JustPaste.it

Atak delfina

Kości zostały rzucone, kiedy Zbigniew Ziobro rozpoczął z Jarosławem Kaczyńskim dialog głuchych za pośrednictwem mediów.

Kości zostały rzucone, kiedy Zbigniew Ziobro rozpoczął z Jarosławem Kaczyńskim dialog głuchych za pośrednictwem mediów.

 

 

 

Podczas kampanii wyborczej, co bystrzejsi obserwatorzy odnieśli wrażenie, że z charyzmatycznego suwerena polskiej prawicy jakby wyszło powietrze. Tezę o początku schyłkowej fazy w karierze politycznej Jarosława Kaczyńskiego potwierdzały uniki wodza PiS-u przed publiczną debatą z głównym przeciwnikiem, urzędującym premierem Donaldem Tuskiem.

 

Nie ulega wątpliwości, że młode wilki nieomylnie zwietrzyły słabnięcie przywódcy watahy i przewidując kolejną wyborczą porażkę zaczęły szykować się do przejęcia po nim sukcesji. Według przewidywań pretendentów właściwym momentem do zakwestionowania pozycji suwerena, miał być czas pełzającego niezadowolenia złaknionych władzy, partyjnych dygnitarzy po przegranych wyborach.

 

Nie czekając na oczekiwany, niekorzystny wynik wyborczy partii, typowany na następcę prezesa eurodeputowany Zbigniew Ziobro umacniał swoją pozycję wśród partyjnych kolegów wspierając podczas kampanii tych kandydatów na parlamentarzystów, których wcześniej pozyskał rozdając posady i synekury, jako minister sprawiedliwości.

 

Wydaje się, że głównym graczem w tej próbie partyjnego puczu jest inny europoseł Jacek Kurski, znany cynizmu politycznego działacz, autor konkluzji o ciemnym ludzie, który kupi wszystko, co mu polityczni gracze zechcą podać na tacy do zaakceptowania.

Potwierdza to fakt, że obaj zesłani przez wodza do Brukseli panowie od dawna na ogół chodzą parami.

 

Pierwsze starcie miało miejsce na powyborczym posiedzeniu Komitetu Politycznego PiS – u przy wyborze kandydatów do objęcia funkcji parlamentarnych. Rządzący jak dotąd żelazną ręką w stworzonym przez siebie ugrupowaniu Kaczyński nie dopuścił do głosu delfina. Odrzucił także kandydaturę popieranego przez niego Arkadiusza Mularczyka na wicemarszałka Sejmu.

 

Kości zostały rzucone kilka dni później, kiedy Ziobro rozpoczął swoisty dialog z szefem i dawnym mentorem za pośrednictwem mediów, żądając demokratycznej dyskusji wewnątrz partii i kwestionując jej zdolność w obecnym kształcie do odniesienia kiedykolwiek wyborczego zwycięstwa. Na ripostę prezesa nie trzeba było długo czekać.

 

Jarosław Kaczyński postąpił podobnie jak z innymi niedoszłymi reformatorami Prawa i Sprawiedliwości, takimi jak „trzeci bliźniak” Ludwik Dorn, Marek Jurek czy grupa założycielska partii Polska Jest Najważniejsza, stawiając ich od razu pod ścianą do odstrzału.

 

Tym razem jednak wódz okazał się wyjątkowo dobrotliwy proponując niewdzięcznym odszczepieńcom „kompromis” polegający z grubsza na zobowiązaniu się do powstrzymania od publicznych wystąpień i oddaniu się do dyspozycji prezesa, co oznaczałoby praktycznie całkowitą marginalizację buntowników.

 

Wygląda na to, że mosty łączące obie strony konfliktu zostały spalone i nigdy nie zostaną już odbudowane a wewnętrzny podział na frakcje ziobrystów i złogów dawnego Porozumienia Centrum przypieczętowany. Nieznoszący sprzeciwów prezes uruchomił, więc już system zniszczenia i lada chwila dojdzie do ostatecznej rozgrywki.

 

Wydaje się, że szanse Zbigniewa Ziobry na choćby pomniejszenie znaczenia Jarosława Kaczyńskiego po prawej stronie sceny politycznej są, co najwyżej iluzoryczne. No chyba, żeby zyskał mocne poparcie ojca dyrektora Tadeusza Rydzyka, co jednak może nie wystarczyć mu do uratowania głowy podczas politycznej zawieruchy, którą sam zbyt wcześnie rozpętał.

 

Ciekawe jest natomiast, jaki wpływ będzie miał ewentualny rozłam w Prawie i Sprawiedliwości na ukształtowanie się nowej konfiguracji sił prawicowych, skoro Kaczyński i Ziobro są zwolennikami tego samego agresywnego i mesjanistycznego, postsmoleńskiego nurtu grupującego najtwardszy elektorat polskiej prawicy.

 

Obaj też są nieodmiennie kojarzeni z nieudanym epizodem IV Rzeczpospolitej i pomawiani o polityczną odpowiedzialność za śmierć Barbary Blidy, a związku z tym ciąży nad nimi realna groźba odpowiedzialności przed Trybunałem Stanu.

 

Jedno jest pewne. Cała reszta politycznego establishmentu z rosnącą ciekawością i cichym zadowoleniem przyjmuje harce zbuntowanych działaczy w formacji zbudowanej i dowodzonej przez Jarosława Kaczyńskiego. Patrząc z rosnącą nadzieją na ewentualne rozbicie lub choćby tyko osłabienie zdezorientowanego, twardego jądra prawicowego elektoratu.