JustPaste.it

Bardiej - część 2

Dalszy ciąg autentycznej historii o Bardieju, spisana w kilka lat po wydarzeniach, w których uczestniczył Autor

Dalszy ciąg autentycznej historii o Bardieju, spisana w kilka lat po wydarzeniach, w których uczestniczył Autor

 

page,Articles.Add.Step1 

  Pewnego poranku poznałem  w szopie ładną Żydóweczkę. Siedział przy niej Bardiej. Mała, o czarnych oczach, dużych i płonących, patrzyła ironicznie na moje zapasy z łykiem, po czym ofiarowała mi się jako instruktorka. Zdaje się, że ją po cichu skłonił do tego Bardiej, odchodząc do baraku, w którym strugano łyżki.(…)

 Po kilku dniach zauważyłem, że między dziewczyną a Bardiejem istnieje jakiś stosunek specjalny. Gdyśmy przerywali pracę w południe lub nad wieczorem, rozstawała się ze mną przed szopą, nie pozwalała mi pomagać sobie  w niesieniu jej oczyszczonego łyka do baraku (w szopie kradli łyko, a w baraku nie wolno było go trzymać, aleśmy robili to po kryjomu). Żydóweczka wyraźnie dbała o opinię. Przez zonę zawsze szła sama, albo w towarzystwie kobiety, nigdy z mężczyzną.

 Pewnego razu podczas roboty w szopie powiedziała mi ni stąd, ni zowąd, że nic jej nie obchodzi oprócz Boga. Jeżeli mam być szczery, niezupełnie w to uwierzyłem. Zwłaszcza, że spostrzegłem pewne schlebianie brygadierowi przez zadawanie pytań co do niektórych szczegółów religii chrześcijańskiej. Bardiej wprowadzał ją w chrześcijanizm.

 Miałem wrażenie, że dziewczyna nic nie rozumiała. Urodziła się w Bolszewii, nie w carstwie, była prawdopodobnie dzieckiem profesjonalnych ateuszów, wychowano ją bez religii, słyszała oficjalne kpiny z Boga ( w szkole, w urzędach, na zebraniach), uczono ją, że istnieje tylko materia, a człowiek rozwinął się z małpy i stopniowo poznaje prawa, rządzące materią, aż pewnego dnia pozna wszystkie, więc nie należy się ośmieszać wiarą w duszę, w świat pozagrobowy i Stwórcę.

 W obozie katorżniczym spotkała człowieka, który jej opowiedział historię Chrystusa i apostołów, fantastyczną bajkę o niebie i piekle, ciał zmartwychwstaniu, sądzie ostatecznym, o rozkoszy czynienia dobrze złym bliźnim i o konieczności miłowania wrogów. Mimo, że była Żydówką nie mieściło jej się w głowie pojęcie Boga, istoty spoza czasu i przestrzeni, i ponieważ była Żydówką, nie mieściło jej się w głowie zaniechanie porachunków  z racji doznanych krzywd.

  Świat metafizyczny wydawał jej się tak samo nieprawdopodobny, jak odzywanie się głosem człowieczym oślicy Balaama. Najwznioślejsza przygoda ludzkości, przygoda nazarejska, przez naród żydowski przybita do krzyża, nie przenikała swoim boskim sensem do racjonalistycznej kory mózgowej towarzyszki Sary. Jako dziecko bolszewizmu była towarzyszka Sara  opancerzona materializmem, po bolszewicku wierzyła w potęgę maszyn, dla zjawiska zaś, zwanego objawieniem, była niedostępna.

 To, co jej opowiadał Bardiej o Jezusie, o konieczności wzajemnego miłowania się ludzi côute que côute, nie było dla niej rzeczywistością, lecz naiwnym planowaniem, niemożliwym do zrealizowania, bezpodstawnym wymysłem, nie prawdą, pustymi słowami, nie konkretnym życiem. Wiedziała, że Lenin wymordował rodzinę carską, bezsilną, choć wierzącą w Boga, że Stalin wierzył w Darwina, że zamyka cerkwie, że religię nazywa narkotykiem, otumaniającym lud, i że nic nie może zrobić nadziemski majestat boski, choć ma rzekomo na swoje usługi „szatana i anioły jego”.

 Jedno przecież dla towarzyszki Sary stanowiło oczywistość niezaprzeczalną, choć dziwną: Bardiej czuł się szczęśliwy! Pracował od rana do nocy, pomagał innym, z nikim nie miewał zatargów. W środowisku ludzi zgorzkniałych, zmęczonych, niewyspanych, głodnych,, półzamarzniętych, chorych, rozdrażnionych, będąc w tych samych co oni warunkach, zachował pogodę ducha i uczynność. Był lubiany!

  Nie można było tego powiedzieć o nikim innym w obozie. Nie za wesołość był lubiany i nie za dowcip, bo nie odznaczał się dowcipem ani wesołością. Wchodził między skazańców, jak dzień wchodzi w noc i rozprasza swoją obecnością dokuczliwe mętne cienie. Skąd czerpał tę pogodę? Skąd się w nim brała życzliwość, której miał bez miary? Patrząc na Bardieja, rozumiało się bez komentarzy, że życie w sensie chrystusowym jest przyjemnością! Że chrześcijanizm jest to kraj bez obaw, świat całkowitego bezpieczeństwa! Że niebo zaczyna się już tutaj, że już tutaj jest wieczność, wieczność-szczęśliwosć! Że nic tej szczęśliwości nie może przeszkodzić, ani więzienie, ani katorga, głód i zimno!

  Nie rozumiejąc przekonań Bardieja, towarzyszka Sara nie mogła nie być pod wrażeniem Bardieja. Bardziej był dla niej uosobieniem naiwności, ale istniał! Był taką naiwnością, jakA się może tylko przyśnić. Był snem, o którym się wie, że się śni, i rozumiała, że się z tego snu obudzi. Niepodobna przecież spać bez końca! A jawa jest zupełnie inna.

 Ale na razie towarzyszka Sara pozwalała sobie spać, powiedzmy, drzemać. Niewinna rozrywka, jedyna dostępna w katordze, prawie taka sama, jak podróż Huysmansowskiego bohatera bez wyjeżdżania z domu. Czemuż by się tak nieszkodliwie nie zabawić?

 Tylko, że zabawy tego rodzaju zostawiają ślady. Pewien aktor rzymski czasów starożytnych, grając rolę chrześcijanina, porzucił religię swoich pogańskich przodków i stał się chrześcijaninem, za co zapłacił męczeństwem. Urzędnik Szaweł namiętnie prześladował chrześcijan, aż został świętym Pawłem. Towarzyszka Sara, czysty produkt wychowania bolszewickiego, słuchając Bardieja, bawiła się niebezpiecznie. Nie ma niebezpieczniejszej rzeczy niż bawienie się w ciemnościach… światłem.

 Ciągu dalszego tej książki nie będzie. Ciąg dalszy należy… do nas.

 

 Polecam lekturę wspomnień Wacława Grubińskiego, bo znakomicie oddaje atmosferę tamtych czasów. W interesujący sposób przedstawia sylwetki spotkanych osób, a przy tym nie atakuje zawzięcie, nie osądza surowo – po prostu relacjonuje swoją wędrówkę przez łagry.

 Powyższy cytat pochodzi z książki Wacława Grubińskiego Między młotem a sierpem. Wydawnictwo „Czytelnik”, Warszawa 1990. Str. 260-262.

Wydanie pierwsze krajowe na podstawie wydania Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, Londyn 1948.