Był blady świt gdy zbliżaliśmy się do Karkonoszy. Postanowiliśmy zaparzyć poranną kawę i wypić ją w jakimś fajnym miejscu. Nasz wybór padł na Sokolika. Powodów było kilka – kawę trzeba było gdzieś wypić, a szczyt Sokolika wydał nam się miejscem bardziej ekskluzywnym niż jakikolwiek lokal w okolicy; po kilku godzinach w samochodach trzeba było gdzieś rozprostować nogi, a akurat do Sokolika nie było ani za daleko, ani za blisko na poranną zaprawę; tych z nas, którzy już na Sokoliku byli ciągnął sentyment i chęć spojrzenia z tej skałki na okolicę po raz kolejny; ci, którzy jeszcze na nim nie byli i znali go tylko z opowiadań, koniecznie chcieli go zobaczyć.
Tak więc bladym świtem skierowaliśmy się na Rudawy Janowickie, zostawiliśmy samochody koło schroniska „Szwajcarka” i ruszyliśmy. Wschodzące słońce nie do końca jeszcze rozproszyło mgły w dolinach, przez całą drogę do Sokolika panował spokój i rozlegała się cudowna cisza.
Zaparzyliśmy kawę i piliśmy ją podziwiając widoki,
a gdy po godzinie zeszliśmy, cisza już się nie rozlegała. Pod wieloma skałkami gromadzili się już wspinacze , a nowi ciągle nadchodzili, rozmawiając i pobrzękując swoim sprzętem.
Cisza najbardziej się jednak nie rozlegała przy schronisku „Szwajcarka” do którego właśnie dotarła jakaś wycieczka dzieciaków.