JustPaste.it

Tym razem bez uśmiechu. Tylko trudna prawda w czystej postaci

Jesień sprzyja rozmyślaniu, smutkom, więc....

Jesień sprzyja rozmyślaniu, smutkom, więc....

 

 

Pamiętam wszystkie złe chwile, które niczym pijawki w skórę (przez lata),wpijały mi się w mózg, karmiąc się moją krwią, wysysając wraz z nią całą siłę, która miała mi być potrzebną, by żyć, by iść, by trwać.

Pamiętam jak mi powtarzano: CO CIĘ NIE ZABIJE, TO WZMOCNI.

Śmieszne, co? Wtedy mogłam się śmiać, ale przez łzy, szydząc z tych słów. Byłam bowiem tak słaba, że jakoś nie zapowiadało się, że nagle niespodziewana silna siła znikąd raczy mnie słabą wzmocnić, umocnić. Nie dostapiłam wówczas takiego cudu.

Dano mi za to ( nie wiem czy jako rekompensatę za ten niedoszły cud) łopatę i pałę. Po co?

Miałam kopać w przeszłości, a potem to wszystko roztrzaskać i z budować na nowo. Więc się zaczęło.

 

Wykopałam Panią z przedszkola, która nakrzyczała na mnie, za to, że niby robiłam z kolegą jakieś tam rzeczy, których dzieciom robić nie można było.

Nic nie robiłam, ale przyjęłam policzek. Mogłam po chrześcijańsku przyjąć drugi i zacząć robić, ale nie zaczęłam, bo on zaczął...

 

Dlatego odkopałam „wujka”, który robił mi to, co niby ja miałam robić w przedszkolu po dziecinnemu. Czy ktoś wówczas wiedział, że zły dotyk boli przez całe życie?

I to był drugi policzek...

 

Trzeci obezwładnił mnie w szkole. Poniżenie: Nie będziesz tak dobra jak Twój brat – piękne słowa na dzień dobry. Pod łopatą pani z podstawówki.

Pewnie, że nie mogłam być tak dobra jak on. Mogłam co najwyżej być dobra jak ja. Tylko on mógł być taki jak on.

Tylko wówczas nie za bardzo o tym wiedziałam. Dlatego bolało...

 

Później rozgrzebałam łopatą okres dorastrania.

Szybka progresja, szybki rozwój. Matkowanie siostrze, pomaganie mamie. Przyspieszony kurs dorastania, ale cóż...takie czasy.

Pijaństwo ojca, brak kasy. Ale cóż...Pić trzeba było. ( ciekawe za co?)To znaczy trzeba było jakoś zapijać smutki w alkoholu.

Też zapijałam. Były ciągi...

 

Piłam, kiedy okazało się, że jednak ta progresja nie była za dobra. Niedobra, bo zbyt szybko i za szybka.

Nie można było być matką w wieku 11, 12 lat. Na pewno nie psychicznie, bo wówczas samje się jeszcze matki potrzebowało, choć potrzeby pewnie drzemały w ukryciu.

 

Dlatego odkopałam ją, tę od której się uzależniłam. Nauczycielka była mi matką, przyjacielem i mistrzem.

I jednak regresja dopadła.

Znajomość złą drogą szła, poza tym ta znajomość znajomością była złą, bo ją złą uczyniłam. Tyle że nie tak to miało być.

Obsesja...kopałam dalej.

 

Maturę zdałam będąc w obsesji – wyczyn. Nie bardzo...

Dostałam się na dzienną filologię polską. Studiowałam będąc w depresji, bo moja „matka” odeszła. Straciłam przyjaciela, mistrza...wszystko. Odeszła, bo musiała...Taka metoda – odcięcia.

Ja też odeszłam, rzuciłam studia.

 

Kopałam bez wytchnienia. Grzebałam w świadomości, w podświadomości...

 

Po roku wróciłam na studia, te same tylko zaoczne...Pracowałam nad sobą, walczyłam o to, co straciłam, a dokładniej o Tę, która odeszła. Pracowałam, ale narzędzia dobrałam nie takie.

Pozorami się posiłkowałam, a jak wiadomo pozorami nie da się nakarmić. Więc i zmiana była pusta i pozorna, a ja pozostawałam głodna.

 

Ale ona wróciła. Uwierzyła we mnie, w fałszywą mnie. Okłamałam ją i siebie.

 

Depresja wróciła, nawet nie musiałam długo kopać.

Ona znów odeszła. Odszedł mój mistrz, nauczyciel po raz drugi.

Kiedy ona odeszła, to i ja odeszłam. Rzuciłam studia po raz drugi,będąc już tak blisko mety.

 

To był koniec. Tak wówczas myślałam. Ona odeszła, studia rzuciłam, dlatego i ja wtedy chciałam odejść, trzasnąć drzwiami.

Trzasnęłam a one się nie zamknęły, więc to był znak.

 

Rozgrzebałam życie, rozkopałam wspomnienia, a potem roztrzaskałam wszystko pałą i zaorałam.

 

Co Cię nie zabije to wzmocni. Wówczas bym się zaśmiała, a dziś...

 

Zły dotyk bolał, ale już nie boli. Bo niby dlaczego ma boleć. Ten ból wiązał się ze wspomnieniem, a niby dlaczego mam go wspominać. Nie godny nieść mi buty...

Rozindywidualizowanie bolało. Powiedzenie, że to nie to, ukształtowało niskie poczucie własnej wartości. Ale już nie boli, a wartość wzrosła.

 

Kiedy Ona odeszła bolało jak mało kiedy, kiedy wróciła ból nie zelżał, trwał. Kiedy ponownie odeszła pomyślałam, że to już koniec, że już zawsze będzie bolało.

 

Teraz umiałabym z Nią żyć, ale Ona już nie chce obcować z dawną mną.

 

Chyba nie wie, że dawnej mnie nie ma...

Nie raz dostałam w pysk, nie raz kopnięto w tyłek...

 

I co? Miałam do końca rozpaczać? Wstałam i stoję...

 

Mam 27 lat. Trochę życia za sobą.

 

Studiuję i myślę, że w końcu skończę i zdejmę z twarzy maskę wiecznego studenta.

 

Walczę o znajomość. Powinnam?

 

Ona była i jest dla mnie autorytetem...

 

Nauczyła mnie czytać – pokazała świat literatury, pokazała mi inną drogę życia. Dała mi kawałek siebie, nie umiałam uszanować...Chora byłam...

 

Dzisiaj już wiem, że cierpienie uszlachetnia...

 

I żaden psycholog nie pomoże kiedy człowiek sam nie uwierzy, kiedy sam nie będzie chciał walczyć o siebie...

Osiągnęłam wysoki stopień samoświadomości i nie napiszę, że warto było przez to wszystko przechodzić. Ale warto było to wszystko znieść by być tym kim jestem.

 

Lubię siebie...

 

Lub innych jak siebie. Dlatego  polub siebie, byś mógł lubić innych.

 

Ave i do przodu :)