JustPaste.it

Ahoj, Kapitanie

Tej książki, autentycznej i oryginalnej, nie mógłby napisać żaden szczur lądowy, choćby nie wiem, jak utalentowany. Tylko wilk morski był w stanie tego dokonać.

Tej książki, autentycznej i oryginalnej, nie mógłby napisać żaden szczur lądowy, choćby nie wiem, jak utalentowany. Tylko wilk morski był w stanie tego dokonać.

 

Jestem po lekturze powieści „Kapitanowie” autorstwa Zbysława Śmigielskiego. Zbysław, jako kapitan jachtowy, jest z morskimi sprawami za pan brat. Poznałam go na stronie Eioba.pl, gdzie publikuje swoje artykuły. Z zainteresowaniem przeczytałam między innymi świetne felietony o Powstaniu Warszawskim. Z pewnością historia jest jedną z pasji tego pisarza, rozległa wiedza aż nadto o tym świadczy.

Dzięki „Kapitanom” uświadomiłam sobie, że już od wielu lat nie miałam w ręku utworu tego gatunku.

A kiedyś czytałam ich dużo.

Najpierw, jeszcze, jako nastolatka, pochłaniałam powieści Juliusza Vernego. Pierwszą było „W 80 dni dookoła świata”, później opasłe tomiska „Dzieci kapitana Granta” i „Dwadzieścia tysięcy mil podwodnej żeglugi”. Podwodny statek kapitana Nemo, skafandry płetwonurków powodowały, że współcześni mu uważali wyobraźnię pisarza za zbyt wybujałą.

Tak na marginesie wspomnę tylko, że pośrednio powróciłam do Vernego dzięki, opartym na jego prozie, grom przygodowym: „Podróż do wnętrza Ziemi”, „Podróż na Księżyc”  i „Tajemnicza Wyspa”.

Z zapartym tchem żeglowałam po oceanie Spokojnym wraz z innym autorem, Thorem Heyerdahlem. "Wyprawa Kon-Tiki" to wspaniała relacja z badawczej podróży. Dzięki tratwie z drzewa balsa, Heyerdahl pokonał trasę z Peru na Wyspy Oceanii, udowadniając swoją teorię o zasiedleniu tych Wysp przez mieszkańców Ameryki Południowej.   

„Wyprawę Kon-Tiki” czytałam tak dawno, że niewiele z niej pamiętam. Nie wiem, dlaczego utkwiło mi w pamięci pewne, opisane w niej, wydarzenie - zaginięcie papugi, towarzyszącej odważnej załodze w tym niesamowitym rejsie.

Zbysław zainspirował mnie do ponownego sięgnięcia i po nią i po inne, które tak mnie niegdyś zafascynowały.

Bardzo mile wspominam też książkę pod tytułem „Znaczy kapitan”. Nazwisko autora pamiętałam dosyć mgliście, na szczęście Internet jest niezawodny. Karol Olgierd Borchardt. Zresztą sprawdziłam też nazwisko Heyerdahla, nie chciałam przekręcać.

„Znaczy kapitan” to, oparty o wspomnienia autora, zbiór opowiadań. Również znajomość z tą książką pragnę odnowić, bo czytałam ją w 1986 roku, czyli ćwierć wieku temu. Pamiętam rok, bo leżałam wtedy w szpitalu i znajomi, wiedząc, jakim jestem molem książkowym, znosili mi lekturę. Szczerze mówiąc, nie pamiętam, kto mi ją dostarczył. Ale utkwił mi w pamięci zawarty w niej specyficzny humor, dzięki któremu, czytając, śmiałam się na głos.

Postanowienie o powrocie do „morskich” lektur podjęłam jeszcze przed przeczytaniem „Kapitanów”.

Przyznam, że miałam kilka wątpliwości, co do tej powieści.

Obawiałam się, czy żeglarska nomenklatura, przewijająca się już od pierwszych stron, nie przytłoczy mnie. I obawy okazały się niepotrzebne. Fachowe nazewnictwo nie tylko gładko wplotło się w wartką akcję, ale jeszcze pogłębiło autentyzm.  

Niepokoiły mnie też rozmiary książki. 430 stron, to ilość niebagatelna. Atrakcyjna fabuła od razu mnie wciągnęła i zastanawiałam się, czy autorowi uda się przykuć moją uwagę do końca.

Powiedzieć, że się udało, to za mało. Autor nie tylko utrzymał tempo akcji, ale jeszcze zdołał je podnieść.

Nie chcę tu zdradzać treści, ale, moim zdaniem, można śmiało tę książkę zaliczyć także do gatunku sensacji i to w najlepszym wydaniu.

W książce występuje wiele postaci. Mam nadzieję, że nie strzelę gafy, jeżeli napiszę, iż opisane są równolegle dwa jachtowe rejsy, pod dowództwem dwóch kapitanów.

Najpierw rozpierała mnie ciekawość jak zostanie narysowany główny bohater, jeden z kapitanów.

I nie zawiodłam się ani co do niego, ani co do pozostałych. W tej książce nie ma sztucznych, papierowych postaci. Są tak żywe, że jestem niemal pewna, iż za pierwowzór posłużyli prawdziwi ludzie. Bardzo chciałabym wiedzieć, ile z samego pisarza jest w książkowych kapitanach, ale chyba mi się nie przyzna ...

Tej książki, autentycznej i oryginalnej, nie mógłby napisać żaden szczur lądowy, choćby nie wiem, jak utalentowany. Tylko wilk morski był w stanie tego dokonać.

Czytanie książek to moja pasja. I nigdy nie zakłócam jej książką, która mi się nie podoba. Szkoda mi na to czasu. A na książkę Zbysława Śmigielskiego, na te kilkaset stron, czasu trzeba, co nieco, poświęcić.

Ale każda, spędzona z nią chwila, jest tego warta.

Jestem wdzięczna temu wspaniałemu prozaikowi, że skierował moją uwagę ku dawnym fascynacjom, do których, dzięki niemu, powrócę.

Dziękuję, Panie Kapitanie.

 

 

Alicja Minicka

http://mysli-o-ludziach.blog.onet.pl