JustPaste.it

(S)prawa pacjenta?

Dlaczego na to pozwalamy? (Napisane pod wpływem tekstu Łukasza Grysiaka)

Dlaczego na to pozwalamy? (Napisane pod wpływem tekstu Łukasza Grysiaka)

 

f3207e23a847e7dce840aa3a0452b397.jpg

Szpital. Od dawna noszę się z zamiarem poruszenia tego tematu. W ostatnich dniach miałam okazję wysłuchać zbyt wielu opowieści mrożących krew w żyłach. Oto kilka z nich:

Opowieść pierwsza:

Pacjent (88 lat) trafia na oddział z nieunormowaną cukrzycą. Syn i synowa odwiedzający go następnego dnia stwierdzają, że mężczyzna jest przywiązany do łóżka. Pielęgniarka zapytana o przyczynę odpowiada, że pacjent szarpał się, wstawał, wyrywał spod siebie pampersa, zanieczyścił łóżko. Próba rozmowy z ojcem kończy się niepowodzeniem, jest on przekonany, że znalazł się w więzieniu i powtarza, że przecież nic nie zrobił. Splątanie i niepokój świadczą nie tyle o chorobie, co po prostu o złej opiece medycznej, wiązanie pacjenta – o braku profesjonalizmu… (Pacjent zmarł ok. 3 miesiące później. Już nigdy nie wrócił do stanu sprzed pobytu w szpitalu.)

Opowieść druga:

Pacjentka (76 lat) zostaje przywieziona z rozpoznaniem udaru niedokrwiennego mózgu. Pozbawiona przytomności jest pacjentem łatwym „w obsłudze”, jednak już w pierwszym dniu odzyskiwania świadomości zostaje ukarana wiązaniem do łóżka. Rodzina znajduje na jej przegubach i w okolicach stawów skokowych pręgi i przetarcia od bandaży, które w tym ubogim przybytku muszą zastąpić łańcuchy… Kobieta nie może jeszcze mówić, więc płacze w trakcie odwiedzin i pokazuje wzrokiem więzy chwilowo odłożone na parapet. Jej współtowarzyszki wyjaśniają rodzinie czym babcia „zasłużyła” sobie na takie traktowanie – była niespokojna, bała się czegoś i kręcąc się wciąż zrzucała z siebie nakrycie.

Opowieść trzecia:

Pacjentka (86 lat) idzie do szpitala za radą lekarki, której ufa, a ta z kolei – najwidoczniej – ufa w profesjonalizm swoich kolegów i koleżanek po fachu. Stan pacjentki, o której mowa nie jest dramatyczny: po prostu zauważyła spadek doskonałej dotąd (mimo zaawansowanego wieku) kondycji, niepokoi ją to, a lekarka sugeruje wykonanie szeregu badań w warunkach szpitalnych. Na początku jest zaniepokojona tym, że nikt z personelu nie wyjaśnia jej zasad rządzących oddziałem, nie wie kto jest jej lekarzem prowadzącym, ani jakie zaordynował leki, nie wspominając już o dawkach. Bardzo szybko pogarsza się jej samopoczucie, z dnia na dzień traci siły i wiarę w człowieka. Obserwuje mianowicie jak traktuje się pacjentki, które nie spełniają oczekiwań personelu i ośmielają się być pobudzone lub zdenerwowane: wiąże się je, albo straszy wiązaniem („No no, Iksińska, jak się zaraz nie uspokoi to przywiążemy, przecież wie!”), szokuje ją wstawianie wózków ze zwłokami do łazienki dla pacjentów, wózki te stoją tam czasem wiele godzin, aż ktoś sobie przypomni o swoich obowiązkach… Kiedy odkrywa, że leki, które się jej podaje nie tylko działają otępiająco, ale też zaburzają pracę serca (o czym lekarz nie chce słyszeć) zwalnia się na własne żądanie i wraca do domu. Tu dochodzi do siebie, proces zdrowienia poszpitalnego jest powolny, ale jest coraz lepiej.

Opowieść czwarta nie jest moja, pozwalam sobie w całości zacytować list (za zgodą autorki) wysłany niedawno do jednej z naszych lokalnych gazet:

Chcesz wiedzieć jak mogą cię potraktować w naszym szpitalu?

Zmarła moja teściowa. Miała 78 lat. Według lekarzy chyba za dużo żeby żyć, według nas za mało żeby umrzeć. 

Przyjęto ją do szpitala w Kętrzynie na oddział wewnętrzny 18 lipca 2011 roku, po skierowaniu przez neurologa, do którego nawiasem mówiąc, skierował ją chirurg. Miała bóle gdzieś w okolicach żołądka, woreczka żółciowego, wątroby. Teściowa miała dobre zdanie o naszym szpitalu. Przez kolejne dni pobytu w szpitalu ( 7 dni) dostawała jakieś leki doustne, kroplówki. Nie mogła spać, nie chciała za wiele jeść, bo wszystko ją bolało. Wiele dni przesiedziała z bólu na wózku, bo nie mogła leżeć na łóżku.

Przez te siedem dni teściowa chciała porozmawiać z lekarzami, ale nie mieli dla niej czasu. Słyszała tylko jutro, jutro, jutro… O tym wiemy też od innych pacjentek leżących z Nią na sali. Chyba była mocno up……wa, bo wezwano na konsultację psychiatrę, a teściowi powiedziano również, że żonie potrzebny jest nie lekarz tylko psychiatra.

Psychiatra stwierdził silną depresję. Ale czyż nie można nabawić się depresji po pobycie w naszym szpitalu, gdzie traktują cię jak przedmiot, jak zło konieczne, gdzie lekarz odmawia rozmowy, a ty cierpisz i słabniesz z dnia na dzień pod „czułym” okiem lekarzy fachowców. 

W niedzielę 24 lipca dowiedzieliśmy się, że mają teściową wypisać ze szpitala. Dyżur miał sam ordynator. Mój mąż, a Jej syn poszedł porozmawiać z Panem Ordynatorem i dowiedział się, że pacjentka jest trudna – odmawia przyjmowania leków, ma silną depresję, a skąd te bóle nie wiedzą. Więc mąż zaproponował wykonanie USG pod kątem kamieni na woreczku. Odpowiedź lekarza była pozytywna. Powiedział, że po starej znajomości, w drodze wyjątku wykonają badanie. I wykonali w poniedziałek 25 lipca 2011 roku po tygodniowym pobycie teściowej w szpitalu. 

Wykonano badanie, od którego chyba wszystko powinno się rozpocząć.

Po wykonaniu badania, też w dniu 25 lipca 2011 roku wypisano teściową do domu. Mój teść przyszedł po swoją osłabioną w szpitalu żonę. Pomógł jej się ubrać i zjechali windą na dół. Usiedli na moment na ławce żeby poczekać na taksówkę, aż tu przybiega do nich „ktoś” w białym kiltu i oświadcza, że teściowa musi wrócić na łóżko z powrotem, bo ma kamienie na woreczku i będzie miała jeszcze badanie tomografem. Wrócili.

We środę 27 lipca 2011 przeprowadzono badanie tomografem. W piątek 29 lipca 2011 roku, kolejny wypis ze szpitala, tym razem z radosną informacją od lekarza, że nie ma raka. Dostała skierowanie do chirurga i wyszła do domu.

W niedzielę 31 lipca kolejny atak bólu. Przyjęto Ją na odział chirurgiczny z diagnozą: zapalenie woreczka i planowano na 01 sierpnia 2011 w poniedziałek operację usunięcia kamieni. 

Laparoskopowa próba wykonania operacji niestety nie powiodła się. Nie było co operować. Stwierdzono różne liczne zmiany nowotworowe. Zmarła po 10 dniach.

Czy lekarze naprawdę nie widzieli zmian pomimo badań USG i tomografem? Po co wydano pieniądze podatników na zakup sprzętu skoro nikt nie potrafi prawidłowo odczytać wyniku? 

Być może nie było już ratunku dla mojej teściowej, ale takie zachowanie naszych lekarzy „woła o pomstę do Nieba”. Chyba tylko w Leśnej Górze pacjent dla lekarza jest najważniejszy. Nasz szpital jest w miejskiej dziurze i pomimo napisu „Pacjent jest dla nas najważniejszy” to chyba najważniejszy jest święty spokój lekarzy i niezawracanie im głowy swoimi chorobami, bo wyślą cię do psychiatry.

Moja teściowa zwolniła kolejkę do psychiatry, więc może ustawią się tam lekarze, którzy prowadzili Ją w jej ciężkiej chorobie.”

 

Tak, wiem, że w każdej placówce opieki medycznej wiszą piękne plakaty z informacją o prawach pacjenta, nawet je kiedyś czytałam. Sęk w tym, że mają je czytać także lekarze.

Ponieważ każdy z nas, lub ktoś z naszych bliskich, w każdej chwili może się stać pacjentem tego szpitala, proponuję otwarty protest:

- żądam od personelu medycznego uczciwej pracy!

- nie zgadzam się na traktowanie starszych ludzi jak bezrozumne kukły

- nie zgadzam się na przywiązywanie pacjenta do łóżka!

- nie zgadzam się, aby mówiono do mnie na „ty”!

- nie życzę sobie, aby zwracano się do mnie w trzeciej osobie!

- żądam poszanowania mojej intymności i szacunku dla mnie!

- nie chcę natykać się na zwłoki w toalecie!

- nie chcę, aby zwłoki moich bliskich przebywały tam choć 15 sekund!

- żądam od lekarzy na pogotowiu natychmiastowej pomocy – nie przychodzę tam dla przyjemności!

Czekam na kolejne propozycje poszerzenia tej listy. Pamiętaj, w każdej chwili możesz zostać pacjentem, nawet nie zauważysz jak wylądujesz w chłodnym pomieszczeniu pachnącym silnym środkiem odkażającym, a obok ktoś będzie robił siusiu.

Spokojnie – on będzie następny!

 

zdj. z witryny webkupiec.pl