JustPaste.it

Jak nie należy. Czyli mądrości starego tetryka...

Był pierwszy kwietnia. Lata osiemdziesiąte. Ale, który to był rok? Wybaczcie, moja demencja nie pamięta. We Wrocławiu szalała wiosna, bzykały pszczółki...

Był pierwszy kwietnia. Lata osiemdziesiąte. Ale, który to był rok? Wybaczcie, moja demencja nie pamięta. We Wrocławiu szalała wiosna, bzykały pszczółki...

 

...i forsycje żołto się zółciły.

Gdzieś około drugiej w nocy, gdyśmy o trudach i zagadkach życia “dyskucili”, za pomocą flaszeczki, rzecz jasna, naszła mnie myśl strzelista. Bo innych naówczas nie miewałem...

I, dzięki kolejom naszym, ukochanym a także autobusom, już około dziesiątej znaleźlismy się w Przesiece. A plan był bardzo prosty. Chcieliśmy wejść na grań do schroniska Odrodzenie. Tam mieliśmy napić się browarka,( który nota bene, trza se było przynieść...) tak dla zdrowotności, i zejść spowrotem. Czyli najnormalniejszy odpał...

To, że w Przesiece była regularna zima tylko lekko nas zdziwiło. Bo wówczas trudno nam było o zdziwienie...

9dd1effc42b9f83917d51ec50580beed.jpg

W bardzo wesołych nastrojach ale w nie bardzo szybkim tempie weszliśmy na grań. I zupełnie do nas nie dotarło, że pogoda szybko się zmieniała...

Do Odrodzenia doszliśmy już we mgle. No takiej dość gęstej. A i wiatr jakoś dziwnie się wzmagał.

W schronisku zrobiło nam się cieplutko i jakoś nie chciało się schodzić. Zdecydowaliśmy, że pójdziemy dalej na wschód i, po minięciu Kotów zwanych Śnieżnymi, zejdziemy do Strzechy Akademickiej. To, ostatecznie, jest przecież spacerek...

Na zewnątrz mleko, bardzo silny wiatr i temperatura w okolicach zera. Ale co tam... Słowo się rzekło. Idziemy. Nie ma problemu bo od czasu do czasu widać było następną tyczkę pokazującą szlak, kiedy go nie widać... Kto był wie o czym mówię. A kto nie był, niech będzie...

3629cb56b0c3ea3ac750f1a8ba5166ff.jpg

Po jakimś czasie było jeszcze gorzej. Wiatr często nas przewracał, następnej tyczki nie było widać a prawe strony twarzy mieliśmy regularnie zamarznięte. Tak. Na prawym policzku, prawej stronie nosa i  na prawym oku tworzył się lód, który trzeba było zeskrobywać.

Choć było wczesne popołudnie było ciemno jak o późnym zmierzchu. Wiatr wył przeraźliwie a temperatura wyraźnie spadła. Zaczęła się walka o każdy krok.

Wiedziałem, że nie wolno się zatrzymywać bo każda chwila bezruchu to natychmiastowe wychłodzenie. I... I dupa blada.

623a6375776a28e06e24566b3dd70f8b.jpg



Widziałem, że Marek traci siły. Nie reagował już na żarty. Nie udawało mi sie go też zdenerwować. Zdawałem sobie sprawę, że i mnie jest coraz mniej i nie wiedziałem kiedy dorwie mnie kryzys. Ale wiedziałem, że jeśli się zatrzymamy, choćby na pięć minut, to... To będzie po zawodach.

W pewnym momencie tyczki odchodziły wyraźnie w prawo i pod górkę. Zorientowałem się wreszcie gdzie jesteśmy. Wiedziałem, że na lewo jest Kocioł, który trzeba obejść dość szerokim łukiem. I oczywiście, właśnie w tym miejscu, musieliśmy wleźć w kopny śnieg, w którym zapadaliśmy się po kolana. Bywało, że i po pas...

Najgorsze, że Marek przestał się odzywać. Nie klął, nie narzekał. Szedł jak cyborg, bez słowa. I nagle...

- Nie dam już rady... Tyle tylko powiedział i usiadł.

614a7ee40800e48c6ca1f14ddf4bfe14.jpg

Wiedziałem, że nie udaje. Wiedziałem, że nie dam rady go nieść. Wiedziałem, że nie zrobi już ani kroku pod górę. Wiedziałem, że jeśli zetniemy szlak nad Kotłem to możemy bardzo szybko znaleźć się u jego podstawy. Niekoniecznie w jednym kawałku... I wiedziałem, że jeśli posiedzi jeszcze dwie, trzy minuty to...


Te i dziesiątki innych myśli przebiegło mi przez łepetynę w jednej sekundzie.

Podszedłem do niego. Z moich ust wyrwały się bluzgi, o które nawet się nie podejrzewałem. Uderzyłem go w twarz zdecydowanie zbyt mocno. Zobaczyłem krew. I furię w jego oczach...

To dobrze, pomyślałem. O to chodziło...

Wstał i  krzycząc, że mnie ku... zabije, zaczął mnie gonić.

Nie mogłem biec pod górę. Nie miałem już siły. Biegłem prosto przed siebie prosząc Boga by nie podciąć lawiny. Wiedziałem, że jesteśmy tuż nad Kotłem. Ale nie miałem innego wyjścia. Czułem, że jestem u kresu. Jeszcze jeden krok, jeszcze jeden...

Nie wiem ile to trwało. Ale dziś widzę moment. Nagle zrobiło się jasno i po lewej stronie na dole zobaczyłem Strzechę. I Marek też ją zobaczył.

5a90c9901ca38dc7f6a5779c03650561.jpg

Złapał mnie. Myślałem, że zaraz uderzy mnie w twarz...

Nie uderzył.

A wszysto to miało miejsce pierwszego kwietnia w Karkonoszach na normalnym, spacerowym szlaku, na którym, w nieodpowiednim czasie, znalazło się dwóch idiotów.

A może jeden? 

Ale i jeden wystarczy...