Wokół zbiorowej niemożności; o ukrytych zagrożeniach; budownictwo modułowe; w stronę mieszkaniowego know-how dla pokolenia na walizkach.
© Edward M. Szymański
Bezpieczeństwo narodowe - mieszkania i glokalizacja. Od domeczku do rezydencji
Wokół zbiorowej niemożności; o ukrytych zagrożeniach; budownictwo moddułowe; w stronę mieszkaniowego know-how dla pokolenia na walizkach;
Jeśli ktoś publikuje i dodatkowo powołuje się na swoje wcześniejsze artykuły, to z całą pewnością nie jest w tym tak zupełne bezinteresowny, bo chce, by z tego pisania był jakiż publiczny pożytek. Kogo zaś mogą interesować przyciężkie i długie artykuły o wojnie polsko-jałtańskiej, o jej wpływie na poziom racjonalności polskich elit politycznych, na poziom kultury politycznej szerokich kręgów społecznych?
Wypada więc przynajmniej podjąć próbę poszerzenia czytelniczego okręgu.
W ramach takiej interesowności niniejszy artykuł jest o tym, czego nie ma, a co mogłoby być w zakresie budownictwa mieszkaniowego.
Ponieważ cały koncept wojny polsko-jałtańskiej ma służyć lepszemu rozumieniu nie tak dawnej historii i w ten sposób sprzyjać podnoszeniu kultury politycznej, a w konsekwencji podnoszeniu poziomu bezpieczeństwa narodowego, wiec i niniejszy artykuł bez specjalnych obiekcji dołączam do tej „jałtańskiej serii” mimo, że dotyczy spraw aktualnych i przyszłych. Jednak niezupełnie. Wszyscy przecież, czy tego chcemy czy nie, jesteśmy w taki czy inny sposób spadkobiercami tego co było i na tym gruncie, czy sobie z tego zdajemy sprawę czy nie, budujemy to, co lub jak być powinno i co da się zbudować.
Bezpieczeństwo narodowe czy państwa? Rozróżnienie jednego od drugiego, choć możliwe, nie jest tu zbyt istotne. Odwołuję się do potocznych intuicji.
Część I
Wokół domu i projektów, których nie ma
Rozdział I
Między konkretem i abstrakcją
Mieszkanie – jakie jest, każdy widzi. W swej materialnej postaci to dla właściciela coś banalnie konkretnego, co trzeba urządzić, sprzątać, remontować, a więc coś bardzo namacalnego i widocznego. Jak już jest. A jeśli go nie ma i mieszka się u kogoś?
To czyjeś mieszkanie jest także konkretne. A własne? To już pewna idea, abstrakcja, coś czego nie ma, co można sobie tylko wyobrazić. To coś, czego nie ma, co nie istnieje, posiada jednak olbrzymią siłę sprawczą. Potrafi, w jednostkowym wymiarze, mobilizować kogoś do działania, do ogromnych wyrzeczeń, potrafi organizować, ale też i dezorganizować czyjeś życie.
Coś, czego nie ma w liczbie mnogiej, w wymiarze społecznym, potrafi organizować lub dezorganizować życie społeczne, może być czynnikiem pozytywnej mobilizacji społeczeństwa lub czynnikiem społecznych zaburzeń.
Pisanie o budownictwie mieszkaniowym może być pisaniem o tym co jest, i wtedy jest względnie łatwym, empirycznie sprawdzalnym opisem realnie istniejących przedmiotów. Możliwe nieporozumienia dość łatwo dają się ograniczać poprzez kolejne weryfikacje danych.
Może być też pisaniem o tym, czego nie ma, co jest celem ludzkich, indywidualnych i zbiorowych dążeń. Wtedy jest ono wielokrotnie trudniejsze. Wymaga zanurzenia się w świat rzeczywistości intencjonalnej, w świat idei, potocznie rozumianych abstrakcji. Do takiego świata odnosi się niniejsze rozważania i niech Czytelnika nie dziwią najróżniejsze teoretyczne dywagacje.
O glokalizacyjnej bombie
Efekty napięć między globalnością a lokalnością nazywane bywają glokalizacją. Przejawia się ona w różnych, także skrajnych formach: od ataku 11 września 2001 roku na wieżowce WTC po niedawną tragedię w Norwegii za sprawą obłąkanego strzelca zabijającego nastolatków w poczuciu misji obrony lokalnych (z globalnego punktu widzenia) wartości.
Urodą takich glokalnych napięć jest to, że nawet, jeśli są one postrzegane in statu nascendi, to nie na tyle przez klasę polityczną odczuwane, by czynić jakieś praktyczne kroki w kierunku ich rozładowywania. Inną sprawą jest też, że często nie bardzo wiadomo, jak sobie z takimi napięciami radzić.
Swoiście „glokalnie” tykającą bombą jest sytuacja mieszkaniowa milionów osób w Polsce. To obfite źródło społecznych frustracji, które nawet jeśli nie są głośno wykrzykiwane, to głęboko odczuwane. Ofert budowania się, zakupu domku, nawet ze strony zagranicznych firm jest bardzo wiele, ale ilu potrzebujących stać na skorzystanie z nich? Globalny rynek nie jest dostępny dla milionów potrzebujących, których dochody skrojone są na lokalną miarę – tak można by w skrócie streścić glokalizacyjny aspekt problemu mieszkaniowego w Polsce.
Jak taką bombę rozbroić? Dla kogo jest to zadanie? Ogromne zadanie – rzędu 1,5 -2 milionów mieszkań.
Dla rządu? Takie są społeczne oczekiwania. Jednak żaden rząd sobie z problemem w takiej skali nie poradzi zwłaszcza, że potrzebujący nie lubią czekać. Nawet głośne napomknięcie z rządowej strony o tej kwestii grozi falą niezadowolenia.
Dla obywateli? Których? Tych, którzy mieszkania już mają, problem jeśli interesuje, to głównie w aspekcie obaw o ewentualne koszty jego rozwiązywania. Interesuje tych, którzy mieszkań nie mają, ale oni niejako ex definitione są słabi, są rozproszeni w tkance społecznej, ich głos jest mało donośny.
To może jest to zadanie dla ugrupowań politycznych zabiegających o jak najszersze poparcie w różnorakich wyborach? Tak mogłoby się wydawać, bo obiecać można. Ale ile razy? Dla partii politycznych to dość śliska sprawa, a ich liderów zwykle problem już osobiście nie dotyczy, więc i nadmiernego zapału do jego rozwiązywania nie mają, choć - zdroworozsądkowo rzecz biorąc - mieć powinni.
Sytuację utrudnia okoliczność, że cokolwiek by jedna partia zaproponowała, natychmiast spotka się to z zaciekłymi atakami innych partii. Nie jest ważne, że problem mieszkaniowy ma z natury charakter problemu ponad partyjnego, że dotyczy kondycji gospodarczej całego państwa, poziomu samopoczucia wszystkich jego obywateli. Walka wyborcza w Polsce ma swoje ślepe prawa i ich bezwzględnych egzekutorów.
Jakakolwiek propozycja programowa jednej partii, czegokolwiek by już nie dotyczyła, odbierana jest przez inne jako skierowana przeciwko komuś, a nie o coś. W ten sposób olbrzymi problem mieszkaniowy pozostaje politycznie bezpański, a przynajmniej jako marginalny. Od lat jest to sytuacja jakby patowa.
Dobrego wyjścia z niej nie ma. Można jednak próbować o nim myśleć i mówić. Chyba każda taka próba może być coś warta, jeśli tylko nie sprowadza się wyłącznie do kolejnego apelu, że coś trzeba robić. Bo to wiadomo, tylko nie wiadomo jak.
Gdzie żyć?
Jeśli trudno o pracę, to tym bardziej trudno o satysfakcjonujące mieszkanie. Nic dziwnego, że emigracja ogromnej liczby młodych ludzi staje się sposobem na życie, że do tej emigracji się przygotowują, a państwo właściwie im w tym pomaga.
Jak to wygląda z punktu widzenia młodych ludzi? Mają wykształcenie, a nie mają ani satysfakcjonującej pracy, ani widoków na mieszkanie. Mogą się czuć wypraszanymi ze swojego państwa. Co z tego, że raczej nikt w taki sposób nie stawia sprawy i tego nie mówi, ale fakty mają swoją wymowę.
Można swobodę wyjazdu traktować jako osiągnięcie, jako ewidentne powiększenie palety życiowych wyborów, lepiej jednak, aby możliwości wyjazdu nie towarzyszyło częste poczucie jego konieczności, poczucie, że jeszcze stać na jako taką walizkę.
Pytanie gdzie żyć to pytanie o dwie ważne egzystencjalnie sprawy: gdzie pracować i gdzie mieszkać? Jak młodzi ludzie mają się dopracować własnego, przysłowiowego rodzinnego gniazda?
Myśląc o emigracji postępują intuicyjnie. Nie mają wyjścia. Zanim dopracują się racjonalnej odpowiedzi, przestaną być młodzi, osiwieją. Racjonalna odpowiedź to obowiązek starszego pokolenia.
We Włoszech 30 procent absolwentów szkół wyższych nie ma szans na pracę. W Zachodniej Europie uważa się już, że wysokie bezrobocie wśród młodych ludzi ma charakter bezrobocia strukturalnego. Różnie bywa pokolenie młodych nazywane: „stracone pokolenie”, „pokolenie 1000 euro” (od okazjonalnych tylko prac), „generacją Z” (której wyróżnikiem jest poszukiwanie pracy). W Polsce dochodzi jeszcze głód mieszkaniowy i stąd chyba zasadne jest mówienie o „pokoleniu na walizkach”.
Dwa nurty rozważań
Gdyby coś było proste, to już by po prostu dawno było. Problem mieszkaniowy w Polsce nie jest prosty do rozwiązania, więc i jego prezentacja ma dość skomplikowaną budowę. W różny sposób splatają się w nim dwa nurty wątkowe, na które składają się wiele wątków głównych i pobocznych
Pierwszy, to nurt wątkowy pozytywnego rozwiązania. To z jednej strony wątek projektu technicznego domków mogących być budowanymi etapami. Projektów takich nie ma, więc pisanie o nich już nastręcza sporo trudności. Z drugiej strony, to wątek planu optymalnego wcielania w życie jakby dodatkowego mechanizmu przyśpieszającego tempo budownictwa mieszkaniowego w naszym kraju. Ten wielowątkowy nurt to w sumie trochę futurystyczna wizja tego, czego nie ma.
Drugi nurt, to nurt wątków o polskiej niemożności wynikającej z odziedziczonych schematów myślenia, postępowania i wartościowania tego co już jest i które już w zarodku unicestwiaja to, co być by mogło. A więc o niemożności powstania potrzebnych projektów technicznych w ramach rzekomo wszystko rozwiązującej „niewidzialnej ręki rynku”, o niemożności zbudowania czegoś własnymi siłami umysłu i wyobraźni, chęci i zdolności do porozumiewania się. W sumie jest to jakby wizja mechanizmów naszej zbiorowej niemocy.
Nad tym wszystkim unosi się pytanie o to, czy można się wyrwać z czarnej dziury niemocy w rozwiązywaniu wielkiego problemu przed jakim stanęły kolejne polskie pokolenia. Pytanie które nie ma jednego adresata mimo, że są oni instytucjonalnie wskazywani. Ludzie swymi działaniami konstytuują instytucje, ale też instytucje określają jednostkom zakres i sposób ich działania oraz w niemałej mierze sposób ich myślenia.
Czekanie na to, aż coś się samo rozwiąże, jest przysłowiowym czekaniem na Godota. Rozwiązań trzeba poszukiwać, a to w zbiorowych działaniach wymaga publicznego mówienia o nich. Nawet, jeśli są one niedoskonałe, niedojrzałe czy niegotowe. Nikt bowiem nie posiada wiedzy o wszystkim, a zbiorowy wysiłek wymaga zbiorowego myślenia. Czyjego? Każdego, kto jest do tego zdolny.
A jeśli już ma mieszkanie i jego osobiście sprawa nie dotyczy? To pozór, że nie dotyczy. Joaquin Navarro-Valls w refleksji nad ciągotami do różnych typów protekcjonizmu lokalnego, jakie od czasu do czasu odżywają w Europie w odruchu do procesów globalizacji, posługuje się bardzo wymowną metaforą mieszkaniową, mającą uzmysłowić jałowość pomysłów ucieczki od problemów o społecznie szerszym zasięgu przez odgrodzenie się od nich:
Takie rozwiązania jednak wydają się całościowo bardzo słabe. Jeśli bowiem dom się rozpada, to nie mogę się zamknąć w moim pokoju, ponieważ w takim przypadku zamienię ten pokój w grób. 1)
Żadne globalizacyjne procesy nie wybudują Polakom mieszkań, muszą je wybudować sobie sami. Brak mieszkań może zaś wywołać glokalizacyjne zjawiska, które były rzecznik papieży potrafi inspirująco interpretować i przeczuwać, choć to już tutaj inna sprawa.
Rozdział II
Pierwsze inspiracje i spostrzeżenia
Analiza zbiorowej niemocy na bardzo konkretnym przykładzie to dość osobliwe zadanie. Wypada nieustannie krążyć wokół kwestii, że coś jest możliwe i jednocześnie próbować odpowiadać na pytanie, dlaczego owo coś jest niemożliwe. Jak identyfikować różne ważniejsze i pomniejsze „węzły niemożności”? A bez takiej identyfikacji właściwie niczego nie daje się zrobić.
Stąd dla kogoś oczekującego jakiegoś porządku narracji dość dziwny może wydawać się zabieg takiego „krążenia”. Wiele wątków będzie powracało wielokrotnie, co może sprawiać wrażenie niepotrzebnego ich powtarzania.
Za usprawiedliwienie nich posłuży objaśnienie, że artykuł nie jest traktatem o metodzie, ale zapisem poszukiwania rozwiązania społecznie ważnego problemu. Za każdym razem cząstkowe problemy są ujmowane jakby z nieco innej strony.
Można inaczej!
We Wrocławiu, w willowej dzielnicy za parkiem na Krzykach natknąłem się kilka lat temu na domek trochę jakby nie z tej ziemi. Fantazyjne okrągłe UFO z oknami na obrzeżach, na solidnym okrągłym trzonie. Całość niczym regularny grzyb w ogrodzie. Aż mnie zatkało. Domek ten znałem z fotografii w technicznych czasopismach chyba z lat 60. Okazuje się, że do dzisiaj stoi i spełnia swoje funkcje.
Rodacy są pomysłowi. Osoba z głową na karku wybudowała coś, co było odpowiedzią na potrzeby rodziny i jednocześnie na miarę ekonomicznych i technicznych możliwości tamtych lat. Okazało się, że można coś zrobić inaczej, przełamywać różnorakie stereotypy, utarte wyobrażenia o tym, jak musi wyglądać domek jednorodzinny i sposób jego budowania.
O wielkiej płycie
Państwa w europejskiej historii w różny sposób starały się odpowiedzieć na głód mieszkaniowy swych obywateli poprzez tak czy inaczej rozumianą i praktykowaną politykę mieszkaniową.
Znakiem rozpoznawczym polityki mieszkaniowej w czasach peerelowskich (dotyczy to chyba całego bloku komunistycznego) może być wielka płyta. Samą ideę tej technologii wymyślili Holendrzy po pierwszej wojnie światowej, ale chyba największego rozkwitu doczekała się ona po naszej stronie żelaznej kurtyny.
Peerelowska polityka mieszkaniowa jakby nierozerwalne związana była z rozwijaniem i ulepszaniem tej technologii. Mimo jej mankamentów nie została odstawiona do lamusa. I dzisiaj jest ona stosowana, choć przeważnie z ciekawszymi jakościowymi i estetycznymi efektami.
Technologia wielkiej płyty wyjątkowo dobrze odpowiadała doktrynalnym założeniom państwa z centralnie sterowaną gospodarką. Mieszkań w tej technologii wybudowano wcale niemało, do dzisiaj znaczna część polskiego społeczeństwa w nich żyje.
Czy zmiany ustrojowe po 1989 roku zaowocowały jakąś nowinką technologiczną lepiej dopasowaną do naszych czasów? Właściwie nic nowego się nie urodziło. Czy to nie dziwne? Młodsze pokolenia żyją już w zupełnie innej epoce technicznej w wielu różnych dziedzinach życia, a problemy mieszkaniowe są dla nich podobnie trudne, jak dla ich rodziców.
Idea budownictwa metodą modułową
Stąd idea programu indywidualnego budownictwa metodą modułową. Dla kogo? Dla młodych ludzi, ale nie tylko. Także dla nieco mniej młodych, ale w sposób niezawiniony pozbawionych nagle mieszkania przez takie czy inne losowe zdarzenia (powodzie, pożary, wybuchy itd.). To bardzo ważne. Dla dwóch kategorii łatwiej coś zrobić niż dla jednej.
Czy młodzi byliby tym zainteresowani?
Samą koncepcją, mgliście naszkicowaną, podzieliłem się pewien czas temu z kilkoma osobami.
Pomysł w części dotyczącej materialnych składników rozwiązania był łatwo akceptowalny, jednak zastrzeżenia dotyczące różnorakich społecznych uwarunkowań powodowały, że sytuowany był w rzędzie pomysłów należących do pobożnych życzeń. Obezwładniające poczucie niemożności utrudniało jakieś racjonalne rozmowy: kto miałby się wdrażaniem takiego programu zająć? Mimo tego otrzymałem i taki mail (pozostawiam oryginalną pisownię):
> PRZEDSTAWIONY PROJEKT WZBUDZA WIELKIE ZAINTERESOWANIE W GRONI8E MOICH PRZYJACIÓJ, JEST WIELU MŁODYCH AMBITNYCH LUDZI KTÓRZY Z WIELKIM ZAPAŁEM PRAGNĄ ROZPOCZĄĆ BUDOWĘ WŁASNEGO GOSPODARSTWA DOMOWEGO, NIE TYLKO W SENSIE SPOŁECZNYM.
SAMA Z MĘŻEM PLANUJĘ BUDOWĘ CHOĆBY MAŁEGO DOMU, NIEZBĘDNEGO DO ŻYCIA JAK PRAWDZIWA RODZINA.
W RAZIE POTRZEBY ZAANGAŻOWANIA W INICJATYWĘ USTAWODAWCZĄ POLECAM SIĘ DO ZBIORU PODPISÓW.
POZDRAWIAM xxxxxxxxxxxxxx< (nazwisko wykreśliłem – Sz. E)
„Inicjatywy ustawodawczej” nie proponowałem, ale samorzutnie zgłoszona deklaracja jest bardzo znamienna. „Mailowa poetyka” tekstu jest tu w pełni wybaczalna, a treść świadczy, że autorka chyba jednak z kimś pomysł przekonsultowała i już od siebie zasygnalizowała, że tylko indywidualnym wysiłkiem trudno byłoby coś ruszyć. Gwoli informacji nadmieniam, że wtedy poruszyłem też problem pozyskiwania działek budowlanych.
Czego pomysł dotyczy? Bardzo specyficznego maleńkiego domeczku.
Najpierw domeczek, później dom
Aby przykładowa - tak ją nazwijmy - pani Asia z mężem zechciała podjąć decyzję o budowie własnego domku potrzebuje:
działki budowlanej + projektu + sił i środków
Pomijam problem działki budowlanej. Pomysł dotyczy projektu oraz sił i środków.
Ile kosztuje wybudowanie własnego domu? Poniżej dwustu tysięcy zł. to koszty bardzo niewielkiego domku. Jest niemała liczba osób, które stać na taką decyzję. O nich zabiegają banki z ofertami niby dogodnych, ale zwykle bardzo wieloletnich pożyczek.
Jak ta liczba jednak wygląda w porównaniu z liczbą tych, których na taką decyzję nie stać?
Jak pomniejszyć liczbę tych, których nie stać?
Stąd pomysł budowania się etapami: zamiast od razu cały dom, najpierw domeczek, który będzie można rozbudowywać w przyszłości.
Dlaczego w taki sposób?
Ogólna przesłanka jest bardzo racjonalna. Jedna z podstawowych dyrektyw heurystycznych podpowiada, by duży problem podzielić na mniejsze problemy. Skoro dużą trudnością jest wybudowanie od razu całego domku, to czy nie warto pomyśleć nad budowaniem go etapami?
Przyjrzyjmy się nieco mniej ogólnym odpowiedziom na pytanie dlaczego?
- Bo tak bezpieczniej w sensie ekonomicznym!
Praca dzisiaj jest, jutro może jej nie być. Nadto, decyzja podejmowana jest dzisiaj, a kto zagwarantuje, że choroba czy inny przypadek losowy nie zniweczy kalkulacji możliwości spłaty kredytu? Ba, czy ogólne zawirowania gospodarcze nie zmienią radykalnie warunków spłaty zaciągniętych zobowiązań?
Czy dzisiejsza sytuacja w Grecji lub Hiszpanii tworzy zachęcający klimat do podejmowania decyzji o budowaniu się w Polsce przez mniej zamożnych?
Jak zdecydować się na dziecko, gdy nie ma pewności, że będzie miało godziwe warunki mieszkania?
- Bo tak jest szybciej!
Ile trwa budowanie się przez mniej zamożnego, który dba o pomniejszenie kosztów? Przy sprzyjających warunkach około dwóch lat. To przeważnie okres na mniejsze szanse podwyższania swych zawodowych kwalifikacji, okresznacznegoograniczenia bogactwa życia rodzinnego.
- Bo tak jest taniej!
W szybko powstałym małym domeczku można szybko zamieszkać. Nie ma tu wieloletniego zamrożenia środków. A w czasie budowy też trzeba gdzieś mieszkać, z czym związane są różnorako rozumiane koszty. Wiele rodzin zaś całymi latami gnieździ się w małych kawalerkach bez nadziei na poprawę sytuacji. Więc może lepiej w ciasnym, ale własnym i z nadzieją na lepsze jutro?
Ogólnie o filozofii projektu i projektowania
Tę część artykułu wymaga od Czytelnika pewnej cierpliwości i właściwie pewnej wyrozumiałości dla autora. Dlaczego?
Dla większości osób zrozumiały opis przedmiotu, to opis tego, jak on wygląda. Tutaj nie ma nic takiego. Przedmiot przedstawiony jest poprzez prezentację warunków, jakie powinien spełniać.
Mówienie o tak przedstawionym przedmiocie bez wywoływania nieporozumień nie jest umiejętnością powszechną i wymaga bardzo specyficznej wyobraźni. Do końca artykułu nie będzie wiadomo, jak jego jeden z głównych bohaterów może wyglądać.
Ogólna idea projektu zakłada, że docelowy budynek będzie powstawał modułami (segmentami) niczym z klocków lego przy czym:
• już pierwszy moduł o powierzchni użytkowej 25-30 m2 (kuchnia, węzeł sanitarny, pokój, ewentualnie także kotłownia) musi mieć walory komplementarnego mini mieszkania nadającego się do natychmiastowego zasiedlenia;
• ten pierwszy moduł (dotyczy to także następnych) powinien być wielokrotnie tańszy od przewidywanej całości w porównaniu do aktualnych ofert rynkowych, ponadto;
• powinien zawierać takie rozwiązania konstrukcyjne, aby dobudowa następnego modułu nie naruszała „substancji” pierwszego tzn., aby nie było potrzeby się z niego wyprowadzać ani ponosić kosztów jakiegoś przerabiania wykraczającego poza potrzeby nieskomplikowanej adaptacji (jest duża różnica np. między rozkuwaniem zamurowanego otworu drzwiowego do następnego modułu, a wykuwaniem takiego otworu w litym murze);
• powyższe dotyczy też kolejnych modułów; już zbudowane moduły tworzą zwartą całość użytkową, a dobudowa kolejnych nie może wiązać się z wyłączaniem z użytkowania i przetwarzaniem już istniejących;
• po każdym etapie budowy istniejąca już całość poza wymaganiami użytkowności musi spełniać wszelkie wymogi bezpieczeństwa technicznego.
Jakościowa odrębność potrzeb
Każdy projekt techniczny jest odpowiedzią na jakieś potrzeby. Zupełnie czym innym jest uwzględnianie w projekcie walorów użytkowych domku jako od razu gotowej całości, a czym innym uwzględnianie w nim walorów użytkowych domku powstającego i zasiedlanego etapami, a ponadto budowanego z możliwie dużym wkładem własnej, niekwalifikowanej pracy budującego się i dysponującego bardzo skromnymi środkami. W związku z tym projekt powinien spełniać dalsze warunki:
• Pierwszy segment (dotyczy to także efektów kolejnych etapów rozbudowy) nie może sprawiać wrażenia taniej prowizorki, ale wrażenie czegoś już gotowego, co jednocześnie może być zapowiedzią przyzwoitej, większej całości. Dobre samopoczucie mieszkających oraz całego otoczenia wymaga, aby prezentował pewne walory estetyczne.
• Nie można w projekcie zakładać jakiejś tymczasowości użytkowania na określonym etapie budowy. Właściciel może nie wiedzieć, czy następny moduł wybuduje za rok, czy za dziesięć lat, a nie powinien mieć poczucia zagrożenia jakąś „katastrofą budowlaną” wynikającą z „przeterminowania produktu”, jakim jest jego dom, czy poczucia, że „przeterminowaniu” mogą ulec możliwości jego dalszej rozbudowy z określonego etapu.
• Moduł wyjściowy nie powinien jednoznacznie determinować kształtu całości. Zmianie bowiem mogą ulec zarówno potrzeby, jak i możliwości finansowe właściciela. Z tym zaś wiążą się wielowariantowy kształt poszczególnych modułów i docelowych całości opartych na jednym module wyjściowym.
Jakościowa odrębność problemów technicznych
Jest ona oczywista, Czym innym są problemy techniczne występujące przy projektowaniu od razu zamkniętej, całościowej struktury, a czym innym problemy występujące przy projektowaniu struktury budowanej etapami z dodatkowym warunkiem, by po każdym etapie już osiągnięte dzieło charakteryzowało się właściwościami gotowej struktury (gotowego mieszkania), choć odpowiednio mniejszej.
Rozdział III
Niemożliwość techniczna?
Czy taka budowa jest technicznie możliwa?
Pytanie retoryczne. Pod względem komplikacji nie są to problemy na miarę wyprawy na Księżyc, a ludzie już dawno tam zawitali. Można podać dziesiątki przykładów, gdy jakiś obiekt został rozbudowany.
Czy fundamenty dadzą się rozbudowywać etapami? Już tak postawiony problem może być kamieniem obrazy dla „przyzwoitego” projektanta. Fundamenty muszą być „porządne i porządnie budowane”, a nie jakimiś tam fragmentami. Pełna zgoda co do „porządności fundamentów”, ale gdzie jest powiedziane, że fundamenty budowane etapami nie mogą być równie „porządne”? Czy ktoś poważnie nad tym myślał?
Jak zapewnić, by ogrzewanie było ekonomiczne przy 30 m2 powierzchni mieszkalnej, a w perspektywie także przy np. 130 m2 lub 160 m2? I znowu: czy ktoś poważnie usiłował rozwiązać takie zadanie?
Jak rozbudowywać dach?
Dyletant nie powinien zastępować mistrzów sztuki budowlanej. Ale już na pierwszy rzut oka widać, że diabeł śpi w rozlicznych szczegółach. Mogą być one poważnym problemem, ale też otwierają niemałe pole dla myśli innowacyjnej.
Szybko, tanio, bezpiecznie – argumenty z historii
Czy koniecznie trzeba być inżynierem, by publicznie twierdzić, że jakieś rozwiązanie techniczne jest możliwe? Niekoniecznie, ale jest to dość ryzykowne, gdyż zawsze można spotkać się z zarzutem niekompetencji, a to już dogodny sposób na zbagatelizowanie problemu w różnorakich dyskusjach.
W takich sytuacjach pomocne może być odwołanie się do historii.
Świdniccy ewangelicy stanęli po wojnie trzydziestoletniej przed nie lada zadaniem. Pozwolono im wybudować świątynię, ale z najtańszych materiałów: drewna, słomy, piasku i gliny. Dodatkowym utrudnieniem było m.in. to, że budowanie nie mogło trwać dłużej niż rok.
Tanio i szybko – budowniczowie musieli więc spełnić dokładnie dwa takie same kryteria, jakie nałożone zostały w niniejszym artykule na projekt budowy etapami. Czy kryteria, że tanio i szybko muszą oznaczać, że byle co i byle jak? Wystarczy w Google wystukać hasło Kościół Pokoju w Świdnicy2) , by zorientować się o jakim osiągnięciu budowlanym tu mowa.
Kamień węgielny pod budowę położono 23 sierpnia 1656 roku, a już 27 czerwca 1657 roku gmach świątyni był gotowy. Co powstało w Świdnicy? Największa w Europie protestancka świątynia o drewnianej konstrukcji szkieletowej (szachulcowej). Mogła pomieścić 7, 5 tysiąca osób, miała 3 tysiące miejsc siedzących. Gmach był później trochę jeszcze rozbudowywany.
Tempo jak na rozmiar dzieła było niesamowite. W tych czasach budowa trochę większej świątyni z kamienia lub cegły trwała zwykle kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt lat. Piękną Bazylikę Filipinów w Gostyniu z największą w Polsce okrągłą kopułą budowano od 1675 roku do 1697 r., a więc przeszło dwadzieścia lat.
Kościół Pokoju w Świdnicy do dzisiaj stoi, a więc można nie tylko szybko i tanio, ale także bezpiecznie pod względem konstrukcyjnej wytrzymałości. Gmach dzisiaj jest cennym zabytkiem wpisanym na Listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO. Podobny kościół wybudowany został w tamtych latach w Jaworze (może pomieścić ok. 6 tyś. osób) i także jest niezwykłej klasy zabytkiem. Pogardzane materiały, dzięki światłej myśli technicznej, nabrały blasku, który do dzisiaj imponuje – zauważmy przy okazji
Szybko!, Tanio! Bezpiecznie! – te postulaty nie muszą być sprzeczne, nie muszą oznaczać, że byle co i byle jak. Idąc tropem tylko wskazanego tu sposobu budowania nietrudno zauważyć, że mały domeczek może być początkiem nawet okazałej rezydencji.
Bezpiecznie! – ten postulat ma w odniesieniu do projektu domeczku dwa znaczenia: bezpiecznie w sensie ekonomicznym i bezpiecznie w sensie technicznym.
Nie wiem, czy konstrukcja szachulcowa byłaby dzisiaj najtańsza, ale od czego pomysłowość w wykorzystywaniu możliwości technicznych, o jakiej dawnym budowniczym nawet się nie śniło? Jeśli tak wielki, kilkukondygnacyjny gmach (1090 m2 powierzchni) można było postawić w ciągu roku, to czy jeden miesiąc na budowę mieszkalnego modułu wyjściowego (30 m2) jest terminem zbyt krótkim? Jak długo 2-3 osoby mogą, nawet jedną łopatą, kopać rów na fundament pod taki domek?
Na budowę kościoła w Świdnicy zużyto drewna z około tysiąca dębów, które trzeba było uprzednio ściąć, sprowadzić, pociąć na bale i deski. Ile materiału potrzeba byłoby na omawiany tu domeczek?
Jak długo ci dawni rzemieślnicy stawialiby domek nie czterokondygnacyjny, ale jednokondygnacyjny i na powierzchni przeszło 30 razy mniejszej? Pewnie dwa tygodnie byłoby im aż nadto. Budować się tanio, to budować się szybko! - o tym już dawno wiadomo.
Ale te kościoły powstały od razu jako pewne całości! – może ktoś sceptycznie zauważyć. Oszczędzę Czytelnikom łopatologicznych przykładów gmachów, nawet kościołów, które zostały rozbudowane do rozmiarów daleko przekraczających pierwotne zamierzenia.
Jaki wniosek z tych historycznych dygresji? Jeśli można bardzo znacząco, dzięki ludzkiemu pomyślunkowi, zbudować tanio, szybko i bezpiecznie gmachy o bardzo dużych gabarytach, a następnie je rozbudowywać, to dlaczego by tak nie można w przypadku budynków o bardzo niewielkich gabarytach? Przecież i w jednym i w drugim przypadku mamy do czynienia z takimi samymi prawami fizyki czy mechaniki.
Rozdział IV
Niemożliwość powstania projektu
Czym innym jest ocena możliwości zaprojektowania struktury spełniającej określone warunki, a czym innym możliwość powstania samego projektu takiej struktury. Ktoś musiałby go wykonać.
Dlaczego dotychczas nie ma takiego budownictwa?
Do budowania się potrzebny jest projekt. Już za 1,5 tyś złotych można kupić standardowy projekt całkiem przyzwoitego domku uwzględniający wszelkie kryteria niezbędne, by budowa była w pełni legalna, by gotowy efekt spełniał merytoryczne warunki bezpieczeństwa.
Owe standardowe projekty, to efekt długotrwałej ewolucji, nagromadzonej wiedzy o tym, jak budować od razu całościowe struktury mieszkalne. Dzięki komputerom takie projekty wykonuje się niemal rutynowo, na różne szczegółowe problemy dostępne są różne „gotowce” i stąd niska cena gotowych projektów.
A ile kosztowałby postulowany tu projekt niewielkiego przecież pierwszego modułu i dalszych? Koszty pierwszych prototypów byłyby zapewne spore. Ewidentnie za duże na kieszeń potencjalnie zainteresowanych. Potencjalnie zainteresowanych nie stać na zamówienie projektu, a ci, których ewentualnie byłoby stać, takiego projektu nie potrzebują.
Nic dziwnego, że takich projektów trudno na rynku szukać. Kto zechciałby podjąć się stworzenia takiego projektu wymagającego nie tylko sporego nakładu pracy, rozwiązywania od podstaw różnych problemów, ale i być może jakichś nowatorskich rozwiązań?
Potrzeba jest matką wynalazku, o ile jest ona jasno wyartykułowana. Miliony potrzebujących mieszkania, to wystarczający impuls do podjęcia nowatorskiej próby nawet, gdyby względnie niewielka część z nich mogła na tym skorzystać. Aktualne zaś możliwości technologiczne w Polsce są już zupełnie inne niż pięćdziesiąt czy czterdzieści lat temu, gdy powstawał wspomniany już „ufologiczny domek”.
Na wyartykułowaną potrzebę jakiegoś technicznego rozwiązania, ktoś musiałby odpowiedzieć, kto się na tym zna. Ale kto? Kto tu miałby być dobrym wujkiem?
Problem znowu można podzielić. Ktoś inny niech będzie wykonawcą projektu, a ktoś inny mecenasem zamawiającym w imieniu potrzebujących.
Kto jednak miałby się zająć projektami w sensie wykonawczym (bo dlaczego tylko jednego!)? – to nieco złożony problem, ale próbuję znaleźć odpowiedź i próbuję uzasadnić.
Kto miałby być mecenasem takich projektów, aby były one dostępne najbardziej potrzebującym? – ogólnie: państwo.
Potencjał pomysłowości
Studentka poznańskiej ASP Maria Mileńko wygrała nie tak dawno prestiżowy konkurs na plakat3) propagujący ideę Unii Europejskiej wśród społeczeństw państw ją tworzących. Wygrała miażdżącą przewagą: na jej plakat głosowało ponad pół miliona internautów z krajów całej UE, podczas gdy na drugim miejscu uplasował się plakat studentki z Portugalii z liczbą głosów ok. 150 tyś. Choć to tylko plakat, to jednak wymagał niemałej pomysłowości [o czym pisałem np. w artykule o amfiteatrze].
Jeszcze bardziej spektakularną pomysłowością popisali się polscy studenci z Politechniki Białostockiej wygrywając międzynarodowy konkurs na ideę i działający prototyp marsjańskiego pojazdu, rozpisany przez amerykańską instytucję zajmującą się sprawami eksploracji kosmosu. Ich pomysł wykorzystania latających urządzeń, w jaki pojazd został wyposażony, zapoczątkował nowy etap w myśleniu nad konstrukcją marsjańskich łazików. 4)
Zarówno przykład wrocławskiego domku na Krzykach jak i powyższe przykłady świadczą, że potencjał polskiej pomysłowości nie jest mały i można się spodziewać, że byłoby komu myśleć nad postulowanym tu projektem.
Zamrożony potencjał
Kreatywnych czy innowacyjnych talentów w Polsce nie brak. Mimo tego, jeśli chodzi o wkład myśli innowacyjnej w praktyczne rozwiązywanie różnych problemów, to w światowych rankingach Polska plasuje się gdzieś w okolicy Bangladeszu. Polska przegrywa w wyścigu technologicznym, a to już nie tylko rządowy czy prezydencki kłopot, ale całego społeczeństwa a zwłaszcza jego politycznych elit.
Czy w Polsce nie ma nowoczesnych technologii, nie powstają nowoczesne produkty? Są i powstają. Ale polskie szare komórki innowacyjności raczej w niewielkim stopniu zaangażowane są w generowanie rozwiązań problemów wynikających z własnych potrzeb i mogących być ofertą dla innych.
Jak uruchomić polski potencjał kreatywności? To szerszy problem, ale pozostańmy przy jego skromnym wycinku, przy projekcie rozwijalnego sukcesywnie domku.
Rozdział V
W poszukiwaniu mecenasa
Kto powinien się problemem polityki mieszkaniowej zajmować? Rząd, taka jest samonarzucająca się odpowiedź. Kryje się pod takim zdaniem założenie o swoistej omnipotencji rządu: omnipotencji formalnej i merytorycznej.
Formalnej, bo przecież rząd sprawuje władzę nad całym terytorium kraju zamieszkiwanym przez wszystkich obywateli. I takie założenie jest raczej zgodne ze stanem faktycznym.
Pod założeniem o omnipotencji merytorycznej, kryje się domniemanie, że rząd jest merytorycznie przygotowany na rozmaite sytuacje, że potrafi znaleźć jakieś satysfakcjonujące społeczeństwo rozwiązanie, jeśli zajdzie taka konieczność. To założenie jest często nadmiernie optymistyczne.
Po powodzi
Ubiegłoroczna (2010 r.) powódź miała miejsce na przełomie czerwca i sierpnia. Przygnębiające wrażenie mogła wywołać migawka telewizyjna ukazująca w październiku czy listopadzie rodziny powodzian gnieżdżące się w dostarczonych im przez lokalne władze barakowozach. Co więcej te władze mogły zrobić? Doraźna pomoc rzędu 6 tyś. złotych wystarcza na przeżycie rodziny przez kilka tygodni. A co dalej, jak długo można mieszkać w barakowozie? Jaka przyszłość czeka te rodziny i ich dzieci? Jak długo przyjdzie im się dźwigać z materialnej ruiny?
Tak dramatyczne sytuacje stają się co roku udziałem przynajmniej kilkuset rodzin rocznie. Nie tylko z powodu powodzi, ale np. pożarów czy huraganów. Trąby powietrzne, niegdyś zjawiska dla Polaków egzotyczne, pojawiające się gdzieś daleko w świecie i znane z efektownych fotografii, powoli stają się nieprzewidywalnymi gośćmi na obszarze już chyba całego kraju.
Czyją powinnością ma być pomoc poszkodowanym rodzinom? Zrozumiałe, że powinnością państwa a zwłaszcza lokalnych władz, gdyż one są najbliżej poszkodowanym. Ale czyją powinnością jest dbałość o to, by pomoc lokalnych władz była możliwie skuteczna, by lokalne władze dysponowały możliwie dużymi zasobami pomocowymi?
To już zadanie dla centralnych władz państwa.
Jak dotychczas państwo polskie nie imponuje nadmierną zaradnością.
Niewielki nakład, duży efekt
Co mogłoby być dodatkowym środkiem pomocy w gestii lokalnych władz mogącym posłużyć poszkodowanym rodzinom? Projekt dający szansę na szybką i tanią budowę domku od podstaw.
Taki projekt nie powstanie lokalnym sumptem. Jest za drogi na lokalne możliwości. „Niewidzialna ręka rynku” nie spowoduje powstania takiego projektu.
Ale czy jest za drogi dla państwa? Dla państwa może on być niezwykle tanią i intratną inwestycją. Wystarczy posłużyć się rachunkiem ciągnionym. Ile w skali państwa kosztuje podatników wielomiesięczna pomoc mieszkaniowa setkom poszkodowanym przez los rodzinom? Skracanie tego czasu leży w interesie wszystkich obywateli.
Leży też w interesie samych rodzin. Nawet, jeśli poszkodowany jest ubezpieczony, to ubezpieczenie i tak nie pokryje wszystkich strat. Im szybciej zaś dana rodzina pozyska bezpieczne i własne lokum, tym większe ma szanse na odzyskanie swej kondycji ekonomicznej, na odbudowę swego gospodarstwa domowego, na polepszenie sytuacji dzieci.
Leży też w interesie lokalnych samorządów. Mając w zanadrzu odpowiednie projekty techniczne łatwiej im przygotować odpowiednie służby na różne awaryjne sytuacje czy program mobilizacji innych lokalnych sił i środków. Takie projekt byłby ogromna pomocą dla władz gminnych, miejskich, powiatowych czy nawet regionalnych. Musiałyby jednak powstać.
Kto w imieniu państwa?
Kto miałby zająć się przygotowaniem takiego projektu?
Organy państwa odpowiedzialne za bezpieczeństwo narodowe, inaczej mówiąc – armia. Dziwny to może być postulat, ale może on być zrozumiały. Państwo jest dla obywateli, a nie tylko dla realizowania aspiracji jego elit politycznych. Odpowiednie projekty powinny czekać na przyszłych powodzian, pogorzelców, czy poszkodowanych, a dobra pomoc, to szybka pomoc. Pojawianie się co roku takich poszkodowanych jest właściwie pewne mimo, że niepewna jest ich liczba i miejsce.
A myślenie o ewentualnych zagrożeniach i przygotowywanie środków ułatwiających usuwanie skutków różnych katastrof, to elementarne intelektualne wyzwanie dla armii. Czy to znaczy, że oto armia powinna się zająć projektowaniem domków na awaryjne sytuacje? To byłby dość nieracjonalny wniosek.
Dzięki czemu polscy studenci mogli wykazać się swą kreatywnością? Dzięki temu, że ktoś poważny zorganizował otwarty konkurs. Gratyfikacje z tytułu znalezienia się w gronie laureatów były również poważne: nie tylko chwilowa popularność, ale zaistnienie w gronie kreatywnych elit oraz satysfakcjonująca rekompensata w takiej czy innej formie nakładów na przygotowanie projektu.
Co zyskiwali na tym organizatorzy konkursów? Najbardziej interesujące pod danym względem rozwiązania. Konkursy bywają niezwykle efektywnym sposobem pozyskiwania nowatorskich rozwiązań.
A więc to nie armia miałaby się zajmować wymyślaniem projektowych rozwiązań. Miałaby tylko dopilnować, aby odpowiadały one na postulaty bezpiecznie, szybko, tanio.
Patronat organów bezpieczeństwa narodowego nad stosownym konkursem może ułatwić przełamanie różnych barier mentalnych. Dlaczego budowanie wyjściowego modułu mieszkalnego miałoby, przy zaangażowaniu odpowiednich sił, trwać dłużej niż np. miesiąc? Bo co? Bo fundamenty muszą długo schnąć? To wymyślić takie, które można wykonać w kilka dni i natychmiast można na nich dalej budować! Projekty powinny uwzględniać skrajne sytuacje, ale przy respektowaniu postulatów: bezpiecznie!, szybko!, tanio!.
Taki patronat pozwoliłby na przełamanie istotnej bariery niemożności: projekty nie powstają, bo zainteresowanych nimi na to nie stać. Przyzwoite nagrody dla zwycięzców mogą, w skali całego państwa, zwrócić się już po jednym roku tylko z tytułu sprawniejszej i efektywniejszej pomocy poszkodowanym. Choć wcale nie armia musiałaby fundować nagrody. Zostawmy na razie ten problem, a przyjrzyjmy się jeszcze innej korzyści wynikającej z patronatu armii nad konkursem.
O bezpieczeństwie narodowym można inaczej
Bezpieczeństwo narodowe kosztuje. W Stanach Zjednoczonych też kosztuje. Amerykańskie firmy nie bardzo się kwapią do podejmowania zadań z zakresu bezpieczeństwa narodowego, o ile nie widzą perspektyw, by wygenerowane rozwiązania przekładały się jakoś na użytek cywilny. Nie zawsze jest to możliwe, jednak w przypadkach, gdy takie możliwości istnieją, są one natychmiast wykorzystywane.
Dzięki temu nakłady na bezpieczeństwo narodowe przyczyniają się do wzrostu kondycji gospodarczej państwa. Dlaczego takiego mechanizmu nie stworzyć w Polsce? Nie musi być on kopią rozwiązań amerykańskich, co chyba byłoby nawet niemożliwe, ale ważne, by jego efekty były podobne. Projekty rozwijalnych domków mogą pomóc nie tylko poszkodowanym w dramatycznych okolicznościach, ale również daleko szerszej liczbie obywateli potrzebujących elementarnego warunku egzystencji, jakim jest mieszkanie.
Armia stymuluje postęp techniczny. Tak się dzieje w różnych częściach świata.
Rozdział VI
O uruchamianiu zbiorowego myślenia
Naiwnością byłoby sądzić, że wystarczy tylko hasłowe rzucenie jakiejś myśli, a natychmiast zostanie podchwycona przez potencjalnie zainteresowanych i stanie się siłą kreującą zmiany w realnym świecie. Niezwykle łatwo znaleźć 10 tysięcy powodów, aby czegoś nie robić, ale niezwykle trudno nakłonić kogoś do wykonania choćby symbolicznego gestu aprobującego jakąś inicjatywę.
Bytom się sypie!
Alarmują media przy okazji niedawnego tąpnięcia za sprawą eksploatacji dobrego jakościowo węgla pod miastem. Do końca roku trzeba wyeksmitować około 600 osób ( w tym około setkę dzieci) z 277 mieszkań. Przeszło 1/3 budynków mieszkalnych miasta jest lub będzie zagrożonych rozsypaniem się, gdyż węgiel pod miastem będzie eksploatowany jeszcze 15 lat.
Dla wielu mieszkańców miasta to prawdziwy dramat.
Co w takiej sytuacji mogą robić władze miasta? Mogą tylko klajstrować doraźnie problem. I tak, jak donoszą media, czynią. I właściwie niewiele więcej mogą.
Oto cytat z artykułu Karb, dzielnica Bytomia zapada się Magdaleny Szewczyk5):
Pierwsze ewakuacje z Karbia rozpoczęły się pod koniec lipca. Z domów, co do których inspektor nadzoru budowlanego miał najwięcej zastrzeżeń, ludzi przeniesiono do hotelu, bo miasto nie ma lokali socjalnych. Na nowe mieszkania mogą poczekać nawet pół roku! W sumie do tej pory ewakuowano kilkadziesiąt rodzin
Cytat z artykułu Karb – bytomska Prypeć? Ewakuują rodziny, bo budynki się walą Wojciecha Bryńskiego6) :
Pod koniec lipca w kopalni „Bobrek - Centrum” dochodzi do wstrząsu. Rannych zostaje 3 górników. Parę dni później z powodu szkód górniczych prawie natychmiast kamienicę przy Pocztowej 2 muszą opuścić pierwsi lokatorzy. To początek lawiny, która jeszcze się nie skończyła. Techniczna 10, Pocztowa 4, Pocztowa 6 – jak domino ewakuowani są kolejni mieszkańcy. Dobytek swojego życia muszą pozostawić w magazynie, a sami są przenoszeni do hotelu na ul. Strzelców Bytomskich, który jest ich aktualnym lokalem zastępczym.
A przecież problemem są nie tylko mieszkania, także wiadukty, drogi, szkoły itd.
Glokalizacjapo bytomsku
Społecznych frustracji w Bytomiu przybywa, napięcia się kumulują bez efektywnego ich rozładowywania. Wyraźnie wskazuje na ten aspekt problemu prezydent miasta w liście do wicepremiera, o czym przeczytać można w artykule Fatalny stan techniczny kamienic w bytomskim Karbiu7), którego autorem jest Piotr A. Jeleń:
W liście do wicepremiera Waldemara Pawlaka wystosowanym przez prezydenta Bytomia, Piotra Koja, czytamy m.in.: "Jeśli Kompania Węglowa nie zmieni sposobu eksploatacji węgla pod miastem, nie zwiększy nakładów na usuwanie szkód górniczych i nie przyspieszy procedur ich usuwania, będę zmuszony wnioskować o znaczne ograniczenie praw i skuteczniejsze wyegzekwowanie obowiązków, wynikających z koncesji udzielonych Kompanii Węglowej S.A. (…) To przykre, że dopiero tak dramatyczne wydarzenia dla mieszkańców, jakimi są ewakuacje lokatorów budynków, w których pękają ściany, czy uszkodzenie wiaduktu, zwracają uwagę opinii publicznej na problemy miasta, które od dziesiątek lat boryka się z problemami skutków wydobycia - mówi prezydent.
Powyższe słowa dobrze oddają z jednej strony przyczyny konfliktu między działalnością gospodarzą kopalnianej firmy, a z drugiej – właściwości opinii publicznej, reagującej na zagrożenia dopiero wtedy, gdy one się już materializują.
Interesująca jest też dalsza część wypowiedzi:
Znów mamy do czynienia z sytuacją, kiedy prawo nie stoi po stronie samorządu. Gorzej. Na barki samorządu zrzucana jest odpowiedzialność i koszty, jakie trzeba ponosić w związku w wydobyciem węgla czy restrukturyzacją przemysłu ciężkiego. (…)Nikt nie zaprzecza, że kopalnia daje ludziom pracę, zwłaszcza mieszkańcom Bytomia. Niemniej zyski Kompanii Węglowej nie mogą być stawiane ponad prawem innych bytomian do spokojnego życia. Wydobycie musi odbywać się zgodnie z przyjętymi zasadami - zaznacza Piotr Koj".
Strategiczne decyzje w sprawie wydobywania węgla leżą w gestii władz centralnych, ale pomoc poszkodowanym należy do władz lokalnych.
Kompania Węglowa funkcjonuje zgodnie z regułami rynku globalnego, a ze skutkami ubocznymi jej funkcjonowania mają sobie radzić lokalne samorządy, których budżety odzwierciedlają bardzo lokalne w swym wymiarze dochody mieszkańców Bytomia. Dochody te są wielokrotnie niższe od społeczności „starych” państw UE.
Górnik wydobywa węgiel, kopalnia płaci za szkody a miasto dba o sprawy socjalne i mieszkaniowe. – tak wygląda ogólny schemat rozwiązywania problemu. Powstają różne nadzwyczajne komisje, trwają negocjacje między prezydentem miasta a władzami Kompanii Węglowej i z punktu widzenia władz państwowych nie ma problemu, skoro sprawy są w toku załatwiania.
Czas nagli, a eksmitowani mieszkańcy? Jeśli ktoś znajdzie tymczasowe lokum u krewnych lub powinowatych może otrzymać miesięcznie 200 zł, inni tymczasowo znajdują schronienie w hotelach, dla pewnej liczby rodzin udało się znaleźć lokale zastępcze, itd.
Kampania Węglowa gotowa jest zapłacić 320 mln zł., co według władz rządowych mogłoby wystarczyć na wybudowanie 320 mieszkań po 50 m2. To jednak dopiero przyszłość, a tu już słychać sygnały o zagrożeniu następnej bytomskiej dzielnicy Miechowice.
Jak długo takie doraźne i prowizoryczne klajstrowanie dziur w zasobach mieszkaniowych Bytomia może trwać? Za takie „chwilowe” rozwiązania płacą wszyscy mieszkańcy Bytomia, płacą też podatnicy z całej Polski, bo przecież wicepremier jakoś do górniczych szkód musi się odnieść.
Co dałby tylko projekt?
Projekt omawianego domeczku to tylko teczka zapełnionego szkicami papieru. Projektu takiego nie ma. A gdyby był? Zmieniłoby się coś? Sporo mogłoby się zmienić i warto takiej ewentualności się przyjrzeć.
Dzisiejszym poszkodowanym w Bytomiu niczego to nie da. Jest już za późno. Ale za trzy lub pięć lat mogą, i jest to prawdopodobne, pojawić się następni. I co? Znowu mają być w identycznej sytuacji, co poszkodowani dzisiejsi? Ewentualnie inny prezydent miasta ma znowu pisać do ewentualnie innego wicepremiera taki sam list? A co z przyszłymi powodzianami w różnych częściach kraju? Pogorzelcami, ofiarami trąb powietrznych?
Załóżmy jednak, że teczka z wspomnianymi szkicami technicznymi istnieje. W czym mogłoby to pomóc. Nie zlikwidowałoby problemu, ale choć trochę zmniejszyłoby jego skalę.
Mając w ręku odpowiedni projekt, czy nawet kilka wariantowych projektów, lokalne władze same wpadłyby na pomysł, że do tego projektu trzeba opracować swoisty program inżynierii finansowej akceptowalny dla eksmitowanych przecież nie z własnej woli osób. Wpadłyby na pomysł, że trzeba im zapewnić uzbrojone działki budowlane, nadzór budowlany, a nawet pomoc w pozyskiwaniu niezbędnych materiałów czy w podstawowych pracach.
Dla ilu z poszkodowanych osób byłoby to korzystne rozwiązanie? Nie dla wszystkich. Jeśli w bytomskim przypadku wśród 600 eksmitowanych osób znajduje się około 100 dzieci, to nietrudno się domyślić, że większość z poszkodowanych to osoby już wiekowe i może być nawet nietaktem proponowanie im budowanie się na starość. Ale co zrobić w przypadku rodzin z dziećmi?
Upychać ich w jakichś lokalach zastępczych? Na jak długo? Ile takie „upychanie” może kosztować? Ile ono kosztuje doraźnie, a ile kosztować będzie w rachunku ciągnionym zarówno poszczególne rodziny jak i całą bytomską społeczność? Jakie to jest wyjście dla tych rodzin? Powiększą one na lata liczbę rodzin „wykluczonych mieszkaniowo”. Jakie to jest wyjście dla całej społeczności Bytomian, dla jego samorządowych władz?
Co więc teczki z dokumentacją projektów mogą spowodować? Przede wszystkim mogą uruchomić dodatkowe zasoby lokalnej wyobraźni, kolektywnej i indywidualnej, nad sprawami bezpieczeństwa mieszkaniowego obywateli.
Podpora dla wyobraźni
Każda gmina, każde miasto powinno być przygotowane na jakieś awaryjne sytuacje mieszkaniowe. Jest to ich ustawowa powinność.
Myślenie o zagrożeniach wymaga dość szczególnej wyobraźni. To jakby permanentne szukanie dziury w całym. Z jakich zaś osób składają się decydenckie gremia w lokalnych samorządach? Dla zootechników, nauczycieli różnych przedmiotów, wytwórców wykałaczek czy innych produktów sprawy jakichś rezerw lokalowych są zwykle dość dalekie. Takie rezerwy kosztują, a niewielki z nich pożytek doraźny i nie wiadomo kiedy mogą być faktycznie konieczne.
Jeśli więc można o nich nie mówić, to odkłada się te problemy w poczuciu ich niewielkiego znaczenia i w poczuciu, że właściwie to niewiele da się zrobić. To ostatnie wcale nie jest zbyt odległe od prawdy.
A jeśli z projektów przygotowanych na sytuacje awaryjne mogliby skorzystać także młodzi ludzie, którzy dopiero wchodzą w życie? To już trochę inna sytuacja. Młodzi ludzie wszędzie potrzebują mieszkań. Jeśli chociaż części z nich można lokalnymi siłami coś pomóc, to czemu tego nie zrobić?
Oto projekty techniczne, powstałe pod wojskową kuratelą a przewidziane na sytuacje awaryjne mogą okazać się pomocne w rozwiązywaniu problemów, o których trudno powiedzieć, że są awaryjnymi. Adaptacja takich projektów i sposobów ich realizacji do sytuacji nieawaryjnych nie wymaga już wielkiej wyobraźni. Samorządowy kolektywny umysł jest w stanie ogarnąć to, co widać na papierze; dyskusje o tym, co możliwe, a co niemożliwe mogą już mieć walor praktycznego sensu.
Rozdział VII
O węzłach niemożności
Starałem się uzasadnić techniczną możliwość budowy domku rozwijalnego etapami. To jednak daleko za mało, by taka zdroworozsądkowo uzasadniona możliwość jako pewien byt intencjonalny stała się bytem realnym, materialnym elementem rzeczywistego świata.
To właściwie dopiero początek identyfikowania różnych barier niemożności. Jest ich bardzo wiele, więc tytułem sygnału o dwóch, najbardziej może zrozumiałych
Bariera popytu
Przed II wojną światową nie było w Polsce żadnego popytu na telewizory. Bo nie było telewizorów, nie było telewizji jako całego systemu audiowizualnej obsługi społeczeństwa (pomijam laboratoryjne doświadczenia). Czy można więc mówić o popycie na rozwijalne etapami domki? Jak można by prowadzić marketingowe badania związane z potencjalnym popytem na coś, czego nikt nie widział? To trochę jak rozmowa o UFO.
Tu dochodzimy do istotnej bariery, będącej jakby kolejnym „węzłem niemożności”. Czy można ją pokonać? Nie ma już w tym artykule miejsca na omawianie tego problemu. Na zakończenie o jeszcze innej barierze, choć z drobnym optymistycznym akcentem.
Bariery kulturowe
Wolno stojący domek o powierzchni 30 m2 to nie żaden dom, to kurnik! – taką reakcję różnych malkontentów nie trudno przewidzieć. I to może być poważną przeszkodą w rozpoczęciu jakiejś racjonalnej dyskusji. Ale jaki to problem? Nigdzie nie jest powiedziane, że pomysł musi podobać się wszystkim i natychmiast.
Co dla przypadkowego pogorzelca czy powodzianina może być bardziej atrakcyjne: perspektywa miesięcy starań o jakieś lokum zastępcze, czy perspektywa niewielkiego domku już po miesiącu budowy z perspektywą dalszej rozbudowy?
Jeśli jakaś młoda osoba otrzyma od dziadków kawałek gruntu gdzieś na wsi, to co może z nim zrobić nawet, gdy może zaliczyć się do średniozamożnych? Czy lepiej brać kredyt na trzydzieści lat czy już po miesiącu lub dwóch za kilkakrotnie mniejszą kwotę poczuć się prawdziwym posesjonantem?
Czy mały domek musi być brzydki? Takie przewidywania mogą być zasadne do czasu, gdy jakiś młody amator, budowlany esteta, nie weźmie na serio powiedzenia, że małe jest piękne i surową bryłę domku opatrzy taką architektoniczną galanterią i makijażem oraz zieloną architekturą, że stanie się on perełką w dotychczasowym krajobrazie.
Małą, ale za rok czy dwa może być większą, a później jeszcze większą.
Edward M. Szymański
Przypisy:
- Joaquin Navarro-Valls: Rzecznik. Krok w krok za Janem Pawłem II, [wyd:] Fronda Pl spółka z o.o., Warszawa 2011, ISBN 978-83-62268-09-2, s. 153
- Nie podaję szczegółowych adresów; pod hasłem „kościół pokoju w świdnicy” lub „kościół pokoju w jaworze” Czytelnik szybko trafi na atrakcyjne dla siebie strony.
- Plakat można obejrzeć na stronie: http://ec.europa.eu/publications/posters/index_en.htm
- Pod hasłem w Google „magma 2 białystok” Czytelnik znajdzie wiele interesujących artykułów. Warto obejrzeć filmik na stronie: http://ciekawe.onet.pl/filmy/marsjanski-lazik-magma2,1,4782351,artykul.html%20
- http://www.dziennikzachodni.pl/wiadomosci/435475,karb-dzielnica-bytomia-zapada-sie-trzeba-ewakuowac-stad-600,id,t.html
- http://bytomonline.pl/fotoreportaze/karb-bytomski-prypec/
- http://www.wiadomosci24.pl/artykul/fatalny_stan_techniczny_kamienic_w_bytomskim_karbiu_205819.html. Pod hasłem „bytom karb ewakuacja” lub „bytom ewakuacja” Czytelnik znajdzie mnóstwo materiałów o sytuacji w tym mieście.