JustPaste.it

"Nie bierzcie przykładu z tego świata"

W jaki sposób katolicyzm stał się częścią narodowego dziedzictwa, jaką odgrywa dzisiaj rolę i dlaczego niektóre środowiska z uporem dążą do wyplenienia tej religii?

W jaki sposób katolicyzm stał się częścią narodowego dziedzictwa, jaką odgrywa dzisiaj rolę i dlaczego niektóre środowiska z uporem dążą do wyplenienia tej religii?

 

Co sprawia, że jesteśmy wspólnotą, że czujemy przynależność do określonej grupy etnicznej? Można recytować jak z podręcznika, że są to kultura, historia, obyczaje, język etc. Jednakże każdy naród ma swą mniej lub bardziej specyficzną cechę, która buduje jego odrębność. Prawdziwy Amerykanin wierzy w prawo i w sprawiedliwość (nie jest to - broń Boże! - żadna aluzja co do polskiej sceny politycznej), rodowity Francuz kocha piękno i ład, Niemiec ufa swemu krajowi. A Polak? A Polak ubóstwia wolność i demokrację, za którymi to przez wieki zatęsknił. Jednakże - jak widać - nie potrafimy nimi odpowiednio dysponować, a pojęcia te przeobrażają się w puste frazesy. Ślepy mógłby nie zauważyć, w jak dużym stopniu nasza historia kipi od sytuacji, kiedy patetyczne słowa typu "Bóg, honor, Ojczyzna" swą duchową siłą wspomagały walczących. I chciałbym zwrócić państwa uwagę na słowo pierwsze (a więc analogicznie najważniejsze) - Bóg. Sfera duchowa katolicyzmu, w której utożsamiało się tak wielu naszych przodków, grała pierwsze skrzypce w procesie jednoczenia Polaków. Młodzi harcerze i żołnierze w czasie II. Wojny Światowej oraz w okresie socjalizmu czuli, że ich męczeńska śmierć nie będzie poświęcona wyłącznie dobrom doczesnym, nie umierają bez sensu i na marne. Sam honor i Ojczyzna z czasem mogłyby okazać się niewystarczające wobec przeważających sił wroga, nieubłaganie nadciągającego nad Polskę Hitlerowsko-Stalinowego walca. Bóg jako wartość duchowa stał się częścią kultury wewnętrznej nie do przecenienia.

Dodatkową rzadko zauważaną cechą naszych osobowości w odniesieniu do kraju jest... pycha. Swego czasu powstało nawet pojęcie polskiego mesjanizmu, to znaczy okraszenia Polaków tytułem "naród wybrany", zesłany w imieniu Boga. Uważamy siebie za bohaterów, ludzi niepowtarzalnych, niemal nierealnych. Potwierdza to choćby podchwycone przez media powiedzenie: "Polak potrafi!". To jednak nie wszystko. Posiadamy jeszcze jedną, niezaprzeczalnie niezbyt chlubną cechę. Nigdy nie przestajemy walczyć. Gdy kończą się wojny, front pojawia się arenie wewnątrzpaństwowej, gdzie poszczególne partie kontynuują walki, z tą różnicą że zmienia się adwersarz. Nie szanujemy zwycięstwa, kultury, historii, a z "Bóg, honor, Ojczyzna" pozostaje  "ateizm, wstyd i emigracja"...

 

Lansowany przez Europę model ateisty trafia również w okolice wątpliwego móżdżku części społeczeństwa, dążącej do całkowitej integracji międzynarodowej. Wszystkie wymienione powyżej czynnika ukształtowały (i nadal to robią) obecny stan rzeczy, niwelując tożsamość narodową i znikomy patriotyzm w sercach aktualnego pokolenia. Na temat wartości kraju oraz pamięci o korzeniach wypowiadał się w sierpniu 2009 r. Lech Kaczyński mówiąc o powstańcach z 1944: "Kto uczynił ich patriotami niecofającymi się przed niczym? Trzeba powiedzieć jasno: uczyniła to II. Rzeczpospolita, państwo, które miało swoje grzechy, ale na pewno nie miało jednego, jakim jest zapominanie o tym, że to właśnie Rzeczpospolita jest dla nas największym dobrem".

 

Dzisiejszą filozofię społeczną części narodu Polskiego określiłbym renesansem empiryzmu, połączonego z dziką, niejednokrotnie zwierzęcą agresją skierowaną w stronę katolicyzmu. Empiryzm, czyli istnieje jedynie to, co mogę zauważyć zmysłami, plus dodatkowo brak odpowiednio wykształconej sfery duchowej obrazuje autentyczny przykład, zaistniały wśród mych rówieśników. Dwóch mężczyzn w kwiecie wieku jadąc autobusem mija okoliczny kościół. Jeden z nich robi natychmiast znak krzyża na swym ciele, drugi natomiast komentuje ten gest wskazaniem świątyni i słowami: "Ja Go nie znam".

 

Jak wiemy religia (powtarzam - nie jako katolicyzm sam w sobie, lecz jako sfera duchowa) stanowi istotną partię naszego społecznego dziedzictwa. Jeszcze niedawno temat był na tyle newralgiczny, iż nikt go nie poruszał, nie mówiąc już o ostentacyjnym okazywaniu pogardy. Teraz oglądając debatę Korwin-Mikkego z Palikotem, przy wypowiedziach obu panów słyszymy o całkowitym rozdzieleniu spraw Kościoła katolickiego i III. Rzeczpospolitej.Pomijając kwestię samo-destrukcji narodu spowodowanej takim posunięciem, jeszcze jeden wniosek ciśnie się na moje wargi. Ci ludzie się boją. Ulegamy przyjemnościom świata, a nie chcąc z nich rezygnować wolimy usunąć Boga, bo to wygodne, pasujące do abnegackiego podejścia. Ludzie tacy szukają wsparcia, podobnych do siebie i odważniejszych pseudo-autorytetów, które potwierdzą ku ich uldze brak istoty najwyższej. I takich ludzi cenią, takim biją brawo.

 

W dzisiejszych czasach mało jest osób gotowych wziąć swój krzyż. Mało jest też osób gotowych naśladować ekspresyjną duchowość swych prapradziadów. Nie ujrzymy dzisiaj osobników leżących krzyżem na posadzce, płaczących i krzyczących z żalu, proszących żarliwie o przebaczenie. W 2011 roku zobaczymy  puste ławki i śpiew eklezjasty przy milczącym akompaniamencie zgromadzonej "wspólnoty parafialnej". Wydaje się, że jedyną ekspresją religijną w dzisiejszych czasach są... koncerty. Madonna (w gwoli ścisłości piosenkarka, choć jak widać sam pseudonim wskazuje na zaburzenia psychiczne) powieszona na krzyżu, Lady Gaga przeprawiająca się przez Drogą Krzyżową albo rzucanie potarganego Pisma Świętego przez Nergala w tłum ze zwierzęcym wrzaskiem: "Żryjcie to gówno!".

 

"Wy jesteście przyszlością świata! Wy jesteście nadzieją Kościoła! Wy jesteście moją nadzieją!" - wołał bodajże najmodniejszy autorytet naszych czasów, jakim bez wątpienia jest Karol Wojtyła Jan Paweł II. Paradoksem jest fakt, iż mało kto zna przesłanie, które niósł on ze sobą. Jednakże sam ten cytat pozostawia w mej głowie pewną niełatwą refleksję, gdy przyrównuję go do dzisiejszych wierzących - czy my dzisiaj spełniamy pokładane w nas nadzieje, czy może raczej "Żremy to gówno"?