JustPaste.it

Wyobraźcie sobie...

Wyobraźcie sobie ludzi, którzy są szczęśliwie zakochani...

Wyobraźcie sobie ludzi, którzy są szczęśliwie zakochani...

 

On ma na nią zbyt duży wpływ, ona sobie nie zdaje z tego sprawy, a wręcz się jej to "podoba". Planują wspólne mieszkanie i chcą mieć dzieci. Jest to autentyczna historia, która miała miejsce wśród moich znajomych. Która wciąż trwa i nie wiadomo jak się zakończy.

Już po dwóch latach, od momentu planowania wspólnej przyszłości, ona zaczęła przeżywać pewien schemat. Schemat, który już tu wałkowałem. Zaczęła mieć wątpliwości. Od kiedy pierwszy raz pomyślała, że nie chce z nim być, od kiedy zdała sobie sprawę, że musi go rzucić, minęło sporo czasu. Jednak zrobiła to, a teraz żałuje.

Uzależniła się od niego tak bardzo, że odmawiała sobie przy nim przyjemności zapalenia fajki, wypicia herbaty z cukrem czy posmarowania masłem chleba.

Ale najważniejsze... wbrew swojej woli zgodziła się wyjść za niego za mąż. Wiele osób potępiłoby tę dziewczynę właśnie za to, że jeśli wiedziała, że nie chce z nim być, to po co się w ogóle godziła? Jednak te same osoby są zbyt tępe, by zrozumieć, że pod taką presją zrobiliby dokładnie to samo.

Nadajmy im jakieś imiona. Może Bartek i Marta? Bartek jest naprawdę fajnym facetem. Nigdy nie interesowała go żadna inna kobieta... poza Martą. Próbowałem go nawet czarować i zwodzić na złą drogę, powiedział mi, bym puknął się w łeb.

Pomimo jego idealnych cech i wyglądu modela, miał coś takiego w sobie, co przerażało Martę. I nie wiem, czy to właściwie użyte słowo, ale sądzę, że tak. Sądzę, że wszystko co robiła Marta, to strach przed tym, że nie sprosta oczekiwaniom swojego mężczyzny. Może trochę przesadzam, bo Marta potrafiła zajść Bartkowi za skórę, ale nigdy wtedy, kiedy powinna.

Moim zdaniem ulegała zbyt wielu... kompromisom. Możecie sobie mówić, że związek polega w dużej mierze na kompromisach, ale każdy, kto tak twierdzi, niech się w ogóle nie przyznaje, bo zjem go na śniadanie. Często mylicie kompromisy z uleganiem, więc nie strzelajcie sobie w kolano. Marta zatem ulegała, bo Bartek miał z tego większe korzyści.

Samo pójście na kompromis też nigdy nie będzie optymalnym rozwiązaniem konfliktu. Kompromis to jedynie czasowe rozwiązanie problemu, natomiast współpraca to wieloletni sukces. Jedyną sztuką, kunsztem kompromisów jest jednak fakt, że zarówno w życiu prywatnym jak i zawodowym, nie można się niestety bez niego obyć. Sami jednak zobaczcie, jak wiele firm upada tylko dlatego, że nie potrafiło ze sobą współpracować. Wciąż liczyły się tylko negocjacje, bo każdy był łakomy na pieniądze.

Marta rozstała się z Bartkiem. Nie ma teraz swojego życia, bo wszyscy znajomi, których miała przed tym związkiem, zniknęli. Nie ma już ludzi, z którymi wspinała się po drzewach, nie ma ludzi, którym mogłaby się wyżalić. Pozostali tylko wspólni znajomi, twarze, które zna od tych kilku lat. Teraz chce wrócić do Bartka, podobno zdaje sobie sprawę, że nie może bez niego żyć.

Oczywiście, że nie może, bo ją od siebie uzależnił. Jeśli do niego wróci, jeśli on się zgodzi, a zgodzi się, po najbliżej dwóch miesiącach znów będzie czuła ten sam ciężar. To wszystko znów ją przytłoczy, ale ona, naiwna, sądzi, że właśnie dla tych dwóch miesięcy znów warto. Lepszym i zdecydowanie łatwiejszym rozwiązaniem byłoby, gdyby Marta nie wróciła do Bartka. Ale..., że lepszym? Że łatwiejszym? Pewnie właśnie w tym momencie sama Marta lekko się zdziwiła, czytając moje słowa.

Zdecydowanie łatwiej jest powolne podnoszenie swojej dupy w samotności, stawanie na nogi, szykanie alternatyw, odświeżanie dawnych kontaktów, niż zmiana własnego charakteru. Ale o tym za moment, bo jeśli jednak Marta chce wrócić do Bartka, ja jej tego nie zabronię. Jeśli chce, żeby było tak jak dawniej, proszę bardzo. Napisałem tylko manipulacyjny tekst, żeby zauważyła pewne zależności.

Jeśli nie chce takiego związku, chce coś w nim zmienić, niech zacznie od siebie, bo jego nie da się zmienić. Próbowała, nie wyszło. Jednak innej Marty nie zaakceptuje Bartek. Zwróćcie uwagę, że wspomniałem o tym na samym początku. Tak błahe rzeczy jak kanapka bez masła, czy herbata bez cukru to tylko synonimy innych, kolejnych błahych rzeczy.

On ustawił sobie Ciebie pod swoje dyktando, Marto. Spójrz, że za każdym razem, kiedy przestawałaś udawać, kiedy się buntowałaś i robiłaś to, na co miałaś ochotę, kłóciliście się, a on kulił szybko ogon. Bo jeśli robisz cokolwiek innego, co zaburza jego strukturę, on zadaje sobie jedno pytanie...

Kiedy będziesz robić to, na co masz ochotę, on nie będzie chciał z Tobą współpracować. Będzie próbował narzucić Ci własną wolę, a za każdym razem, gdy odmówisz, wciąż będzie zadawał sobie to jedno pytanie...

I kiedy powiesz, że kanapki z masłem są jednak lepsze i nic mu do tego jak się odżywiasz, kiedy zapalisz sobie ze mną fajkę na jego oczach, kiedy posłodzisz herbatę czterema łyżeczkami cukru, bo po co się męczyć gorzką, on wciąż będzie zadawał sobie to jedno, cholerne pytanie...

"Co się dzieje z moją Martą?"

A kiedy to pytanie utrwali się w jego głowie, kiedy zda sobie sprawę, że nie robisz tego, co w jego przekonaniu jest lepsze, to ON od Ciebie, nie Ty od niego, zacznie się oddalać. Wszystko przez to, że on ma wobec Ciebie oczekiwania, którym Ty nie chcesz się podporządkować.

To nie jest facet dla ciebie, chyba, że chcesz, by Twoje życie toczyło się tak jak dawniej. A odpowiedź na pytanie, co się dzieje z Martą, jest prosta. NIC, ona po prostu przestała udawać...






A teraz jeszcze słówko poza tym tekstem, dotyczącą samych kompromisów. Skoro już pobudziłem waszą wyobraźnię, to teraz wyczarujcie sobie w głowie małżeństwo z jakże przeogromnymi problemami.

Żona zaczyna:

- Chcę, by pokój naszego syna miał kolor zielony.

- Nie ma mowy, będzie niebieski.

- Właśnie, że zielony!

- Gdzie mi jakieś szpitalne kolorki tutaj do domu wprowadzasz.

- A może niebieski to taki fajny?

- Lepszy niż zielony.

- Ok, pójdźmy zatem na kompromis.

- Co masz na myśli?

- Jeśli kolor ścian będzie zielony, pozwolę ci wybrać samochód i nawet słówkiem nie pisnę.

- No w sumie... ok, masz swój zielony kolor.

- Kocham cię!

- Tak, wiem, wiem... ja ciebie też!

I kiedy po paru miesiącach, może kilkunastu nawet, dochodzi do sprzeczki, tak błahe sprawy jak zielone ściany, mogą być przyczyną wielkiej awantury:

[...]

- Tak! Dokładnie tak samo postępujesz ze wszystkim! Nawet kolor ścian w pokoju naszego syna wygląda pedalsko! Jakieś zielone odcienie, jak w szpitalu!

- Coooooo!? Sam się przecież zgodziłeś, by były zielone!

- Bo mogłem wybrać samochód!

- Zrobiłeś to tylko dlatego!?

- A czego się spodziewałaś!?

- Twój samochód to pierdolony złom! Wielka locha, nawet zaparkować nim nigdzie nie idzie, a benzyny to pali jak smok!

- Przecież ci się podobał! Mówiłaś, że jest duży i komfortowy!

- Ale dla mnie nie jest praktyczny! Mówiłam tak, bo nie chciałam ci sprawiać przykrości!

Dobra... chyba już łapiecie, o co w tym chodzi :)