JustPaste.it

Każdy ma własny rozum.

U niejakiego Kalmana w operetce nazywa się to całkiem do rzeczy.

Każdy  ma  własny  rozum.

Zastanowiłem się nad tym i bardzo się uśmiałem. No bo, powiedzmy, nad rozumem takiego „Świstaka” można się nawet nie uśmiać, można ten świstaczy rozum potraktować nawet na serio, jakby nigdy nic – ale rozum takiego Radka to już poważna sprawa. Od tego rozumu jednak trochę zależy.

No, w sumie to też nie za wiele i jakby się kto uparł, mógłby rzec, że od tego rozumu faktycznie mało zależy. Powiedziałbym tak, że od momentu, od którego w ogóle cośkolwiek zależy – na temat pana Radka to my zupełnie nic nie wiemy. Oczywiście, ma on swoją biografię, nawet ma życiorys, ale tam są jedynie puste kartki. Skąd się ten Radek wziął, zanim został ministrem – to wie dokładnie tylko Bundesnachrichtendienst i KGB. No, może jeszcze CIA, jeżeli zwróciła na Radka uwagę, co wcale nie jest pewne. Samemu Radkowi na pewno wiele rzeczy już się miesza i myli.


 

abc68b1f51f5905636e68b91d95af5d0.jpg


Oczywiście, mam na myśli jego biografię czy tam życiorys, bo co do tych innych rzeczy, one mu się nie mylą i nie mieszają. Są za kosztowne. Poza tym zbyt wielu specjalistów nad nimi pracuje.

Acha, z tym BND i KGB to też coś pomieszałem? Dobra, niech wam będzie, mylić się każdy może.

A sprawa jest, w gruncie rzeczy, prosta, jak wszystkie skomplikowane sprawy. Radek musiał przecież gdzieś nielicho zabłysnąć, czymś szczególnym   wykazać, przy okazji musiał się na czymś wyżyć, musiał też mieć z kim – nic dziwnego, że już mu się to miesza. Nic też dziwnego, że byle kto nie ma do tych wieści dostępu. A że póki co, to jasne.

Ale, póki co, to BND  udostępniła nawet kwity samego Marszałka. Radek zaś do takiego poziomu nie dorósł. Nie ta skala.

Póki co jednak, to właśnie u Radka zbiegają się nici tego, co bardzo wielu poczytuje za oficjalny głos Polski – wielu samych Polaków nie wyłączając. Choć to gówno prawda, bo Polska już od dawna nie ma głosu. Za Polskę mają głos ci, którym o żaden głos nie chodzi. Tym sposobem w rejestrze głosów polskich są tylko takie głosy, które nie głoszą nic.


 

f9cc1af2ad1b9532fe3ed6ea0b171ab6.jpg


Napisałem kiedyś tak:

Adenauer zrozumiał, że przedtem, by zająć kawałek ziemi, trzeba było zbudować za wiele milionów czołgi, samoloty i dużo innego szmelcu. I jeszcze wsadzić w ten szmelc Johana czy Hansa. Narazić go na to, że jakiś untermensch palnie z RPG, wtedy czołg razem z Hansem spali się dokumentnie. Przepadną miliony. Adenauer pojął, że za te miliony można po prostu kupić ów kawałek ziemi. Miliony są silniejsze niżeli dywizje, nawet u papieża. Milionami można te dywizje zastąpić w teorii i praktyce. Co prawda, trzeba jeszcze mieć tę ziemię od kogo kupić. Kto sprzeda ojcowiznę? Ano ten sprzeda chętnie, komu obca jest tradycja, patriotyzm i te inne śmieci. Czym te śmieci zastąpić? To bardzo łatwe: jak mawiają, „skóra, fura i komóra”. I już. Tak wyrosło pokolenie odpornych na wszystko prócz szmalu. Zaczęła się wyprzedaż. Hula jak przeciąg w bramie.”

Teraz pojmujecie, dlaczego Radek nie kłócił się z Klichem? Przecież Klich do imentu rozmontował polską armię! I dobry uczynek zrobił! No, parę brygad zostawił, żeby na te misje było, w razie czego. A ile oszczędził forsy do przemarnowania!

To właściwie śmieszne, ale kiedy polska flota miała jeszcze na czym pływać (też nie za bardzo, prawdę pisząc), wystarczał nam jeden kontradmirał całej parady. I ze trzech w rezerwie. A teraz, kiedy zepsuta jest nawet portowa motorówka, flota ma trzech czy nawet pięciu pełnych admirałów. Nie licząc pomniejszych. W czynnej służbie.

Nie pytam już, co oni tam, w tej flocie, robią.

To samo jest w armii lądowej. Kiedyś wystarczył w niej tylko jeden generał broni – teraz trudno ich zliczyć. Koło dwudziestki będzie, jeżeli nie więcej. A kiedyś w armii było 300 tysięcy, teraz bodaj do stu nie może się doliczyć. Nawet z tą narodową rezerwą, zwaną przez Goebbelsa Volkssturmem.

U niejakiego Kalmana w operetce nazywa się to całkiem do rzeczy.


 

69e8aa3e902d137eb8320c6ff4327d42.jpg


A do czego potrzebna jest armia, floty zupełnie już nie licząc? Na Bundeswehrę za słabi jesteśmy w uszach, zresztą Bundeswerze w ogóle nie chcemy się sprzeciwiać. Bundeswehra to nie Auschwitz, człowieku, zapomnij. To najwyżej trochę porządku. Z porządkiem za euro można się pogodzić.

(A tak na serio, to co to jest, do cholery, ten Auschwitz?)

No bo, jeżeli armia się nie liczy, a liczą się tylko miliony – sprawa jest całkiem jasna. Przed milionami w ogóle nie zamierzamy się bronić. Nawet byśmy chcieli ich mieć więcej, chociaż wcale ich nie mamy.

Ale zawsze możemy mieć.

Roku pańskiego 1981, tak jakoś przed stanem wojennym, przyjechał do Polski agent CIA. Nie byle jaki agent. Szef agentury z Berlina Zachodniego. Cóż, przyjechał, to i był. Owszem, rozglądał się ciekawie, bo nigdy Polski nie odwiedzał. Interesowało go wszystko. Odbył nawet dwa spotkania ze szpiegami, odpowiednio zakamuflowane. Na koniec, kiedy już zbliżał się czas odlotu, do jego stolika dosiadł się pewien bardzo elegancki pan. Trzeba przyznać, elegancja owego pana przewyższała znacznie jego własną. No, był jedynie kowbojem.

- Pan tu jest jako Brighton, jako Moore, czy jako Freeman?

- Eee…

- No, jako „eee” to pan tu nie jest. Chociaż Ameryka to kraj wszelkich możliwości. Więc Brighton, Moore, Freeman, czy jeszcze inaczej?

- Moore.

- Aj, panie Coole, to tak brzydko kłamać. Zastosowałem taki mały test, nie zdał go pan. Ludzie, których dobierał pan spośród kandydatów na spotkanie, już się do pana nie odezwą. Będą obrażeni.

- Wyśle ich pan na białe niedźwiedzie?

Elegancki pan długo mu się przyglądał.

- Jest pan głupszy, niż sądziłem.

Mr Coole napisał w raporcie tak: „Brak wszelkich możliwości samodzielnej pracy. Działalność należy raczej uzgadniać z centralą polskiego kontrwywiadu.”

I CIA niewątpliwie przez pewien czas traktowała tę radę poważnie.

Właściwie, to myśmy rzeczywiście byli prawie 17 republiką, wszędzie na świecie doskonale o tym wiedzieli – a jednak traktowali nas o wiele bardziej poważnie. Czy to przez tę armię większą, czy przez flotę, czy przez ten kontrwywiad, może nawet przez mniejsze długi, albo w końcu dlatego, że jeszcze się do końca nie poznali na nas – faktem było bardziej serio Polaków traktowanie.

- Biedni Polacy – powiedziała pewna pani w Monaco.- U was biegają po lasach niedźwiedzie!

Cóż by nie powiedzieć, ze dwa miśki by się znalazły, jak by kto dobrze poszukał. Owa pani zresztą i tak orżnęła mnie na 10 franków. Nie miała pojęcia, że Polak jest ponad to. Może też chodziło jej o białe. Orżnąć białego miśka to jakby bardziej szlachetnie.


 

2cf539e621cce85dd751b36e58b01a3d.jpg


Tak więc, od zachodu grożą nam wyłącznie dobre rzeczy, wschód już tak samo dał sobie spokój z głupstwami. Klich dobrze wiedział, że zachód może nas najwyżej porazić dyrektywą, wschód może nam ewentualnie przykręcić kurek. Ale to, prawdę pisząc, raczej nie wchodzi w grę. Dyrektywy i gaz nie przestaną płynąć, takiej możliwości nie ma. Zresztą, na te dyrektywy i ten gaz, czołgi są zupełnie zbędne. To wie każde dziecko.

Poza tym, i Niemcy tych leopardów nie mają za wiele, bo niby po co? Oni mają miliony, więc leopardy im niepotrzebne. Do Rosji, jakby już się uparli, mogliby przeleźć przez ten rurociąg północny – ale nie uprą się, to pewne. Rosja zaś, jeśli się na coś szykuje, to na pewno nie na Europę. Tam już mają własne zegarki.

Swoją drogą, jeżeli już na tym świecie coś pierdyknie, to żadnych zegarków nikt nie będzie zbierał. W tym sensie Radek może sobie gadać, co mu tam nakazali, nas i tak nie nabierze. Za stare my wróble.

A też swoją drogą, chociaż całkiem inną, to ja się zapytam tak: czy przed tym Euro, to faktycznie na tej Ukrainie chcą wytruć wszystkich Polaków, czy tylko wszystkie psy?

Nie wiem, czy bardziej żal mi tych psów, czy naszych niedobitków.