JustPaste.it

Rodzinne klimaty

My zabijamy czas,a on wykańcza nas...

My zabijamy czas,a on wykańcza nas...

 


Bajkał / fot. Susanne Wunderlich/Stock.Xchng

Bez wspomnień o przeszłości teraźniejszość byłaby mniej zrozumiała.

Ranny do niewoli się dostał, w bydlęcym wagonie jechał na Syberię. Na wiecznej zmarzlinie budował kolej, listu rodzinie nie mógł wysłać. A współtowarzysze broni, co uciekali wtedy razem z nim przed sowietami, widzieli jak z konia, z szablą w ręku spadał do rzeki, o śmierci żonę jego powiadomili. A on, mój wujek Jan na Syberii tory kładł, tylko w myślach i snach całował żonę i dzieci.

Wielu tam zostało na zawsze, pod pokrywą śnieżną czekają na ponowne przyjście Chrystusa!

On do armii Andersa zszedł z tobołkiem na plecach. Monte Cassino zaliczył, ordery i blizny po wojnie wiózł do Anglii. W 1947 roku wrócił w mundurze andersenowskim do rodziny, w kołchozie został brygadzistą.

Pewnej mroźnej nocy enkawudziści podjechali saniami pod ich dom. Pól godziny na spakowanie macie warknęli groźnie. Z Głębokiego w wagonach bydlęcych jechali w nieznane. Enkawudzista napluł w twarz i poobrywał guziki z munduru, nazwał wujka wrogiem wielkiego Stalina. Był to 1947 rok. Pociąg zatrzymywał się na zaopatrzenia w wodę, wylanie kubła z nieczystościami. Umarłych wyrzucano z wagonu, a pociąg pędził w nieznane.

W osadzie leśnej, gdzie diabeł mówi dobranoc, oddalonej od Irkucka 267 km złą drogą pokutował za "ojczyznę Boga, i honor". Rozdzielnio ich, mężczyźni byli w oddzielnych barakach. Spotkania za zgodą dowódcy łagru mieli. Pracowali przy wyrębie lasu, kto nie wykonywał planu nie miał racje żywnościowych. Kto nie pracuje, ten nie je, wisiał napis obok portretu Stalina w barakowej stołówce.

Po śmierci dopiero generalissimusa kołchoźnikami zostali, mieli swobodę ruchów, jeździli po zakupy do Irkucka, mogli hodować krowy i budować drewniane domki.

Bratanek starszy, zakochał się i nie chciał jechać do Polski, uciekł do tajgi z dziewczyną. Zbudował szałas i mieszkał do pierwszych mrozów z ukochaną. Była to Litwinka zesłana za to, że bracia i ojciec kolaborowali z Niemcami.

Niedźwiedzie podchodziły coraz bliżej do szałasu, bały się tylko ogniska, płonęło ono do świtu każdej nocy. Pewnego razu zerwała się burza, drzewa wywracała z korzeniami i rozerwała szałas. Ledwie uszli z życiem. Z tlącymi się głowniami szli do osady, a za nimi podążał pomrukując brunatny miś.

Litwinka zachorowała na zapalenie płuc, czary mary i kadzidła szamana nic nie pomogły, nim doktor przyjechał umarła. Wyciosał bratanek dla niej cedrowy krzyż i wyrzeźbił na nim dwa serca przebite włócznią. Przesiadywał nad grobem do późnych godzin, grał na bałałajce ich ulubione piosenki, a stary szaman Buriat rozmawiał z jej duszą i mówił, że usycha z tęsknoty, czeka na niego po drugiej stronie Bajkału. Buriat nie robił tego za darmo, lecz z pragnienia picia. Wywołanie ducha kosztowało za każdym razem litr bimbru.

Alkoholizm wśród Buriatów i zesłańców w regionie irkuckim był olbrzymi. Ludzie zapijali się na śmierć. Bimbru z orzechów cedrowych, że pływać w nim łódką można było. Władza uważała, że pijanym, skołowanym ludem lepiej rządzić, niż zdrowym rozsądkiem. Bimber z cedrów do dziś pędzą bezkarnie Buriaci, mocny i zdrowszy od wódki przedniego gatunku.

Do Polski bratanek jechał osowiały, milczący, grał na bałałajce jej ulubione piosenki. Był już żonaty z Ukrainką z akcji "W", a przy kieliszku opowiadał o cedrowych sercach przebitych włócznią. Powiadał o jej barwie głosu, a oczy jak wody Bajkału, widział w nich swoją duszę.

Dużo palili i pił, bełkotał mi do ucha płącząc, że ona czeka na drugim brzegu, największego jeziora świata. I on z nią się zanurzy w nim na zawsze. W krótce biedaka rak płuc zabrał na drugi brzeg świętego Bajkału.

Wielu zostało rodaków nie tylko z takiej miłości na Syberii. Odwiedza ich konsul z Irkucka od wielkiego dzwonu. Tu jest nasza ojczyzna, mówią mu po rosyjsku, a on daje im książeczki polskie do czytania.

Dziwią się, że ich dziadkowie i ojcowie walczyli za Boga, honor i ojczyznę, która nie była dla nich matką, lecz niesprawiedliwą macochą. Posyłała na rzeż. Brat zabijał brata, bo był w okopach po drugiej linii frontu. A teraz, rzucają się do gardła w walce o władzę, podcinają gałąź, na której siedzą. Biedna może być, byleby tylko nasza i katolicka. Bóg, honor, ojczyzna i basta, wołają na trybunach, ambonach i ulicach.

Do takiej ojczyzny nas nawołuje konsul z Irkucka. I po co nam taka?

Tu Bajkał święty, szamani, bimber z cedrów lepszy i tańszy od Polmosu. Stepy, góry niebotyczne i lasy wiecznie śpiewają, a nad Wisłą pielgrzymki, afery i gruszki na wierzbie. Jesteśmy daleko od Warszawy i Moskwy, ale dobrze wiemy co w tych miastach bredzą politykierzy. Nie chcemy umierać za ich antagonizmy, jak nasi przodkowie.

Los zna tylko baran, będzie strzyżony stale i raz zabity. A Polacy mogą modlić się i mieć nadzieję, że znów chwycą za szable i huzia na moskala. Słowa te powiedział mnie stary szaman na pożegnanie.

Wujek po przyjeździe do kraju z ojcem prowadzili zakład rzemieślniczy i pasiekę, a kiedy władze skonfiskowały im biznes, popijali tęgo, słuchali rozgłośni zachodnich i przeklinali, że znowu  judzą do walki za honor, Boga, ojczyznę, a ja słuchając ich planowałem ucieczkę na zachód, gdzie wolność i swoboda. Siedziałem za to pięć lat w kryminale, bo złapali z bronią w ręku.

Wujek znalazł pracę w pegeerze, a tam wódka lala się strumieniami, nie wytrzymał tępa i poszedł w ślady swojego syna. Teraz tylko młodszy jego syn został, dzisiaj przygarbiony i bezzębny dziadek. O Syberii mówić nie chce, a tylko o jej rodowitych mieszkańcach Buriatach i łowieniu ryb w Angarze. Rodzinnych stron też nie odwiedza, tu jest mój dom, gdzie leżą rodzice i brat, a co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr.

Jechałem ich syberyjskimi śladami i byłem nad mogiłą zbiorową białogwardzistów, gdzie leży najstarszy brat ojca Andrzej. Na kamienistym stepie nad Angarą położyłem mu kwiaty i powiedziałem "cześć twej pamięci". Pokłoniłem się spróchniałym ścianom katorżniczych domów, wujek Jan z rodziną do 1956 roku w jednym z nich mieszkał.

Zdjęcia tych domkow braciszek oglądał i śpiewał znaną na cały świat pieśń o włóczędze. Trzymał je w drżących dłoniach, a łzy ciekły po policzkach.

Na zdjęciach zobaczył znajome stepy i Bajkał, byłem w waszym wtedy wieku tam, powiedział wnukom, a do Polski przyjechałem mając dwanaście lat.

Boże jak ten czas leci, wzdychał oglądając z wnukami filmy z mojej wędrówki szlakiem syberyjskim i po rodzinnej kresowej ziemi, gdzie teraz wiatr po polach lata, a zamiast wody płynie brunatna ciecz w rzece naszego dziecinstwa. Nie ma szarych żurawi i czarnej czapli. Okrutny czas zabije i nas.