo wyjeżdżasz", przypomniały jej się słowa matki. Po raz ostatni przycisnęła chusteczkę do oczu. Uspokoiła się. Już nie płakała i tylko od czasu do czasu pociągała nosem. Rozmach L.A. spodobał jej się. Najwyraźniej rozkoszowała się trasą z lotniska do apartamentu. Jimmy objaśniał, a ona obracała głowę we wskazanym kierunku. Zaparkował samochόd w podziemnym garażu pod wielopiętrowym kompleksem, w ktόrym mieszkał. Spokojna okolica z dużą ilością zieleni sprawiła na niej pozytywne wrażenie. Nie od razu zapamiętała rozkład apartamentu z dużym  tarasem, z ktόrego rozciągał się wprost oszałmiający widok na zbudowane na zielonych wzgόrzach Los Angeles. Dwie komfortowe łazienki, supernowoczesna kuchnia połączona z jadalnią mogącą z łatwością pomieścić kilka osόb, wygodny salon i dwie sypialnie oraz siłownia, garderoba i mały pokόj do przechowywania perkusji. W drzwiach przywitała ich pani Zosia i jej mąż, ktόrzy opiekowali się mieszkaniem Jimmy'ego. Oscar w dalszym ciągu zajmował jedną z sypialni. Był na etapie poszukiwania lokum. Nowi właściciele jego "Oasis" absolutnie nie wyrazili zgody na ponowną sprzedaż, nawet po zaoferowaniu znacznie wyższej cenny od jej rynkowej wartości. U Jimmy'ego czuł się jak u siebie. Jedynym mankamentem było to, że musiał za każdym razem przemycać do środka Snowballa. Regulamin zabraniał trzymania na stałe psόw. Jimmy wysłał e-mail do jej starych z wiadomością, że dotarła cało i zdrowo. Zjadł na stojąco lunch i szybko pojechał do studia. Był spόźniony i wiedział, że musieli na niego czekać.

Pani Zosia, mόwiąca nie za dobrze po angielsku, pomogła Annikafiore rozpakować walizki i przygotowała dla niej kąpiel. Annikafiore poukładała na pόłkach w łazience swoje kosmetyki zawierające wyłącznie naturalne składniki. Spojrzawszy w lustro zauważyła na twarzy oznaki zmęczenia. Rozebrała się i weszła do wanny. Ciepła woda z grubą warstwą piany pachniała kwiatem brzoskwini. Z przyjemnością zmyła z siebie trudy podrόży żelem o zapachu brzoskwini, a włosy umyła brzoskwiniowym szamponem. Na koniec spłukała ciało zimną wodą dla pojędrnienia skόry. Chłodna woda wyrwała ją ze stanu odrętwienia spowodowanego jet-lagiem. Sięgając po ręcznik obliczyła, ktόra godzina aktualnie dochodziła w Sztokholmie. Miękki ręcznik pachniał oczywiście brzoskwinią. Nie miała nawet cienia wątpliwości, że był to ulubiony zapach pani Zosi, ktόrej przed jej przyjazdem Jimmy polecił zrobić zakupy specjalnie z myślą o niej. Wzdrygnęła się. Nie przepadała za tym zapachem. Rozczesała włosy i po wysuszeniu zebrała do tyłu spinką. Naciągnęła nową, krόtką koszulę nocną, ktόrą matka kupiła jej tuż przed wyjazdem. Cienka bawełna przylegała do jej harmonijnie zbudowanego ciała o dziewczęcych kształtach. Zasłaniała je i podkreślała zarazem. Nalała wodę do kubka i dopiero, kiedy wyciskała pastę na szczoteczkę z niedowierzaniem przyjrzała się bliżej materiałowi, z którego była uszyta koszula. "Oszalała, ona po prostu oszalała. Kupiła mi nocną koszulę w misie, jakbym miała siedem lat", pomyślała z oburzeniem o matce. Oczy same jej się zamykały. Zasłoniła szczelnie okna. Położyła się do łόżka i w mgnieniu oka zasnęła. Całkiem zapomniała, żeby zmienić koszulę na inną.

- Annikafiore dzisiaj przyjechała - Jimmy oznajmił z dumą swoim kompanom zaraz po wejściu, usprawiedliwiając tym jednocześnie swoje spόźnienie.

- W takim razie zaraz po sesji idziemy wszyscy do ciebie, żeby ją zobaczyć. Oscar podkreślił słowo wszyscy i nawet Snake nie sprzeciwił się, zresztą sam był ciekawy.

Kiedy siedzieli na tarasie, zajadając się pizzą i popijając colą, Jimmy poszedł obudzić Annikafiore. Lekko dotknął zewnętrzną stroną dłoni jej policzka. Spała mocno i nie zareagowała. Wymόwił kilka razy jej imię. Przebudziła się. Nie mogła od razu zorientować się, gdzie się znajduje i co się stało. Na widok twarzy Jimmy'ego uspokoiła się. Jeżeli był na świecie jakiś mężczyzna, do ktόrego miała zaufanie, to był nim właśnie Jimmy.

- Chłopcy chcieliby się z tobą przywitać - wyjaśnił rozpromieniony jej widokiem. Widząc, że była zaspana wziął ją w swoje ramiona i bez problemu zaniόsł na taras. Czuła się zażenowana stojąc przed nimi boso i w nocnej koszuli. Nie mogła wykrztusić z siebie ani słowa. - Oni nie takie rzeczy widzieli - szepnął jej do ucha Jimmy, widząc konsternację na jej twarzy.

Snake rzucił na nią okiem od niechcenia. Nie mając stu siedemdziesięciu pięciu centymetrόw wzrostu, nie była dla niego interesująca. Oscar zlustrował jej piersi. Drobne, okrągłe, dziewczęce, czyli dokładnie takie, jakie nie podobają się większości mężczyzn, stwierdził w myślach. Czasopisma pełne były wielkich, wypchanych silikonem melonόw, na widok ktόrych podniecali się. Gdy zobaczył misie na jej nocnej koszuli, uśmiechnął się sam do siebie. Jego jeszcze nigdy żadna dziewczyna nie kusiła koszulą w misie. Widząc tych dwoje stojących obok siebie, ją filigranową o delikatnych rysach twarzy i burzy jasnych włosόw oraz jego, rosłego jak dąb, czarnego Amerykanina, zadawali sobie w myślach te same pytania: dlaczego tych dwoje było razem, co on w niej widział i dlaczego zwariował na jej punkcie? Bryanowi przypominała jasnowłosą koleżankę ze szkoły podstawowej, w ktόrej podkochiwał się skrycie przez wszystkie lata, aż wreszcie ich drogi rozeszły się i stracił ją z oczu. Zatopił się we wspomnieniach i nie słyszał o czym rozmawiali pozostali. Żałował, że wtedy podczas szkolnej wycieczki nie poczęstował jej ciastem, ktόre matka upiekła specjalnie na tą okazję i zapakowała dwa kawałki dla niego i dla niej. Bał się, że zostanie wyśmiany przez chłopcόw. Jej kawałek wyrzucił do kosza. Matkę okłamał mόwiąc, że ciasto jej smakowało. "Kto wie, gdybym wtedy postąpił inaczej, może dzisiaj bylibyśmy razem?"  - rozmarzył się.  Gdy Annikafiore po raz drugi ziewnęła, Jimmy bezpardonowo wziął ją na ręce i zaniόsł z powrotem do łόżka. Pocałował ją w policzek. Wyciągnęła ręce i objęła go za szyję. Dotknęła ustami jego ust. Czuła się kochana i adorowana. Szczęśliwa usnęła.

Następnego dnia rano Oscar i Jimmy wyszli, zaś Snowball wślizgnął się do sypialni, aby wreszcie zobaczyć cudzoziemkę, której zapach wyczuł natychmiast, gdy tylko przekroczyła próg. Pies usadowił się na dywaniku przy łόżku Annikafiore. Większość czasu musiała spędzać sama i tylko pies dotrzymywał jej towarzystwa. Każdego dnia przeglądała wzmianki prasowe o L.A.Jailbirds. Śledziła wiadomości muzyczne w telewizji. Oglądała nagrania z koncertόw i przyłapywała sama siebie na tym, że znacznie więcej uwagi poświęca Oscarowi niż Jimmy'emu. Leniuchowała, wylegując się na tarasie. Znała już  na pamięć całą historię zespołu i wszystkie teksty napisane przez Oscara. Czekała, aż Jimmy będzie miał trochę wolnego czasu i wspόlnie wybiorą się na wycieczkę. Sama, jak do tej pory, odważyła się pojechać na Rodeo Drive i chodzić tam po ekskluzywnych sklepach. Polubiła też spędzać czas w Zoo. W tym pierwszym miejscu obserwowała ludzi, w tym drugim zwierzęta. Rodeo Drive z czasem zaczęło ją irytować, podczas gdy w ogrodzie zoologicznym uspokajała się. Nieprzyzwyczajona do kalifornijskich upałόw, po powrocie do domu  zaraz brała kąpiel i odpoczywała w klimatyzowanej sypialni z książką w ręku. Nie brakowało jej czasu na czytanie, tym niemniej ten styl życia po pewnym czasie zaczął ją nudzić i męczyć.

 

Rozdział 14

 

Tego dnia Jimmy i Oscar wrόcili dopiero pόźnym wieczorem. Jimmy po cichutku wszedł do jej sypialni. Dotknął jej stόp, były zimne. Troskliwie nakrył ją puszystym kocem i zamknął drzwi, aby odgłosy buszującego po salonie Oscara nie obudziły jej. "Boże, jak ja ją kocham", pomyślał.

- Chodź, popatrz jak sobie słodko śpi - powiedział do Oscara i uchylił nieco drzwi. Oscar wsadził głowę do środka. Nic szczegόlnego nie dostrzegł w tym, że Annikafiore leży i śpi.

- Oj stary, stary, ale ty jesteś zakochany, po same uszy - mόwiąc to poklepał przyjaciela.

Jimmy popatrzył na niego z gόry i wzruszył ramionami. Nie chciał się do tego przyznać. Miał do niej olbrzymią słabość. Po wzięciu prysznica przygotował w kuchni dwa kielichy z koktajlem na bazie szampana i egzotycznych sokόw owocowych. Wrzucił dla ozdoby kilka owocόw do krόlewskiego płynu. Nauczył się go przyrządzać od pewnego barmana z nocnego klubu, w ktόrym kiedyś dorabiał sobie jako kelner. Zamieszał profesjonalnie patyczkiem. Oscar nie trudził się nalewaniem trunku do kielicha. Wyjadał ze słoika pozostałe owoce, popijając szampanem prosto z butelki.

- Hej, tylko nam nie przeszkadzaj! - rzucił niby mimochodem, wychodząc z kuchni.

- Jakżebym śmiał - odpowiedział z zawadiackim uśmiechem na twarzy. Już od dawna wyczuwał w przyjacielu to typowo męskie napięcie. Usiadł na kanapie i włączył telewizor. Przeskakiwał z jednego kanału na drugi w poszukiwaniu czegoś interesującego. Przyciągnął do siebie z całej siły Snowbolla, ktόry wyrywał się i za wszelką cenę chciał iść za Jimmy'm do pokoju Annikafiore. Przez te kilkanaście dni przyzwyczaił się do jej obecności i chodził za nią z kąta w kąt po całym apartamencie, a kiedy myła się leżał pod drzwiami i cierpliwie czekał, aż wyjdzie z łazienki.

- Zdradzasz mnie - powiedział Oscar i chwycił psa za szyję, patrząc mu prosto w oczy. Śnieżnobiały zaskomlał i dla udobruchania swojego pana polizał go po twarzy.

Jimmy postawił kielichy na szafce nocnej. Usiadł na brzegu wielkiego łóżka i pochylił się nad Annikafiore. Obudził ją drobnymi pocałunkami składanymi na jej twarzy. Pragnął jej i nie był już dłużej w stanie w nieskończoność odkładać bycia we dwoje na później. Dotykał dłońmi zgrabnego ciała Annikafiore. Każda napotkana wklęsłość i każda napotkana wypukłość podniecały go. Zmysły wzroku i dotyku dostarczały mu tysiące podniet. Zdjął z Annikafiore cienką, nocną koszulę i ubierał jej ciało w swoje pocałunki. Nie było chyba takiego miejsca na jej gładkiej skόrze, ktόrego Jimmy nie dotknąłby swoimi ustami lub nie pieścił dotykiem dłoni. Annikafiore zarzuciła mu ręce na szyję. Wyginała ciało w rytm jego dotyku. Popatrzył w jej szafirowe, błyszczące oczy. Końce jej długich włosów delikatnie muskały jego twarz i ramiona. Nie opierała się. Lubiła, gdy Jimmy całował ją i dotykał. Ona też lubiła go dotykać. Obserwował wyraz jej twarzy i zapamiętywał, co sprawia jej największą przyjemność. Kontrast w kolorze ich skόry za każdym razem zaskakiwał ją, ilekroć kładła swoją białą dłoń na jego ciemnej skórze. Leżeli obok siebie. Byli na etapie wzajemnego poznawania swoich ciał. Przesuwał dłonie z bioder ku gόrze i z powrotem, rozkoszując się perfekcyjną linią jej szczupłej talii i widokiem jej piersi. Gładził jej włosy. Delikatnie głaskał jej brzuch i wewnętrzną stronę ud, skupiając swoje zainteresowanie na małym, trόjkątnym wzniesieniu, pokrytym miękkimi włosami. "Coś tak olbrzymiego nigdy się we mnie nie zmieści", pomyślała. Odruchowo zacisnęła uda i uwięziła rękę Jimmy'ego między nimi. Wiele wysiłku, w postaci pocałunkόw i delikatnego głaskania, kosztowało go, zanim jej uda ponownie rozchyliły się. Ręką gładził zewnętrzne płatki warg, a językiem te wewnętrzne. Pachniała w tym miejscu kwiatowym zapachem płynu do kąpieli. Wydawała mu się nieskazitelnie czysta i niewinna. Przyciskała jego głowę do siebie i tarmosiła jego krόtkie włosy. Wejście do pochwy było małe. Do tej pory jeszcze nigdy tego nie zrobili razem. On nie chciał jej ponaglać i zrazić do siebie niecierpliwością, a jej w pełni wystarczała czułość, ktόrą jej okazywał. Twarz Annikafiore wykrzywiła się z bόlu, gdy  delikatnie starał się wprowadzić go do wnętrza. Odruchowo zacisnęła uda. Popatrzyła na niego ze smutkiem. Miał wyrzuty sumienia. Nie chciał sprawiać bόlu swojej ukochanej dziewczynie, a jej było jej przykro, że zepsuła ich intymny moment. Uczucie lęku było jednak silniejsze. Chciała sprawiać mu choćby drobną przyjemność.

- Ach, Annikafiore, chodź, nauczę cię czegoś - wypowiedział te słowa nieco rozczarowany. Zorientował się, że była w tych sprawach kompletnie zielona. Ujął jej dłoń i objął nią swόj penis. Fizyczna strona miłości przerażała ją. Rozpłakała się. Przyciągnął ją do siebie i otulił swoimi ramionami. Otarł koniuszkiem palca łzy z jej twarzy i pocałował w usta. Drżała na całym ciele. Czule przytulona uspokoiła się i po pewnym czasie usnęła w jego objęciach. On nie spał. Rozmyślał. Zorientował się, że był dla niej pierwszym partnerem seksualnym, że nie łatwo będzie mu pokonać jej lęk. Nigdy wcześniej nie miał takich problemόw z dziewczynami. Podobał im się, więc zawsze były chętne i nie bały się. 

"Jesteśmy przyjaciόłmi, flirtującą parą zakochanych zgłębiającą początkowe tajniki ars amandi, a może parą życiowych nieudaczników?", zastanawiał się.  Jego piękna dziewczyna rozpalała w nim pożądanie, ale wzbraniała się przed wykorzystaniem jego męskości do samego końca.

 

Rozdział 15

Dobiegał końca czas legalnego pobytu Annikafiore w Ameryce. Stanął przed poważną decyzją. Wiedział, że jeżeli Annikafiore powrόci do Europy, już nigdy jej nie zobaczy. Brakowało jej rodzinnego domu, znajomego miasta, przyjaciόłki Brigitty, po prostu wszystkiego, co do tej pory ją otaczało.Tęskniła. Kalifornia choć zawsze słoneczna i słodka niczym syrop klonowy nie była w stanie zastąpić jej tego, co zostawiła w pochmurnym Sztokholmie. Tak dobrze czuł się od kiedy była razem z nim. Ubrana w piękną sukienkę czekała na jego powrόt do domu i szczebiotała na przywitanie. Wyszukiwała koszulę, w ktόrej najlepiej się prezentował i czystą, uprasowaną przygotowywała mu na następny dzień. Ozdabiała kanapki liśćmi sałaty, plasterkami pomidora oraz oliwkami, żeby były jeszcze smaczniejsze. Nikt nigdy nie troszczył się o niego w taki czuły sposόb, ani nie dzielił z nim swojego życia. Wieczorem po kąpieli specjalnie dla niego perfumowała skόrę na nadgarstkach oraz włosy i zasypiali obok siebie po długiej, wspόlnej rozmowie. Świadomość, że ktoś czeka na niego i  gdy wrόci do domu nie będzie sam, dodawała mu wiary we własne siły i pomagała stawiać czoła przeciwnościom losu. Podjął ostateczną decyzję wbrew temu, co powiedzieliby o tym inni, gdyby znali całą prawdę. Nie miał wątpliwości. Chciał być razem z Annikafiore na zawsze. Siostry Jimmy'ego były nastawione nad wyraz chłodno w stosunku do jego nowej dziewczyny i nie ukrywały swojego niezadowolenia.

- Biała kobieta?! - zdziwiły się obydwie.

- Jest Szwedką.

- Czy czarne kobiety już ci nie wystarczają od kiedy stałeś się sławny? - zarzuciły mu, bo do tej pory Jimmy zawsze miał dziewczynę tego samego koloru skόry.

- Ależ, to nie w tym rzecz. Po prostu poznałem ją i pokochałem. Ją, a nie inną.

Pogardzasz czarnymi kobietami, a sam też jesteś czarny! Nie zapominaj o tym - w ich podniesionym głosie wyraźnie przebrzmiewał bunt przeciwko gorszemu traktowaniu i upokorzeniu, z ktόrym w dalszym ciągu czarni i kolorowi spotykali się w Ameryce. 

- Ależ, to nie tak - prόbował się bronić, ale będąc we dwie miały nad nim przewagę. Poza tym nie chciał się kłόcić z siostrami.

- Biel jej skόry zawrόciła ci w głowie. Zdrajca! - bez pardonu obrzuciły go swoimi kąśliwymi uwagami. Były oburzone.

- Kolor skόry nie ma tu nic do rzeczy.

- Co ty nie powiesz?!

- Jimmy, ty wystarczyłbyś dla trzech zdrowych kobiet. Po co ci taka biała, anemiczna pchła? - jak to pogardliwie mόwiły o niej między sobą - Zastanόw się jeszcze raz - zaproponowała starsza z siόstr.

- Jimmy, każda inna, tylko nie ona - wrzasnęła młodsza siostr, pragnąca za wszelką cenę odwieść go od zamiaru poślubienia Annikafiore.

- W ogόle nie zwracacie uwagi na moje uczucia. Oceniacie wszystko przez pryzmat koloru skόry. To dobra dziewczyna.

- Wszystie białe to dziwki! Nie idź z nią do ołtarza, jeżeli nie chcesz przekonać się o tym na własnej skόrze - młodsza siostra nie poddawała się i atakowała wybόr Jimmy'`ego używając stereotypowych argumentόw.

Jej słowa zabolały go. "Annikafiore dziwką? Hym, a to dobre sobie", pomyślał. Kochały go, wiedział o tym i dlatego wybaczył im ten obelżywy potok słόw pod jego i jej adresem. Nie były w stanie uwierzyć w trwały i szczęśliwy związek swojego brata z białą dziewczyną.

Nasza rozmowa przypomina telewizyjny talk-show. To bez sensu. Przyjdziecie na mόj ślub? – zapytał, patrząc w ich gniewnie oczy, a one wymieniły między sobą porozumiewawcze spojrzenia.

-Nie - zadecydowała młodsza siostra. Wiedział, że jej decyzja jest nieodwołalna i nie ma co liczyć na to, że przynajmniej starsza siostra zaszczyci go swoją obecnością.

Dobrze, że chociaż matka jego matki spojrzała na całą tą sprawę inaczej i obiecała przyjść, jak rόwnież porozmawiać w tej sprawie z jego przyrodnimi siostrami.

- Skoro ty ją wybrałeś, to musi być szczegόlna - stwierdziła babcia i pogrążyła się w myślach, lekko kołysząc w swoim ulubionym wiklinowym fotelu na biegunach.

Zaplanował, że będzie to dla Annikafiore niespodzianka. Sam postanowił wszystko zorganizować w wielkiej tajemnicy przed nią. Wysłał list z zaproszeniami do jej rodzicόw i siostry błagając, aby nie wygadali się przed nią nawet pόłsłόwkiem. Brigitta przez internet pomogła mu wybrać obrączki.

- Nie bόj się. Są w guście Annikafiore. A poza tym są tak piękne i oryginalne, że byłyby w stanie zadowolić nawet najwybredniejszą osobę na całej kuli ziemskiej - powiedziała uspokajająco.

Zawsze śmieszyło go, gdy facet sam wybierał pierścionek zaręczynowy, przecież rόwnie dobrze mόgłby się nie spodobać. Uważał, że powinni wybrać go razem i najlepiej byłoby, gdyby podobał się jej i jemu, ale przede wszystkim jej, bo był dla niej i to ona powinna go chętnie nosić na swoim palcu. Postanowił użyć podstępu.

- Annikafiore, czy masz chęć iść na zakupy?

- Rano byłam razem z panią Zosią w supermarkecie. Wszystko, co potrzeba, jest w domu.

- Mam na myśli inne zakupy.

- Czemu nie. Tak mało czasu spędzamy razem. "Mόj pobyt dobiega końca", pomyślała, ale nic mu nie powiedziała. Nie chciała go zmuszać. Jej zdaniem sam powinien się domyślić i coś jej wreszcie zaproponować. Odnosiła wrażenie, że unika tego tematu od kiedy zaczęły się ich problemy w łόżku, a raczej głόwnie były to jej problemy.

- W takim razie zabieram cię na Rodeo Drive.

Nie brakowało mu cierpliwości, kiedy przeglądała setki ubrań wiszących na wieszakach oraz oglądała niezliczone pary butόw stojące na lakierowanych na wysoki połysk  pόłkach. Była wybredna. Często nic jej nie odpowiadało i wychodzili ze sklepu z niczym, ku niezadowoleniu ekspedientki. Jeżeli Annikafiore na coś się już zdecydowała, to musiał przyznać, że wyglądała oszałamiająco pięknie i gustownie. Co tu dużo mόwić, dla niego była najpiękniejsza i najfajniejsza na całym świecie. Bez skrupułόw obładowywała go kolejną plastikową torbą lub pudłem, śmiejąc się i żartując, że zabawia się w oczyszczanie jego karty kredytowej. Przechodząc koło renomowanej, żydowskiej firmy jubilerskiej zaproponował, żeby weszli do środka. Zauważył, że jej wzrok przyciągnęły nie brylanty, ale kolie z pereł.

- Proszę, wybierz sobie coś ode mnie w prezencie.

- To bardzo nęcąca propozycja. Czy będę musiała to coś oddać, gdy zerwiemy ze sobą? Zaskoczyła go tym pytaniem. Nigdy nie zastanawiał się nad tą kwestią.

- Nie, nie musisz mi niczego oddawać - powiedział w dalszym ciągu zamyślony. Do tej pory nigdy nie żądał, aby była dziewczyna oddawała mu cokolwiek, co wcześniej jej podarował w prezencie. Wydawało mu się to strasznie chamskie. "Byliśmy ze sobą, a że nic z tego nie wyszło, no cόż, zdarza się", rozumował. "Nie można przeliczyć wszystkiego na pieniądze, przynajmniej ja nie umię i nie chcę", doszedł do wniosku. Przypomniało mu się, jak Oscar poszarpał kiedyś sukienkę na pewnej dziewczynie, ktόra nie chciała być dłużej jego dziewczyną, wydzierając się przy tym na całe gardło, że skoro nie była już jego dziewczyną, to nie miała prawa chodzić po ulicy w jego sukience, to znaczy w sukience, za ktόrą on zapłacił.

- Dobrze się zastanόw, bo być może gdy porzucisz mnie dla innej, to postąpię tak jak w romantycznej tragedii, to znaczy zerwę z szyi sznury pereł i ze złością rzucę do twoich stόp, odchodząc raz na zawsze.

- Nie obawiaj się. Ja, to nie Oscar.

Nie wiedziała, co chciał przez to powiedzieć, ale nie śmiała zapytać go o szczegόły. Rozkoszowała się przebieraniem w drogocennych perłach. Ostatecznie nie było to coś, co robiło się na co dzień. Wybrała sznur pereł z zapięciem wysadzanym brylancikiem osadzonym w platynie i takież kolczyki. Przeglądała się w lustrze z wyraźnym zadowoleniem.

- Staję się prόżna. 

- Nie przesadzaj. Gdybym na to nie miał, to po prostu kupiłbym dla ciebie srebrny pierścionek i bukiet rόż. Mam nadzieję, że nie odrzuciłabyś mojej kandydatury.

-Nie wiem, nie wiem - powiedziała zalotnie.

- Chodź tu. Jak to nie wiesz? - mόwiąc to przyciągnął ją z całej siły do siebie. Już sam nie wiedział czy mόwi prawdę, czy cały czas w najlepsze igra sobie z niego.

- Wiesz, ale bukiet rόż to chciałabym od ciebie dostać nie jeden raz - powiedziała stając na palcach, bo chciała pocałować go w czoło, ale nie dosięgnęła, zachwiała się i wyszło niezbyt romantycznie w lewe ucho.

- Na bukiet rόż będziesz musiała zaczekać do jutra. A propos, bądź gotowa jutro o dziesiątej. Szef naszej firmy płytowej organizuje towarzyskie spotkanie - skłamał jak z nut.

Rodzice, Ellinor i Brigitta ze swoim chłopakiem przylecieli dwa dni wcześniej i rozlokowali się w przytulnym hotelu. Jimmy zarezerwował pokoje i zorganizował przewodnika, ktόry miał pokazać im największe atrakcje Los Angeles. Tajemniczy ton Jimmy'ego nie spodobał jej się. Nie lubiła niespodzianek, zdecydowanie wolała wiedzieć, co ją czeka.

Tego dnia rano włożyła długą, powiewną suknię z bladoniebieskiego muślinu, lekko odsłaniającą jej ramiona i ciemno granatowe, błyszczące szpilki. Puszyste, świeżo umyte włosy spięła luźno do tyłu. "Oscar też powinien być tam obecny. On musi być na tej imprezie. Wreszcie go zobaczę", pomyślała malując usta. Zadrżała na samo wspomnienie o nim. Na czas dwutygodniowej przerwy w działalności grupy Oscar wyjechał do Nowego Jorku. Miał małe mieszkanie. Nie nudził się. Czas spędzał w nocnych klubach. Annikafiore przyozdobiła kapelusz, ktόry stanowił ukoronowanie jej eleganckiej kreacji białą rόżą. Przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze. Właśnie wtedy wszedł Jimmy. Jej potężny mężczyzna w nowym, czarnym garniturze i czarnej koszuli w drobne białe paseczki z zawiązanym wytwornym krawatem.

- Ależ z ciebie jest przystojniak! - powiedziała.

- Zamknij oczy - powiedział i podszedł tuż obok niej.

Zdjął jej kapelusz i położył na toaletce. Usłyszała jak otwiera kasetkę z jej biżuterią, po czym poczuła na szyi przyjemny chłόd pereł i ciepło jego rąk. Otworzyła oczy, choć obiecała ich nie otwierać. Sznur pereł połyskiwał na jej szyi.  Wyglądała pięknie, świeżo i powabnie. Odwrόcił ją do siebie i przycisnął opierając brodę na jej głowie.

- Jimmy, tak nie lubię - wyrwała się z jego objęcia, po czym wspinając się na palce oparła ręce o jego ramiona i dotknęła jego ust swoimi ustami. Figlarnie dotykała koniuszkiem swojego nosa jego nos. - Podobno tak całują się Eskimosi – wyszeptała,  nie przerywając pieszczoty.

Przyciągnął ją do siebie. Czuł bicie jej serca. Zapragnął, aby ten moment trwał wiecznie. Kochał i czuł się kochany.

 

 

Rozdział 16

Opuścili Los Angeles i udali się w kierunku południowym. Po dwόch kwadransach Jimmy zwolnił. Tu na całkowitym pustkowiu skręcili w prawo. Po chwili ujrzała na niewielkim wzniesieniu białą kapliczkę otoczoną niewysokim płotem z białego drewna. Wydawało się, że krzyż na jej wieży dosięga samego błękitu kalifornijskiego nieba. Na małym parkingu stały auta, w tym sportowe Oscara. Nagle przyszło jej na myśl, że Oscar postanowił związać się z jakąś dziewczyną i przeszedł ją zimny dreszcz po całym ciele. Odruchowo odpięła pas bezpieczeństwa, bo ni stąd ni zowąd, zrobiło jej się strasznie duszno.

- Zanim wysiądziemy chciałbym cię o coś zapytać - Jimmy przerwał wszechogarniającą ciszę, ktόra zapanowała po zgaszeniu silnika.

- Oczywiście - odpowiedziała jakby nieobecna duchem, w dalszym ciągu będąc pod wrażeniem tej koszmarnej myśli.

- Czy zechcesz mnie poślubić? - odwrόciwszy się do niej zapytał.

Oszołomiona jego bezpośrednim pytaniem popatrzyła mu prosto w oczy. Zadrżała. Jej serce biło jak oszalałe i nie mogła złapać oddechu. Dopiero po dłuższej chwili ocknęła się i zaczęła logicznie myśleć.

- Jimmy, czy ty na prawdę tego chcesz? Przecież wiesz, że ja nie mogę ci obiecać, że … No, wiesz o co mi chodzi … Ja nie wiem, czy kiedykolwiek się odważę, ja … - mόwiła krόtkimi urywanymi zdaniami. Załamywał jej się głos. Nie chciała składać mu fałszywej obietnicy.

- Może kiedyś nam  się uda - stwierdził optymistycznie, patrząc w jej fiołkowe, posmutniałe oczy. Przestraszył się, że mu odmόwi, a on nie wyobrażał sobie swojego dalszego życia bez niej. W jego oczach miała mnόstwo zalet i wierzył niezbicie, że ktόregoś dnia uda im się zjednoczyć w miłosnym uniesieniu i pokonać wszelkie inne bariery.

- Jimmy - wypowiadając jego imię wzięła go za rękę i splotła razem ich palce. Nie śmiała mu odmόwić. Był dla niej za dobry, żeby tak po prostu skrzywdzić go. Nieśmiało skinęła głową zatopiona w myślach.

- Tak się cieszę moja kochana - powiedział przytulając ją do siebie - Annikafiore będzie moja! Annikafiore jest moja! Moja Annikafiore! - powtarzał cały uszczęśliwiony całując jej dłonie.

Otworzył drzwi od samochodu i pomόgł jej wysiąść. Usłyszała delikatne dźwięki muzyki organowej, gdy weszli do środka. Rozejrzała się dookoła. Skromne wnętrze drewnianego kościόłka zostało przyozdobione blado rόżowymi i białymi dzikimi rόżami. Ich oszałamiający zapach wypełniał całe wnętrze. Promienie słoneczne, wpadające do środka przez wysokie strzeliste okna z witrażowymi szybkami, załamywały się tworząc na posadzce z białego kamienia tańczące rόżnokolorowe plamki. Jimmy prowadził ją pod rękę. Na wprost ujrzała monumentalną rzeźbę ukrzyżowanego Jezusa w ciernistej koronie nad głową. Zachwiała się, ale Jimmy podtrzymał ją swoim ramieniem. Dopiero teraz spostrzegła rodzicόw, Ellinor i Brigittę, a tuż za nimi w drugiej ławce babcię Jimmy'ego i pozostałą część rodziny. Po drugiej stronie siedzieli chłopcy z grupy. Wszyscy w komplecie, w garniturach i pod krawatem. Snake był razem z cόrką. Siostry Jimmy'ego jednak przyszły, ale na ich twarzach malowała się dezaprobata. Nie śmiały przeciwstawić się babce Eleonorze, niekoronowanej głowie ich rodziny. "Skoro Jimmy się żeni, to cała rodzina powinna być obecna na ślubie! Rodzina musi się wzajemnie wspierać. Koniec i kropka", zadecydowała. Czarny kapłan miło ją przywitał i przez cały czas trwania ceremonii serdecznie na nią patrzył. Chyba tylko on wiedział, jak bardzo była przestraszona. Zanim powiedziała tak, odwrόciła głowę do tyłu, ale Oscar nie patrzył na nią w tym momencie. Siedział z opuszczoną głową i nie zdołała dostrzec wyrazu jego twarzy. Chociaż wiele innych osόb spostrzegło ten gest, tylko Brigitta wiedziała, co on oznaczał. Jak zahipnotyzowana patrzyła, gdy Jimmy wkładał na jej palec złotą obrączkę z wygrawerowanymi liśćmi dębu, a duchowny błogosławiąc ich związek mόwił, aby stały się symbolem mądrości wiodącej przez życie dwoje młodych, zakochanych w sobie ludzi. Nie wiedziała, co sądzić o tym, że Jimmy wszystko zaplanował i obmyślił sam, a w dodatku wciągnął w swόj plan jej rodzicόw. Nie była tak do końca pewna, czy rzeczywiście powinna poślubić Jimmy'ego, czy w ogόle powinna kogokolwiek poślubić. Kilkakrotnie musiała wycierać łzy. Łzy szczęścia, łzy goryczy, łzy niepewności.

Składając im gratulacje Eleonora, potężnie zbudowana, czarna kobieta ubrana na czarno, objęła Annikafiorę i szczerze ją ucałowała.

- Wierzę, że będziesz dobra dla Jimmy'ego. On naprawdę na to zasługuje. Jestem pewna, że on będzie dobry dla ciebie. Znam go, od kiedy przyszedł na ten świat. To poczciwy chłopak. Annikafiore chciała dłużej z nią porozmawiać, ale wnuki otoczyły ją kołem i zagłuszyły swoim krzykiem. Ślub wujka Jimmy'ego z białą jak kartka papieru dziewczyną, stanowił dla nich niemałą atrakcję. Zniszczona niełatwym życiem stara kobieta pochyliła się i pocałowała Annikafiore w czoło na znak, że przyjęła ją do swojej czarnej rodziny. Pragnęła z całego serca, żeby był z nią szczęśliwy, żeby razem byli szczęśliwi. "Zresztą nie może być inaczej, bo ja co dziennie będę modlić się o szczęście dla nich i prosić Boga, aby miał ich w swojej opiece", zawyrokowała babka Eleonora. Nigdy nie zastanawiała się, czy Bόg był biały czy czarny. Wierzyła, że istnieje, a skoro tak, to była pewna, że wysłucha jej prόśb. Obecny urzędnik magistratu zalegalizował oficjalnie ich związek. Wszyscy w tym dniu byli dla niej nad wyraz mili, ale Annikafiore wiedziała, że nie każdy był w pełni zadowolony z jej wyboru.

- Annikafiore, a więc ty pierwsza zrobiłaś ten krok. Teraz czas na mnie, ale z tym mogą być problemy, bo Joachim wcale nie śpieszy się do ołtarza - skwitowała Brigitta, a stojący obok niej jej chłopak skrzywił się. Brigitta ani słowem nie wspomniała o jej zauroczeniu Oscarem, nawet wtedy, gdy przez moment były sam na sam, zaś biedna Annikafiore bardzo chciała porozmawiać o dręczących ją rozterkach z przyjaciółką. Przyjęcie w ekskluzywnej restauracji nie było w stanie poprawić jej nastroju. "Ludzie nazywają ten dzień najpiękniejszym dniem swojego życia, ja na pewno nie będę mogła tak powiedzieć", pomyślała. Gdyby nie to, że nie mogła płakać na oczach gości, bo nie chciała wprowadzić ich w zakłopotanie, już dawno po jej twarzy polałyby się strumienie łez. Tańcząc ukryła twarz w ramieniu Jimmy'ego i uroniła kilka łez. Nie mogła się powstrzymać. Wyczuł jej napięcie.

- Annikafiore, co ci jest? Jesteś na mnie zła, że zaplanowałem wszystko w tajemnicy? Twoi rodzice uznali to za świetny pomysł - powiedział jakby na swoje usprawiedliwienie.

- Nie wiem dlaczego, bo dobrze wiedzą, że nie cierpię niespodzianek.

Chciał dobrze, ale wyszło nie tak, jak sobie tego życzył. Zmarkotniał. Annikafiore nie była w stanie otrząsnąć się z zaskoczenia. Lubiła Jimmy'ego, dobrze im było we dwoje, nie kłόcili się. "Czy jest to jednak wystarczająca podstawa, żeby zawierać związek małżeński i budować dalej wspόlną przyszłość?", zastanawiała się. Brakowało jej dzikiej namiętności, pożądania i zaślepienia drugą osobą, czyli dokładnie tego, co pociągało ją w Oscarze. Miała ogromne wątpliwości co do tego, czy podjęła właściwą decyzję. Nie mogła zrelaksować się i po prostu wreszcie zacząć cieszyć się, bądź co bądź, miłym przyjęciem ślubnym. Nawet weselny tort, o smaku jej ulubionych ciasteczek Semla wypiekanych wyłącznie w czasie karnawału, na ktόre zawsze musiała czekać przez cały rok, nie smakował jej tak jak zawsze. "Ach, ten Jimmy zrobił dla mnie wszystko, żebym tylko dobrze się czuła", pomyślała. A mimo tego w jej marzeniach w dalszym ciągu błądził nieokazujący jej nawet najmniejszego zainteresowania Oscar. Zdrowy rozsądek opowiadał się za Jimmy'm, zaś oszalałe serce wyrywało się w kierunku farbowanego blondyna, strojącego głupkowate miny, zadufanego w samym sobie i swojej sławie.

- Żałujesz, że nie masz na sobie sukni ślubnej takiej z prawdziwego zdarzenia? - zapytał Jimmy, prόbując znaleźć przyczynę jej zatroskanego wyrazu twarzy.

- Nie, absolutnie nie - odpowiedziała, a on nie mόgł odgadnąć, dlaczego była smutna.

- Uśmiechnij się do mnie, proszę. Zrόb to dla mnie - podniόsł do gόry jej twarz i popatrzył błagalnym wzrokiem. Lekki uśmiech, niby słoneczko wychylające się niepewnie zza chmur, zakrzywił kąciki jej ust. Odetchnął.

Cόrka Snake'a, zafascynowana ceremonią ślubną, obserwowała zza stolika pannę młodą. Jak każda mała dziewczynka uważała ślub za wydarzenie niczym z bajki.

- Szkoda, że Annikafiore nie ma welonu, mogłabym go nieść - zaoferowała dobrowolnie Lilly-Rose, rozmarzona magią ślubu.

- Też coś - skwitował Snake naburmuszony. Z seledynową czupryną, w ciemnym garniturze ze sklepu na Piątej Alei i zegarkiem firmy Omega na nadgarstku prezentował się dość dziwnie.

- Ty nie lubisz Annikafiore. Ale dlaczego? Ona nic złego ci nie zrobiła. Tato, dlaczego ty nie lubisz Annikafiore? - zapytała. Bryan, przysłuchujący się mimo woli ich rozmowie, w myślach zadawał sobie to samo pytanie. Był ciekawy, co odpowie ich basista.

- Nie nudź. Nie muszę jej lubić. Biblia mi tego nie nakazuje.

- Ale mόwi, żebyś miłował bliźniego swego jak siebie samego - odpowiedziała z przekąsem dziesięcioletnia Lilly-Rose.

- Nie bądź taka przemądrzała. Nie dokazuj!

- Oczywiście, że ważniejsze jest, żeby Jimmy lubił swoją żonę. Ciągnęła swόj filozoficzny wywόd, niezrażona jego krytyką.

Snake musiał przyznać, że jego cόrka nie tak łatwo dawała zbić się z pantałyku. Odziedziczyła po nim nie tylko gęstą czuprynę kręconych, rudych włosόw, ale i niewyparzony język. Lilly-Rose wmieszała się w tłum gości tańczących na parkiecie. Snake sączył powoli z kieliszka swόj ulubiony związek chemiczny, zastanawiając się nad czymś bardzo intensywnie.

- Swoją drogą, z naszego Jimmy'ego jest odważny facet - zwrόcił się do Bryana.

- Nie rozumiem, co chcesz przez to powiedzieć, że nie boi się myszy czy co?

- Idioto! Nie boi się, że go oskubie jak kurczaka w rzeźni, gdy będą się ze sobą rozwodzić - wytłumaczył mu bez ogrόdek.

- Snake, oni dopiero co się pobrali - ośmielił się zauważyć Bryan.

- Czy wiesz, że nawet nie spisali przedmałżeńskiego kontraktu podziału majątku?!

- No, to co - Bryan wzruszył ramionami.

- Nikt dzisiaj nie jest taki naiwny. Każdy chce się zabezpieczyć, żeby go była żona nie puściła w skarpetkach. Ona w porόwnaniu z nim nic nie ma. Poleciała na jego forsę - wyrażał się złośliwie o Annikfiore, trochę z goryczy, że jego związek z Ann rozpadł się, a trochę z zazdrości, że Jimmy'emu się poszczęściło.

- E tam - powiedział przeciągle Bryan, nieprzekonany argumentami Snake'a. Najwyraźniej nie miał chęci dyskutować na ten temat.

- Czas sam pokaże, że to ja mam rację. Zauważ, że nikt sławny nie wiąże się na stałe z anonimową osobą. Ktoś z poza Hollywoodu dostaje świra po przejechaniu się w limo - Snake dalej krytykował wybόr Jimmy'ego.

- Partner z Hollywoodu, jak to określiłeś, nie stanowi gwarancji na udany związek. Każdy z nich zajęty jest własną karierą i mijają się niczym dwa statki we mgle.

- Ostatnimi czasy zrobił się z ciebie uczony filozof. Na pewno gdzieś przeczytałaś o tych dwόch statkach we mgle - przyznaj się.

- Może, nie pamiętam. Jimmy sam nie zdoła przejeść tej forsy, więc może podzielić się z Annikafiore. "Szczęście pomnaża się przez dzielenie się nim z innymi, to zasłyszane powiedzenie" - dodał.

- Jak bum-cyk-cyk! Gadasz jak nawiedzony. Szczęście, dzielenie się z innymi, dokładnie jakbym słyszał Jezusa.

Bryan speszył się. Nie potrafił stanąć w obronie swoich argumentόw, choć był przekonany o ich słuszności. Czuł się słaby i bezwartościowy. Nerwowo miętosił w palcach nitkę z obrusu. Milczał.

- Zresztą pożyjemy, zobaczymy. Ja tam wiem swoje. Ta gęś da mu jeszcze nieźle popalić - skwitował Snake głosem nietolerującym absolutnie żadnego sprzeciwu i wypił do dna drinka, przyglądając się tańczącym parom.

 

Rozdział 17

Z jednej miłosnej przygody Oscar rzucał się w wir kolejnej, rόwnie bezsensownej erotycznej eskapady. Uzależnił się od seksu. Ranił siebie, ale bezsprzecznie ranił też te naiwne lub wyrafinowane dziewczyny, ktόre bez najmniejszego namysłu rzucały mu się w ramiona i padały do stόp, gotowe oddać mu się bezwarunkowo i bezgranicznie. Wszystko kończyło się po kilku upojnych nocach, gdy seks stracił woal tajemniczości, a nic innego między nimi nie istniało, żeby mόc wypełnić pustkę po nim, podobną rozmiarem do wielkiej dziury we wszechświecie, nieustannie rozszerzającej się i pochłaniającej wszystko dookoła. Jednych pozbywał się kupując im na rozstanie prezent, innym fundował kłόtnię nie z tej ziemi, udowadniając do kogo należy ostatnie zdanie. W samotności lizał swoje rany po nieudanym związku, ktόry rozleciał się, zanim jeszcze zdążył się rozkręcić. Szybko odzyskiwał siły i chęć ponownego zaangażowania się. Wyprόbowywał kolejne dziewczyny. Przestał je liczyć i nie starał się, żeby zapamiętać ich imiona na dłużej. Nie miało to żadnego sensu. Uważał, że były to drobne epizody w drodze do celu, ktόrego sam nie był w stanie bliżej sprecyzować. Ciągle dostarczał dziennikarzom świeżej pożywki i praktycznie jego nazwisko nie znikało z pierwszych stron gazet. Nie umiał zaangażować się na dłużej. Pierwsze pojawiające się trudności działały na niego zniechęcająco. Jak najszybsze rozstanie było jego zdaniem jedynym wyjściem z sytuacji. Kiedy jego aktualnej partnerki nie było w pobliżu, nie odczuwał potrzeby dochowania jej wierności. Tłumaczył to tym, że skoro nie ma go przy nim, to na pewno flirtuje z kimś innym. Przystawał na pierwszą lepszą propozycję wywracającej oczyma panienki w minispόdniczce. Wspόlnie spędzona noc nic dla niego nie znaczyła. Nie był w stanie zaprzestać polowania na coraz to nowe zdobycze. Z wielką łatwością same wpadały w zastawione przez niego sidła. Możliwość wyboru i natura zdobywcy popychały go ku nowym dziewczęcym ciałom, obiecującym raj na ziemi.

Annikafiore przeżywała każdą jego miłosną przygodę. Obawiała się za każdym razem, że właśnie ta dziewczyna będzie dla niego tą jedyną na całe życie i będzie mogła dumnie nazywać się żoną Oscara. Z jednej strony pragnęła, żeby ustatkował się i przestał zadręczać ją swoim zachowaniem, z drugiej strony odczuwała wewnętrzną ulgę, gdy jego kolejny związek rozpadał się. Kiedy nowa piękność pojawiała się na horyzoncie, szybko starała się zdobyć jej datę i miejsce urodzenia, najczęściej poprzez nigdy nic nie podejrzewającego Bryana, a potem szukała w książkach ich horoskopόw, porόwnywała je i stawiała prognozę dotyczącą trwałości ich wspόlnego związku. Wiedziała wtedy czy mogła spać spokojnie, czy też powinna wyrzucić go ze swoich myśli i raz na zawsze skończyć z  odurzeniem się w nim. W głębi duszy Oscar, zmęczony przygodami jednej nocy, coraz częściej marzył, że zakochał się z wzajemnością w pięknej i inteligentnej dziewczynie, z którą razem dzieliliby radości i troski. Widząc go szalejącego na scenie nikt nigdy nie podejrzewałby go o takie romantyczne usposobienie, szczelnie ukryte pod pancerzem umięśnionego ciała, tatuaży, agresywnego zachowania, arogancji i chłodnej samokontroli, jaką emanował podczas wywiadόw. Zyskał sobie niezbyt pochlebny przydomek Casanowy. Annikafiore odkryła, że obaj urodzili się w tym samym dniu i zareagowała na tą informację atakiem śmiechu. Ten fakt nie był jednak w stanie osłabić jej zainteresowania jego osobą. W dalszym ciągu nie przestawał jej intrygować. 

Dziewczyny Oscara można było zakwalifikować do trzech grup. Do pierwszej grupy należały szalone fanki, gotowe rzucić się dla wokalisty L.A. Jailbirds z trzydziestego piętra wieżowca na Manhattanie, byle tylko zwrόcić na siebie jego uwagę. Najbardziej zapadła mu w pamięć postać Dżesiki. Jej płomienne, długie, rude włosy dostrzegł już przez okno taksówki, gdy zatrzymali się przed wejściem do hotelu w Dublinie. Potem widział, jak przeciskała się, żeby tylko być jak najbliżej grupy. Podczas koncertu wyginała się w rytm muzyki, stojąc w pierwszym rzędzie. Miała burzę ognistych włosόw, wyzywający strόj i błyszczący klejnot w pępku. Po koncercie stała między innymi fankami przed garderobą, gdyż jak zwykle fani przekupili ochronę, byleby tylko znaleźć się w pobliżu swojego idola i wycyganić od niego autograf. Nigdy nie odmawiał fanom, przecież to od ich uwielbienia zależało być albo nie być L.A. Jailbirdsόw. Pomyślał, że powinien dać jej szansę. "Ona już mnie kocha, teraz jeszcze tylko ja muszę ją pokochać i będziemy szczęśliwi, aż do śmierci", myślał naiwnie.

- Jak masz na imię? - zapytał kiedy przyszła kolej na rudowłosą piękność.

- Dżesika - odpowiedziała, patrząc na niego jak w święty obraz. Głośno przełknęła ślinę, bo z wrażenia, że odezwał się bezpośrednio do niej, zaschło jej w gardle.

- Dżesika, czy chcesz spędzić ten wieczόr razem ze mną? - zaproponował, wręczając jej  CD ozdobione jego artystycznym podpisem.

Rzuciła mu się na szyję piszcząc i całując go jednocześnie. Będąc we dwoje w hotelowym pokoju musiał podpisać jej jeszcze z pόł tuzina płyt kompaktowych, ktόre miała przy sobie dla znajomych i przyjaciόł. Oznajmiła, że oni też go uwielbiają i wpadają w ekstazę słuchając muzyki z ich najnowszego albumu. W sprawach łόżkowych była niedoświadczona. Błagała go, żeby dla niej coś zanucił, ale stanowczo odmόwił. Podziwiała go i odnosiła się do niego  w taki uniżony sposόb, jakby był cesarzem, carem i faraonem w jednej osobie. Jej zachowanie irytowało go z każdą chwilą coraz bardziej. Rano obudził się i nie znalazł jej obok siebie. Nadsłuchiwał, czy z łazienki nie dochodzi szum wody, ale panowała kompletna cisza. Wstał i obszedł cały pokój. Nigdzie jej nie znalazł. Zniknęła nagle z jego życia, tak samo nagle jak się w nim pojawiła. Po śniadaniu, przed wyjazdem, pakując swoje rzeczy do walizki, zorientował się, że ukradła jego podkoszulek i skόrzane opaski na nadgarstki, ktόre wkładał podczas koncertόw. Na stoliku pod pustą butelką szampana zostawiła karteczkę z napisem: "Kocham cię, kocham cię, kocham cię - Dżesika". Pogniόtł w ręce karteluszek i wrzucił do kosza na śmieci. Zaczął się zastanawiać kogo ona kochała. Doszedł do wniosku, że na pewno nie kochała jego, czyli Oscara Nortona. Jeżeli w ogόle kogoś kochała, to jego postać sceniczną, lidera L.A. Jailbirds. Niestety, sceniczny L.A. Jailbird nie szukał dla siebie dziewczyny, ale Norton, ten żyjący poza sceną. Nie miał jej nic za złe,bo to on głupio postąpił. Może znalazłby prawdziwą bratnią duszę wśrόd fanek, ale nie wiedział, jak odrόżnić diament od popiołu. Nie mόgł umόwić się z każdą, aby sprawdzić, czy do siebie pasują,bo nie starczyłoby mu na to całego życia.

Drugą grupę stanowiły bogate idiotki zakochane w jego muzyce i głosie, jak publicznie deklarowały podczas ewenementόw dla ludzi ze świata wielkiego biznesu. Nie mogło być mowy o jakimkolwiek oszustwie w miłości, skoro obydwoje byli posiadaczami wysokich kont bankowych. Podejrzenie, że pokochała go dla pieniędzy było w tym przypadku bezpodstawne. Wydawać mogłoby się, że chodziło o najczystszą formę uczucia między dwojgiem zakochanych w sobie ludzi. Tak właśnie, każde z nich było zakochane w sobie samym. Obecność drugiej osoby była potrzebna jedynie do ozdoby, pokazania się i wywołania niemałego wrażenia w towarzystwie. Egoizm i obsesyjna miłość własna były przeszkodą na drodze do wspόlnego życia, dzielenia się szczęściem i pomagania sobie w nieszczęściu. Były jeszcze bardziej niż on, artysta, ekscentryczne w swoim postępowaniu. Ta prawda dotarła do niego znacznie pόźniej. Patrycję, cόrkę przemysłowca, poznał na prywatnym koncercie w Teksasie, ktόry dawali dla syna naftowego miliardera, z okazji osiemnastych urodzin szczeniaka. Gaża znacznie przewyższała tą, ktόrą dostawali po koncercie dla kilkutysięcznej publiczności, więc ich menadżer uznał to za dobry interes. Wspominając Patrycję przychodziły mu zawsze na myśl słowa:"fantastyczny świat plastiku".  Już jako szesnastolatka przeszła plastyczną operację nosa, z ktόrego była wyraźnie niezadowolona. Dwa lata pόźniej wszczepiono jej dwa silikonowe implantaty piersi. Chciała wyglądać seksownie, tymczasem jej zdaniem wredna natura obdarzyła ją niezbyt hojnie. Należało więc, jej zdaniem, jak najszybciej poprawić błędy matki natury. Worki wypełnione silikonem nie miały jednak absolutnie żadnego wpływu na to, że w łόżku tak jak była, tak i pozostała drewnianą kłodą bez fantazji. Przed spotkaniem fryzjerka myła i układała jej włosy, a profesjonalna wizażystka robiła makijaż. Patrycja nie umiała sama zrobić kompletnie nic, poza umyciem zębόw elektryczną szczoteczką. Jej rozleniwione szare komόrki pławiły się w słodkim nierόbstwie, na który pozwalał im miliarderski status ojca. Podrόżowała wyłącznie prywatnym samolotem albo Bently z szoferem. Poza chodzeniem na przyjęcia i do salonu piękności nie miała innych zajęć, więc pewnego pięknego dnia z nudόw zakochała się w liderze Jailbirdsόw. Najpierw przez cały koncert gapiła się na niego spijając tropikalne koktajle, a potem wisiała u jego ramienia nie odstępując go ani na chwilę. Przez moment nie widziała poza nim świata. Uparcie twierdziła, że byli dla siebie stworzeni. Sława i duża forsa przyzwyczaiły Oscara do luksusu, ale styl życia Patrycji przerażał go. "Fantastyczny plastikowy świat", pomyślał ponownie.

- Kochanie, musisz tu jutro być. Moja ukochana Mickey wychodzi za mąż. Ach, co za prześliczna jest z niej panna młoda. Wyślę po ciebie limuzynę - powiedziała przez telefon komόrkowy umieszczony w pokrowcu ze skόry antylopy i ozdobiony szlachetnymi kamieniami. - Proszę cię, proszę - przekonywała go piskliwym głosem.

Oscar nie miał chęci ruszać się z domu, bo był zmęczony po koncercie, ale uznał, że skoro jej przyjaciόłka, jak mniemał, wychodzi za mąż, to powinien dotrzymać jej towarzystwa. Plotkarskie, kolorowe czasopisma już zdążyły okrzyknąć ich  kochającą się parą. Nie wdawał się w bliższe szczegόły. Nie chciał przeciągać tej rozmowy, więc dla świętego spokoju zgodził się. Jakież było jego zaskoczenie, gdy zobaczył po raz pierwszy Mickey. Mickey była najczystszej, rodowodowej krwi Yorkshire terierką, ubraną w białą koronkową sukienkę z co najmniej metrowej długości welonem. W jej misternie wykonanej obroży połyskiwały diamenty. Zrobiło mu się mdło na ten widok. Dostał odrzutu. Pomyślał o tysiącach rodzin wiążących z trudem koniec z końcem, pozbawionych przyzwoitej opieki medycznej i socjalnej. Nic nie mόwiąc  wsiadł do białej limuzyny, ktόra zabrała ich do najdroższego hotelu w mieście. Nie musiał się wysilać i podtrzymywać rozmowę, bo Pat gadała bez opamiętania. Nawet, jak zadała mu jakieś pytanie, to nie czekając na odpowiedź walcowała dalej w swojej paplaninie. W byciu we dwoje i w konwersacji wystarczało jej, że miała słuchacza. Nie lubiła, kiedy ktoś jej przerywał i sam chciał coś powiedzieć. Jej zdaniem było to najzupełniej zbędne, bo ona i tak powiedziała już wszystko. Kandydat na męża suczki wabiący się Dżordżi, okazał się być terierem słynnej aktorki. Ubrany w czarny smoking z czerwoną atłasową muszką nie okazywał zainteresowania swoją przyszłą partnerką. Zsikał się bezpardonowo w windzie na prawdziwym perskim dywanie. Po opuszczeniu hotelu limuzyna zatrzymała się, jakieś dwieście metrόw dalej, przed świątyńką  przeznaczoną specjalnie dla czworonogόw. Jej kopułę zdobiła wykonana z brązu rzeźba psa. Wnętrze zostało udekorowane portretami psich piękności najrόżniejszych ras. Gdyby oglądał to w kinie, zrywałby boki ze śmiechu. Niestety sam uczestniczył w tym paranoidalnym przedstawieniu. Wręczył Patrycji, kontynuującej swόj monolog o wszystkim i o niczym, smycz. Uniόsł rękę do gόry w geście pożegnania i w biegu wskoczył do nadjeżdżającej pustej taksόwki. 

- Oscar, wrόć tu! Wrόć tu natychmiast! Poskarżę się tacie! Wracaj! - rozkazywała mu. Stała na chodniku, tupała nogami i krzyczała, pomimo że nie była już małą dziewczynką.

Zaraz po powrocie do domu wypił jednym tchem całą butelkę bourbona. Chciał upić się do nieprzytomności i o wszystkim zapomnieć. Dostawał obrzydzenia, gdy patrzył na swoje odbicie w lustrze. Następnego dnia miał strasznego kaca. Rozpuścił w szklance wody dwie tabletki aspiryny z witaminą C. Po południu umόwił się ze Snake'm. Poszli na plażę. Grali w piłkę siatkową i serfowali wśrόd zwykłych zjadaczy chleba, a potem obżerali się hot-dogami. "Fantastyczny plastikowy świat", pomyślał jeszcze raz z niesmakiem i otrząsnął się. Nie odpowiedział na jej telefony. Po czterech zrezygnowała i znalazła sobie kogoś innego. Nigdy więcej już z nią nie rozmawiał. Uważał, że i tak nigdy nie zrozumiałaby, dlaczego z nią zerwał. W ogόle nie wiedział, dlaczego z nią cokolwiek zaczął. Była jeszcze bardziej zmanierowana od niego.

 

Rozdział 18

Reprezentantką trzeciej grupy, ktόrą nazywał przebiegłymi lisicami, była Cathy. Te dziewczyny chciały po jego wytatuowanych plecach wdrapać się na szczyty Hollywoodu. Gotowe zaprzedać swoją duszę samemu diabłu, byle tylko zrobić karierę. Piękne, słodkie i wyrachowane. Kalkulujące z zimną krwią następne posunięcie. Niczego nie pozostawiające przypadkowi. Taka właśnie była Cathy. Przybierała erotyczne pozy, wypinając do przodu biust i eksponując pośladki w minispόdniczce. Dobrze wiedziała, że nie umiał oprzeć się jej urokowi i sprytnie ten fakt wykorzystywała przy każdej okazji. Wpraszała się na wszystkie przyjęcia, na ktόre został zaproszony i kazała przedstawiać się znaczącym osobom. Ciągnęła go z jednego do drugiego ekskluzywnego sklepu i łaskawie pozwalała mu za siebie płacić rachunki. Słyszał jej słowa, wypowiedziane u jubilera, tak jakby miało to miejsce wczoraj.

- Oscarku, tylko popatrz jaki piękny! O, ten, tam. Podoba ci się? - pytała podekscytowana.

- Owszem.

- Skoro tobie też się podoba, to nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy kupili dla mnie ten pierścionek.

"Kupili, chciałaś chyba powiedzieć, kupił mi, bo to ja płacę za niego, spryciara", pomyślał, ale nic nie powiedział. Odmόwiłby jej, gdyby nie te jej boskie kształty i ta jego nieposkromiona chęć, żeby pόjść z nią jeszcze raz do łόżka. Wbrew logice dawał się naciągać i płacił kartą kredytową. "Boże, jak długo jeszcze będę myślał tym co w spodniach, zamiast rozumem", zganił samego siebie w myślach. Związek z liderem Jailbirdsόw nobilitował ją w jej własnych oczach, chociaż Oscar nie okazywał jej zbyt wiele czułości. Postanowili razem spędzić popołudnie. Weszli do hotelowego pokoju. Cathy rzuciła na podłogę dwa firmowe pudła z zakupami, a Oscar od wewnątrz przekręcił klucz w drzwiach. Stali na przeciwko siebie namiętnie się obejmując i całując. Zerwała z niego marynarkę i wyciągnęła koszulę, poluzowawszy szeroki, skόrzany pasek u jego spodni. Szybko rozpięła kilka guzikόw i włożyła dłonie pod materiał. Dotykała jego ramion i plecόw. Oscar nie musiał się trudzić, żeby ją rozebrać. Spuścił ramiączka jej sukienki, ktόra natychmiast opadła na dywan. Czerwony stanik akcentował jej piersi. Lubił być panem sytuacji i okazywać przewagę fizyczną, zaś Cathy wiedziała, jak dogodzić mężczyźnie.Traktował ją instrumentalnie, skoro chciałaz nim być, to jego zdaniem, musiała podporządkować się jego woli i być całkowicie uległą.

- Wiesz, ten naszyjnik, ktόry był w prawym rogu gabloty, bardzo mi się spodobał i pasowałby do mojej nowej sukienki – powiedziała ni stąd ni zowąd, przerywając na moment wspόlną zabawę, wywracając swoimi cielęcymi oczami i mrugając przy tym długimi, sztucznymi rzęsami.

- Kupię - odpowiedział, bo w tym momencie zrobiłby dla niej wszystko.

- Obiecujesz? - zapytała udawanym, niewinnym, dziewczęcym głosikiem.

- Aha - potwierdził z niecierpliwością. W ostatniej chwili nałożył kondom. Nigdy nie uprawiał seksu bez zabezpieczenia w związkach, ktόrych nie traktował poważnie. 

- Kondom? Po co? - zapytała słodko. Wzruszył tylko ramionami na jej pytanie. Po kilku minutach czułości bez czułości, Oscar poszedł do łazienki ogolić się i wziąć prysznic. Wieczorem miał jeszcze zaplanowane spotkanie z dziennikarzem, ktόry chciał omόwić z nim listę pytań przed wystąpieniem w programie telewizyjnym na żywo. Cathy leniwie wstała z łόżka i nałożyła  szlafroczek z rόżowego jedwabiu. Przeglądała się w lustrze. Zrobiła sobie większy dekolt rozsuwając na boki materiał. Zdecydowała się wykorzystać czas, gdy był nieobecny i, leżąc w niedbałej pozie na łόżku, zatelefonowała do zaufanej przyjaciόłki. W łazience Oskar odkręcił kran i pomyślał, że mogliby wziąć razem prysznic. Zostawił lecącą wodę i poszedł nago do pokoju po Cathy. Usłyszał jej głos i pomyślał, że ktoś z hotelowej obsługi musiał być w pokoju, albo że Cathy rozmawia z kimś przez telefon. Ukrył się za ścianą i czekając, aż skończy rozmawiać, siłą rzeczy przysłuchiwał się rozmowie.

- Nie zgadniesz, kogo zaciągnęłam do łόżka - chwaliła się Cathy. -Nie. -Nie. -Też nie. -Lepiej. – Gorąco. - Sprόbuj raz jeszcze - przekomarzała się z przyjaciόłką, ktόra wymieniała coraz to nowe nazwiska podstarzałych aktorόw, reżyserόw i szefów studiόw filmowych, prόbując odgadnąć kogo Cathy udało się złapać w sidła. -No, powiem ci, bo nie zgadniesz. - Oscara Nortona. -Tak, to ten z Jailbirds. - Jaki był? -powtόrzyła jej pytanie. – Ognisty - odpowiedziała z przekąsem, wywołując uczucie zazdrości u swojej przyjaciόłki. - Połknął haczyk. Ha, ha, ha. - Nie, nie dało rady. Nałożył kondom. Następnym razem będąc ze mną zapomni o całym świecie.

Oscar nie podsłuchiwał już dalej jej rozmowy. Usłyszał wystarczająco dużo. Te dwa słowa: "użył kondomu", głęboko zapadły w jego pamięci. Odbijały się od ścian i powracały do jego uszu. Cofnął się z powrotem do łazienki. Uczucie pożądania względem Cathy zniknęło w jednej chwili. Nie musiał nawet polewać się zimną wodą. Rozum w magiczny sposób przemieścił się ze spodni tam, gdzie zawsze powinien się był znajdować, czyli do głowy. "Chciała mnie złapać na dziecko, nie do wiary", uzmysłowił sobie Oscar. Był zbulwersowany. Wziął szybki prysznic i ubrał się. Gotowy wszedł do pokoju. Niczego nieświadoma Cathy leżała w wyszukanej pozie i zalotnie wymachiwała nogą. Wydała mu się ohydna z tym swoim silikonowym biustem i twarzą pokrytą grubą warstwą ostrego makijażu. "Jak ona mogła mi się podobać?, zastanawiał się.

- Ubieraj się i spieprzaj - rzucił ostro w jej stronę.

- Mόwiłeś, żebym na ciebie zaczekała - nie wiedziała skąd wziął się ten niemiły ton.

- Ubieraj się i wychodź. Nie chcę cię więcej widzieć - powtόrzył srogo. Nie rozumiała, o co mu chodzi. Ociągając się wstała z łόżka, paradując przed nim roznegliżowana. Czuła się obrażona.

- Wykorzystałeś mnie! Łobuz! - powiedziała imitując płacz i przybierając pozę niewinnej madonny, gdyby nie jej dekolt do samego pasa.

- Co? - krzyknął.

- Tak, wykorzystałeś mnie, ty łajdaku! - mόwiąc to udawała, że płacze.

- Hipokrytka! Wynoś się i to już - warknął i miał chęć rąbnąć ją z całej siły, jednak w ostatniej chwili udało mu się opanować.

- A mόj obiecany naszyjnik? - zapytała twardo.

- Co za tupet, co za tupet. Liczę do trzech i jak nie wyjdziesz, wypchnę cię z pokoju tak, jak stoisz.

Zebrała swoje ubrania i bez odrobiny wstydu przebrała się przy nim. Miała nadzieję, że może znowu poleci na jej ciało. Kupczyła nim wszędzie, byle tylko osiągnąć zamierzony cel. Jeszcze do niej nie dotarło, że już nigdy nie będzie w stanie podniecić go swoją osobą, choćby nie wiem jak się wdzięczyła. Przekonał się, że w seksownym ciele Cathy mieszkała parszywa dusza. Obrażona wyszła. Opuścił pokój hotelowy kilka minut po niej. Oddał klucz w recepcji. Chciał zamknąć ten epizod w swoim życiu. Niestety historia ta, za sprawą Cathy, miała swόj ostateczny finał na łamach plotkarskiej gazety. Jeszcze tego samego dnia zatelefonowała do redakcji i zażyczyła sobie rozmowy z samym redaktorem. Pochwaliła się, że ma do sprzedania intymne szczegόły z życia sławnego piosenkarza rockowego. Po wykłόceniu się o najwyższą stawkę, bez najmniejszego zażenowania czy skrupułόw, zdradziła detale z ich spotkań. Udzieliła też odpowiedzi na odwiecznie intrygujące wielbicieli i czytelnikόw pytanie, co preferował: szorty czy obcisłe slipki. Natychmiast po otrzymaniu zaliczki Cathy podjechała taksόwką pod sklep jubilerski. Wskazała na wcześniej upatrzony naszyjnik i zażyczyła sobie, żeby dać jej do przymierzenia kolczyki w identycznym stylu. "No, i co Oscar? Tak czy owak i tak zapłaciłeś za mnie rachunek. Jeden zero dla mnie!", stwierdziła w myślach z niemałą satysfakcją.

Seks przestał mu wystarczać do szczęścia. Był rozczarowany swoimi związkami uczuciowymi. Postanowił dać sobie na wstrzymanie. Zaczął sam pokazywać się na przyjęciach. Od razu okrzyknięto go gorącym singlem. Nie miał najmniejszej chęci na kopię Dżesiki, Patrycji czy Cathy, a prawdziwa miłość nie nadchodziła. Powoli tracił nadzieję, że kiedykolwiek znajdzie tę, ktόrą chciałby mieć u swojego boku przez całe życie. Noce z pełnią księżyca nastrajały go sentymentalnie. Marzył o idealnej dziewczynie dla siebie i o byciu we dwoje. Jego koledzy ze szkoły średniej już dawno pozakładali własne rodziny. Co prawda żaden z nich nie zrobił światowej kariery jak on. Za to, co rano dostawał od żony kanapki do pracy i razem z synem lub cόrką zwiedzał podczas wakacji Disneyland. Zaczynało brakować mu tych prostych rzeczy, oraz czułości i głębokiego kontaktu z drugą osobą. Zapisał się do psychoanalityka, bo czuł się osamotniony i nie radził sobie z samotnością. Intensywną pracą artystyczną nie udało mu się wypełnić całego swojego życia. Blask sławy, ktόry na początku kariery tak go kusił, przygasł w jego oczach, bo praktycznie uniemożliwiał mu normalne życie, a pieniądze przestały mu imponować. Gdy wracał do domu nikt na niego nie czekał, nie licząc Snowballa. Zapragnął, aby w jego życiu pojawił się drugi człowiek, z ktόrym mόgłby dzielić swoje radości i smutki.

 

Rozdział 19

Spakowali swoje ogromne walizki, wypełniając je ubraniami na co dzień i na scenę, dziesiątkami czystych spodenek, ulubionymi wiktuałami i ulubioną pastą do zębόw. Tak wyposażeni pojechali promować swój nowy album po Europie. Następnie lecieli do Japonii, Australii i Nowej Zelandii. W planie były też po dwa koncerty w Brazylii i Argentynie. W zależności od odległości, ktόra dzieliła miejsca występόw, dawali koncert codziennie, tak jak w dużych miastach Anglii czy Niemiec, albo co drugi dzień, przy czym zawsze po trzech koncertach mieli jeden lub dwa dni przerwy na odpoczynek. Trzydniowa przerwa należała do rzadkości. Oscar po każdym wystąpieniu tracił pόł do kilograma wagi ciała. Nadrabiał to wpompowując w siebie litry niegazowanej wody mineralnej i pożerając obfite, wysokokaloryczne posiłki. Im bardziej trasa koncertowa zbliżała się ku końcowi, tym stawał się coraz szczuplejszy i wymizerowany. W ciągu tych dwόch godzin dawał z siebie wszystko. Śpiewał, skakał, wyginał się, tańczył, po prostu żywa rtęć, podczas kiedy inni wykonawcy stali martwo przy mikrofonie lub co najwyżej przechadzali się po scenie albo zatrudniali profesjonalnych tancerzy. Brzydził się play backiem. Nie, to nie był jego styl. Takie zachowanie nie miało jego zdaniem nic wspόlnego z rockiem. Fani dostawali za swoje pieniądze wszystko, czego od Jailbirdsόw oczekiwali i po co stali w kilkutysięcznym tłumie. Oscar i jego grupa słynęli z energicznych występόw. 

Annikafiore pozostała sama w L.A. Zapisała się na kurs księgowości i finansόw, aby w przyszłości być w stanie prowadzić ich własne rachunki, bo absolutnie nie była zadowolona z pracy księgowego Jimmy'ego. Nie chciała, żeby skończyli bankrutując poprzez finansowe malwersacje nieuczciwego doradcy finansowego, co przydarzyło sięj uż nie jednemu artyście. Nie miała zaufania do tych gładko wygolonych panόw w drogich garniturach, tryskających pewnością siebie i nonszalancko zachowujących się. Poza tym chciała robić coś sensownego. Brała też lekcje nauki jazdy.  Zmieniła wnętrze ich mieszkania. Stało się o wiele ładniejsze i przytulniejsze. Jimmy nie przywiązywał do tych spraw aż takiej wagi. Jasne tapety, dębowy parkiet, obrazy, tu i όwdzie antyczny drobiazg i od razu zrobiło się przyjemniej. Nalała sobie do szklanki soku z białych winogron i usiadła na kanapie. Włączyła telewizor. Spikerka zapowiedziała na jutrzejszy dzień ponad trzydziestostopniowy upał i przesłała widzom dla osłody swόj hollywoodzki uśmiech, obnażający wszystkie zęby od jedynek aż po siόdemki. Dopiero wieczorem Annikafiore wyszła na taras. Za każdym razem widok na wybudowane na wzgόrzach Los Angeles zapierał jej dech w piersiach. Czasami w dalszym ciągu nie mogła uwierzyć w to co się stało. Zamknęła oczy i pomyślała o Jimmy'm, ale Oscar szybko wdarł się do jej wyobraźni. "Żeby tylko znowu nie wdał się w romans z jakąś nieodpowiednią panienką", bała się o niego. Rozłożyła na okrągłym, wiklinowym stoliku przywiezione z domu książki z horoskopami. Sprawdzała dokładnie daty urodzin wszystkich Jailbirdsόw w astrologicznych przepowiedniach: Aztekόw, Majόw, Galόw i Chińczykόw. Jak zawsze dochodziła do wniosku, że według gwiazd pasują do siebie idealnie z Oscarem. Uśmiechnęła się w duchu na samą myśl o byciu we dwoje. Jimmy'`ego kochała, Oscarem była zauroczona i wspomnienie o tym drugim przyprawiało ją o lekki zawrόt głowy. Niewidzialna siła w dalszym ciągu ciągnęła ją w jego stronę. Nie wiedziała, dlaczego mając tak dobrego męża jak Jimmy, nie mogła uwolnić się od Oscara. Dojrzałością psychiczną Oscar nie sięgał Jimmy'emu nawet do pięt. Samolubny, arogancki, brutalny, zawsze chciał stać w centrum zainteresowania, nie tylko na scenie i w studio, ale wszędzie i o każdej porze. Był chory, gdy nie poświęcano mu wystarczająco dużo zainteresowania i uwagi.

Annikafiore bała się zasnąć, gdy była sama w apartamencie. Na noc zostawiała w sypialni oraz na korytarzu zapalone lampki. Ostatnimi czasy źle spała i straciła apetyt. Czekała na przyjście pani Zosi, żeby mόc porozmawiać. Kalifornijskie upały coraz bardziej ją wyczerpywały fizycznie, zaś samotność i tęsknota za domem psychicznie. Na zewnątrz w ciągu dnia, nieprzyzwyczajona do palącego słońca, więdła szybko niczym zerwany i pozbawiony wody polny kwiat, natomiast  wieczorem nie miała z kim wyjść, więc spędzała czas samotnie na kanapie w salonie. Obejrzała przynajmniej dwukrotnie wszystkie nagrania  z występόw Jailbirdsόw oraz wywiady, ktόrych udzielili stacjom telewizyjnym. Apatycznie przeskakiwała z jednego kanału na drugi w poszukiwaniu czegoś wartego uwagi. Znudziły ją te same filmy powtarzane w nieskończoność, opery mydlane, na ktόrych nic się nie działo,  talk-showy znanych postaci. Nie śmieszyły jej seriale komediowe, a głośny podkład śmiechu rozbawionej publiczności w momentach, w ktόrych trzeba było ich zdaniem się śmiać, irytował ją. Uważała, że mieli widza za pόłgłόwka, ktόry nie wiedział, kiedy należało się śmiać z ich wymuszonych dowcipόw. Zdesperowana czekała na telefony od najbliższych lub odliczała godziny dzielące ją od terminu, kiedy to ona miała zatelefonować. Tak najchętniej, to wisiałaby cały dzień przy słuchawce, ale wtedy zdradziłaby samą siebie przed rodzicami, Ellinor i Brigittą. Od razu zorientowaliby się, jak strasznie tęskni, że w tym słonecznym raju na ziemi było jej coraz bardziej szaro, smutno i obco. Nowe rzeczy, ktόre dawniej jej się podobały, teraz często złościły i denerwowały. Ogarniała ją rozpacz podobna do czarnych burzowych chmur, zbliżających się ze wszystkich stron. Rozmawiając przez telefon automatycznie zmieniała barwę głosu, zresztą rozmawiając z bliskimi jej sercu osobami zawsze ogarniała ją euforia. Nawet myśl o Oscarze nie była w stanie odmienić jej podłego nastroju. Straciła zainteresowanie do czegokolwiek. Przygnębienie nie opuszczało jej. Telefonując kłamała, że się przeziębiła, że widać zawiało ją na basenie, albo że panuje letnia grypa i stąd ten zmieniony głos. Często bolało ją serce i łapała powietrze niczym ryba, chociaż nie wykonywała żadnych ciężkich prac fizycznych i siedziała w klimatyzowanym mieszkaniu. Nie rozumiała, dlaczego tak nagle opuściły ją siły fizyczne i chęć do zrobienia czegokolwiek. Potrafiła cały dzień spędzić bezczynnie na kanapie. Zastanawiała się, skąd pani Zosia miała w sobie tyle siły, żeby każdego dnia przeczesywać te ileś tam metrόw kwadratowych, ścierając kurze, odkurzając, myjąc, pastując i froterując podłogi. Annikafiore była wcześniej inna. Nie brakowało jej nigdy chęci ani siły do pracy.

- Ach, my Kalifornijczycy jesteśmy przyzwyczajeni do tego słońca - powiedziała pani Zosia o sobie i mężu, od dwudziestu lat mieszkających w L.A. - I pani się przyzwyczai, tylko trzeba cierpliwie poczekać - dodała, pocieszając ją.

Annikafiore wyobraziła sobie, jak mόwi o sobie: "Ja, Kalifornijka, przyzwyczaiłam się do tego słońca". Zaśmiała się na głos sama z siebie. Nie była pewna, czy kiedykolwiek uda jej się o sobie powiedzieć tak, jak powiedziała o sobie pani Zosia.

Dzwonek telefonu przerwał ich dalszą rozmowę. Podniosła słuchawkę. Telefonował Jimmy. Właśnie skończyli grać. U nich dochodziła pόłnoc. Pomyślał, że zadzwoni wcześniej niż się umawiali, żeby zrobić jej niespodziankę. Był zdyszany i pełen tego magicznego zadowolenia po udanym występie. Po rozmowie z nim ogarnął ją jeszcze większy smutek. Czuła niedosyt. Kładąc się spać nastawiła budzik na wcześnie rano, żeby zatelefonować do Brigitty tak, jak się umawiały. Telefonowały do siebie na przemian. Brakowało jej bratniej duszy. Żałowała, że nie było jej tam, w dobrze sobie znanym mieście, wśrόd znajomych i przyjaciόł, między ludźmi porozumiewającymi się tym samym językiem i czującymi podobnie jak ona.  Także tego dnia po przebudzeniu natychmiast wykręciła numer telefonu do Brigitty. Nikt nie odebrał. Po dziesięciu minutach ponowiła swόj telefon, ale i tym razem nikt nie odebrał. Sprόbowała jeszcze raz po pόł godzinie, ale również bez rezultatu. Taka sama sytuacja miała miejsce kolejnego dnia. Na trzeci dzień, w niedzielę, Annikafiore telefonowała na dobrą sprawę co godzinę, ale nikt nie odbierał. Pomyślała, że Brigitta na pewno pojechała niespodziewanie w odwiedziny do swoich starych. Była jednak pewna, że podczas ostatniej rozmowy nic o tym nie wspominała. Znalazła w kalendarzyku numer do jej rodzicόw i wystukała na telefonie. Odebrał jej brat.

- Cześć! To ja. Czy jest Brigitta? Chciałabym trochę z nią poplotkować - zapytała wesoło. Ciesząc się, że pogadają sobie jak za dobrych, starych, studenckich czasόw.

- Brigitta … Brigitta … - powtόrzył i umilkł. Annikafiore usłyszała jego głębokie westchnienie.

- Czy coś się stało?

- Brigitta nie żyje - wykrztusił z siebie i zamilkł. Najpierw pomyślała, że się wygłupia i dopiero po dłuższej chwili dotarło do niej w pełni to, co powiedział. Poczuła uderzenie fali gorąca do głowy, pulsowanie w skroniach i kołatanie serca. Nie wiedziała, ile czasu upłynęło, zanim zadała kolejne pytanie.

- Jak, jak to możliwe? Jak, jak to się stało? - wyjąkała łamiącym się głosem. Drżała.

Najwyraźniej zmuszał samego siebie, żeby ją poinformować. Była przecież najlepszą przyjaciόłką jego siostry i miała prawo, żeby wiedzieć.

- Ty jeszcze nic nie wiesz. Do tej pory jakoś nie możemy się pozbierać. Ktoś z rodziny pomόgł nam załatwiać formalności i najwyraźniej zapomniał cię powiadomić. Przepraszam.

- To ja przepraszam.

- To był wypadek. Poza miastem samochόd ciężarowy wpadł w poślizg na mokrej po deszczu nawierzchni i doszło do czołowego zderzenia. Brigitta prowadziła i zginęła na miejscu, Joachim po przewiezieniu do szpitala. Nie mam siostry. Przerwał. Płakał. Dawniej często czubili się ze sobą, choć tak naprawdę nie wyobrażali sobie życia bez siebie. Wiadomo, bliźnięta. Annikafiore pamiętała, jak zadziornie mόwił do Brigitty: "Jestem starszy od ciebie o dwadzieścia minut i masz mnie się tu słuchać, mała smarkulo". Nagle został sam. Annikafiore miała szum w głowie. Nie płakała. Odczuwała wewnętrzną pustkę i w dalszym ciągu nie mogła uwierzyć w to, co się wydarzyło. Przed oczami widziała, jak razem siedzą w uczelnianej kawiarni: Brigitta przy filiżance mocnej, czarnej kawy z papierosem w ręce i ona na przeciwko niej, opychająca się ciastkiem; jak trzęsą się przed wejściem na salę egzaminacyjną; jak myszkują po sklepach w poszukiwaniu wystrzałowych ciuchόw i bez pardonu przymierzają dziesiątki par butόw. "Już nigdy nie pόjdziemy wspόlnie do kawiarni ani na zakupy do renomowanego butiku", Annikafiore zdała sobie sprawę z nieodwracalności śmierci.  Pozostały jej tylko wspomnienia. W nich Brigitta na zawsze pozostała żywa. Nie zapamiętała, jak zakończyła się ta rozmowa. Nie pocieszała go i  nie pocieszała samej siebie. Wiedziała, że musi przejść przez ten bόl, bόl po stracie ukochanej osoby. W takiej sytuacji nie pomagały słowa otuchy ani grzecznościowe formułki. Cierpiała, bo bardzo lubiła Brigittę. Obiecała, że jeszcze do niego zatelefonuje, ale nigdy więcej tego nie zrobiła. Nie śmiała. Od tej pory nie mogła zrozumieć ludzi ubolewających nad faktem, że byli w podeszłym wieku. "Biedna Brigitta odeszła tak szybko, jej nie zostało dane dożyć sędziwego wieku", pomyślała, bo nie mogła pogodzić się ze śmiercią przyjaciόłki. Cały czas czekała, żeby Brigitta jej się przyśniła. Niestety nadaremnie. "Czyżby rzeczywiście po śmierci nie było już nic? Pustka, przepaść, czarna dziura?", zastanawiała się całymi godzinami. Był to jej pierwszy kontakt z tym nieodwracanym wydarzeniem w ludzkim życiu, ktόre dotknęło kochaną przez nią osobę. Śmierć kogoś ze znajomych, czy nawet kogoś z dalszej rodziny nigdy nie wywoływała w niej aż tylu refleksji. Jimmy przeżył to już dwa razy. Najpierw śmierć matki, a pόźniej Daniela. Wiedział co czuje, że właśnie teraz będzie potrzebować go bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Niestety zdani byli wyłącznie na kontakt telefoniczny lub mejlowy.

- Pojedź do galerii handlowej. Kup sobie coś ładnego - zaproponował nieśmiało, bo ostatnio wszystko, co tylko powiedział, obracało się przeciwko niemu.

- Przecież wiesz, że chodzenie po sklepach znudziło mi się. Poza tym, ileż można mieć ubrań?  Ja nie jestem tego typu dziewczyną - kontynuowała swoją tyradę. - Nie znoszę ekspedientek z przypiętym do twarzy sztucznym uśmiechem - dodała, wyładowując złość na Bogu ducha winnych ekspedientkach.

- Starają się być uprzejme.

- Mierżą mnie te puste frazesy.

- A ten kurs finansowości?

- Uczęszczam, ale to tylko dwa razy na tydzień.

- Czytaj, objadaj się lodami, rόb na co tylko masz chęć. Wychodź częściej z domu - Jimmy'emu wyczerpały się pomysły.

- Robię to ale …  Szczerze mόwiąc, nie miała najmniejszej chęci po raz kolejny zwiedzać te same muzea, wystawy i galerie. -Ileż razy można być na Bulwarze Zachodzącego Słońca? Nawet to kiedyś się znudzi … - urwała. - Czekam na twόj przyjazd - powiedziała zdecydowanym głosem.

- Wiesz, że to jeszcze sporo czasu.

- Wiem - powiedziała bezsilnie, bo wiedziała, że on nie ma na to wpływu. Nie chciała, żeby robił sobie z jej powodu wyrzuty i szybko zmieniła temat pytając go o szczegóły wczorajszego koncertu.

 

Rozdział 20

Rano obudził ją telefon. "To na pewno z domu", pomyślała. Przetarła oczy i podniosła słuchawkę.

- To ja - usłyszała głos matki i poznała, że coś jest nie tak.

- Mamo, czy coś się stało? - zapytała i od razu przeszło jej poranne zaspanie.

- To z  Ellinor, mamy dość poważne zmartwienie.

- Co z Ellinor? - mamo, mόw! - krzyknęła do słuchawki. Nie mogła opanować zdenerwowania.

- Wiesz, Ellinor będzie musiała iść na operację. Ten bόl brzucha, to nie z powodu wrzodόw żołądka. To nowotwόr macicy. Po wypowiedzeniu tego słowa matka na dobre rozpłakała się.

- O, Boże! Annikafiore nic innego nie mogła z siebie wykrztusić. I po wzięciu kilku głębokich oddechόw kontynuowała rozmowę. -Gdzie ona teraz jest, chciałabym z nią porozmawiać.

- Jest w szpitalu. Nie pozwolili jej iść do domu. Mamy donieść jej rzeczy osobiste. Jutro będzie operowana. Muszą zrobić jeszcze jakieś dodatkowe testy.

- Nie martw się, wszystko na pewno będzie w porządku. Nowotwόr nie oznacza w dzisiejszych czasach wyroku śmierci, tak jak dawniej. Pocieszała matkę, chociaż sama nie była tak do końca pewna, jak wszystko potoczy się z Ellinor.

- Annika, proszę idź jak najszybciej na badanie kontrolne do ginekologa. Bardzo cię proszę. To nie zależy od wieku - zwrόciła się do młodszej cόrki. Matka Annikafiore miała poważne powody do obaw. Sześć lat temu sama przeszła przez histerektomię i naświetlania. Nie podejrzewała, że to samo może spotkać jej starszą cόrkę i to w wieku trzydziestu dwόch lat.

- Dobrze, dobrze - powiedziała bez przekonania.

Po tej rozmowie kompletnie załamała się, a energia życiowa ulatywała z niej jak powietrze z pękniętego balonu. Codziennie telefonowała i podtrzymywała matkę na duchu. Jej zachowanie podczas rozmowy telefonicznej kontrastowało z tym po odłożeniu słuchawki. Nie mogła w obecnej sytuacji dobijać matki swoimi problemami. Ilekroć usłyszała dzwonek telefonu serce podchodziło jej do samego gardła i z trudem łapała powietrze do płuc. Panicznie obawiała się złych wiadomości. Wydawało jej się, że jeżeli ktoś telefonował, to na pewno stało się coś strasznego. Wykształciła w sobie ten odruch niczym pies Pawłowa. Dzwonek telefonu oznaczał, że komuś z bliskich stało się coś złego. Nie wiedziała, ile życiowych klęsk była w stanie jeszcze udźwignąć. "Czyżby była to kara za niewinne podkochiwanie się w Oscarze?", przyszło jej na myśl. Już od dłuższego czasu ani razu nie pomyślała o nim w sposόb zabarwiony erotycznie. Wiadomość, że u Ellinor nie stwierdzono  przerzutόw, oraz że właściwie reaguje na cytostatyki, ogromnie ją ucieszyła, a mimo to dalej pogrążała się w depresji. W chłodnej i pochmurnej Szwecji nigdy nie była w takim dołku psychicznym, w jakim znalazła się tutaj, w słonecznej i tętniącej życiem Kalifornii. Gdyby nie to, że matka podczas każdej rozmowy przypominała jej o wizycie u ginekologa, to nigdy z własnej woli nie zdecydowałby się na ten krok. Długo zastanawiała się nad wyborem kliniki. Nie wiedziała, czy lepiej byłoby pόjść do lekarza-kobiety, czy też do lekarza-mężczyzny. Wybrała prywatną klinikę, o której pacjentki miały w sieci dość dobrą opinię. Recepcjonistka, ktόra odebrała telefon rozwiała jej dalsze wątpliwości.

- Pani Bennett jest aktualnie na urlopie, a pozostali trzej ginekolodzy to mężczyźni.

Chciała mieć to już za sobą, więc umόwiła się na spotkanie, pomimo że doszła do wniosku, że jednak wolałaby iść do kobiety.

Chemioterapia Ellinor została zakończona sukcesem i jej siostra powoli powracała do zdrowia. Jak najszybciej chciała kontynuować swoją pracę naukową na uczelni. Świadomość tego wszystkiego przez co Ellinor musiała przejść, po prostu ją przytłaczała. Jej krόtkie odwiedziny w domu nie pomogły jej otrząsnąć się i wyrwać z depresji. Po powrocie czuła się jeszcze gorzej. Wszyscy chcieli, żeby została w Sztokholmie  jak najdłużej, a ona bała się, że jeżeli przedłużyłaby swόj pobyt, to wtedy  być może już nigdy nie miałaby dość samozaparcia, żeby wrόcić do L.A. "I co wtedy stałoby się z Jimmy'm? Czy rzeczywiście tak jak mόwił, pojechałby po mnie nawet na sam koniec świata?", zastanawiała się. Ellinor absolutnie nie wierzyła w dozgonną miłość mężczyzny. Porόwnywała męską stałość uczuciową do dojrzałego kwiatu mniszka lekarskiego w podmuchach wiatru. Ona w ogόle nie wierzyła w mężczyzn i nie wierzyła mężczyznom. W dniu planowanej wizyty u ginekologa Annikafiore zrobiła, jak zawsze zresztą, staranny i delikatny makijaż. Ubrała się tak, aby szybko i bez problemόw mogła się rozebrać, w długą, wąską, ciemno granatową spόdnicę w białe kwiaty z wysokim rozcięciem z tyłu oraz bluzkę z białej, bawełnianej koronki. Przejrzała się w dużym lustrze w złocistej ramie, zawieszonym na ścianie w ich sypialni. Schudła i wyglądała bardzo mizernie. Tylko jej chabrowe oczy nie utraciły dawnego blasku i odbijały błyszczące refleksy od złotych kolczykόw z malutkimi brylantami. W całej jej postaci było coś arystokratycznego i dramatycznego zarazem.  Wzięła taksόwkę. Klinika była usytuowana w prominentnym miejscu. W poczekalni usiadła w komfortowym fotelu obitym białą skόrą. Po kilku minutach pielęgniarka wyczytała jej panieńskie nazwisko, pod ktόrym ukryła się, żeby przypadkiem nikt nie odkrył jej powiązań ze sławną grupą rockową. Odłożyła kolorowy tygodnik i weszła do środka.

- Chciałabym, żeby pan doktor mnie dokładnie zbadał - zaczęła niepewnie, po czym po krόtce opowiedziała mu historię choroby matki i siostry. Ginekolog, szczupły mężczyzna po czterdziestce, uważnie jej wysłuchał, po czym uspokoił ją stwierdzeniem, że zaraz ją starannie zbada. Dodał, że czynnik genetyczny nie przesądza w stu procentach o ujawnieniu się choroby, ale w jej sytuacji konieczne było poddawanie się raz na rok badaniu kontrolnemu. Wyjął z szuflady formularz i zaczął wypełniać go drobnym i niewyraźnym pismem. Kolejno następowały po sobie krόtkie pytania: wiek, czas ostatniej miesiączki, nierόdka lub wielorόdka, zamężna czy niezamężna, stosowane metody antykoncepcyjne, przebyte schorzenia lub inne choroby, etc. etc. Annikafiore zakręciło się w głowie. Czuła, że spociła się pod pachami.

- Bo, ja, panie doktorze, jestem po raz pierwszy w życiu na badaniu ginekologicznym i okropnie się boję - wykrztusiła z siebie, patrząc na niego błagalnym wzrokiem. Zdziwił się, ale nie dał jej tego po sobie poznać.

- Kiedyś musi być ten pierwszy raz, dla każdego. Na pewno sobie poradzimy, proszę się nie niepokoić - starał się ją uspokoić. Wskazał jej pokόj zabiegowy tuż obok i powiedział, żeby się rozebrała i usiadła w  fotelu ginekologicznym. Po kilku chwilach wszedł i nałożył na ręce sterylne rękawiczki z lateksu. Rozebrana od pasa w dόł z szeroko rozstawionymi nogami opartymi na plastikowych trzymadłach czuła się jak na średniowiecznych torturach. - Czy jest pani gotowa? - zapytał.

- Chyba tak - odpowiedziała zgodnie z prawdą, bo nie miała żadnego doświadczenia.

Rozdarł opakowanie i wyjął wysterylizowany wziernik. Wydawało jej się, że było wprost przeogromnych rozmiarόw. Przestraszyła się jeszcze bardziej i zaczęła dygotać z zimna. Jej aksamitną skόrę pokryła gęsia skόrka. Pobladła.

- Proszę się nie ruszać - powiedział i podszedł bliżej.

- Ten instrument będzie o wiele za duży jak dla mnie - stwierdziła sucho i ochryple, bo zaschło jej w gardle.

Bez słowa odłożył przygotowany wziernik na bok i wyjął inny, mniejszy.

-Ten też będzie za duży – powiedziała.

Spojrzał na nią. Dotarło do niego, że coś było z nią nie tak jak powinno.

-Ten wziernik na pewno nie jest za duży. Używamy go do badania małych dziewczynek - mόwiąc te słowa nachylił się, żeby umieścić je w pochwie i rozszerzyć nim wejście, ale Annikafiore wzdrygnęła się i odsunęła do tyłu. - Proszę się nie bać i nie robić unikόw. Nie napinać mięśni, a zaraz będzie po wszystkim. Nie panowała nad sobą. Nie wiedziała, co ją opętało. Kiedy tylko prόbował się zbliżyć, to odchylała się do tyłu i zasłaniała ręką. - Pani Annikafiore, pani utrudnia mi niepotrzebnie wprowadzenie wziernika. Pani uniemożliwia mi wykonanie badania - powiedział podniesionym głosem, bo sam się zdenerwował jej zachowaniem. Wreszcie po wielu prόbach, zrezygnowany usiadł obok na krześle. - Pani musi ze mną wspόłpracować. Proszę się nie bać. Jestem doświadczonym specjalistą. Proszę mi zaufać – przemawaiał do niej  łagodnie.

- Postaram się - odpowiedziała cichym głosem i bez przekonania. Zamknęła oczy i zacisnęła powieki aż do bόlu. Dłonie wcisnęła pod plecy i splotła ze sobą palce. Jedną ręką podtrzymywał jej rozchylone uda, ktόre w każdej chwili mogły się zacisnąć, a drugą wprowadził delikatnie wziernik do środka. Zabronił jej przyglądać się.

- No, widzi pani, że to nic takiego strasznego. Pochwa i szyjka macicy są z natury takie elastyczne i rozciągliwe. Wziernik został założony i nic złego się nie stało.

"Robi mi  wykład z anatomii, tak jakbym nie uczyła się tego na studiach", pomyślała lekko obrażona.

- Aha - to było wszystko, co mogła wykrztusić z siebie. Chciała, żeby jak najszybciej skończył badanie i wyjął przyrząd z jej pochwy. Odnosiła wrażenie, że specjalnie robił wszystko w żόłwim tempie. Zacisnęła zęby ze złości, ze strachu i z bόlu.

-Teraz poczuje pani lekkie uszczypnięcie, bo będę pobierał wycinek do badania cytologicznego.

Położył pobrany mały fragment na szkiełku mikroskopowym i spryskał utrwalaczem z aerozola. Nakrył drugim szkiełkiem i opisał z boku preparat. Wsadził do małego pudełeczka. "Grzebie się jak mucha w smole. Pośpiesz się! Pośpiesz się i wyjmuj ze mnie ten wziernik", modliła się w myślach.

- A teraz zbadam panią domacicznym ultrasonografem. Nie śpiesząc się wyjął wziernik i wrzucił do pojemnika ze środkiem dezynfekującym na brudne instrumenty. Wyciągnął sterylny gumowy pokrowiec i nałożył na końcόwkę ultrasonografu, a następnie posmarował go żelem. I znowu zaczęła się ta ich wspόlna przepychanka. On: "Proszę się nie cofać, proszę mi nie uciekać". Ona: "Ten przyrząd jest za duży. To się nie uda". Rozeźlił się. Stracił do niej cierpliwość. Cierpliwość, ktόrej nigdy nie tracił do niej Jimmy. "Ach, Jimmy", jęknęła do niego błagalnie w myślach. Chociaż jako lekarzowi nie wolno mu było tego robić nie widział innego wyjścia. Siłą powstrzymał ją i wsunął ultrasonograf. "No, wreszcie", pomyślał.

- Proszę obrόcić głowę i popatrzeć jak na ekranie wygląda pani macica i jajniki. Lekko przesuwał aparatem i uważnie obserwował obrazy na monitorze. Naciskał przyciski, żeby unieruchomić planszę, powiększyć obraz i lepiej przyjrzeć się szczegόłom. -Wszystkie organy są w idealnym porządku. Nie stwierdzam żadnych nieprawidłowości. Jest pani tak pięknie zbudowana.

"Co on plecie, co on plecie", nic do niej nie docierało z tego, co mόwił. Szybko, lecz ostrożnie wyjął przyrząd. Zdjął pokrowiec i rękawiczki. Wrzucił je do kosza. Czuła, że po tych wszystkich przyrządach ma między nogami dziurę wielkości drzwi do garażu.

-Już po wszystkim. Może się pani ubrać - zakomunikował i wyszedł z pokoju zabiegowego do swojego gabinetu.

Obolała, pόłprzytomna z wrażenia i zdezorientowana zwlokła się z fotela i ubrała. W tej chwili wszystko było jej obojętne. Zamyślony czekał na nią, patrząc przez okno. Usiadła naprzeciwko. Rozpoczął rozmowę.

- Pani Annikafiore, pani cierpi na pochwicę. To słowo niczym echo odbijało się od ścian gabinetu i powracało do niej ze zdwojoną siłą. Spojrzała na niego, jak na kata trzymającego w ręku topόr. - Czy są jakieś powody, dla ktόrych unika pani wspόłżycia? Gwałt w młodości, względy religijne?

- Nie - stanowczo zaprzeczyła.

- Jest pani mężatką. To normalne, że gdy dwoje ludzi się kocha, to dochodzi u nich od czasu do czasu do intymnego zbliżenia. Czy zgadza się pani ze mną?

- Tak - odpowiedziała zgodnie z prawdą.

- W pani związku brakuje tej intymności, siły spajającej uczucie dwojga ludzi. Co na to pani mąż? - zapytał.

- On czeka. Jest cierpliwy. Wierzy, że może kiedyś nam się uda.

- A może  to z jego powodu? Impotent? Homoseksualista?

- Nie, nie. Mόj mąż jest w porządku.

- Czy nie będzie pani żałować, jeżeli jej związek rozpadnie się z tego powodu? Każdy mężczyzna potrzebuje tej formy intymności - zadał jej pytanie, a ona głęboko się zamyśliła. Myślała o tych wszystkich związkach Oscara i Snake'a pełnych seksu,wymyślnego seksu i nie trwających dłużej niż jedno mgnienie oka w porόwnaniu do ich znajomości. Byli razem już od ponad trzech lat, licząc od momentu, gdy po raz pierwszy się spotkali. Było im dobrze. Czekali na siebie. Cieszyli się, będąc we dwoje. Darzyli się wzajemnym szacunkiem. Martwili się o siebie nawzajem. Byli dobrymi przyjaciόłmi. Zawsze mogli na siebie liczyć.

- On nie zostawi mnie z tego powodu - odpowiedziała pewnie, nie dlatego, żeby była wyniosła, ale dlatego, że była o tym dogłębnie przekonana.

- Tak się pani tylko wydaje. Małżeństwa nie przetrzymują znacznie mniejszych przeciwności losu.

- Nam jest dobrze razem. Rozumiemy się - prόbowała się bronić.

- Hym, być może jest tak mocno w pani zakochany, że aż zaślepiony i zrobi dla pani wszystko. Pytanie tylko, jak długo będzie to jeszcze trwać?

"Oby wiecznie", pomyślała, ale nic mu nie odpowiedziała, a on dalej ciągnął swόj wywόd. - Proszę się zastanowić, robi mu pani krzywdę, a sobie samej odbiera prawo do najwyższej intymności dwojga kochających się ludzi oraz przyjemności, ktόra z niej płynie. Poza tym, przecież kiedyś będzie pani chciała mieć dzieci?

- Nie chcę - zaprzeczyła.

- Ależ tak, na pewno pani chce, tylko sama odpycha od siebie to naturalne pragnienie. Zaprzecza pani samej sobie. Jest pani młoda, ładna, atrakcyjna, to normalne, że on pani pożąda seksualnie. Czyż tak nie jest?

- Jest. Rozumiem to.

- A może to on pani nie pociąga?

- Podoba mi się.  Bycie we dwoje, pocałunki, pieszczoty całkowicie mi wystarczają.

- A jemu?

-Nie w pełni. Bardzo chciałby, żeby kiedyś doszło między nami do pełnego zbliżenia.

- Państwo muszą udać się do seksuologa, aby rozwiązać ten problem. Jak sama pani mogła się o tym przekonać pochwa jest rozciągliwa i nie trzeba się bać. Za wszelką cenę usiłował ją namόwić, ale ona praktycznie go nie słyszała. Jego słowa docierały do niej jak przez kuloodporną szybę. Nagle zrobiło jej się gorąco i dostała wypiekόw na twarzy. Całe jej ciało pokryło się potem.

- Czy to się innym kobietom nie zdarza? Ta pochwica? - wykrztusiła z siebie obco brzmiącym głosem.

- Miałem nie dawno jedną pacjentkę, ale dla niej było już za pόźno. Skończyła sześćdziesiąt pięć lat i jej mąż zmarł.

- Aaa …Annikafiore pogrążyła się w myślach.

- Muszę już kończyć, bo czekają na mnie inni pacjenci. Proszę wziąć sobie do serca moje słowa i zastanowić się nad przyszłością swojego związku. Oto adresy wspόłpracujących z naszą kliniką poradni seksuologicznych - mόwiąc to, wręczył jej małą kartkę papieru. Na pożegnanie podał jej rękę i popatrzył prosto w oczy, ale nic nie udało mu się z ich wyrazu odgadnąć. "Czy posłucha mojej rady i skontaktuje się z seksuologiem, czy też doprowadzi do upadku swoje małżeństwo?", zastanawiał się, ale nie był w stanie tego przewidzieć. Zauważył dopiero teraz, że jej tęczόwki miały bardzo rzadko spotykany, intensywnie niebieski odcień.

Annikafiore wyszła na zewnątrz. Nie czuła upału. Nic nie czuła. Po omacku, nieomal na ślepo włόczyła się wzdłuż nieznanych sobie ulic, ocierając się o sklepowe wystawy i potrącając przechodniόw. Nic wokόł siebie nie widziała i nic nie słyszała, chociaż nie raz zatrąbił na nią samochόd, ktόremu prawie weszła pod koła lub zaklął przechodzień, ktόremu zaszła drogę. Miała makabryczny bόl głowy i nogi jak z waty. Była pewna, że słowo pochwica miała wypisane na czole, że była naznaczona niby piętnem. Zdezorientowana wlokła się coraz dalej i dalej przed siebie, nie zwracając uwagi na to, co działo się dookoła. Miała wyrzuty sumienia, że tak unieszczęśliwiała Jimmy'ego i samą siebie. Zawsze wydawało jej się, że razem byli dobraną parą, poza tą jedną, drobną sprawą, ktόra ni stąd ni zowąd przybrała monstrualne rozmiary. Była zła na siebie i na cały świat. Płakała, nie zaprzątając sobie głowy tym, żeby wytrzeć łzy spływające po policzkach. Zazdrościła innym dziewczętom i kobietom, ktόre nie miały z tym żadnych problemόw i bez oporu oddawały się swoim chłopcom bez względu na czas i miejsce. A ona? Ona nie mogła. Paraliżował ją strach. Uczucie lęku było silniejsze od niej. Żadne argumenty nie były w stanie jej przekonać. Nie chciała. Oddalała od siebie nawet samą myśl o stosunku. Nie potrafiła tak po prostu rozstawić szeroko nόg i pozwolić w siebie wejść. Ona nawet nie umiała założyć tamponu. "Ja mam zawsze szczęście do kogoś osobliwego", przypomniały jej się słowa Jimmy'ego. Wybuchnęła płaczem. Jimmy obrόcił wtedy całą sprawę w żart, bo nie chciał sprawiać swojej ukochanej przykrości, gdy po raz kolejny nic im z tego nie wyszło. Ulice stawały się coraz brudniejsze, ludzie coraz biedniejsi, a mury budynkόw coraz częściej pokryte kolorowymi graffiti. Zamachała ręką na taksówkę, gdy poczuła bόl otartych do krwi pięt. Wsiadła i ochrypłym głosem wypowiedziała swόj adres. "Co ona tu robi? To nie jest jej dzielnica! Że też nikt nie wyrwał jej z uszu tych wielkich brylantόw", pomyślał szofer, przyglądając jej się w tylnym lusterku. Niby nie czuł od niej alkoholu, a wyglądała jak pijana. "Może coś bierze? Eee, nie wygląda mi na taką", zastanawiał się dalej. Prowadzenie taksόwki stało się dla niego czynnością tak automatyczną i bezwiedną jak oddychanie. Lubił obserwować swoich pasażerόw. Kiedy zatrzymał się przed wejściem do budynku, wręczyła mu banknot i nie czekając na resztę podziękowała. Szybko wysiadła. Nie rozglądając się na boki weszła do środka. Przemknęła przez hol do windy, nie powiedziawszy portierowi nawet "Dzień dobry" na powitanie. Była pewna, że każdy mężczyzna instynktownie wyczuwał, że cierpiała na pochwicę i jako kobieta do niczego się nie nadawała. Przed drzwiami do mieszkania rozpłakała się na dobre. Nikt i nic jej nie powstrzymywało, aby dać upust kłębiącym się w jej duszy emocjom. Szlochała. Jak oszalała zdarła z siebie ubranie i weszła pod prysznic. Spędziła tam ponad dwie godziny. Obsesyjnie szorowała gąbką ciało i kilkakrotnie namydliła szamponem włosy. Skierowała silny strumień wody na okolice wejścia do pochwy i wargi sromowe, wypłukując z przesadną dokładnością resztki żelu pozostałe po badaniu. Chciała w ten sposόb zedrzeć z siebie doświadczenia tego pamiętnego dnia. Tej nocy nie spała. Cała się trzęsła. Nie reagowała na dzwonek telefonu. Następnego dnia i przez cały weekend nie jadła i niewiele piła. Przestała jeść, żeby samą siebie ukarać za bycie niedoskonałą kochanką. Pόłmartwa leżała na łόżku gapiąc się w sufit, albo siedziała na kanapie przeskakując machinalnie z jednego kanału telewizyjnego na drugi. Szybko zmieniała program, gdy tylko zobaczyła na ekranie erotyczną scenę, dręczona wyrzutami sumienia, że wszyscy inni to potrafią i tylko ona jedyna tego nie potrafi. Zatopiona w obłokach czarnych myśli coraz głębiej zapadała się w otchłań depresji. Po kilku dniach nawet nie czuła głodu. Dokuczały jej tylko lekkie zawroty głowy. W przeciągu krόtkiego okresu czasu spadł na nią grad wszelakiego rodzaju nieszczęść. Nie umiała sobie z nimi samodzielnie poradzić, tym bardziej, że do tej pory los był dla niej łaskawy i zawsze była otoczona troskliwą opieką rodzicόw i siostry. Brigittę utraciła na zawsze. Losy Ellinor były w dalszym ciągu niepewne. Z daleka od rodzinnego domu wałęsała się po apartamencie w atrakcyjnej dzielnicy Los Angeles, jeszcze nigdy nie czując się tak samotnie. Wstydziła się przyznać do tego, że jej kalifornijskie marzenie nie spełniło się. Odechciało jej się blichtru tej całej Kalifornii. Utraciła dawny entuzjazm i chęć do życia. Nie znajdowała możliwości rozwiązania własnych problemόw. Potem czuła się taka słaba, że nawet nie miała na tyle siły, żeby logicznie pomyśleć. Nie raz przyszło jej na myśl, żeby skończyć ze sobą i przestać sprawiać bliskim tylko same kłopoty. Bała się, że matka mogłaby nie przeżyć jej samobόjstwa i tylko to powstrzymywało ją skutecznie przed podjęciem ostatecznej decyzji. Nie chciała przyznać się przed najbliższymi do rozczarowania i porażki.

 

Rozdział 21

Annikafiore usłyszała krzątaninę w kuchni i siłą zwlokła się z łόżka. Pani Zosia właśnie układała zakupy w szafkach. Beznamiętnie popatrzyła na kolorowe opakowania. Nie była głodna, chciała pogadać sobie z panią Zosią. Lubiła jej opowieści o członkach jej dużej rodziny i perypetiach innych, znajomych emigrantόw. Wydawało jej się, że pani Zosia znała co najmniej pόł Los Angeles i była lepiej zorientowana co, gdzie i kiedy niż sam redaktor naczelny "Los Angeles Times".

- Na co ma dzisiaj chęć na śniadanko nasza Annikafiore? - zapytała łamaną angielszczyzną.

- Hym, szczerze mόwiąc na nic.

- Trzeba coś zjeść. Proszę powiedzieć co i zaraz przygotuję. Może jajecznica na świeżym masełku?

- Niech pani Zosia mi lepiej coś jeszcze opowie.

- Opowiem, opowiem, ale dopiero jak nasza Annikafiore coś zje. Kto to widział, żeby jeszcze o jedenastej rano chodzić o pustym żołądku. Toż, to niezdrowo!

- Eee, tam. Nie chce mi się jeść.

- Nasza Annikafiore jest taka chudziutka, że aż wstyd przed obcymi. Co powie Jimmy jak przyjedzie? Pomyśli, że o naszą Annikafiore nie dbałam. Trzeba zaraz coś zjeść, koniecznie.

- Dręczy mnie chandra - powiedziała i głęboko westchnęła. W tej samej chwili zrobiło jej się strasznie smutno. Rozpłakała się i zachlipała nosem. Pani Zosia popatrzyła na nią z wyrazem troski na twarzy. Podeszła i objęła ją ramieniem, przyciskając do siebie jak rodzoną cόrkę. Annikafiore przytuliła się do niej. Kobieta głaskała ją po głowie, czule do niej przemawiając.

- Już dobrze, dobrze. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było - pocieszyła ją. - Nasza Annikafiore jest smutna nie od dziś. Wiem. Trzeba coś z tym zrobić. Nigdy nie wolno się załamywać. Wczoraj przeczytałam, że węglowodany i czekolada są dobre na depresję. I już wiem, co przygotuję dla naszej Annikafiore na śniadanie: bułeczki z miodem i gorącą czekoladę do picia. Tylko wszystko musi zostać zjedzone! - mόwiąc te słowa pogroziła jej na niby palcem.

- Co ja bym bez pani Zosi zrobiła? - powiedziała Annikafiore, ocierając łzy. Powoli się uspokoiła. - I proszę mi dokończyć opowiadać o tym pani kuzynie, ktόry pracuje w rzeźni - dodała.

- Na czym to ja wczoraj skończyłam? - zapytała, krojąc świeże chrupiące bułeczki.

- Na tym, jak umόwił się z tą dziewczyną z ogłoszenia.

- A, tak. Już sobie przypominam - zaczęła opowiadać, jednocześnie szykując brunch* dla Annikafiore. Zasłuchana w opowieść pani Zosi, wepchnęła w siebie trochę jedzenia. Polska emigrantka była dla osamotnionej Annikafiore łącznikiem ze światem. Spragniona kontaktu z dobrą duszą, włόczyła się za panią Zosią po mieszkaniu, asystując jej przy sprzątaniu.

- Dlaczego ta dziewczyna go nie chciała? - zdziwiła się Annikafiore.

- Bo jej zdaniem nie miał jej nic do zaoferowania. Ciężko pracuje od świtu do nocy i mało zarabia, zaś ona chce kogoś z kasą i układami.

- To przykre.

- Kto w dzisiejszych czasach jeszcze prawdziwie kocha? - zapytała retorycznie pani Zosia. - Każdy chce się tylko dobrze w życiu ustawić - dodała rozczarowana mentalnością dziewczyn swojego kuzyna.

- Miłość istnieje - powiedziała głęboko zamyślona Annikafiore -tylko nie zawsze zostaje zauważona i odwzajemniona. "Oscar nie musi być bogatym i sławnym rockstar, może być kierowcą, nauczycielem, śmieciarzem; bez względu na wszystko zawsze w moim sercu będzie miejsce dla niego", pomyślała Annikafiore, przeciwstawiając się opinii pani Zosi.

- Na kolację zrobię dla naszej Annikafiore polskie kopytka w sosie grzybowym. W Ameryce tego nie znają. My w Polsce uwielbiamy. Dużo w nich tych węglowodanόw. Co za wygibas słowny te węglowodany! Więc muszą być dobre na depresję - oznajmiła, poprawiając gumkę we włosach.

Niestety, ani czekolada, ani węglowodany w kopytkach nie pomogły Annikafiore podźwignąć się z depresji. Było coraz gorzej. Już nawet przekoloryzowane opowieści pani Zosi nie były w stanie zachęcić jej do jedzenia.

Pani Zosia już od miesiąca, każdego ranka, zastawała ją w tym opłakanym stanie. Nie wiedziała, co powinna była zrobić. Była pewna, że źle dzieje się z Annikafiore. Mogła skontaktować się telefonicznie z Jimmy'm tylko i wyłącznie w wyjątkowych przypadkach takich, jak pożar czy włamanie do mieszkania. Nie chciała stracić tej spokojnej pracy. Dobrze wiedziała, jak ciężko było sprzątać w domach bogatych furiatόw czy bogaczek-kleptomanek. To, co działo się z Annikafiore było, w jej mniemaniu, sprawą życia i śmierci. Porozumiała się z mężem. Zgodził się z nią, że trzeba dać znać Jimmy'emu. Wyszła na taras i przeszła na przeciwległy koniec, aby nikt jej nie słyszał. Wykręciła numer. Telefon zadzwonił podczas repetycji.

- Pan Jimmy?

- Pani Zosia? - z trudem wymόwił jej imię.

- Tak, to ja. Niech się pan nie gniewa, że przeszkadzam, ale jest taka pewna sprawa. Ja nie chcę się wtrącać, ale coś naprawdę złego dzieje się z Annikafiore. Nic nie je ani mało pije, a tu teraz takie mamy upały w tej naszej Kalifornii. Tylko leży i leży. Mόwię o tym, bo nie wiem, czy pan o tym wie, czy nie wie? Nie słysząc żadnej reakcji po drugiej stronie linii przestraszyła się, że wkłada nos w cudze sprawy, że od jutra będzie musiała szukać sobie nowej pracy. "Żeby chociaż zapłacili mi za ostatni tydzień, bo z czego ja będę żyć?”,  pomyślała i zacisnęła wargi tak mocno, że aż posiniały.

- Nic o tym nie wiedziałem. Ostatnio trochę dziwnie zachowywała się podczas rozmόw. Nie dawała mi jednak powodόw do niepokoju o jej zdrowie. Pomyślałem, że już za miesiąc wracamy z  trasy koncertowej...

- Oj, ja nie wiem, czy ona jeszcze miesiąc wytrzyma tak bez jedzenia.

Pośpiesz się !!! "To oczywiście ta rozdarta gęba Snake'a", pomyślał Jimmy, słysząc jak ten wydzierał się na całe gardło. Snake nie mόgł ścierpieć tego miłosnego trele-morele, gdyż był pewien, że Jimmy rozmawia z Annikafiore.

- Muszę kończyć. Dziękuję, że mnie pani poinformowała. Proszę zostać przy niej i wmusić w nią trochę jedzenia. Zapłacę za nadgodziny.

- Dobrze, dobrze. To ja przepraszam i do widzenia - odpowiedziała speszona, bo do końca nie była pewna, czy postąpiła dobrze, czy też nie.

- Pośpiesz się! Czekamy na ciebie. Do jasnej cholery, pośpiesz się! Snake nie dawał za wygraną.

Jimmy usiadł przy perkusji, ale nie mόgł się skoncentrować. Jego myśli krążyły wokόł Annikafiore i tylko ciało było obecne tu, w Sydney. Bał się o nią. Bał się, że zrobi jakieś głupstwo. Los nie oszczędził jej ostatnio zmartwień, a on przez większość czasu był nieobecny. Był świadomy, że ze wszystkim musiała poradzić sobie sama. Tego dnia nie odezwał się do nikogo. Na Snake'a patrzył spode łba. Po repetycji łaził samotnie po nabrzeżu portu. Myślał nad tym, co tak na prawdę liczyło się w życiu, a z czego można było zrezygnować. Nie znajdował jednoznacznej odpowiedzi. Kochał tę dziewczynę ponad wszystko, ale za nic w świecie nie chciałby odejść z grupy. Była dla niego jak rodzina. I choć jego kontakty ze Snake'm były od dłuższego czasu napięte, to w razie potrzeby jeden za drugiego wskoczyłby w ogień i obaj dobrze o tym wiedzieli. Przypomniała mu się matka krzycząca na ojczyma po kolejnej zdradzie. Ojczym nie miał dla niej za grosz respektu. Oszukiwał ją na każdym kroku. Potem widział jak całymi dniami leżała, wpatrując się tępym wzrokiem w sufit, a energia życiowa uchodziła z niej wszystkimi porami w skόrze. Nie robiła im śniadań i nie odprowadzała ich do szkoły. Jimmy, najstarszy z rodzeństwa, przejął na siebie wszystkie obowiązki. Pamiętał, że po tych tabletkach poczuła się lepiej. Wstawała rano bez problemόw i wyprawiała ich do szkoły. Uśmiechała się. Był przekonany, że wracała do zdrowia. Przeżył szok, gdy zobaczył ją martwą na posadzce w łazience między pustymi buteleczkami po lekach, w kałuży krwi z podciętych żył nadgarstka. Nic nie wskazywało na to, że mogłaby popełnić samobόjstwo, przecież dopiero co wyszła się z depresji. Po wielu latach przeczytał, że na początku terapii lekami przeciwdepresyjnymi, choć brzmiało to  paradoksalnie, wzrastało ryzyko popełnienia samobόjstwa przez pacjenta. "Czyżbym był podobny do ojczyma i swoim postępowaniem konsekwentnie niszczył ukochaną kobietę?", otrząsnął się, bo ta myśl napawała go obrzydzeniem do samego siebie. "Jest nieszczęśliwa i to przeze mnie", pomyślał. Chciał traktować ją tak, jak należało, ale doprawdy nie było to takie łatwe z zawodem muzyka. Nie wiedział, co zrobić, żeby  przywrόcić jej radość życia i uśmiech na twarzy. "Podobno miarą miłości do drugiej osoby jest stopień martwienia się o jej dobro, a jeżeli to prawda, to Bόg jeden wie, jak ja się o nią w tej chwili martwię", pogrążył się w myślach,spacerując bez celu. Wrόcił do hotelu dopiero na kilkanaście minut przed koncertem. 

- Nareszcie jesteś. To dobrze. Samochód już czeka - powiedział Oscar.

Spόźnili się na koncert. Dobrze, że ich akt towarzyszący zagrał dodatkowo jeszcze dwa utwory, wypełniając lukę spowodowaną ich niepunktualnością. Oscar nie lubił się spόźniać. Wiedział, że na niego czekają, jego fani. Po raz pierwszy koncert nie przyniόsł Jimmy'emu satysfakcji. Grał dobrze, ale bez przekonania. Nie uśmiechał się. Po koncercie sięgnął na zapleczu sceny po butelkę bourbona, ktόrą pozostawił Oscar. Nie trudził się szukaniem kieliszka. Pił prosto z butelki. Bourbon zupełnie mu nie smakował. Alkohol przytępił jego umysł i przyniόsł chwilową ulgę. Wyszedł z garderoby i przeszedł się po pustej już  scenie. Narastała w nim złość. Był pewien, że był sam, dopόki nie usłyszał jakiegoś szelestu i nie zobaczył wygramolającego się z wielkim trudem spod stolika perkusisty Overcastu.

- I ty też stary? - wybełkotał Allan, bo był już dobrze zalany. Zataczając się doszedł do perkusji i zaczął coś grać, czy raczej walić z całej siły w talerze i bębny. Jimmy nie wiedział jak to się stało, ale za jego przykładem podszedł i kopnął z całej siły jeden bęben, a potem drugi. Allan pomagał mu rozrzucając talerze i wyrywając struny z gitar, kalecząc przy tym ręce. Nie wiedział, co ich opętało. Nie oszczędzili niczego. Po kilkunastu minutach ich szaleńczego wybuchu agresji scena wyglądała jak po bitwie. Zanim ich menadżer zawrόcił z parkingu, bo usłyszał podejrzane odgłosy, było już po wszystkim.

"Ach, ci rockowi perkusiści, mają w sobie tyle siły!", wczesnym rankiem następnego dnia, kierownik trasy koncertowej Jailbirdsόw skomentował wydarzenie dziennikarzom z bulwarowych pism żądnych sensacji.

- Jimmy, chłopie, idź się wyspać, masz prawie sześćdziesiąt godzin tylko dla siebie. Nie zmarnuj ich. Dopiero za dwa dni gramy w Melbourne - doradził mu menadżer.

W umyśle młodego perkusisty narodził się pewien pomysł. Pobiegł do pokoju hotelowego i połączył się z recepcją. Poprosił, żeby zarezerwowali mu bilet na najbliższy lot do L.A. 

Annikafiore już od kilku tygodni nie wychodziła z domu. Nie kupowała gazet. Nic nie wiedziała o wandalizmie Jailbirdsόw i Overcastu po koncercie w Sydney. Właśnie po kryjomu zwymiotowała bułkę, ktόrą wepchnęła w nią pani Zosia. "Dzieci w Afryce nie mają co jeść, a ty rzygasz", wyobrażała sobie komentarz Ellinor. Miała kolejny cały dzień tylko dla siebie i właśnie to ją przerażało. Przed wejściem do wanny stanęła na wadze. Wskazόwka zatrzymała się na cyfrze czterdziestu pięciu kilogramόw. Schudła. "Teraz nawet nie mogłabym pojechać do domu, bo nie pozwoliliby mi już nigdy wrόcić do L.A., widząc do jakiego stanu się doprowadziłam", pomyślała. Namydliła swoje wychudzone ciało. "Co ja najlepszego zrobiłam?!", pomyślała i rozpłakała się. Zresztą coraz częściej płakała z byle powodu, a nawet bez powodu. Upały zelżały, a jej dalej brakowało siły. Wysuszyła włosy, potem zaczytała się i usnęła nad otwartą książką.

W samolocie Jimmy wytrzeźwiał i zaczął przeliczać czas. Wyszło mu na to, że powinien bez problemu zdążyć wrόcić na następny koncert.

Annikafiore wyglądała jak po przebyciu ciężkiej choroby. "Najważniejsze, że jest, że żyje", pomyślał stojąc w drzwiach. Na jego widok, zamiast rzucić mu się na szyję, cofnęła się o dwa kroki i ukryła twarz w dłoniach. Podszedł i objął ją najczulej jak tylko umiał. Czuł przyspieszone bicie jej serca. Głaskał ją po włosach i ciepło do niej przemawiał.

- Gdzie się podziała ta wesoła Annikafiore i jej czarujący uśmiech? - zapytał. Wiesz, że możesz na mnie liczyć przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku - dodał.

Nie odpowiedziała. Wtuliła się w swojego mężczyznę i rozkoszowała ciepłem jego ciała. Od czasu do czasu brała głęboki oddech. Działał na nią jak najlepszy środek uspokajający.

- Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? - kontynuował.

- Mόwiłeś mi, że w grupie nie ma miejsca dla mnie, że taką macie umowę.

- Do dupy z taką umową! Zabieram cię ze sobą bez względu na to, czy oni się zgadzają, czy nie. W przeciwnym razie Jailbirds muszą sobie poszukać nowego perkusisty - mówiąc to nie żartował.

- Nie chcę, żebyś przeze mnie opuszczał zespόł.

- Wszystko będzie w porządku. Już moja w tym głowa. Nie zostawię cię tu samej, żebyś mi całkowicie zmarniała. Poza tym obiecałem twoim starym, że będę się tobą opiekował, nie pamiętasz?

Jej oczy zaiskrzyły się. Wiedział, że podjął słuszną decyzję. Nie obawiał się chłopcόw. Był pewien, że dla Oscara była to cena do przyjęcia w zamian za najlepszego perkusistę na świecie i najlepszego kompana w jednej osobie. Szybko  spakował jej rzeczy do dwόch plastikowych lotniczych walizek. Kucnął i pochylony zapinał jedną z nich, gdy Annikafiore podeszła do niego od tyłu i objęła go niespodziewanie w pasie.

- Czy masz na tyle siły, żeby być moim facetem? - zapytała go, a on skinął potakująco głową.

- Ale wiesz, mnie nie chodzi o mięśnie - sprecyzowała, a on ponownie skinął głową. Pocałowała go z tyłu w szyję i oparła głowę o jego plecy. Odkryła, że bardzo go kocha. Nie miała wątpliwości, że jej uczucie było odwzajemnione. Przed wyjściem z domu wypisał czek dla pani Zosi i położył na stole w kuchni.

W samolocie Annikafiore co chwila dotykała jego ręki, nie mogła uwierzyć w to, że byli razem. Nie myślała o Oskarze. Zapomniała o jego istnieniu. Czując się bezpiecznie przy Jimmy'm, usnęła. Podczas lotu Jimmy napisał na kartce papieru słowa do nowej piosenki. Refren zaczynał się od: "Cheer up, girl, cheer up, 'couse you know that you have my unconditional love". Był pewny, że  Oscar i pozostali zrobią z tego coś ładnego. 

 * Brunch - pόźne śniadanie i lunch w jednym posiłku, który jest spożywany między jedenastą a pierwszą.

 

Link do trzeciej części powieści