JustPaste.it

Magda Gessler i latający makaron.

Jakiś czas temu oglądałem jej program. Jakoś specjalnie nie jestem fanem kuchni, bo się po prostu na tym nie znam. Do dziś nie ogarniam... jak oddzielić żółtko od białka na ten przykład. Któregoś dnia zaintrygował mnie sposób w jaki Gesslerowa prowadzi Kuchenne Rewolucje i pomyślałem sobie, że obejrzę jej program. Zwłaszcza, że Magda odwiedziła moje rodzinne miasto i odpicowała jeden z lokali, który codziennie mijam.  

Magda krzycząca na ludzi, Magda rzucająca wulgaryzmami, Magda wymachująca rękoma, Magda obrzucająca ludzi... MAKARONEM! Część z was wciąż uparcie twierdzi, że te odcinki są po prostu wyreżyserowane. Gdyby rzeczywiście tak było, poziom takiego odcinka spełzłby do poziomu tej tam sędziny - Anny Marii lub chociaż W11, czy Detektywów. No wyobraźcie sobie tylko grę tych aktorów.

Gessler: Tu jest kurwa brudno!
Kowalski: Tak? Ojej, no tak, rzeczywiście... oj.
Gessler: Jesteś idiotą?
Kowalski: No w zasadzie...  

Dobra, właściwie to oni dokładnie tak jej odpowiadają, bo po prostu nie wiedzą co innego mogą przed kamerą zrobić. I kolejny świetny odcinek za nami. Ale chociaż nie mamy wrażenia, że odwalają amatorszczyznę. Jakby nie patrzeć, Gesslerowa zna się na rzeczy. Akcja się po prostu dzieje. Albo restauracja zacznie dobrze prosperować, albo nie. Nie ma półśrodków. Natomiast w takiej Sędzi Annie Marii Wesołowskiej, zwroty akcji są wprost niebywałe! Nigdy nie wiadomo, kto jest w co zamieszany... aż do samego końca! I na końcu w cudowny sposób każdemu rozplątuje się język i całą zmowę milczenia szlag jasny trafia. W W11 zazwyczaj w bardzo profesjonalny sposób detektywi podsłuchują rozmowę podejrzanego i akcja kończy się na 25 sekund przed samym końcem odcinka. Super...

Jedyną wyreżyserowaną częścią w Kuchennych Rewolucjach, jak dla mnie, są wybuchy samej Magdy. No przecież każdy dobrze wie, że kontrowersyjne zachowanie zawsze szokuje. Zwłaszcza na antenie! Ale nikomu to chyba nie wyszło na złe, nie? Magda odwiedziła poznańską Gospodę Zapiecek, dzięki której podupadły bar zamienił się w coś w rodzaju stałego punktu dla odwiedzających. Bar Metka może i nie jest ulokowany w samym centrum miasta, za to co chwilę ktoś wchodzi i wychodzi. Dzięki jej inicjatywie "Zapiecek" zmienił się nie do poznania. Wczoraj tam byłem. Oczywiście zapomniałem zrobić zdjęcia samego jedzenia, zatem możecie podejrzeć jak wyglądają te oto dwa, puste talerze. Byłem tak głodny, że je też skonsumowałem. Dziś też tam pójdę, ale na jakieś bardziej domowe jedzenie.

Podsumujmy:

Lokalizacja: 3/5.

Wracając z pracy zawsze zahaczę o ulicę Zeylanda. Nie ma siły, jej nie da się nie ominąć. Nota jednak słaba, ale to ocena ogólna, bo będąc w samym centrum pewnie nie wyrabialiby z zamówieniami. Każdy bowiem byłby ciekawy, jak funkcjonuje bar pani Magdy. Jednak dla mnie to nawet lepiej, bo przynajmniej znajdzie się wolne miejsce. No to 5/5.

Jedzenie: 4/5.

Dobre. I jest tego całkiem sporo! Akurat nie jadłem niczego związanego z nazwą baru, bo mam na takie rzeczy alergię, ale zamówiłem frytki i sałatkę grecką. Chciałem machnąć spaghetti, ale akurat nie mieli makaronu. Nic dziwnego, skoro Gesslerowa wszystko zmarnowała, obrzucając w jednym z odcinków biednego kucharza! Koszt sałatki: 11 złotych, frytki 5, z czego  ale... keczup, keczup nie jest za darmo! A, ta fotka:

 

Obsługa: 4/5.

Wliczam też czas podania posiłku i stwierdzam, że jest naprawdę dobrze. Co prawda niektórzy przychodzą coś zjeść, a niektórzy przychodzą tylko wypić piwo, ale nie czekałem dłużej niż 5 minut, pomimo że wszystkie miejsca były już zajęte. Połączenie pubu, w którym serwują posiłki? A dlaczego nie? To może być zwykła pierdoła, ale ja lubię płacić po posiłku, a nie przed. Najpierw zamawiasz, potem jesz, a na końcu przychodzi ktoś z obsługi i wystawia rachunek. To buduje luźniejszą atmosferę, jak dla mnie. Tak też jest oczywiście w "Metce". Tak robią w każdej dobrej restauracji, rzadko w barze.

Wygląd: 3/5. 

Nie ma się co czepiać jakości, ja tylko stawiam na nowoczesność. Sam lokal jest wyremontowany i wygląda dobrze, ale mimo to poczucie siedzenia w piwnicy mnie nie ominęło. Jest tam po prostu zdecydowanie zbyt ciemno, a ludzie chyba lubią widzieć, co mają na talerzu. Polecam usiąść przy oknie, za dnia. Jednak już jako pub, klimat się przyjmuje. Kiedy tylko wyciągnąłem netbook'a, wiedziałem, że to jest właściwe miejsce. Idę coś zjeść, chyba się tam przejdę na jakąś gzikę.