JustPaste.it

Kompleksowa utylizacja... komuny

Wywala się dzisiaj komunę w całości do śmietnika. Utylizuje się kompleksowo – całość. I robią to albo osoby zdecydowanie zwichrowane emocjonalnie, albo nic wtedy nie znaczące...

Wywala się dzisiaj komunę w całości do śmietnika. Utylizuje się kompleksowo – całość. I robią to albo osoby zdecydowanie zwichrowane emocjonalnie, albo nic wtedy nie znaczące...

 

 

Sporo się ostatnio pisze i w ogóle dzieje, w związku z zadymami na prawicy, na lewicy, w Europie i w obliczu nadchodzącej rocznicy 13. grudnia.

Czytam tu i ówdzie, jak to było za tej koszmarnej komuny. I sobie przypominam. Czas… komuny i nowy czas – czas „demokracji”. O czasie komuny za chwilę, ale najpierw o czasie demokracji. A czas demokracji to „prawie” piana z ust wychodzącego ze skóry Romaszewskiego w studio telewizyjnym (ten człowiek jest ewidentnie chory – znam takie objawy), to Gwiazda, który pomstuje na okrągły stół, bo komunistów trzeba było, jak na Węgrzech, kiedyś… wcześniej, to inni, co jeden to lepszy. Np. Jarosław Kaczyński.

Człowiek, który stan wojenny „rozpoznał” późnym popołudniem, bo w niedzielę 13. spał do południa. Rany! Albo zachlał jak świnia, albo nic kompletnie go nie ruszało wokół, bo 90 % społeczeństwa, rano wiedziało już co się dzieje. A w domu Kaczyńskich (mamy, taty i Jarosława) nikt nic nie wiedział – unikatowy ewenement – unikat za dzień 13 grudnia ‘81!!! Za tę nieświadomość, rodzina powinna dostać medal, bo to naprawdę było unikalne, no może gdzieś na wiosce zabitej dechami, ktoś do południa nie wiedział, poza tym, w kraju wrzało – płacz, strach, sąsiedzi, znajomi, nieznajomi nagabywani – roznosiło się lotem błyskawicy. Ja sam, wracając do domu po szóstej, usłyszawszy wystąpienie generała, wracając do domu (jakieś trzysta metrów), powiedziałem o tym chyba z trzydziestu osobom, a oni… kolejnym (widziałem).Ale co tam, Solidarność nosi go na rękach (dzisiaj), a on – absolutna ikona „Polskiego Opozycjonizmu”, organizował będzie demonstrację rocznicową 13 grudnia. Boże! Ten człowiek jest ostatnią osobą, która ma do tego prawo! On był kompletnym unikalnym marginesem, który do popołudnia nie wiedział, co się stało.

Ale czy można się dziwić, ze nie wiedział? Suwerenny człowiek z tego prezesa jest. Właśnie toczy bój o suwerenność, „stawiając” Sikorskiego Radka przed Trybunał Stanu. Bo suwerenny, trzeba przyznać, to on był. W piaskownicy na podwórku się nie bawił będąc dzieckiem, bo go gonili stamtąd – takie kondominium tam było (koledzy się jakoś dogadywali między sobą i wszyscy mogli babki robić) i on się do kondominium nie mieszał, miał nianię – suwerenną, czyli po ichniemu, taka służąca znaczy się trochę. Potem poszedł do roboty „na plecach”, czyli po znajomości (tak wyczytałem z jego własnych wspomnień – więc to nie ściema), na uczelni gdzieś, czy w bibliotece (szczerze pisząc nie pamiętam szczegółów, ale pamiętam, że z jego jakich wywiadów, czy jego zapisków to wyczytałem). A potem był Wałęsa, którego teraz tępi, jak wściekłe zwierze. Zapomniał biedak, że gdyby nie Wałęsa, nie było by dziś Jarosława, ani prezydenta Lecha, ani PiS-u, ale co tam, poszedł na suwerenność wtedy, której to suwerenności do dzisiaj jest wierny. A że mieszkanie na Żoliborzu za komuny, służenie Panu Wałęsie, to tylko takie szczególiki – wypadki przy pracy.

A ja tam od dziecka wybierałem częściową utratę suwerenności. I nigdy nie traciłem. Jak byłem mały, albo średni, to aby być zaakceptowany, godziłem się na pewne „warunki”. Ale bez problemu dostrzegałem, ze warunki są obustronne: nie mogłem kolegi posypać wiaderkiem piasku, bo by mnie zlał, ale było absolutnie oczywiste, że też nie będę obsypany. Jak byłem młody, ale już „stary”, pijąc ja bola w bramie też godziłem się na utraty suwerenności. Solidarnie dokładałem się do ściepy i choć wiedziałem, ze nie mogę wychylić całego ja bola, nie zostanę pominięty, a i kolejny się znajdzie i ja też tam będę. A potem była praca. I Solidarnoość  tworzenie „nowego”. I wtedy nie tylko godziłem się na utratę częściową suwerenności, ale wręcz oddawałem się całym sobą innym. Dla sprawy. Dla idei. Dla lepszego jutra.

Tak więc wywala się dzisiaj komunę w całości do śmietnika. Utylizuje się kompleksowo – całość. I robią to albo osoby zdecydowanie zwichrowane emocjonalnie (Macierewicz, Romaszewski…), albo nic wtedy nie znaczące – popychadła, zapchajdziury wykonujące jakieś… (wcale nie znaczące, jakby chciał pan Jarosław) roboty dla związku czy ruchu, jak Kaczyński Jarosław właśnie, albo młodzi, którzy „komuny” od tego Kaczyńskiego się uczą, i znają ją wyłącznie z jego i Rydzka (np.) kłamliwych opowiadań.

80468ce20df609779640824710a2e8ad.jpg

A ja ze łzami w oczach wspominam tamten czas. Nie było słodko, jak młodemu Niemcowi np., albo Francuzowi. Ale taki Niemiec, czy Francuz, mój rówieśnik, nie ma bladego pojęcie co to jest szczęście. Bo co on w życiu widział? Czy on ma pojęcie np., co to jest guma Donald z obrazkiem, kupiona na „czarnym rynku”? Czy on ma pojęcie, jak ona wtedy smakuje? Ile szczęścia doświadcza jej posiadacz? Czy taki Niemiec ma pojęcie, co to jest kupić sobie w każdą niedzielę(!!!) ’76 do ‘78, dużego loda Carpigiani za siedem dwadzieścia (zjadłem miliony takich lodów, ale takich jak wtedy, nie jadłem nigdy później, bo tylko tamte były prawdziwe – na włoskich maszynach, na „prawdziwej” śmietanie z „prawdziwym” kakao – Jezu, na samo wspomnienie ślina mi cieknie i dreszcze przechodzą)? Czy taki Francus wie, co to jest kupić sobie na niedzielę paczkę „Guluazów” z filtrem, po dwie dychy (kupa forsy - Sporty kosztowały 3,50)? Nie wiedzą! Anii ten Niemiec, i Francuz, ani inny Anglik. A szkoda. Biedni są Ci Francuzi i inni Niemcy, bo my, nieszczęśliwi w sumie ludzie (jakby nie patrzeć), doznawaliśmy szczęścia. Lodem, Guluazem, Donaldem, płytą długogrającą…

Jak można być szczęśliwym pławiąc się w mannie z nieba? Nie można. Kiedy ona spada, gdy człowiek ma już dość i „dalej nie może”, to jest szczęście!

Byłem wtedy bardzo nieszczęśliwy. Ale jednocześnie był to najszczęśliwszy, najpiękniejszy, zdecydowanie cudowny czas mojego życia. Bo cud nie trwał, nie spowszechniał, ale pojawiał się, jak… najcudowniejsza kochanka w nocy, jak ulga po wyrwaniu bolącego tydzień zęba. I znikał. I znów się pojawiał. I przynosił… najcudowniejsze na świecie chwile… szczęścia.

Nie żałuję ani sekundy z tamtych dni.  I niech mnie ten cały Kaczyński, ze swoją demonstracją, a nawet z Ziobrem razem, pocałują…