JustPaste.it

Możliwe, niemożliwe

tak naprawdę nigdy tego nie wiemy.

tak naprawdę nigdy tego nie wiemy.

 

 2b69a2fab82266d73539126bf0f223a4.jpg

 

W okresie międzywojennym artykuły francuskie, zwłaszcza odzież cieszyły się ogromnym powodzenie w Stanach Zjednoczonych. Były one jednak objęte bardzo wysokim cłem. Pewien przesiębiorczy Amerykanin zastanawiał się jak zarobić fortunę unikając opłat celnych. Niemożliwym jest, aby nie było sposobu na uniknięcie opłat celnych. Ta myśl nie dawała mu spokoju. Myślał, myślał i .... wymyślił.

Kupił we Francji kilkaset tysięcy par damskich rękawiczek i wysłał do pewnego portu na wschodnim wybrzeżu lewe i tylko lewe rękawiczki, do innego portu na zachodnim wybrzeżu tylko prawe, po czym przesyłki po prostu ... nie odebrał.

Dlaczego? Bo znał amerykańskie prawo i obowiązujące procedury celne.

Nieodebrany towar po określonym czasie staje się własnością rządu USA, w imieniu, którego urząd celny określa cenę wywoławczą towaru i organizuje licytację. Jeśli towar nie znajdzie nabywcy, cena jest obniżana o połowę i organizowany jest następny przetarg, aż do skutku. Zgodnie z oczekiwaniem nabywcy nie było. Musiałby znaleźć się finansowy samobójca, a o takich w stanach trudno. Odczekał więc nasz bohater określony czas, po czym kupił lewe i prawe za psie pieniądze ( w każdym razie znacznie mniejsze niż należne cło ). Teraz wystarczyło rękawiczki zgromadzić w jednym miejscu, skompletować w pary i korzystnie sprzedać, co też uczynił.

Cieszył się swoją fortuną przez kilka lat. Okazało się jednak, że niemożliwe jest oszukanie amerykańskiego urzędu celnego ( uchodzącego za jednego z najlepszych na świecie). Dostał pozew do sądu, jako oskarżony o przemyt.

Tłumaczył się, że zupełnie przypadkowo dowiedział się o takiej możliwości zakupu, skorzystał i zarobił. Z związku z tym, iż sąd nie znalazł niezbitych dowodów jego winy, ( trudno mu było udowodnić, że działał z premedytacją) sprawa zakończyła się umorzeniem. Nie znalazł się jednak też żaden prawnik, który by ochronił go przed zapłacenie należnego cła z należnymi odsetkami. Wyszedł zatem na całej transakcji jak " Zabłocki na mydle".

--- 

Imć pan Zabłocki, polski szlachcic również wpadł na "genialny" pomysł. Legenda głosi, że Zabłocki postanowił w łatwy sposób wzbogacić się na produkcji mydła w rodzinnym majątku w Rybnie, które następnie chciał korzystnie sprzedać za granicą. Wyprodukowane mydło miało być spławione Wisłą do Gdańska, a stamtąd statkiem. Zabłocki postanowił oszukać celników pruskich i tuż przed granicą z Prusami wyrzucił cały ładunek do wody. Skrzynie, do których zapakowano mydło miały być szczelne i powiązane ze sobą. Płynąc, barka ciągnęła za sobą skrzynie pod powierzchnią wody i w bezpiecznej odległości od oczu celników. Celników oszukał, ale mydło zniknęło, a zrujnowany Zabłocki zadawał sobie pytanie:

- niemożliwe, jak ktoś mógł ukraść mydło, kiedy skrzynie całe. Stał się pośmiewiskiem Rzeczypospolitej, synonimem głupoty, bankrutem i tytułowym bohaterem przysłowia.

---

W Cieszynie w czasach komunizmu krążyła taka oto anegdota: 

Pewien Polak mieszkający po polskiej stronie pracował w firmie czeskiej w czeskim Cieszynie.Codziennie wracając przez granicę na bagażniku rowera miał mały worek z piaskiem. Celnicy prawie codziennie sprawdzali ten jego woreczek z piaskiem. Podejrzewali go o szwindel. Przesiewali, prześwietlali, ale niczego poza piaskiem nie było. Piasek nie był objęty żadnym cłem. Przewożenie go było zupełnie legalne. Po co mu piasek? Piasku w Polsce w bród. Doszli do wniosku, że po prostu chce uśpić ich czujność i po czasie zacznie przemycać coś w worku z piaskiem. Zaprzestano kontroli, ale zaczajono się na gościa. Po kilku tygodniach znów zaczęto szczegółową kontrolę worka z piaskiem. Nic. Polak do pracy chodził pieszo, albo jeźdzł starym zdezelowanym polskim rowerem, a wracał zawsze nowym czeskim. A piasek, no piasek nie był mu do niczego potrzebny, poza odwrócenie uwagi od roweru.  

--- 

W USA w latach 60 XX wieku handlowcem roku został człowiek, który dokonał rzeczy niemożliwej

Sprzedał eskimosom lodówki.

Władze amerykańskie wykupiły tereny na Alasce z przeznaczeniem na cele militarne. Ludność tubylczą przesiedlono, część zamieszkała w kontenerach, mieli również agregaty prądotwórcze i oświetlenie, a całość uzupełniała spora ilość zielonych papierków. Wartość dolara w sytuacji braku jakiejkolwiej infrastruktury handlowej jest względna. Te zmiany nie zmieniły jednak wielowiekowych przyzwyczajeń i tradycji. Polowali i żyli tak jak dawniej. W pewnej hurtowni zalegały lodówki. Były sprzętem przestarzałym i mimo obniżek cen nie znajdowały nabywców.  Pewien sprytny handlowiec postanowił zaprezentować je starszyźnie plemiennej, która wysponowała zielonymi papierkami. Przedstawił im urządzenie do stałego podgrzewania łowów. Po co czekać kilkanaście godzin, aż foka, ryba, czy inne zdobycze się rozmrożą. Oto urządzenie bajka. Wkładamy, ustawiamy 5 stopni, wyciągamy i za godzinę, góra dwie  rozmrożone. Proste. Starszyzna była zachwycona. Kilkaset sztuk lodówek powędrowało za bardzo przyzwoitą cenę na Alaskę.

---

Było też tak :

Jan III Sobieski miał zwyczaj ubierać się w strój dworzanina i przechadzać po Wilanowie, rozmawiać z wieśniakami, ze służbą i dworzanami.

Niejaki Jakub Zaleski, szlachciura spod Łukowa, po śmierci brata postanowił ubiegać się o urząd wójta. W tym celu udał się konno do Wilanowa, żeby prośbę osobiście królowi przedstawić. Wówczas można było dziedziczyć urzędy, ale za zgodą króla.

Traf chciał, że imć Jakub spotkał na swej drodze "dworzanina", który zapytał go o cel jego wizyty.

Ten zgodnie z prawdą opowiedział o  swoich planach dodając, że nie opuści królewskich progów, zanim godności jakiejś znaczniejszej dla siebie nie zyska. Nie po to tyle wiorst przemierzam, by z pustymi rękami do Łukowa wracać.

"Dworzanin" na to :

- Co innego prośby wysłuchać, a co innego spełnić. Nawet król wszystkich próśb spełnić nie może. Bo jeśli dwóch o ten sam urząd zabiega, jednemu musi odmówić. Możliwe, że król ci urzędu nie da? I co wtedy waszmość uczynisz?

- Nie, niemożliwe, niechaj wówczas moją kobyłkę w dupę pocałuje. Niech choć ona zaszczytu dostąpi, jeślim ja urzędu niegodzien. Gdy król jegomość pozwoli, to ją przed sam tron przyprowadzę - oświadczył chełpliwie szlachcic po czym odjechał.

Kiedy imć Jakub Zaleski stanął przed królewskim majestatem, zaniemówił: oto miał przed sobą owego "dworzanina".

Uznał też, że jego marzenia o wójtowaniu są już niemożliwe.

Jan III Sobieski :

 - Prośby swojej nie musisz mi, waszmość, przedstawiać, boć już o niej mówiłeś. Tylko co będzie, jeśli jej nie spełnię?

A ten wypalił:

- Słowo się rzekło, Wasza Królewska Mość. Kobyłka u płota. 

Król zaś odparł ze śmiechem:

- Jeśli ktoś nie zapiera się swoich słów, choć mogłoby go to nawet na królewski gniew narazić, nie sprzeniewierzy się też słowu, że swoje obowiązki godnie pełnić będzie. Będziesz  wójtem!

Potem zdarzenie to było ulubionym tematem żartów króla. Opowiadał jak to monarcha może zostać przez zwykłego szlachciurę do wiatru wystawion. Ano miał Jan III najwyższe poczucie humoru, potrafił śmiać się z samego siebie.

--- 

Pewna duża europejska korporacja handlowa postanowiła wejć na rynek amerykański ze swoimi towarami. Poszukiwano kandydatów znających język i realia tamtego rynku. Było kilku. Prawo wyboru kandydata zastrzegł sobie jednak sam prezes zarządu. Stanowisko wiązało się ze sporym awansem. M. in. wybór padł na młodego człowieka, który kilka lat pracował w kanadyjskiej firmie handlowej. Ten został wezwany przed oblicze bossa na rozmowę kwalifikacyjną.

Boss rzekł:

- z akt wynika, że kilka lat pracował pan w Kanadzie. Jakie wrażenia wyniósł pan z tego pobytu?

Młodzieniec, który przeżył tam zawód miłosny odparł:

- Kanada to dziki kraj, a kanadyjczycy to porąbani ludzie. Połowa to hokeiści, a druga połowa to dziwki.

Zapadła długa cisza. Po czym boss: 

- moja żona jest kanadyjką.

A młodzieniec błyskawicznie:

- niemożliwe, a w jakiej drużynie grała?

Po tej błyskotliwej ripoście całkiem możliwe, że dostał awans. 

 

 

 

 

 

 

Licencja: Creative Commons - bez utworów zależnych