JustPaste.it

Krótka historia uciszania

Zapraszam do zapoznania się z częścią 3. raportu na temat GMO opublikowanego w grudniowym numerze "Znaków Czasu".

Zapraszam do zapoznania się z częścią 3. raportu na temat GMO opublikowanego w grudniowym numerze "Znaków Czasu".

 

Dr Arpad Pusztai to człowiek, który święcie wierzył w inżynierię genetyczną. Kiedy podczas badań prowadzonych w szkockim Instytucie Rowetta odkrył zaburzenia u zwierząt eksperymentalnych, nadal wierzył, że problem da się rozwiązać. Nawet gdy za ogłoszenie „nieprawomyślnych” wyników zawieszono go, a potem wyrzucono z Instytutu, wciąż był entuzjastą modyfikacji genetycznych. Aż zrozumiał, jak nienaukowa potrafi być nauka, gdy chodzi o politykę, pieniądze i reputację.

Stwierdzić, że Arpad Pusztai był dobry w tym, co robił, to po prostu go nie docenić — pisze Jeffrey Smith w swej książce Nasiona kłamstwa poświęconej manipulacjom nad badaniami dotyczącymi GMO. Raczej należałoby nazwać go wybitnym. Węgierski naukowiec po przedostaniu się na Zachód doszedł na szczyt kariery naukowej, opublikował blisko 300 prac naukowych, napisał i zredagował kilkanaście książek i stale współpracował z najlepszymi badaczami z całego świata. Ale nawet tak szanowanego naukowca o takim dorobku można zdyskredytować, bo stawka jest duża.

 

Wybór najlepszych

Historia zaczyna się w 1995 roku, gdy grupie naukowców pod kierownictwem Pusztaia, wybranej spośród 28 zespołów badawczych, szkocki rząd przyznał 1,6 mln funtów w ramach grantu na badania. Naukowcy mieli opracować model testowania żywności modyfikowanej genetycznie, by sprawdzić, czy jest bezpieczna dla konsumentów. Do tego czasu nikt nie opublikował badań na temat bezpieczeństwa żywności GM, więc model, który mieli opracować, miał stać się standardową procedurą w Anglii i Unii Europejskiej. Badacze mieli rozwiać wszelkie wątpliwości wobec GMO...

W kwietniu 1998 roku do biura Pusztaia wpadł szef Instytutu Rowetta prof. Phillip James i przekazał mu stos dokumentów. Były to wnioski firm biotechnologicznych o zaakceptowanie produkowanych przez nie odmian modyfikowanej kukurydzy, soi i pomidorów. Pozytywna opinia Instytutu była potrzebna ministrowi rolnictwa na konferencję do Brukseli, a najwłaściwszą osobą do oceny dokumentacji był w tamtym czasie Pusztai, który od dwóch lat w ramach grantu badał modyfikowane ziemniaki. Warto tu dodać, że jego szef prof. James był członkiem Komitetu Doradczego ds. Nowej Żywności, którego rolą było dopuszczenie żywności GM na rynek brytyjski...

Pusztai miał dwie i pół godziny na zapoznanie się ze stertą wniosków. Od razu skupił się na części z badaniami naukowymi. „Jako naukowiec byłem zszokowany tymi danymi — wspomina. — Po raz pierwszy zdałem sobie sprawę z tego, jak niepewne i niedokładne są dane, które producenci przedstawiają Komisji we wnioskach mających doprowadzić do zaakceptowania ich produktów. Części danych brakowało, procedura badań była niedokładna, zaś testy producentów powierzchowne. Na podstawie tak marnej dokumentacji żaden poważny naukowiec nie powinien dopuścić opisanej w niej żywności modyfikowanej do handlu”. Pusztai przekazał więc ministrowi, że badania przedstawione we wnioskach nie mogą dowodzić bezpieczeństwa żywności GM dla ludzi i zwierząt. I wtedy przeżył drugi szok. „Nie wiem, czemu mi pan to mówi, bo prof. James już zaakceptował te wnioski” — usłyszał Pusztai w odpowiedzi. Okazało się, że Komitet przyjął wnioski dwa lata wcześniej, a teraz James chciał jedynie od Pusztaia naukowych zapewnień dla ministra.

Pusztai skierował swe kroki wprost do prof. Jamesa. Wytłumaczył mu, że w dokumentacji brak danych, a on sam już natknął się na dowody, że żywność GM może być niezdrowa. Sprawa była o tyle ważna, że modyfikowana soja i kukurydza, które w tajemnicy trafiły na brytyjski rynek, oraz ich pochodne znajdują się w 70 proc. przetwarzanej żywności!

 

Zaskakujące wyniki eksperymentu

Pusztai ze zdwojoną siłą kontynuował badania. Jego ekipa zmieniła DNA ziemniaka, tak by wytwarzał środek owadobójczy — lektynę, która w naturze występuje w przebiśniegu i chroni go przed mszycami. Jako światowej klasy specjalista od lektyn Pusztai wiedział, że ta konkretna lektyna jest nieszkodliwa dla ludzi. Przeprowadził też eksperyment, podając szczurom naturalną lektynę, której dawka przekraczała 800 razy tę wytwarzaną przez ziemniaki. Szczurom nic się nie stało, więc w kolejnym etapie badań zaczął karmić je ziemniakami GM. Badano i szczury, i ziemniaki. Wyniki wstrząsnęły całą ekipą. Okazało się, że skład odżywczy ziemniaków modyfikowanych odbiega od składu ziemniaków naturalnych, mimo że hodowano je w identycznych warunkach (ziemniaki GM zawierały o 20 proc. mniej białka). Co więcej, drugie pokolenie ziemniaków modyfikowanych znów różniło się składem od swoich modyfikowanych „rodziców”! Ale najbardziej przerażające było to, że u szczurów karmionych modyfikowanymi ziemniakami doszło do uszkodzeń układu odpornościowego. Uszkodzone zostały grasica i śledziona. Niektóre szczury miały niedorozwinięte mózgi, wątroby i jądra, inne — powiększone jelita i trzustkę. Zmiany w tkankach żołądka i jelit oraz zwiększona liczba komórek wskazywały na zagrożenie rakiem. Zaburzenia te wystąpiły już po 10 dniach od rozpoczęcia nowej diety i utrzymywały się przez 110 dni, co odpowiada okresowi 10 lat życia człowieka. Pusztai wiedział, że młodym szczurom nie zaszkodziła sama lektyna, lecz jakiś efekt modyfikacji genetycznych na ziemniakach. A to oznaczało, że u milionów Amerykanów, którzy jedli tę żywność, mogła ona wywoływać te same schorzenia — zwłaszcza u dzieci. Co więcej, nikt po latach nie szukałby ich źródła w żywności modyfikowanej genetycznie. Pusztai znalazł się w ciężkim położeniu. „Miałem w rękach dowody na szkodliwe działanie żywności transgenicznej. Opublikowanie ich zajęłoby od dwóch do trzech lat, a w tym czasie żywność taka byłaby już w sklepach” — mówi. I wtedy zgłosiła się do niego telewizja — dziennikarze chcieli, by wypowiedział się o zagrożeniach i korzyściach płynących z żywności GM. Wiedzieli, że ekipa Pusztaia jako jedyna na świecie prowadzi dokładne badania. Mimo że etyka naukowca każe najpierw ogłaszać wyniki badań w oficjalnej publikacji lub na konferencji prasowej, sumienie dr. Pusztaia nie pozwoliło mu zwlekać. Prof. James wyraził zgodę na jego udział w programie.

 

Bomba wybuchła

Wywiad trwał dwie godziny. Skrócono go do 150-sekundowej transmisji telewizyjnej. Pod koniec wywiadu Pusztai wyznał: „Jako naukowiec działający na polu biotechnologii muszę stwierdzić, że nie w porządku jest stawianie naszych obywateli w roli królików doświadczalnych”. Zwiastun programu z kilkoma wypowiedziami badacza został wyemitowany w telewizji dzień wcześniej. Od następnego poranka Instytut znalazł się pod obstrzałem prasy i brytyjskiego ministerstwa rolnictwa. Pusztai dzielnie udzielał wyjaśnień, ale jeszcze przed południem szum ucichł. „Później dowiedziałem się, że zakneblowano mi usta. Szef Instytutu wziął na siebie wszelkie kontakty z prasą, cały PR. Najwyraźniej myślał, że trafił w dziesiątkę i stanie się sławny” — komentuje Pusztai. James mierzył wysoko — szykował się na dyrektora mającej powstać Agencji Standaryzacji Żywności, odpowiednika amerykańskiej FDA. O nakreślenie planów Agencji poprosił go bowiem sam premier Tony Blair, wielki zwolennik biotechnologii.

Co 10 minut Jamesa pokazywano w telewizji. W końcu sam zaczął udzielać informacji o badaniach nad ziemniakami. Problem w tym, że błędnych. James pomylił lektyny — naturalną i nietoksyczną zastosowaną przez ekipię Pusztaia z lektyną redukującą odporność organizmu. Zmieniało to diametralnie znaczenie wyników badań. Kiedy naukowcy to zauważyli, próbowali wyjaśnić Jamesowi błąd. W końcu profesor przyznał: „To najgorszy dzień w moim życiu”. Zgodził się, by na drugi dzień jego zastępca przedstawił prasie sprostowanie.

 

Ukrywanie i oskarżanie

Gdy Pusztai przyjechał nazajutrz do pracy, podekscytowany ujawnieniem prawdy, w gabinecie prof. Jamesa czekał na niego cały zarząd. „Powiedział mi, że zostanę zawieszony i że zostanie przeprowadzona kontrola całego eksperymentu. Mnie czekało zwolnienie, niezależnie od wyniku owej kontroli”. Ekipie badawczej zablokowano dostęp do komputerów, skonfiskowano wszelkie dane, notatki i wyniki związane z eksperymentem. Badania natychmiast przerwano, a zespół rozwiązano i zabroniono udzielać informacji na temat badań. Pusztai nie wie, dlaczego prof. James zmienił kurs o 180 stopni, ale podejrzewa, że chodziło o decyzję z góry, którą wydali mu politycy. „Wiemy, że późnym południem ktoś dzwonił z Downing Street z gabinetu premiera”. Nie jest też tajemnicą, że ówczesny prezydent USA Bill Clinton naciskał na premiera Wielkiej Brytanii, by zwiększył w swym kraju poparcie dla żywności modyfikowanej genetycznie, o czym wielokrotnie donosiła brytyjska prasa.

Gdy Pusztaiowi założono knebel, strasząc pozwami sądowymi za rozmowy z prasą, PR Instytutu ruszył pełną parą. Wydano mnóstwo oświadczeń prasowych mających na celu zdyskredytowanie naukowca i wyników jego badań. Przedstawiano go jako zgrzybiałego starca, zagubionego, na skraju zapaści umysłowej, zarzucano mu sfałszowanie badań. Kłamstwa te rozesłano na cały świat. Powołano panel naukowców, którzy mieli przeprowadzić audyt pracy Pusztaia, tylko że żaden z nich nie był specjalistą w zakresie żywienia! Poza tym naukowcy nie mieli dostępu do danych, a audyt zajął im niecały dzień. Ogłosili w nim, że wykryli rażące błędy w badaniach Pusztaia. Zresztą pełen raport nigdy nie ujrzał światła dziennego.

 

Odzew świata

Świat naukowy nie dał się zwieść doniesieniami o błędach Pusztaia i koledzy po fachu z całej Europy zaczęli go pytać o szczegóły badań. W tym samym czasie ruszyły przesłuchania przed komisją Izby Lordów, co zmusiło Instytut Rowetta do odesłania części skonfiskowanych danych Pusztaiowi. Naukowiec udostępnił je zainteresowanym badaczom i tak 23 badaczy z 13 krajów utworzyło własny panel celem przeprowadzenia równorzędnej kontroli eksperymentu i przesłania raportu brytyjskiemu parlamentowi. Oceniono w nim, że spożywanie transgenicznych ziemniaków ma znaczący wpływ na działanie układu odpornościowego, a dane z audytu wraz z wynikami dr. Pusztaia nadają się do publikacji w przeglądzie naukowym. Jednocześnie naukowcy zaapelowali o zakaz sprzedaży żywności GMO. Oliwy do ognia dolał ogłoszony dwa dni później raport, w którym ujawniono, że przed wybuchem afery z dr. Pusztaiem biotechnologiczny gigant Monsanto przekazał Instytutowi Rowetta 140 tys. funtów. Pod presją skandalu brytyjski parlament poprosił Pusztaia, by przedstawił swoje dowody. Prof. James musiał w tej sytuacji cofnąć nakaz milczenia. Po wyjaśnieniach Pusztaia w mediach zawrzało. Był luty 1999 roku. Tylko w tym jednym miesiącu opublikowano ponad 700 artykułów o GMO. Dr. Pusztaia zrehabilitowano, ale obrońcy biotechnologii, przystąpili do ataku.

 

Zniesławianie, zastraszanie

Koncerny biotechnologiczne, które cieszyły się już złą sławą wśród Brytyjczyków, musiały działać przez pośredników. Raport Greenberga, który przeciekł do prasy, ujawnił, że koncern Monsanto miał wysoko postawionych sojuszników, przeciągając na swoją stronę parlamentarzystów i „urzędników cywilnych wyższego szczebla”. W efekcie dziesiątków tajnych spotkań i rozmów z przedstawicielami przemysłu biotechnologicznego rząd przeznaczył równowartość 22 milionów dolarów na fundusze dla koncernów i postanowił wzmocnić poparcie dla żywności GM. W obozie obrońców GMO znalazło się Royal Society, brytyjskie Towarzystwo Królewskie skupiające naukowców, którzy w atakach na modyfikowaną żywność widzieli zagrożenie dla swoich posad i dopływu funduszy. Rządowe Biuro ds. Nauki i Techniki starannie wybrało też grupę naukowców, którzy „mieli podążać za wskazówkami rządu”. Według gazety „Independent on Sunday” rząd chciał, by owi „niezależni” badacze mieli możliwość prezentowania swych opinii w mediach. Co więcej, pisze Smith, wielu z nich swą wiedzę uzyskało bezpośrednio lub pośrednio dzięki funduszom ze strony firm biotechnologicznych. Owe stowarzyszenia zaczęły publikować probiotechnologiczne raporty mające za cel atak na dr. Pusztaia. W tym samym czasie włamano się do domu zniesławianego naukowca (zniknęło wiele dokumentów) oraz do jego dawnego biura w Instytucie Rowetta. Złapano też złodzieja, który włamał się do domu Stanleya Ewena, kolegi po fachu Pusztaia, który uważnie śledził jego prace. Royal Society utworzyło nawet specjalną komórkę, której celem, jak napisał dziennik „The Guardian”, było „skłonienie środowisk naukowych oraz opinii społecznej do poparcia biotechnologii” oraz „walka z naukowcami i grupami ekologicznymi przeciwnymi GMO”. Na czele komórki stanęła Rebecca Bowden, ta sama, która wcześniej z ramienia rządowego biura ds. przepisów GMO weryfikowała wyniki badań Pusztaia — celem ośmieszenia naukowca, rzecz jasna. Royal Society wywierało też naciski na pismo „Lancet”, by nie publikowało wyników badań dr. Pusztaia. Redaktor naczelny dr Richard Horton wyznał, że zagrożono mu, iż nie utrzyma stanowiska, jeśli publikacja ujrzy światło dziennie. Jego rozmówcą — jak ujawnił dziennik „The Guardian” — był Peter Lachman, wiceprezes i sekretarz ds. biologii w Royal Society oraz prezes Brytyjskiej Akademii Nauk Medycznych. Gazeta ujawniła coś jeszcze: Lachman był wtedy dyrektorem w jednej z firm biotechnologicznych oraz członkiem rady nadzorczej giganta farmaceutycznego SmithKline Beecham, koncernu inwestującego duże pieniądze w biotechnologię.

Badania Pusztaia jednak opublikowano. Było to możliwe tylko dzięki temu, że zaczął on współpracować ze swoim kolegą z uniwersytetu w Aberdeen w Szkocji, który kontynuował badania na szczurach. Pusztai stał się de facto „współautorem” własnych badań.

 

Nauka w służbie korporacji

Ilu jest takich naukowców jak Arpad Pusztai, którzy odkryli ciemną stronę GMO, lecz z obawy o utratę pracy lub funduszy bali się kontynuować badania? Pusztaia wpędziła w kłopoty jego kompetencja i szczerość. Bez reszty poświęcił się starannym badaniom naukowym i ufał, że inni naukowcy też tacy są. „Dlaczego szanowane instytuty, komitety naukowe, czasopisma badawcze, a nawet urzędnicy państwowi jednym głosem zapewniają, że żywność ta jest bezpieczna?” ­— pyta Jeffrey Smith. I odpowiada: „Otóż robią to dla pieniędzy”.

Gdy cztery lata temu dr Pusztai przyjechał do Krakowa jak gość konferencji dotyczącej zagrożeń GMO, swój referat zakończył smutnym obrazem niszczenia nauki poprzez ingerencję w nią świata polityki i przemysłu. Pusztai przytoczył wyniki sondażu przeprowadzonego wśród 500 naukowców pracujących dla brytyjskich instytutów rządowych. Jak z niego wynika, 30 proc. badaczy miało odwagę przyznać się do nacisków z góry, by zmienili wyniki swych eksperymentów. 17 proc. naukowców proszono o taką zmianę wyników, by pasowały do pożądanego przez klienta rezultatu;  10 proc. musiało zmienić wyniki, by przedłużono im kontrakt; 3 proc. naukowców nakazano niepublikowanie niewygodnych wyników. W innym sondażu ponad połowa z 3247 respondentów przyznała, że interesy handlowe forsowane za pomocą interwencji politycznej zmusiły ich do przeinaczenia lub wycofania wyników badań. W ankiecie Amerykańskiej Agencji ds. Ryb i Dzikich Zwierząt dotyczącej ochrony zagrożonych gatunków roślin i zwierząt respondenci stwierdzili, że 44 proc. nakazano wstrzymanie danych, które wskazywały na potrzebę ochrony gatunków; 20 proc. poinstruowano, by zrezygnowali ze swej naukowej uczciwości przez wyłączenie lub zmianę danych i opinii; 56 proc. podało przypadki, w których interesy handlowe wywołały odwrócenie lub wycofanie decyzji czy wniosków za pomocą interwencji politycznej. Badania przeprowadzone przez Narodowy Instytut Zdrowia w USA (NIH) na 103 naukowcach rządowych wykazały 44 przypadki naruszenia zasad etycznych dotyczących współpracy z firmami farmaceutycznymi, a 9 mogło naruszyć prawo karne. 

W USA i Europie władze przeznaczają coraz mniej pieniędzy publicznych na badania naukowe, więc coraz więcej naukowców jest zdanych na pieniądze prywatnych firm. Bywa, że najlepsze uczelnie badawcze są finansowane nawet w 90 proc. przez prywatny kapitał. O konflikcie interesów głośno mówi dr Richard Smith, redaktor naczelny „British Medical Journal”: „Jeśli sądzimy, że nauka jest absolutnie obiektywna, to okłamujemy samych siebie”. Tylko w ciągu dekady sponsorowanie badań przez prywatne firmy wzrosło w USA z 850 milionów dolarów rocznie do 4,25 miliarda dolarów! Miesięcznik „Atlantic Monthly” donosi, że „badania przeprowadzone w największych ośrodkach badawczych zajmujących się inżynierią genetyczną dowiodły, iż 35 proc. ich naukowców pozwoliłoby swoim sponsorom usuwać dane z wyników badań przed ich ogłoszeniem”. Co więcej, wielu profesorów posiada akcje firm, które sponsorują ich badania, lub zasiada w ich zarządach. Część uniwersytetów inwestuje nawet w firmy, które dotują ich badania lub mają z nich korzyści. Sheldon Krimsky, profesor prawa publicznego na Tufts University i specjalista od konfliktu interesów, przeanalizował 800 badań opublikowanych w czasopismach naukowych. Odkrył, że ponad jedna trzecia ich autorów otrzymała za publikacje swych badań znaczne wynagrodzenie od sponsorów prywatnych!

Dr Arpad Pusztai porównuje sytuację z GMO do problemów z przemysłem tytoniowym. Producenci papierosów wiedzieli, że są szkodliwe, ale nie dopuścili do ujawnienia tych informacji, lecz fabrykowali błędne dowody. Ale afera tytoniowa jest według niego niczym wobec GMO. „Jeśli upośledzimy na zdrowiu nasze pokolenie, pokolenie następne i kolejne, to sądzę, że producenci GMO powinni zostać pociągnięci do odpowiedzialności za zbrodnię, jaką popełnili. W całej tej przerażającej sprawie najważniejsze jest ciągłe, szerokie informowanie ludzi. Tylko wtedy będzie można coś jeszcze zrobić”.

Katarzyna Lewkowicz-Siejka

 

Autor: Katarzyna Lewkowicz-Siejka