JustPaste.it

Szaleństwo rynków

Szalejące w pogoni za zyskiem rynki psują światową gospodarkę.

Szalejące w pogoni za zyskiem rynki psują światową gospodarkę.

 

 

Zaskakujący i spektakularny upadek komunistycznego zamordyzmu otworzył podwoje połowy świata na ekspansję rozpasanego konsumpcjonizmu. Polska przed dwudziestu dwoma laty jedną z pierwszych przewróconych kostek domina w łańcuchu fundamentalnych przemian światowego systemu społeczno-gospodarczego.

 

Miłe złego początki. Po kilkunastu latach zmian własnościowych i mentalnych można zaryzykować stwierdzenie, że nigdy dotąd nie było w naszym kraju tak wielkiej, bogatej i dobrze zorganizowanej przestrzeni do wydawania pieniędzy. Jednocześnie nigdy dotąd tak szybko i nieodwracalnie nie kurczyła się strefa podaży miejsc pracy.

 

Rozwierające się z roku na rok nożyce między rosnącym wciąż asortymentem i podażą towarów a malejącą nieustannie zasobnością kieszeni klientów ze społecznych nizin z powodzeniem wyrównywała niemająca precedensu akcja kredytowa, wyrastających jak grzyby po deszczu banków, parabanków i innych lichwiarskich podmiotów obrotu kapitałowego.

 

Tkanka miejska została do tego stopnia przerośnięta plątaniną sieci handlowych, że zaczyna przypominać jeden wielki bazar. Na styku ze świątyniami handlu rozmnażają się liczne instytucje kredytowe napędzając szaloną konsumpcję łatwo dostępnymi pożyczkami. Mile łaskotani przez wszechobecną reklamę konsumenci z wielką ochotą zapożyczają się nie bacząc na obłożenie kredytów lichwiarskimi odsetkami.

 

Paliwem dla motoru tych niemających precedensu zmian okazała się napędzana chciwością, niczym nieokiełznana siła sprawcza milionów ludzkich egoizmów, pchających Pozbawiony steru i busoli wehikuł cywilizacji, niewiadomo, w jakim kierunku i niewiadomo, po co. Ani na moment nie ustaje wielki wyścig po dobra, których zdecydowana większość nie jest wcale człowiekowi do życia potrzebna.

 

Co gorsze rośnie nieustannie liczba ludzi społecznie wykluczonych. Kategoria ta obejmuje nie tylko jak dawniej ludzi z marginesu, ale także znaczącą część absolwentów wyższych uczelni, którzy nie mają perspektyw na awans społeczny i dobrobyt. Zatrważająca jest statystyka bezrobotnych, według której połowa poszukujących pracy to młodzi ludzie między 18 a 34 rokiem życia.

 

Rośnie nieustannie rozpiętość dochodów. Obrazujący to zjawisko wskaźnik Giniego kształtował się na początku transformacji na poziomie 0, 25, charakterystycznym dla społeczeństwa egalitarnego. Dziś wynosi 0, 39 i należy do najwyższych w Europie z tendencją do równania w stronę Brazylii, gdzie miliony wykluczonych mieszkają w skleconych wprędce z byle, czego fawelach wyrastających poza granicami właściwych miast.

 

Zróżnicowanie dochodów niekiedy działa korzystnie, jako bodziec rozwojowy wymuszający alokację zachowań ludzkich. To prawda, ale tylko do pewnego progu. Nadmiernie rozdęte budzi najpierw zniechęcenie społecznych dołów, potem nasilające się protesty, żeby wreszcie eksplodować rewoltą zwróconą przeciw nadmiernie wzbogaconym.

 

Profesor Tomasz Szlendak wskazuje na negatywny wpływ rozpiętości dochodów na popkulturę. Ma rację. Na naszych oczach popkultura schodzi na manowce produkując zwykłe barachło w miejsce wartościowych dzieł literatury, filmu, muzyki czy plakatu z pogardzanych przez neofitów liberalizmu czasów PRL-u.

 

 Ambitne dzieła zostały prawie całkowicie wyrugowane przez kicz w wykonaniu skandalizujących w przestrzeni publicznej idoli tłumów: Michała Wiśniewskiego, Doroty Rabczewskiej- Dody i innych, licznych, celebrytów łącznie z Iloną Łebkowskią, niezwykle płodną scenarzystką piszącą ckliwe story dla ogłupiających ciemny lud telewizyjnych seriali.

 

Ze schodzącą na psy popkulturą zdecydowanie przegrywa Kościół.  Czcigodni hierarchowie i proboszczowie na parafiach byli zbyt zajęci rewindykacją utraconych niegdyś dóbr, pozyskiwaniem nowych i urządzaniem się w luksusie, więc nie spostrzegli, że tracą rząd dusz, a katolickie świątynie przegrywają ze świątyniami konsumpcji. Zamiast oddać się służbie ewangelizacji wśród Bożego ludu starają się za wszelką cenę zatrudnić do tej roboty struktury i autorytet państwa.

 

Nad tym beztroskim, słodkim bałaganem zaczynają przetaczać się raz po raz czarne chmury długów. Szalejące za zyskiem rynki, uzbrojone w rządowe papiery dłużne wielkiej wartości psują światową gospodarkę, odbierają ludziom stabilność dnia dzisiejszego i nadzieję na przyszłość, a utopijna, niewidzialna ręka rynku zaczyna zadawać zdradliwe ciosy z siłą końskiego kopyta.

 

              Niestety nie tylko nie widać żadnego modelu, który pozwoliłby zastąpić prymitywny, miłościwie nam panujący konsumpcjonizm, lecz nie udało się dotąd uczonym w mowie i piśmie wskazać kierunku, gdzie należałoby szukać alternatywnych rozwiązań. Trzeba o tym pamiętać przed aktem wyborczym, podczas którego oddamy nasze losy w ręce żądnych władzy polityków na następne cztery lata.

 

                 Qui tacet, consentire videtur.