JustPaste.it

Gdy umiera ciało

Bardzo szybko pożałowałem, że nie spędziłem mojego życia jako osoba życzliwsza i bardziej czuła.


Gdy umarłem po raz pierwszy, nie przeraziłem się tak bardzo, jak to sobie wcześniej wyobrażałem. Muszę jednak uczciwie przyznać, że w wieku dwudziestu pięciu lat nie poświęcałem zbyt dużo czasu na myślenie o śmierci – a przynajmniej nie na temat własnej.

 

17 września 1975 roku, w pobliżu mojego domu w Południowej Karolinie zawisła w powietrzu śmiercionośna burza z piorunami. Kiedy rozmawiałem z przyjacielem przez telefon, za domem uderzył piorun. Niczym pocisk (...) został szybko przyciągnięty poprzez nieuziemioną linię telefoniczną. Wszedł w moją głową poprzez słuchawkę. Nie miałem czasu, aby zareagować. Potem było już za późno; piorun postanowił spełnić swą rolę. Od razu podniósł mnie z podłogi sypialni i zawiesił w powietrzu. Moje ciało paliło się od środka. Tych katuszy nie da się opisać. Gdy piorun opuścił ciało przez stopy, opadłem na łóżko, jakby ktoś rzucił mnie tam siłą, bezlitośnie wyginając ramę mebla. Wtedy moja dziewczyna, Sandy, usłyszała hałas i przybiegła z kuchni, aby sprawdzić, co się dzieje. Wydała stłumiony okrzyk przerażenia, gdy zobaczyła jak leżę na łóżku, bez życia, mocno zwęglony i poszarpany. Sandy (...) od razu zaczęła resuscytację. Pamiętam, że widziałem, jak to robiła. Znajdowałem się tuż pod sufitem i choć unosiłem się w górze, nie przyszło mi do głowy, że już nie żyję. Nigdy nie słyszałem o doświadczeniu z pogranicza śmierci. Dr Raymond Moody jeszcze nawet nie zdążył ukuć takiego terminu. A gdyby nawet taka koncepcja obiła mi się o uszy, to i tak bym w nią nie uwierzył. Nigdy nie interesowałem się tego typu rzeczami.

Z miejsca, gdzie się znajdowałem zobaczyłem w niedługim czasie, jak Tommy, kumpel, z którym wcześniej rozmawiałem przez telefon, wbiega do sypialni. Przestraszył się tym, jak nagle urwała się nasza rozmowa, odłożył słuchawkę i pospieszył do mojego domu. Ponieważ w marynarce został wyszkolony na sanitariusza, automatycznie zabrał się do udzielania pierwszej pomocy. Sandy w tym czasie pobiegła do sąsiadów, aby zadzwonić po karetkę. Obserwowałem wszystko z wielką ciekawością. Nie odczuwałem choćby odrobinki fizycznej boleści. Miażdżący ból i pieczenie, które wcześniej mnie sparaliżowały, teraz całkowicie ustąpiły. Z biegiem czasu zaczął wprawiać mnie w osłupienie tryskający energią kalejdoskop żywych kolorów, które emanowały z Tommy’ego i z Sandy. Gdy rozglądałem się po pokoju, zdawało się, że wszystko żyje i wibruje barwami. Nawet stojąca w rogu drewniana komoda promieniowała wielobarwną energią.

 

W końcu zadyszana i podenerwowana Sandy powróciła od sąsiadów. Oznajmiła Tommy’emu, że personel paramedyczny jest już w drodze. Bardzo jej zależało, żeby ponownie spróbować przywrócić moje serce do działania. Moja dziewczyna podjęła ostatni nadludzki wysiłek, by mnie ocucić. Uniosła złączone ręce nad głową. Mocno i boleśnie uderzyła nimi w moją klatkę piersiową. Moje oczy gwałtownie się otworzyły, a ja z trudnością wciągnąłem powietrze. Od razu poczułem, jakby wciskano mnie w przesiąknięty kwasem kaftan bezpieczeństwa. Te męczarnie trwały tylko kilka minut. Potem miałem silne drgawki. W ciągu kilku sekund znowu wyszedłem ze swojego ciała. W odpowiednim momencie wkroczyli ratownicy. Nie pukając do drzwi, wbiegli do domu. Niedługo potem znalazłem się w karetce. Towarzyszyła mi Sandy. Za karetką, w drodze do szpitala, jechał swoim samochodem Tommy. Usiadłem przy swoim ciele, naprzeciwko Sandy. Ratownik stwierdził, że jestem bez szans. Powiedział jednak do Sandy, że wkrótce znajdziemy się na oddziale pomocy doraźnej, a tam już się mną zajmą. Próbowałem pocieszyć swoją dziewczynę, powiedzieć, że jestem tuż obok, ale ona mnie nie słyszała. Przypominam sobie, że bardzo ostrożnie studiowałem swoją twarz i ciało. Pamiętam, że rozczarowałem się swoim wyglądem. Zawsze chlubiłem się tym, że jestem niesamowicie przystojnym facetem, ale tamtej nocy wyglądałem, dosłownie, jak strach na wróble.

W szpitalu panowała nerwówka, gdyż straszliwa burza spustoszyła miasteczko. Pomieszczenie, w którym wykonywano badania, było potrzebne żyjącym pacjentom, więc moje ciało przykryto prześcieradłem i przewieziono na przechowanie do pustej sali, aż zdołano odnaleźć sanitariusza, który mógł zabrać mnie do kostnicy. Bez wątpienia nie miał to być mój szczęśliwy dzień. Ale nie było mnie w żadnym wspomnianym miejscu. Zamiast kierować się na wózku w stronę oddziału pomocy doraźnej, zostałem opasany połyskującym, niebiesko-szarym bezmiarem wirującego tunelu. Potem zostałem przetransportowany w przestrzeni, stopami do przodu, jakbym leżał na niewidzialnym przenośniku taśmowym. Na początku panowała głęboka cisza, ale wkrótce posłyszałem niewyraźny, niesiony z oddali przez wiatr dźwięk dzwonów. Poczułem, jak moje ciało wibruje w odpowiedzi na każdy dzwoniący ton. Ujrzałem światło znajdujące się jakby na końcu tego kłębiącego się wiru. Emanowało niezwykle jaskrawą i urzekającą poświatą. Światło żyło. Tchnęło we mnie swoje ciepło i tuliło mnie – w moim odczuciu – w sanktuarium nieskończonej miłości i pełnej akceptacji. Doświadczenie było nieopisanie rozkoszne.

Gdy zerknąłem w dół, moją uwagę przyciągnął kontur mojej ręki. Była przezroczysta, a mimo to skrzyła się w rzeczkach zmieniającej się barwy. Spojrzałem na ciało. Ono także pulsowało. Zaskoczyło mnie uczucie obecności kogoś zbliżającego się w moją stronę. Z gęstej, ale półprzezroczystej mgły opalizującego srebra wyłoniła się Istota niesamowitego światła. Energia owej Istoty sprawiała wrażenie opiekuńczej, miłej, uspokajającej i dziwnie znajomej. Istota (...) skierowała moją uwagę w stronę innych dusz. Nie zdawałem sobie sprawy, że one przemieszczają się wszędzie wokół mnie. Gdy zatrzymałem na nich wzrok, dostrzegłem, iż znajdują się na różnych stopniach energii i wibracji. Te, które zdawały się istnieć poniżej mojej osoby, wibrowały znacznie wolniej. Patrzenie na te dusze sprawiało, że moja wibracja nieprzyjemnie zwalniała. Gęstość dusz przebywających ponad mną była lżejsza. Istoty te wysyłały wyższą częstotliwość niż moja. Jednak gdy patrzyłem na nie, moja wibracja zwiększała się. Nie byłem pewien, jak mam to rozumieć (...), toteż zwróciłem się z tą kwestią do Istoty Światła. Wtedy Istota podniosła mnie, jakby brała w wielkie objęcia, które zabrały mnie w podróż po moim życiu. Dzięki temu fantastycznemu wojażowi znalazłem się w swojej przeszłości, na samym jej początku – w dniu swoich narodzin. Od tego momentu pokazano mi najważniejsze wydarzenia z każdego roku mojego życia aż do chwili, kiedy piorun zniszczył moje ciało.

Gdy oglądałem film zawstydziłem się. Skrzywdziłem mnóstwo ludzi. Począwszy od dzieciaków, którym dokuczałem na dziedzińcu szkolnym, a skończywszy na wrogach, których atakowałem w obronie swojego kraju, żyłem w sposób okrutny i brutalny. Gdy sceny rozgrywały się, nie byłem tylko sobą. Stawałem się natomiast każdym człowiekiem, z którym miałem styczność w swoim życiu. Przeżywałem to samo, co oni wówczas. Częściej, niż miałem na to ochotę, stawałem się przerażoną ofiarą, którą czyniłem z innych. Bardzo szybko pożałowałem, że nie spędziłem mojego życia jako osoba życzliwsza i bardziej czuła.

Po jakimś czasie, który spędziłem w niebie nadszedł jednak czas na powrót. Wiedziałem już, że znajduję się na szpitalnym korytarzu, unosząc się nad swoim martwym ciałem. Nie miałem pojęcia, jak mam się do niego dostać. Nie minęła sekunda od tego, jak wspomniana wcześniej myśl przemknęła mi przez umysł, gdy podniosłem wzrok na białe prześcieradło, okrywające moje ciało. Nie mogłem się jednak ruszyć. Byłem całkowicie sparaliżowany i ponownie paliło mnie od środka.

Fragment pochodzi z książki Danniona Brinkley'a, "Śmierć nie istnieje. Siedem lekcji z niebios". 

 

Autor: Dannion Brinkley