JustPaste.it

Marzenia za horyzontem czasu

Czasami mi tak jakoś gorzej i tworzę dziwne metafory...

Czasami mi tak jakoś gorzej i tworzę dziwne metafory...

 

   Środek lodowej pustyni. Antarktyda? Grenlandia? A może gdzieś w głębi duszy… Para młodych ludzi w milczeniu uparcie brnie przed siebie w nieznanym kierunku. Bo w tym miejscu żaden kierunek nie jest znany.  Towarzyszy im tylko wściekłe wycie wiatru. Chłopak co chwila rzuca tęskne spojrzenia w górę z nadzieją, że ujrzy niebo. Ale z powodu zamieci nie jest w stanie nawet dojrzeć chmur. Właściwie co za różnica? Nie widział nieba przez tak długi okres czasu, że teraz wydaje mu się ono tylko mglistym wymysłem, właściwie przestał już wierzyć w jego istnienie. Nie taki był plan. Nie tak miało być. Niespodziewanie zatrzymał się.
-Nie… nie mogę już, nie mogę! - wydał z siebie zdławiony krzyk i osunął się na śnieg.
Dziewczyna bez słowa przykucnęła obok i spróbowała pomóc mu wstać, jednak spotkała się z oporem z jego strony.
-To bez sensu… Zostaw mnie. Albo w ogóle idź do diabła…  tam skąd przyszłaś… - wyrzucił z siebie. 

  Zupełnie nie zwróciła uwagi na jego słowa. Uśmiechnęła się tylko delikatnie i rzuciła mu spokojne spojrzenie. Kiedyś to spojrzenie dodawało mu skrzydeł. Sprawiało, że wszystko wydawało się możliwe. Marzenia były na wyciągnięcie ręki, jeden leniwy ruch i masz czego pragniesz. Dziś już nie wywoływało niczego. Czar prysł, niewiadomo nawet kiedy.
-Pamiętasz jak obiecywałeś? Jak się zarzekałeś, że nigdy przenigdy się nie poddasz? - zapytała, swoim miękkim, melodyjnym głosem. Zupełnie jakby siedzieli przy kominku popijając gorącą czekoladę.
-Obietnice… Ty w nie jeszcze wierzysz? Deklaracje, które składa człowiek pod wpływem chwili… Nawet jeśli są szczere w momencie wypowiadania to do kurwy nędzy nie znaczy, że są prawdziwe, że zostaną spełnione - odparł z goryczą.
-Twoje obietnice zawsze były inne. Miały certyfikat jakość ISO 9001. Wstawaj!

   Odwrócił wzrok i nawet nie drgnął.  
-A co z Twoimi marzeniami? - nie dawała za wygraną - Przecież tak bardzo chciałeś TAM dotrzeć!
-Jakie kurwa moje marzenia?! To ty mnie do tego namówiłaś! Ty wskazałaś mi cel, ty mi dałaś to marzenie. To przez ciebie teraz tu jesteśmy, to przez ciebie tu zdechniemy! – pretensje wylewały się z niego wartkim, szerokim strumieniem - Boże jak ja przeklinam dzień, w którym cię poznałem…
Z jego oczu sypały się iskry jawnej nienawiści. Ale nawet ten wybuch wrogości nie zrobił na niej żadnego wrażenia. Wciąż kąciki jej ust topiły się w policzkach tworząc najpiękniejszy uśmiech jaki kiedykolwiek widział. W ogóle jej uroda była absolutna, zdawała się lśnić niczym najdoskonalszy brylant, nie mógł temu zaprzeczyć nawet w takiej sytuacji.
- Nie zapominaj, że dzięki temu marzeniu Twoje życie nabrało kolorów. Odnalazłeś w nim sens. Obudziła się w Tobie radość i szczęście. Tak bardzo przecież tego potrzebowałeś, każdy tego potrzebuje.
Owszem, musiał przyznać w duchu, że była to 24 karatowa prawda. Ale jakie to ma teraz znaczenie? To już koniec. Ślepa uliczka. Wydał z siebie tylko ciche westchnienie. Przynajmniej tak wywnioskowała dziewczyna, bo w tych warunkach ciężko było to stwierdzić.

   - No ruszaj to dupsko! - rozkazała mu, przybierając udawaną surową minę  - Natychmiast. Bo z każdą chwilą szanse na to, że wstaniesz są coraz mniejsze. Już teraz wyglądasz jak bałwan. Albo wręcz jak spuchnięta pieczarka.
- Za późno… Straciłem już czucie w nogach - odpowiedział, tym razem już bez złości. Miejsce gniewu zastąpiła apatia. I bardzo dobrze się z tym czuł. Apatia… to taki przyjemny stan. Powoli czuł jak osuwa się w błogą nicość.
- Pieprzysz głupoty, nigdy nie jest za późno - złapała go i przy użyciu całej swojej siły zarzuciła na barki - Wiesz, zawsze mogłoby być gorzej. Na przykład mogłaby z nieba rozlec się muzyka Feela. Albo mógłby zaatakować nas Lord Vader. Nie ma wśród nas wiecznie zrzędzącego Sida. Słońce nie świeci w oczy. Śnieg mógłby parzyć. A on tylko mrozi, to miło z jego strony, prawda? - wymieniała ledwo łapiąc oddech.

  Jednak dźwiganie kogoś komu ciąży własne ego to trudne zadanie. Nie zaszła za daleko. Potykając się raz po raz ostatecznie spotkała swój koniec w lodowatym puchu. Chciała się jeszcze czołgać dalej, ale ciało odmówiło jej posłuszeństwa. Poza tym chłopak i tak już nie żył, więc nie było nawet po co. Czasami nawet niezachwiana determinacja to za mało. Nie… chcieć wcale nie znaczy móc. Resztką siły przewróciła się na plecy i obserwowała przysypujące ich płatki śniegu. Były takie piękne, tak pięknie się prezentowały. Po czym świat ogarnął mrok. Nadzieja umiera ostatnia.



 Szum fal jest taki cudowny. Działa wyciszająco, kojąco. Na brzegu stała matka z dzieckiem obserwująca morze skąpane w promieniach zachodzącego słońca. Widok przygniatający swoim majestatem. Połyskujące refleksy światła na wzburzonej tafli wody miały w sobie magiczny urok. Wywoływały nostalgię. Kobieta patrzyła przed siebie nieprzytomnie zanurzona w myślach. Z odrętwienia wyrwało ją dziecko.
-Wiesz mama? Dziwne są te fale… Przychodzą, rzucając na brzeg co popadnie. A potem odchodzą i zabierają. Nigdy nie zostają na dłużej. Zupełnie ich nie rozumiem – zakończyło z westchnieniem.
- Ja też nie –odparła jakby nieświadomie. - Z nimi trochę jest jak z nadziejami. Płonne. A czasem przychodzi taka jedna wielka fala, by Cię porwać i zgubić – powiedziała po krótkiej pauzie i ruszyła w drogę powrotną.
 Dziecko się zasępiło. Spojrzało jeszcze ostatni raz na malutki rąbek wystającego zza horyzontu jarzącego się okręgu, po czym odwróciło się. Nagle ogarnęło je poczucie pustki. Z nieznanych przyczyn poczuło jakby to był zachód ostateczny, jakby słońce miało już nigdy nie wzejść. Ale morze… morze zawsze będzie szumieć. Stety, czy niestety, fale nigdy nie znikną.