JustPaste.it

Z pamiętnika Krzysztofa C

Zaczęło się od tego że tuż po wyjściu z portu wiatr zdmuchnał mi mapę ze stołu w mojej kajucie... przez okno – prosto do morza. Nie powiedziałem nic nikomu. Na papierzyska z rozlaną herbatą ( dla sfałszowania kolorytu) naniosłem kilka zagadkowych znaczków i kreseczek pieczołowicie naznaczonych piórem trzymanym w mojej męskiej – pewnej – ręce. Któż pozna... z resztą na statku jedynie ja umiem pisać i czytać... Problem z głowy.
Mijal dzień za dniem, z nudów bolały nas głowy więc wszyscy jechali na prochach, również strzelniczych. Tak oto po kilku dniach nasz statek stał się bezbronny.. Na dodatek zjedliśmy ostatniego gołębia pocztowego, więc zostaliśmy odcięci od świata na dobre!
Próbowałem określić ( jak wiecie bez mapy) naszą pozycję według gwiazd – pestka! – powiecie... Owszem ale nie z moją wadą wzroku. Okulary już dawno przehandlowałem na jednej z wysp... nie ważne za co, marynarze to też meżczyźni – mają swoje potrzeby!
Wszyscy mamy szkorbut!
Idiota kucharz zamiast kiszonej kapusty zamowił pekińską! Coż przynajmniej nie słychać więcej na statku zgrzytania zębami!
Dziś dowiedziałem się że krążą pogłoski wokół zalogi siejące wątpliwości w moje możliwości jako kapitan! „Nigdy nie rozbiłem żadnego statku!!!” grzmiałem z mostka. Przemilczałem że ten statek jest moim pierwszym, aby nie pogorszyć mojej reputacji....
Kilku majtków ogłosiło dziś bunt! Strajk głodowy! Resztą załogi przyjęła tą nowinę z zadowoleniem podobnie jak rekiny które szybko dostały swoją działkę. Może ukarałem ich zbyt surowo?
Kilku kolejnych majtków ogłosiło kolejny strajk. Tym razem domagają się mniej surowych kar. Zabawne jak szybko potrafi pływać człowiek w skrajnym stresie...
Kapelan oszalał.
Wrzeszczał że moje metody są nie ludzkie.
Niech mu woda lekką będzie.
Ze zdumieniem zauwazyłem że rekiny podazają za naszym statkiem. Czyżbyśmy je udomowili??? Napisałem o tym traktacik wieczorkiem... jak się niestety okazało, cholera wzięła mój traktacik, gdyż zamiast inkaustu użyłem zwykłej wody, o czym zorientowałem się nad ranem, gdyż pisałem traktacik w ciemnościach z uwagi na brak świec...
Dziś zdechł ostatni szczur na pokładzie... wyprawiliśmy go w ostatnią drogę z godnościa, cebulą i resztką kalafiora, nadgryzionego wcześniej przez samego nieboszczyka... pozwoliłem sobie na żart w stylu ; krąg życia itp., na stypie....
Było wesoło. Odbijał się echem do rana...
Jeden z majtkow zwymiotował. Powstała zagorzała dyskusja pomiędzy naszym konowałem a kilkoma członkami załogi; ogon szczura, to czy tasiemiec? Ja tam nie wiem.
Majtek na bocianim gnieździe zaczął się buntować. Mówi że jego omijają posiadówy na pokładzie. Zdziwiłem się słysząc to pitolenie; myślałem że on nie lubi towarzystwa, wszak ma dwie drewniane nogi, oraz metalowe haki zamiast dłoni.
Dla pewności, rozkazałem go przykuć do czubka masztu. No co? Potrzebny nam „peryskop”...
Po kilku dniach doszedłem do wniosku że ów majtek na szczycie masztu musi chyba ściągać pioruny... (?) pozwoliłem sobie na kilka żartów w stylu: „Barbecue, grill morski...” Ku mojemu zdziwieniu załoga wzięła to na serio i ochoczo wprowadziła w życie i w kuchnię. Niech majtkowi zupa lekką będzie...
Dziś nikt już nie ma złudzeń... ta wyprawa to wielka cholerna ktastrofa! Zdaliśmy sobie sprawę że chyba wszyscy zginiemy. Wszystkie moje składki ubezpieczeniowe na nic. Zadumałem się na mostku; nie zobaczę już wiecej moich 42 dzieci w 42 portach...
Kolejny problem: kucharz wpadł w depresję. Postanowiliśmy wyprawić mu imprezę, zajał więc nasz kucharz specjalne miejsce podczas kolacji; na stole oraz na pierwszej pozycji menu.
Zabrakło wody ( tuz po zagryzce...) śpimy ze strachu z otwartymi oczami po tym jak nasz bosman który cierpąic na chroniczne zaniki pamieci zapomniał dać komende: ROZWINĄC ŻAGLE! Kiedy wiało. Stoimy teraz w miejscu miejąc nadzieję iż obecne teorie na temat świata są błędne i ląd sam prydryfuje do nas...
Próbwaliśmy zabić nudę organizując quaziolimpiadę; wśród konkurencji zanalazły się:
- strzał w sedno sprawy
- bieg na sto procent
- rzut ripostą
- wyskok w siną dal (lub za burtę)
W trakcie obchodu spotkałem na mostku naszego tłumacza... Ze zdumieniem spostrzegłem iż jest głuchoniemy. Nie wiem czy płakałem ze szczęścia czy złości... Mam spore zarzuty co do organizacji tej wyprawy...
Po południu ze zdziwieniem znalzłem w czasie obchodu KORNIKA... dziwne, przysiągłbym że zjedliśmy wszystkie...
Bunt przerasta moje siły. Sam jestem sobie winny. Obiecałem załodze że w trzydni dopłyniemy do lądu. Miałem powiedziec 30, ale coż, stało się... nie wiem co mnie napadło...
po dwoch dniach...
na horyzoncie ziemia!
Wreszcie będziemy mogli coś zjeść! Ciekawe tylko dlaczego tubylcy przyglądają się naszym ciałom z piana na ustach....
Zostało nas kilku...
Zabraliśmy się za szerzenie demokracji . Zrownaliśmy z ziemiż wioski odmawiajace zwierzchnictwa, pokazaliśmy naszym braciom uroki niewolniczej pracy dla białego czlowieka...
Tak po cichu mamy nadzieję iż cała wyprawa nie poszła na marne. Że wyrośnie na tej ziemi nacja szerząca na świecie uroki i walory wolności, rowności i zdrowej żywności!

Wasz

Krzysztof C.